„Zarzuciłam sidła na syna znanego adwokata. Rozstaliśmy się, a ja związałam się z jego dzianym tatusiem”

kobieta, która usidliła bogatego faceta fot. Adobe Stock, Nestor
„Powoli zaczęło do mnie docierać, że tylko tracę z nim czas, że jeśli chcę osiągnąć swój cel, powinnam jak najszybciej zakończyć tę znajomość. Zbierałam się do poważnej rozmowy, ale jakoś nie potrafiłam z nim zerwać. Wciąż go kochałam…".
/ 08.03.2023 07:07
kobieta, która usidliła bogatego faceta fot. Adobe Stock, Nestor

Wiem, że ludzie obgadują mnie za plecami, szepczą, że jestem wyrachowaną s***. Niby wychodzę za Andrzeja dla pieniędzy, a nie z miłości. A niech gadają sobie, co chcą. Mam to w serdecznym poważaniu. Samą miłością się przecież nie najem. A Andrzej zapewni mi wszystko, czego zawsze pragnęłam.

Wychowałam się w małej miejscowości na wschodzie Polski

Kilka ulic, rynek, remiza, trzy sklepy, szkoła, knajpka, kościół. Nuda, beznadzieja… I ploty. Wystarczyło raz spotkać się z chłopakiem z sąsiedztwa, a już huczała o tym cała wieś. Nienawidziłam takiego życia. Buntowałam się. Chciałam za wszelką cenę uciec do wielkiego miasta. W naszym grajdole szczytem szczęścia dla każdej dziewczyny było małżeństwo z nauczycielem lub facetem z posadą w urzędzie gminy.

A tam? Mogłam spotkać nawet księcia z bajki. Gdy więc tylko zdałam maturę, spakowałam swoje rzeczy i wyjechałam na studia do Warszawy. Zawsze świetnie się uczyłam, więc bez trudu dostałam się na uniwersytet, na historię. Nie chodziło mi o to, by zdobyć wykształcenie. Nie jestem głupia i wiem, że to w dzisiejszych czasach nie zapewnia dostatniego życia. Zamierzałam zapolować na męża. Najchętniej przystojnego i z bardzo bogatej rodziny.

Wszyscy wokół mówili, że jestem ładna, zgrabna, ambitna i inteligentna. Więc dlaczego miało mi się nie udać?

Moja współlokatorka miała jedną wielką zaletę – znajomości

Zamieszkałam w akademiku, z Andżeliką. Studiowała prawo. Początkowo darłyśmy koty, bo panna nie dość, że zadzierała nosa, to była jeszcze potworną bałaganiarą. Zostawiała w pokoju taki syf, że aż się niedobrze robiło. W pewnym momencie byłam tym tak wkurzona, że chciałam przeprowadzić się do kogoś innego, byle tylko uwolnić się od jej towarzystwa. Na szczęście tego nie zrobiłam. W porę zorientowałam się, że moja współlokatorka prócz wad ma jedną wielką zaletę – obraca się w dobrym towarzystwie. Wśród synów sędziów, adwokatów, radców prawnych… Chłopaków już od wejścia ustawionych w życiu.

Dałam jej więc spokój. Opłacało się. Po kilku miesiącach wciągnęła mnie do swojego środowiska. Mogłam rozpocząć polowanie. Początkowo nie szło mi najlepiej. Co prawda chłopaki lgnęli do mnie jak niedźwiedzie do miodu, ale nie traktowali poważnie. Szybko się więc z nimi rozstawałam. Wreszcie związałam się Miłoszem, synem znanego adwokata. Wychowywał go tylko ojciec, bo matka zmarła, gdy miał 12 lat. Tym razem nie zrobiłam tego z wyrachowania. Naprawdę się zakochałam.

Nieźle wyglądał, miał zawsze pełny portfel, no i świetnie się razem bawiliśmy. Andżelika przestrzegała mnie, że to imprezowicz i leser, że gdyby nie wpływowy tatuś dawno wyleciałby z uczelni, ale się tym nie przejmowałam. Byłam młoda, chciałam się wreszcie porządnie zabawić… Poza tym, sądziłam, że jak mój ukochany już się wyszaleje, to odzyska rozum i rozsądek. A tatuś odpowiednio go urządzi w życiu.

