„Okłamywałam Janka, że chcę mieć dziecko, a pokątnie brałam tabletki. Nie będę babrać się w pieluchach, bo on tak chce”

Smutna dojrzała kobieta fot. iStock by GettyImages, Israel Sebastian
„Okłamywałam wszystkich, że ze mną wszystko w porządku, a tak naprawdę walczyłam z demonami przeszłości. Mąż bardzo pragnął dziecka i pozwoliłam mu wierzyć, że ja też. Nie zasługiwał na takie traktowanie”.
/ 09.10.2023 19:15
Smutna dojrzała kobieta fot. iStock by GettyImages, Israel Sebastian

Zdążyłam wsunąć tabletkę do ust, zanim mój mąż Janek otworzył drzwi od łazienki.

– Gotowa? – zapytał, poprawiając krawat.

Nawet nie zauważył malującego się na mojej twarzy zaskoczenia podszytego strachem przed odkryciem tajemnicy. Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia, ale szybko je zdusiłam. Miałam doskonałą wprawę.
Musnęłam usta błyszczykiem i wyszłam z łazienki. Makijażem starałam się zatuszować bladość skóry i sińce pod oczami.

Gdy mąż wrócił do domu i z czułością cmoknął mnie w policzek. Jak zwykle. Byłam oszustką, która nawet przed nim udawała kogoś innego.

– Nadal nic? – spytał, kiedy wsiedliśmy do pustej windy.

Spojrzałam na niego, czując, jak tętno mi przyspiesza. Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. 

– Nic nie szkodzi, będziemy próbować dalej… – Janek dotknął mojej dłoni.

Mimowolnie zadrżałam, gdy popatrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Może zaczął już podejrzewać, że nie jestem z nim do końca szczera? Nasze małżeństwo znalazło się na rozdrożu. Czy był tego świadom równie dobrze jak ja i również odsuwał od siebie niewygodne myśli?

Wcale nie chciałam mieć dzieci

Przed pięcioma laty kupiliśmy pachnące nowością mieszkanie w nowoczesnym apartamentowcu. Urządzałam je niemal rok, sprowadzając z zagranicy płytki i ręcznie tkane dywany. Bardzo się starałam. Wydawało mi się, że spełniam swoje marzenie o idealnym domu. Szybko zrozumiałam jednak, że to tylko ogłuszająco puste wnętrza, pieczołowicie sprzątane w każdy piątek rękami zatrudnionej przez nas sprzątaczki.

Większość czasu spędzałam w pracy, poświęcając się wszystkim zadaniom na dwieście procent. Byle przekonać samą siebie i wszystkich wokół, że nadaję się na powierzone mi stanowisko. Janek bywał w domu częściej. Pracował w szkole językowej jako nauczyciel niemieckiego. Był otwarty na ludzi, wyluzowany i optymistycznie nastawiony do życia.

Czasem dziwiłam się, jak to możliwe, że w ogóle się pobraliśmy – tak wiele nas dzieliło.

To była dość spontaniczna decyzja. Chyba pierwszy raz w życiu pozwoliłam emocjom dojść do głosu i dałam się im ponieść. Ślub wzięliśmy w parne sierpniowe popołudnie, kiedy nad strzelistym dachem kościoła sunęły ciężkie, zwiastujące burzę chmury. Gdybym zbyt długo zastanawiała się nad propozycją Janka, z pewnością do tego ślubu by nie doszło. Uciekłabym, tak jak zawsze.

Jakimś cudem stworzyliśmy jednak związek. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że trwa nadal tylko dzięki cierpliwości i wyrozumiałości mojego męża. Nie był ideałem, ale przynajmniej naprawdę się starał. To ja zamykałam przed nim drzwi do mojego świata, ukrywałam się, zakładałam maski, udawałam… Każdego dnia.

W oczach rodziny i znajomych uchodziłam za ambitną kobietę i szczęśliwą młodą mężatkę. Chciałam, by rodzice zobaczyli, że potrafię stworzyć udany związek – w przeciwieństwie do nich. Nieustannie musiałam coś komuś udowadniać. Przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy Janek wyznał, że chce mieć dziecko, ogarnął mnie jednak paraliżujący lęk. W jednej chwili oblałam się zimnym potem. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogłabym zostać matką. Nie po tym wszystkim, czego doświadczyłam w dzieciństwie.

Ale… dla niego to było ważne, więc się zgodziłam. Pozornie.

Staraliśmy się o dziecko, a ja ukradkiem dalej łykałam tabletki antykoncepcyjne. Niech Janek myśli, że nie mogę zajść w ciążę. Będzie mi współczuł i – jak to ma w zwyczaju – otoczy mnie opieką. Nie dowie się, że wcale nie chcę dziecka, i nie będzie mnie namawiał na zmianę decyzji. Nie zniosłabym tego.

