„Chciałam liznąć trochę szaleństwa na emeryturze i planowałam romans. Mój mąż wywiózł mnie na wieś”

Dojrzała para fot. iStock by GettyImages, Paperkites
„Czułam, że kapcanieję i straciłam wigor. Chciałam zmienić coś w naszym nudnym życiu. Może pojechać na wakacje, albo zapisać się z mężem na jakieś zajęcia? Ale nie! Marian postanowił przepuścić nasze oszczędności na szalony pomysł”.
/ 06.09.2023 07:00
Dojrzała para fot. iStock by GettyImages, Paperkites

Wracając autobusem do domu, codziennie oglądałam przez zaparowaną szybę te same ulice, znane do bólu jak zgrana płyta. Żadnej odmiany, wszystko jak zwykle. Moje życie było podobne, przewidywalne co do minuty, starannie poukładane i schematyczne. Rano pobudka, potem szybko do pracy, w drodze do domu małe zakupy, kolacja z mężem przed telewizorem, w perspektywie emerytura. Czasem telefon do Krysi, jedynej przyjaciółki, jaka została mi z młodych lat.

Reszta znajomych rozbiegła się gdzieś po świecie, przysypał ich popiół zaniedbania i zapomnienia… Ja też czułam się zakurzona jak muzealny eksponat, nikomu niepotrzebna, samotna. Syn wyjechał na kontrakt, mąż coraz bardziej się oddalał, chociaż wciąż był obecny ciałem, bo na pewno nie duchem.

Nie mieliśmy sobie zbyt wiele do powiedzenia, po trzydziestu latach związku znaliśmy się jak łyse konie, co raczej nie sprzyjało romantyzmowi. Nie oczekiwałam fajerwerków, ale chyba należało mi się coś więcej niż nudne wieczory przed telewizorem i domowa rutyna?

Coraz częściej pytałam siebie z przerażeniem: czy to już wszystko, co dostałam od życia? Nic ciekawszego mnie nie czeka?

Nikomu nie mówiłam o swoich rozterkach, nawet Marianowi. Wstydziłam się. Sam się powinien domyślić, kto miałby mnie lepiej znać, jak nie on? Obojgu nam stuknęło dobrze ponad pięćdziesiąt lat, za mało, żeby się zestarzeć, za dużo, by tęsknić za przygodami. Powinniśmy czekać na wnuki i prowadzić spokojne życie, przygotowując się do emerytury, a mnie wciąż nosiło.

Miałam żal do świata, do Mariana i siebie samej za stagnację, w jakiej na dobre utknęliśmy. Trzeba się przyzwyczaić – tłumaczyłam sobie, ale w środku aż mnie skręcało z żalu. Ciągle byłam pełna sił i energii, której nie umiałam wykorzystać.

Mąż wpadł na szalony pomysł

Przelotnie zaciekawiłam się, czy Marian czuje podobnie, może powinnam go o to zapytać? Pewnie się zdziwi, co też chodzi mi po głowie, ale przynajmniej będzie wiedział. Tylko jak zacząć? Jakoś dyplomatycznie, żeby nie pomyślał, że oszalałam…

Zanim doszłam do domu, zdążyłam wymyślić kilka zdań zręcznego wstępu, które natychmiast wydały mi się zbyt szczere. Nie chciałam, by Marian pomyślał, że jestem niezadowolona z naszego życia, doceniałam to, co osiągnęliśmy, pielęgnowałam wspomnienia.

Ale byliśmy jeszcze zbyt młodzi, żeby osiadać na laurach i w ciszy zapomnienia pokrywać się patyną.

– Czy to sprawiedliwe, że nic więcej już nas nie czeka? – wypaliłam od progu, wchodząc do mieszkania.
Zadyszka, którą złapałam na schodach nie pozwoliła mi dobitnie wyartykułować pytania i Marian chyba nie dosłyszał.

– Słyszałeś, co powiedziałam? – wtargnęłam do pokoju w płaszczu, po drodze zrzucając jedynie pantofle.

Mąż siedział przed ekranem komputera i klikał zapamiętale. Przyjrzałam mu się podejrzliwie. Marian nie był fanem internetu, rzadko zaglądał do sieci.

– Wiem, winda znowu się popsuła. Usiądź, odpocznij – mruknął uprzejmie.

Chyba przebywał w swoim świecie, odgadłam, że przeszkodziłam mu w czymś ważnym. Podeszłam i zajrzałam mu przez ramię.