W przeciwieństwie do Miłosza nie mogłam się doczekać wakacji w Grecji

Niestety, pomyliłam się. Miłosz ani myślał dorosnąć. Coraz więcej pił, eksperymentował z narkotykami… Dobrze się ukrywał, ale ja wiedziałam, co się dzieje. Próbowałam mu tłumaczyć, że to donikąd nie prowadzi, że skończy na dnie, nie dożyje czterdziestki, ale mnie nie słuchał. Mówił, że nie może już słuchać mojego gadania, że zachowuję się jak stara, nudna baba i jeśli nie skończę z marudzeniem, to wymieni mnie na inny model.

Powoli zaczęło do mnie docierać, że tylko tracę z nim czas, że jeśli chcę osiągnąć swój cel, powinnam jak najszybciej zakończyć tę znajomość. Zbierałam się do poważnej rozmowy, ale jakoś nie potrafiłam z nim zerwać. Wciąż go kochałam… I nie chciałam być w Warszawie sama, jedynie z kilkoma stówkami w kieszeni, które co miesiąc przysyłali mi rodzice. Na samą myśl, że znowu miałabym liczyć każdy grosz, robiło mi się słabo. Nadeszło lato. Miłosz oświadczył, że jego ojciec chce mnie poznać i zaprasza nas do swojego domu w Grecji. Na miesiąc.

– Wspaniale! – ucieszyłam się, jeszcze nigdy nie byłam na wakacjach za granicą.
– Wspaniale? Chyba kpisz! To koszmar! Staruszek jest nudny jak flaki z olejem. Nie mam pojęcia, jak z nim wytrzymam tyle czasu – westchnął.
– Ale pojedziemy? – spojrzałam na niego z nadzieją.
– Nie mamy innego wyjścia. Nie chcę go wkurzać, bo odetnie mnie od kasy. I tak jest wściekły, że słabo zdałem egzaminy.

Odetchnęłam z ulgą. W przeciwieństwie do Miłosza nie mogłam doczekać się wyjazdu. Oczami wyobraźni już widziałam, jak wylegujemy się na słońcu, tańczymy „Zorbę” w klubie na plaży, pijemy wino. Do głowy mi jednak nawet nie przyszło, że te wakacje będą nie tylko wielką atrakcją, ale także początkiem mojego nowego życia…

Dom w Grecji był cudowny. Ojciec Miłosza, o dziwo, też. Spodziewałam się jakiegoś złośliwego i surowego starca. Tymczasem przywitał mnie bardzo przystojny, wysportowany mężczyzna w średnim wieku. Szybko mnie oczarował. Był szarmancki, zabawny, mądry. W pewnym momencie złapałam się na tym, że wolę siedzieć z nim na tarasie i rozmawiać popijając wino, niż łazić z jego synem po klubach.

– Co z tobą? Zakochałaś się w nim czy co?! – zdenerwował się któregoś dnia Miłosz, gdy po raz kolejny powiedziałam, że wolę zostać wieczorem w domu.
– Zwariowałeś?! Staram się tylko być miła. Jak staruszek poczuje się dowartościowany, to będzie kasa – wyjaśniłam szybko.

Powiedziałam prawdę. Nie zakochałam się w Andrzeju

Na początku traktowałam go raczej jak ojca, a nie kandydata na męża. Był przecież ode mnie prawie 30 lat starszy! Nie podejrzewałam też, że jest mną zainteresowany. Byłam przecież dziewczyną jego syna! Owszem, nadskakiwał mi, prawił komplementy, ale byłam przekonana, że to wynika z dobrego wychowania, a nie uczucia. Spędzałam więc z nim miło czas żałując w duchu, że syn nie jest do niego podobny…

Któregoś wieczoru pod koniec pobytu, Miłosz jak zwykle poszedł się bawić, a my z Andrzejem usadowiliśmy się na tarasie. Piliśmy wino, rozmawialiśmy. W pewnym momencie temat zszedł na mój związek z Miłoszem.