Pokonanie kilku pięter windą w dół w nieznośnej ciszy ciągnęło się jak wieczność, ale w końcu znaleźliśmy się na parterze. Próbowałam zebrać myśli. Pytanie Janka i jego uważny wzrok wytrąciły mnie z równowagi. Liczyłam, że w towarzystwie przyjaciół rozluźnię się i zrelaksuję. Z Kaśką poznałyśmy się jeszcze na studiach, dzieląc pokój w akademiku. To dziwne, ale ludzie, którzy zostawali ze mną na dłużej i z którymi udało mi się nawiązać jakąś bliższą relację, stanowili moje przeciwieństwo. Jak mój mąż. I jak Kaśka.

Zalała mnie fala wspomnień

Widać ją było już z daleka – barwny ptak na szarych ulicach miasta.

Kiedy dotarliśmy do knajpy, ona i jej mąż siedzieli przy stoliku w rogu pomieszczenia. Zrobiło mi się ciepło na sercu, gdy uśmiechnięta od ucha do ucha przyjaciółka pomachała do mnie. Na jej nadgarstkach pobrzękiwały bransoletki, a z szyi zwieszał się ciężki wisior. Blond włosy z krótką grzywką poprzetykane były pofarbowanymi na niebiesko pasemkami. Całości dopełniała obszerna żółta sukienka.

– Masz coś nowego? – zagadnęłam, sącząc drinka.

Nie zwróciłam uwagi na to, że Kaśka pije tylko wodę. Moja przyjaciółka była malarką. Całkiem nieźle zarabiała na swoich obrazach, co było nie lada sukcesem.

– Wiesz… nie miałam siły… – Kaśka wodziła palcem po brzegu szklanki.

Policzki miała lekko zarumienione i co chwilę z uśmiechem zerkała tajemniczo na męża.

– Stworzyła coś znacznie lepszego niż obraz! – powiedział ze śmiechem Szymon; brodacz z kolczykami w uszach. – Spodziewamy się dziecka.

– Och… Gratulacje – bąknął Janek, rzuciwszy mi szybkie spojrzenie.

Siedziałam na krześle, jakby mnie do niego przyspawano, nieruchoma jak rzeźba.

– Ale… Przecież mówiłaś, że nie chcesz dzieci – powiedziałam z wyrzutem.

Miałam gdzieś, że mogło się to wydać niestosowne w obecnej sytuacji.

Zmieniła zdanie! – prychnął Szymon.

– Mówię do niej, nie do ciebie – niemal warknęłam, piorunując go wzrokiem.

– Przepraszam na chwilę… – z impetem odsunęłam się wraz z krzesłem od stołu.

Wstałam i skierowałam się w stronę łazienki.

Ściany dokoła mnie wirowały, a podłoga usuwała mi się spod stóp. Od środka rozsadzała mnie wściekłość, ale zdusiłam ją w sobie.

Wbiegłam do kabiny i zamknęłam za sobą drzwi, a potem osunęłam się bezwładnie na sedes.

Znowu poczułam się jak mała, bezbronna dziewczynka, która chowa się w toalecie przed szalejącym po mieszkaniu pijanym ojcem. Niekochana, opuszczona i zdradzona przez wszystkich. Znowu jest tak samo jak wtedy.

Od najmłodszych lat musiałam radzić sobie sama z wybuchami agresji ojca alkoholika, który wyładowywał swoją frustrację na tym, co akurat wpadło mu w ręce – nieważne, czy był to żywy człowiek, Bogu ducha winny pies czy nowiutki telewizor, kupiony za ciężko zarobione przez mamę pieniądze.

Dla niej z kolei zawsze najważniejsze były pozory. Nakręcała na lokówkę utlenione na blond włosy, a potem misternie je układała, by na koniec spryskać mocnym lakierem. Jego zapach przyprawiał mnie o dreszcze. To wspomnienie uderza we mnie za każdym razem, gdy mijam salon fryzjerski. Uszminkowane usta potrafiła na zawołanie ułożyć w uśmiech. Wychodziła, przyciskając do piersi modną torebkę i nie dając po sobie poznać, że jej mąż urządza piekło w domu. Szła do pracy, zostawiając mnie samą w bezpiecznym w jej mniemaniu miejscu.

– Siedź tu cicho, to nic ci nie zrobi. Tylko nie rycz. Po prostu bądź cicho – tłumaczyła, nachylając się nade mnę i wionąc mocnym zapachem różanych perfum.

Potem znikała. Choć nawet gdy była w domu, wcale nie czułam jej obecności. Dla niej liczyło się budowanie fasady, na której nikt nie dostrzeże najmniejszej rysy. Liczyło się milczenie i udawanie.

– Trzeba mu schodzić z drogi – mówiła, pouczając mnie, jakby nie było nic dziwnego w tym, że siedzimy jak trusie w zamkniętym na klucz pokoju.

Ojciec wtaczał się po schodach, odbijając się ciężkim i obezwładnionym przez alkohol ciałem od poręczy i ścian klatki schodowej. Jego sapanie niosło się echem w górę. Słyszałam je wyraźnie, gdy siedziałam skulona w kącie. Nauczyłam się rozpoznawać te odgłosy z daleka, żeby zdążyć się schować i zasłonić kurtyną ciszy.