– Sprzedam działkę budowlaną – przeczytałam głośno i obejrzałam zdjęcie zarośniętego krzakami kawałka pola. – Niezły wygwizdów za bardzo konkretne pieniądze – oceniłam, sprawdzając lokalizację i cenę.

– Prawda? – ucieszył się nie wiadomo czemu Marian i kliknął w następne ogłoszenie.

– O, jeszcze drożej! – sapnął z satysfakcją.

– Dobrze, że nie zamierzasz kupować ziemi – stwierdziłam, zdjęłam płaszcz i odwiesiłam go w przedpokoju.

– Tej z ogłoszenia – nie, ale gdyby trafiła się okazja… – Marian zawiesił głos, czekając na moją reakcję.
Przestraszyłam się, że mówi poważnie.

– Zamierzasz utopić nasze oszczędności w błocie? – spytałam surowo.

– W ziemi, nie w błocie – poprawił mnie i wrócił do przeglądania ofert. – Teść Andrzeja będzie sprzedawał kawałek gruntu, skóry z nas nie zedrze.

Odwróciłam się na pięcie zaalarmowana.

– Jak to, z nas? – prawie krzyknęłam.– Chyba nie zamierzasz kupować pola?

Marian przetarł przerzedzoną czuprynę. Doskonale znałam ten niepewny gest.

– Dlaczego nie? Zosiu, zastanów się – powiedział pojednawczym tonem. – To może być naprawdę wyjątkowa okazja.

– Świetna okazja, żeby pójść z torbami!

– W żadnym razie teść Andrzeja nie wywinduje ceny.

– A to dlaczego? – spytałam podejrzliwie.

– Wokół nie ma żadnych działek ani atrakcji turystycznych, w pewnym oddaleniu rośnie co prawda las, ale…

Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.

– Chcesz kupić kawałek ziemi na wygwizdowie, w środku pola?

– Mniej więcej – przyznał bezwstydnie mąż. Nie poznawałam go, widział, że nie jestem zadowolona, ale wcale nie zamierzał zrezygnować z szalonego pomysłu.

– Po co ci ten grunt? – spytałam.

– Jako lokata kapitału? – odparł niepewnie.

– Uważasz, że środek pola teścia Andrzeja z czasem tak zdrożeje, że nagle staniemy się bogaci? Kupić łatwo, trudniej sprzedać. Gdzie znajdziesz kupca, jeśli zechcesz spieniężyć swoją atrakcyjną ziemską „lokatę”?

– A jeśli nie zechcę? – Marian nagle się wyprostował, w oku mu błysnęło.

Mimowolnie spojrzałam na niego z zainteresowaniem, przez moment przypominał tamtego chłopaka, za którego wyszłam za mąż.

– Mów, co ci po głowie chodzi – zażądałam.

Chciał zbudować nam dom

Ten wieczór był inny niż poprzednie. Rozmawialiśmy z ożywieniem jak za dawnych lat, kłóciliśmy się z ogniem i, żeby jednak się nie pozabijać, szukaliśmy kompromisu. Zgadzałam się z Marianem, że nasze mieszkanie na szóstym piętrze należałoby zamienić na niżej położone, żeby nie być uzależnionym od kaprysów wiecznie psującej się windy, miło byłoby też mieć ogródek, ale żeby zaraz budować dom na polu teścia Andrzeja?

– Postawiłbym małą chałupkę – mówił rozmarzony Marian. – Mieszkalibyśmy w niej część roku, na zimę wracali do miasta. Albo i nie. Mógłbym ocieplić naszą chatkę, przygotować na mrozy. Wieczory przy trzaskającym kominku, co ty na to?

– Może jeszcze świerszcz za kominem? Zupełnie oszalałeś, chciałbyś zamieszkać na wsi? – spytałam z niedowierzaniem. – Ty, mieszczuch z dziada pradziada? Wiesz, chłopie, na co się porywasz?

Spojrzał na mnie z lekka nieprzytomnie, jakby właśnie spadł z wysoka na ziemię.

– Chciałbym zbudować dom, zostawić po sobie ślad na ziemi i zająć się czymś, żeby nie oszaleć z nudów. Nie jestem jeszcze taki stary, dam radę – powiedział, zwracając na mnie bezbronne oczy krótkowidza.

– Wiem, o czym mówisz, ja też mam dosyć marazmu – mruknęłam ze zrozumieniem.