– Jak ci się układa z moim synem? Zamierzacie razem zamieszkać? A może wziąć ślub? – zapytał Andrzej.
– Sama nie wiem… Z jednej strony chciałabym z nim spędzić resztę życia. Ale z drugiej… – zawahałam się.
– Nie kochasz go?
– Kocham. Ale myślę, że to znajomość bez przyszłości. On jest taki dziecinny, tylko zabawa mu w głowie. A ja marzę o mężczyźnie odpowiedzialnym, poważnie patrzącym na życie. Takim, który zapewni mi komfort i bezpieczeństwo – powiedziałam szczerze.
– Takim jak ja? – przysunął się do mnie.
– Dokładnie – odparłam.

Nie spodziewałam się tego, co stało się później. Myślałam, że Andrzej się uśmiechnie, coś tam zażartuje i wrócimy do picia wina. Ale nie. Przyciągnął mnie do siebie. Poczułam, jak ogarnia mnie podniecenie. Chciałam go odepchnąć, ale nie mogłam. Zaczęliśmy się całować. Chwilę później wylądowaliśmy w łóżku. To był zupełnie inny seks niż z Miłoszem. Facet wiedział, jak zadowolić kobietę…

Gdy skończyliśmy, Andrzej poszedł pod prysznic a ja leżałam w łóżku jak skamieniała. Czułam się winna i zawstydzona. Gdy wrócił do pokoju, od razu zaczęłam się tłumaczyć:

– Za dużo wypiliśmy i sprawy zaszły za daleko. To nie fair wobec Miłosza – wykrztusiłam.

Nachylił się nade mną i delikatnie mnie pocałował.

– Masz rację, to nie w porządku. Dlatego będziesz musiała wybrać – odparł.
– Co?
– Nie rób takiej zdziwionej miny. Zakochałem się w tobie i chcę, żebyś była ze mną – uśmiechnął się.

Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Raczej spodziewałam się, że zwyzywa mnie od najgorszych, a potem każe się wynosić. No bo co to za kandydatka na synową, która idzie do łóżka z tatusiem ukochanego. Tymczasem Andrzej wyznał mi miłość. Był gotowy zranić syna, może nawet go stracić, byle tylko ze mną być. To było niesamowite i takie romantyczne… Jak w filmie. Nie musiałam się długo zastanawiać.

Wybrałam właściwie od razu. Chciałam stabilizacji, bezpieczeństwa, a tylko Andrzej mógł mi je zapewnić. To prawda, nie byłam w nim zakochana, ale dobrze się z nim czułam. I wiedziałam, że mogę go uszczęśliwić. Nie od razu powiedziałam o tym Miłoszowi. Jakoś głupio mi było stanąć przed nim i wyznać ot tak sobie, że wolę się spotykać z jego ojcem. Do końca pobytu w Grecji i jeszcze przez jakiś czas po powrocie udawałam, że między nami wszystko jest jak dawniej.

Chodziliśmy na imprezy, spotykaliśmy się ze znajomymi. Nawet się kochaliśmy kilka razy, choć starałam się tego uniknąć.

Kiedy tylko Miłosza nie było w pobliżu, biegłam do Andrzeja…

Po dwóch miesiącach miałam dość takiego udawania. Andrzej zresztą też. Ustaliliśmy, że przyznamy się do wszystkiego. Zaaranżowaliśmy wypad do restauracji we trójkę. Było bardzo miło. Rozmawialiśmy o głupotach, śmialiśmy się. W pewnym momencie Andrzej odłożył sztućce.

– Synu, mamy ci coś z Marią ważnego do powiedzenia – zaczął.
– Tak? – podniósł głowę znad talerza.
– Od kilku tygodni się spotykamy. Zaczęło się jeszcze w Grecji. Nie planowaliśmy tego, ale tak jakoś wyszło. Wybacz… – wyrzucił z siebie.

