Rano, zanim dzieci wstały, włożyłam dres i wyskoczyłam do piekarni po bułki… Lubię te sobotnie poranki, gdy dziewczynki mogą pospać nieco dłużej, a później zaspane wchodzą do kuchni i zastają tam gotowe śniadanie. Rodzina jest spełnieniem moich marzeń, więc staram się, żebyśmy wszyscy czuli się w naszym domu szczęśliwi. Rumiane buzie moich córeczek to dla mnie najwspanialszy widok – nie zamieniłabym bycia mamą na pełen etat na żadną pracę.
Po drodze do piekarni zauważyłam plakat wiszący na słupie z ogłoszeniem konkursu na najpiękniejszy balkon. To coś dla mnie! – pomyślałam od razu. Mój balkon był zawsze latem tak pięknie ukwiecony, że przechodnie pokazywali go sobie palcami. Dziewczynki chętnie pomagają mi w przesadzaniu kwiatków, obie mają piękne konewki, więc pilnują grafiku podlewania z wyjątkowym zapałem.
W domu wrzuciłam bułki do wiklinowego koszyka, nastawiłam jajka na miękko i nakryłam do stołu przed śniadaniem. Wkrótce zeszła się cała rodzinka. Mąż opowiadał jakiś swój zabawny sen, a dziewczyny chichotały i dorzucały swoje trzy grosze.
– A wiecie, jaki widziałam dziś plakat? Jest konkurs na najładniejszy balkon. Może weźmiemy udział? – zaproponowałam.
– No, ja wiem! Mama Agaty, pani Basia, też bierze udział – powiedziała Malwinka, oblizując łyżkę po miodzie.
– Poważnie? – odpowiedziałam zaskoczona, a mąż omal się nie zachłystnął.
Rywalizowałyśmy praktycznie od zawsze
Mama Agatki jest moją koleżanką z liceum. Od lat „popadam” z nią w jakąś rywalizację. Zaczęło się przypadkowo w pierwszej klasie, gdy obie zostałyśmy wytypowane do reprezentowania szkoły w konkursie plastycznym, a kilka dni później okazało się, że szkoła może wysłać tylko jednego reprezentanta. Wychowawczyni początkowo liczyła na to, że jedna z nas po prostu zrezygnuje i ustąpi miejsca drugiej, ale nie było na to najmniejszych szans. Obie byłyśmy równie zacietrzewione i nastawione na zwycięstwo, więc trzeba było wyłonić zwyciężczynię konkursem wewnątrzszkolnym, podczas którego uczniowie mogli wrzucać głosy na wybraną pracę.
Tamten konkurs wygrałam ja, a Basia nie mogła się z tym pogodzić. Co więcej, złośliwość losu sprawiła, że rozchorowałam się tuż przed konkursem i nie mogłam pojechać, a ona tak uniosła się honorem, że nie zamierzała jechać jako zastępstwo. W końcu w rywalizacji żadna z nas nie wzięła udziału.
Później było już coraz gorzej. Zaczęłyśmy walczyć o stanowisko przewodniczącej klasy (wygrała ona), o pierwszą rolę w szkolnym kabarecie (ja), redagowanie gazetki szkolnej (żadna z nas) a później już o wszystko – która ma lepsze oceny, szybciej biega, ma więcej punktów za dobre sprawowanie, a nawet o chłopaka, który spodobał się nam obu. Adam, przewodniczący szkolnego samorządu, podobał się wielu dziewczynom, ale to Basia zaprosiła go na studniówkę. Mimo to, cóż tu dużo mówić, to ze mną się później ożenił.
Nasze relacje, jak widać, od zawsze były ogniste, ale sądziłam, że jako dorosłe osoby już odpuścimy sobie tę dziecinadę i przestaniemy rywalizować. Uważałam wręcz, że jako mamie nie wypada mi dawać takiego przykładu córkom.
Basia także wyszła za mąż za naszego kolegę z klasy, ma córeczkę w wieku mojej Paulinki. Starałam się więc całkowicie ignorować wszelkie jej próby przeniesienia naszej dawnej konkurencji na dzieci. Kiedy po jednej z wywiadówek z dumą oświadczyła, że jej Agatka ma najlepszą średnią w klasie, po prostu jej pogratulowałam zdolnej córki i na tym zamierzałam poprzestać. Liczyłam na to, że i ona dorosła już do tego, żeby trochę spuścić z tonu.
Konkurs na ukwiecony balkon także chciałam sobie odpuścić.
– Ale jak to? Nie weźmiemy udziału? – zapytała zawiedziona Paulinka. – Przecież nasz jest zawsze najładniejszy.
– To prawda, kochanie – uśmiechnęłam się. – Dlatego nie potrzebujemy żadnych orderów, żeby o tym wiedzieć.
Dwa tysiące nagrody? No nie, nie mogę odpuścić!
Dziewczynek to nie przekonało. Codziennie słyszałam, że one chcą wziąć udział w konkursie, ale konsekwentnie odmawiałam. Mimo to jakoś mimochodem coraz częściej bywałam na balkonie i dbałam o to, żeby pelargonie, piwonie i chryzantemy były zawsze podlane i ładnie wyeksponowane w doniczkach. Nie mogłam też powstrzymać się przed rzuceniem okiem na balkon Basi, kiedy pewnego dnia przechodziłam tamtędy w drodze do sklepu. Pech chciał (choć podejrzewam, że nie był to przypadek), że Basia akurat wtedy wyszła podlać kwiatki, no i mnie zobaczyła.