Pomysł z kupnem działki przestał mi się wydawać taki głupi.

– Możemy jeszcze zaszaleć – powiedział zachęcająco Marian.

Uśmiechnęłam się do własnych myśli.

I chociaż nie o taką odmianę losu mi chodziło, wyraźnie widziałam, że nie mogę zabronić mężowi kupna ziemi i budowy domu, odebrać mu marzenia.

Zgodziłam się, zastrzegając naiwnie, że ma być w miarę możliwości niedrogo.

Załamałam się, kiedy pojechaliśmy obejrzeć naszą przyszłą posiadłość, a mianowicie szczere pole, po którym hulał wiatr.

– Weźcie ten kawałek przy drodze, będziecie mieli dobry dojazd – siwy gość, teść Andrzeja, pokazał ubitą przez traktory glinę tworzącą coś w rodzaju traktu.

Wyobraziłam sobie, że kilka deszczowych dni może go przemienić w grzęzawisko. Nie wierzyłam własnym oczom, ale Marian zdawał się nie widzieć niedogodności.

– Co my będziemy robili na tym odludziu? – syknęłam na boku, zanim dobiliśmy targu.

– Zbudujemy dom – uszczęśliwiony Marian uśmiechnął się szeroko, jakby dostał niespodziewany dar od losu.

Po trzydziestu latach małżeństwa wiedziałam, kiedy zamilknąć, ale zrobiłam to z ciężkim sercem, uważając że popełniamy błąd.

Brakowało nam takich wspólnych chwil

Kupiliśmy ziemię i mąż odżył. Dopiero teraz zobaczyłam, jak bardzo brakowało mu nowego celu do osiągnięcia, i zazdrościłam, że odnalazł smak i zapach życia. Ja wciąż miałam wrażenie, że przeżuwam tekturową papkę, chociaż na brak zajęć nie narzekałam.

Skończyły się nudne wieczory przy telewizorze, teraz rozmawialiśmy bez końca, dopieszczając projekt domu. Niezbyt interesujące zajęcie dla kobiety, która marzyła o ponownym zachłyśnięciu się radością, przeżyciu niezapomnianych chwil, złapaniu ostatnich okruchów szczęścia, żeby potem nie żałować, że nie wyciągnęła po nie ręki, dopóki mogła.

Budowa bez reszty zajmowała Mariana, spędzał na naszym polu każdą wolną chwilę. Cały następny rok trwała korespondencja z odpowiednimi urzędami, urozmaicana wizytami w gminie i składaniem podań.

Wiele się przez ten czas nauczyłam, nie wiedziałam na przykład, że doprowadzenie prądu, wykopanie studni i założenie hydroforu to taki skomplikowany zabieg wymagający wielu pomiarów i kilku ważkich decyzji na najwyższym urzędniczym szczeblu.

W końcu na naszym polu zapłonęła latarnia, a z węża poleciała woda, co uczciliśmy z Marianem, otwierając specjalnie kupionego na tę okazję szampana. Wypiliśmy go, siedząc na własnej ziemi pod prywatnym krzakiem, co niespodziewanie bardzo mi się spodobało. Zimno było, więc okryliśmy się kocem, przytulając się do siebie i do butelki.

Brakowało mi takich chwil – wyznał niespodziewanie mój nudny, pragmatyczny mąż.

– Mnie też – przyznałam, przysuwając się bliżej do niego.

– Jeszcze nie jesteśmy tacy starzy, co? – szepnął mi do ucha.

– Zdecydowanie – przytaknęłam, wypuszczając z rąk szampana.

Marian dawno tak na mnie nie patrzył

Jakiś czas później na nasz teren weszli budowlańcy. Dom powstawał w prostej technologii kanadyjskiej, stanął więc szybko i wtedy zaczęła się straszliwa polka znana pod nazwą wykańczanie wnętrz. Ciężka, nerwowa praca, ale jak się okazało, wcale nie taka nieprzyjemna…

Pierwszy przybył na plac budowy pan Mirek. Byliśmy szczęśliwi, że o nas nie zapomniał, dobry hydraulik jest w gminie wprost rozrywany i nie może opędzić się od roboty.

– Takiej kobiety nigdy bym nie zawiódł – błysnął uśmiechem pan Mirek, gdy dziękowałam mu za to, że jest.