Przy stole zapanowała złowieszcza cisza. Miłosz spoglądał z niedowierzaniem to na ojca, to na mnie.

– Żartujecie sobie ze mnie, prawda? – wydusił w końcu.
– Już dawno mieliśmy ci to powiedzieć, ale nie mieliśmy odwagi – przyznałam.

Pewnie się domyślacie, co było potem. Miłosz poczerwieniał. W pewnym momencie bałam się, że wybuchnie, zacznie się awanturować. Ale jakoś powstrzymał emocje. Może nie chciał robić z siebie pośmiewiska, a może przypomniał sobie, że jednak jest zależny od ojca i nie powinien mu podskakiwać? Rzucił więc tylko przez zęby, że życzy nam szczęścia i wybiegł z restauracji. Potem przysłał ojcu esemesa, że chce, by wynajął mu apartament. Bo nie zamierza mieszkać z nami pod jednym dachem… Do mnie się więcej nie odezwał. Ale już kilka dni później usłyszałam, że spotyka się z inna dziewczyną.

To jeszcze mocniej utwierdziło mnie w przekonaniu, że dokonałam słusznego wyboru. Wszyscy się ode mnie odwrócili. Nowi i starzy znajomi, rodzina… Od tamtej pory minął prawie rok. Mieszkam z Andrzejem w jego wilii pod Warszawą. Niedawno mi się oświadczył, planujemy ślub. Żyję jak księżniczka.

Mam wszystko, o czym marzyłam: gosposię, samochód, pieniądze

Nadal studiuję, ale wolny czas przeznaczam na swoje przyjemności. Zakupy, wizyty w SPA, w klubie fitness. Czy jestem szczęśliwa? Chyba tak. Czasem tylko czuję się samotna. Andrzej tak dużo i długo pracuje. W Grecji miał czas ze mną pogadać, napić się wina. A teraz? Wraca do domu i kładzie się spać albo siedzi do nocy nad jakimiś papierzyskami. Nie mam za wielu znajomych. Nowi, z kręgu męża, są dla mnie mili, uśmiechają się, ale wiem, że robią to tylko z grzeczności.

Tak naprawdę uważają mnie za cwaną gówniarę ze wsi, która omotała statecznego pana. Gdyby Andrzej mnie porzucił, nie odezwaliby się do mnie nawet słowem. A starzy przyjaciele się ode mnie odwrócili. Kiedyś podsłuchałam jak mówili, że patrzę na nich z góry, że czuję się od nich lepsza. Wcale tak nie jest! Jestem tą samą dziewczyną, którą byłam. Ale, do cholery, nie będę na spotkanie z nimi ubierać się w ciuchy z sieciówek tylko dlatego, żeby nie sprawiać im przykrości…

Myślę, że zazdroszczą mi tego, jak żyję. Oni liczą każdy grosz

By studiować, muszą gdzieś dorabiać. Ja nie muszę robić nic i o nic się martwić. Na najbliższych też nie mogę liczyć. Rodzice byli u nas tylko raz. Mieli zostać tydzień, a wyjechali już następnego dnia. Źle się czuli w wielkim, komfortowym domu, nie smakowało im wymyślne jedzenie, nie podobało się, że do stołu podaje gosposia. Było mi przykro, bo powinni się cieszyć, że ich córka tak wygodnie żyje… A oni robili dziwne miny. Na pożegnanie usłyszałam, że chyba nie przyjadą na nasz ślub, bo nie pasują do takich salonów i nie chcą się czuć jak ubodzy krewni.

– Nie należysz już do naszego świata – powiedziała mi mama.

Rzeczywiście, nie należę. Ale przecież o tym zawsze marzyłam, właśnie tego chciałam.

Czytaj także:
Pogodziłam się z tym, że trafię do domu seniora. Ale nie mogłam przeboleć, że muszę oddać kota
Nie przyjęli mnie do seminarium, więc udawałem księdza, by nie robić mamie przykrości
Matka złamała mi serce. Najpierw oddała mnie do domu dziecka, a potem okradła w dniu ślubu

Redakcja poleca

REKLAMA