– O cześć… przyszłaś podejrzeć konkurencję? – zaśmiała się, jednak ja postanowiłam udawać, że nie wiem, o czym mówi.
– Jaką znów konkurencję? – spytałam.
– No kochana, nie mów, że nie bierzesz udziału w konkursie osiedlowym! Po co niby tak obsadziłaś te donice? Masz chrapkę na te dwa tysiące, prawda?
Zamurowało mnie. Dwa tysiące? Czyżbym nie doczytała ogłoszenia do końca?! Nie miałam pojęcia, że gra idzie o tak wysoką stawkę. Podeszłam znów do miejsca, w którym wywieszony był plakat i dopiero zauważyłam! Faktycznie! To był konkurs z nagrodą pieniężną! Teraz wiedziałam już na pewno, że nie odpuszczę. Sięgnęłam po smartfona i od razu wysłałam zgłoszenie. Po drodze zaszłam do ogrodniczego po odżywkę do kwiatów i wiszące donice. Zawsze wydawały mi się urokliwe, a teraz była świetna okazja, żeby je zakupić! Wróciłam do domu i od razu zabrałam się za wkręcanie haków.
Kiedy mąż przyszedł i zastał mnie z wkrętarką w rękach (i ogniem w oczach!) nie musiał już o nic pytać. Sprawa była jasna. Rywalizacja znów napędzała mi krew w żyłach. Konkurs miał odbyć się pod koniec tygodnia, więc miałam dużo roboty, jeśli zamierzałam zostawić przeciwniczkę w tyle. Nie chciałam inwestować w nowe meble balkonowe, ale postanowiłam odmalować na biało moje stare, dzięki czemu nabrały nowego blasku. Poprosiłam córkę, żeby mi pomogła. Usiadłyśmy razem i zaczęłyśmy malować.
– A wiesz mamo, tata Agatki podobno stracił pracę i jest w szpitalu – powiedziała przy malowaniu szczebelków.
– Słucham?
– No, tak powiedziała Julka, a ona siedzi z Agatką w ławce. Podobno się załamał…
Poczułam, że tracę grunt pod nogami. Przecież znałam Zbyszka bardzo dobrze! Uważałam go zawsze za bardzo fajnego, pozytywnego faceta. Pracował w naszej lokalnej fabryce od lat. Słyszałam, że ostatnio masowo zwalniali tam ludzi, ale nie podejrzewałam, że mogło to dotknąć też jego. Czy to możliwe, że chciał... Nie, niemożliwe! Nie on!
Po raz pierwszy rozmawiałyśmy szczerze
Nie mogłam przestać o tym myśleć. Powiedziałam o tym Adamowi, był równie zaskoczony jak ja. W nocy przewracałam się z boku na bok, a rano postanowiłam, że muszę zadzwonić do Basi, choć oczywiście nie było to łatwe.
Przyznaję, pierwsze słowa przechodziły mi przez gardło z trudem. Nie chciałam wyjść na wścibską, no ale mimo naszych nieporozumień znałyśmy się od lat, nie mogłam udawać, że o niczym nie wiem. Basia początkowo starała się zachować rezon, lecz po chwili zupełnie się rozkleiła. Zaprosiłam ją do siebie na kawę i przegadałyśmy trzy godziny. Okazało się, że Zbyszek przeszedł załamanie nerwowe. Nie chciał się zabić, ale popadł w stany lękowo-depresyjne i skierowano go na leczenie.
– Zupełnie nie wiem, co mam robić! Boję się o naszą przyszłość – wyznała Basia po raz pierwszy szczerze i otwarcie.
Pocieszałam ją, jak mogłam. Obiecałam, że jeśli dowiem się o jakiejś pracy, natychmiast dam jej znać. Basia przytuliła mnie i wyszła, a ja wciąż roztrzęsiona, zastanawiałam się, co mogę zrobić, żeby jej pomóc. Po chwili dotarło do mnie – wycofam się z konkursu! Wiedziałam, że tym razem zwycięstwo nie będzie dla niej kwestią triumfu, lecz przetrwania.
Napisałam do organizatorów, że rezygnuję, ale dziewczynkom nic nie powiedziałam. Bałam się, że chlapną coś Agatce, a nie chciałam, żeby Basia myślała, że wygrała walkowerem. Po kilku dniach na stronie organizatora pojawiły się długo wyczekiwane wyniki. Oczywiście wygrała Basia. Napisałam do niej SMS-a z gratulacjami i dodałam, że życzę jej, aby to był początek pasma sukcesów w ich życiu.
Tak się stało! Zbyszek dwa tygodnie później wyszedł ze szpitala, a po miesiącu miał już nową pracę. Jednak ten konkurs zmienił w naszym życiu coś więcej niż tylko ranking zwycięstw. Od czasu tamtej szczerej rozmowy, zupełnie zmieniły się moje relacje z Basią. Naprawdę się zaprzyjaźniłyśmy i często się spotykamy. No i – co najważniejsze – bardzo się wspieramy. A dawne zatargi? Pojawiają się dotąd, ale już tylko w żartach.
Czytaj także:
„Rywalizacja napędzała mnie do życia. Konkurowałem z żoną, pracownikami i z nieznajomymi na ulicy. W końcu dostałem nauczkę”
„Córka z najlepszej przyjaciółki zamieniła się w rywalkę. Żyłyśmy w >>miłosnym trójkącie<< z wyjazdowym przystojniakiem”
„Przy nowej koleżance córka zmieniła się nie do poznania. Ta emocjonalna wampirzyca wyssała z niej całą radość życia”