– Specjalnie zaznaczyłem sobie w notesie, że dziś zaczynam robotę u pani. Jak tylko panią zobaczyłem, od razu wiedziałem, że takiej kobiecie się nie odmawia.

Marian zakaszlał znacząco, ale hydraulik nie poświęcił mu ani sekundy uwagi. Podniósł moją dłoń i ucałował ją gorąco, nie spuszczając przy tym ze mnie wzroku.

Zarumieniłam się jak nastolatka. Wyrwałam mu rękę, bo zobaczyłam wyraz twarzy Mariana – mieszaninę zainteresowania i wywołanej zazdrością złości. Zrobiło mi się gorąco. Dawno tak na mnie nie patrzył, poczułam, jak budzi się we mnie dawno zapomniana kobieca zalotność, uśmiechnęłam się lekko i odeszłam, kręcąc biodrami, zostawiając panów samych.

Pan Mirek, młodszy ode mnie o dobrą dekadę, lubił kobiety i nigdy nie tracił okazji, a ja byłam na miejscu. Obsypywał mnie dwuznacznymi komplementami, wodził za mną wzrokiem i nie tylko, bo jak się okazało, ręce też miał gorące.

Wkrótce nauczyłam się nie podchodzić zbyt blisko, chociaż nie miałam do niego zbyt wielkich pretensji o nieprzyzwoite zachowanie. Opromieniona jego zainteresowaniem odżyłam, za to Mariana, bezsilnie obserwującego zabiegi hydraulika, trafiał szlag, co znakomicie wpłynęło na jakość naszego małżeństwa.

Nasz związek nie tylko nie miał zamiaru umierać, ale złapał drugi oddech, wszedł w fazę ponownego rozkwitu. Pozwalaliśmy sobie nawet na szaleństwa, do których nigdy w życiu się nie przyznam, ale które na zawsze zachowam we wdzięcznej pamięci.

Nasz kawałek ziemi zmieniał oblicze, niewielki, lecz przytulny dom był na ukończeniu. Zaczęłam wymierzać grunt pod ogródek, planując, gdzie posadzę rośliny i wykłócając się z Marianem o zawłaszczanie gruntu pod podjazd dla samochodu.

– Ja bym ustąpił takiej uroczej kobiecie – wtrącił się pan Mirek, przechodząc obok z długą rurą na ramieniu. Marian zgrzytnął zębami, ustępując mi pas gleby szerokości pół metra.

Wszystko się zmieniło

Jakże daleko odeszliśmy od codziennej rutyny, w której oboje byliśmy beznadziejnie zanurzeni po uszy. Szaleńczy, ryzykowny, wiążący wszystkie oszczędności pomysł Mariana z kupnem ziemi odmienił nas i nasze życie. Znów weszliśmy do gry i to chyba na dłużej…

Najpierw zyskaliśmy sąsiadów. Nasz domek, ze schludnie ogrodzonym miejscem pod przyszły ogród, przyciągnął wzrok miejskich inwestorów, spragnionych wypoczynku na łonie natury. Teść Andrzeja z radością sprzedał chętnym kolejne działki i w ten sposób nasz wygwizdów przekształcił się w małą, przyjemną dla oka kolonię domków. Na wiosnę będzie tu bardzo miło, już nie mogę się doczekać przeprowadzki.

Największą niespodziankę sprawił nam jednak przebywający za granicą syn, który nagle wyraził zainteresowanie posiadaniem podobnego kawałka ziemi z własnym domkiem. Ponieważ Jan nieprędko wróci do kraju, mąż postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i tak się złożyło, że niedługo rozpoczynamy kolejną przygodę, budowę drugiego domu, tym razem dla syna i na jego koszt.

Mąż twierdzi, że teraz pójdzie łatwiej, bo nabrał wprawy i umiejętności, ale oznajmił, że pana Mirka nie zatrudni nigdy w życiu, chociaż to najlepszy fachowiec w okolicy. Ja nic nie mówię, bo jestem szczęśliwa.

Czytaj także:
„Myślałem, że na emeryturze zdziadzieję, czułem się jak znoszony kapeć. Mój przyjaciel pokazał mi, że nie wszystko stracone”
„Po śmierci żony szukałem pocieszenia w butelce i nie zauważyłem, jak mój syn się stacza. To przeze mnie sięgnął dna”
„Na emeryturze zamiast egzotycznych wysp, oglądałam zalewającego się piwskiem męża. Stefan zrujnował moje marzenia”

Redakcja poleca

REKLAMA