– Co to za burdel?! Gdzie się szlajasz, zamiast zająć się domem?! – jego ryk wypełniał mieszkanie jak gęsty, duszący dym.

Byłam zła na matkę, a jednocześnie chciałam ją przed nim bronić. Instynktownie czułam, że na to nie zasługuje. Nikt nie zasługiwał.

– Ciii… – mama kładła palec na umalowanych ustach, wsuwała skręcony w sprężynkę kosmyk włosów za ucho i cicho przekręcała klucz w zamku.

Przemykała do salonu, gdzie ojciec z głuchym łoskotem opadł na kanapę i wygłaszał swoje bełkotliwe żądania. Próbowała jakoś go ugłaskać; podawała mu kapcie, trzęsącymi się rękami stawiała zupę na zabałaganionym stole, a kiedy dopadał go kac, zbiegała do osiedlowego sklepu po piwo. Jej strach rozchodził się po domu i był obecny wszędzie. Rozpoznawałam go bardzo dobrze – po zaschniętych plamkach rozlanej po drodze zupy, po ułożonych równiutko kapciach, które stawiała przy kanapie, po drżącym głosie.

– Schowaj się i po prostu bądź cicho – powtarzała, szarpiąc mnie za rękaw welurowej bluzy z Myszką Miki i prowadząc do składziku, gdzie trzymaliśmy miotły.

Zapach środków do czyszczenia był przyjemniejszy niż odór alkoholu z ust ojca, kiedy nachylał się nade mną, by spytać, czy odrobiłam lekcje. Próbowałam wtedy nie dygotać z przerażenia, ale nie zawsze się udawało.

– Czego się trzęsiesz? Własnego ojca się boisz?! Ta idiotka znowu ci coś nagadała, tak? – warczał, a jego ślina skapywała na zapełniony równiutkim pismem zeszyt.

Przez drewniane biurko biegła głęboka szczelina – pozostałość po wybuchu ojca, po jego ciężkiej pięści. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego mama mnie przed tym nie uchroniła. Czemu jej jedyną radą było: siedź cicho. Robiłam jednak, jak kazała, aż milczenie i skrywanie wszystkiego w sobie weszło mi w krew.

Nieustannie oceirałam łzy

Widząc wypisane na twarzy Kaśki szczęście, miałam wrażenie, że ciężar w moim sercu zaraz przygwoździ mnie do ziemi. Dlatego uciekłam i się schowałam. Różniłyśmy się pod wieloma względami, ale sądziłam, że pod tym jednym jest taka sama jak ja. W jej domu także brakowało miłości i akceptacji. Zawsze mówiła, że tylko życie bez zobowiązań ma sens, że chce czerpać z niego garściami i wreszcie w pełni się nim cieszyć. Obie zgadzałyśmy się co do tego, że jeśli o nas chodzi, to posiadanie dzieci jest czystym szaleństwem. A teraz…

– Hej, Dagmara, pogadamy? – Kaśka zastukała w drzwi kabiny, wyrywając mnie z ponurych myśli.

Otworzyłam oczy, orientując się, że jestem w knajpianej ubikacji, nie w rodzinnym domu. Nie chowam się przed ojcem, tylko przed przyjaciółką.

– Proszę, otwórz! – nalegała. – Daga, nie gadajmy przez drzwi, to głupie.

Szybkim ruchem otarłam rękawem łzy, które spływały mi po twarzy, nie zważając na makijaż.

– Nawet ty udowadniasz mi, jaka jestem beznadziejna – wyrzuciłam z siebie. – Potrafiłaś się przełamać, a ja? Co jest ze mną nie tak, do cholery?

– O czym ty mówisz? Myślałam, że wy też się staracie…

– Jedyne, o co się staram, to nie rozpaść się na kawałki, rozumiesz?! – krzyknęłam głośniej, niż zamierzałam. Zerwałam się z klapy i gwałtownym ruchem otworzyłam drzwi, które uderzyły z hukiem o wykafelkowaną ścianę. – I skąd w ogóle o tym wiesz?!

– No, nie od ciebie – wytknęła mi. – Uspokój się. Janek powiedział Damianowi, a on mnie… – Kaśka patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.

Musiałam wyglądać fatalnie. Nieustannie wycierałam łzy, a one wciąż płynęły i płynęły.

Tylko nie rycz, nikt nie może widzieć twoich łez, huczały mi pod czaszką słowa matki. W tamtym momencie miałam ochotę wyć. Coś we mnie pękło. Narastająca od miesięcy frustracja i dziwna napięta obojętność pomiędzy mną a Jankiem. Praca ponad siły. Wyczerpanie psychiczne. Udawanie przed mężem rozczarowania po kolejnej nieudanej próbie „starań” o dziecko.

Kurtuazyjne niedzielne wizyty u moich rodziców, ludzi, którzy dali mi to życie, których szczerze nienawidziłam i jednocześnie tak mocno kochałam. Miałam dość, kiedy swoją cegiełkę dołożyła jeszcze Kaśka.

– Gówno prawda! – syknęłam, chwiejnym krokiem podchodząc do umywalki.

Odkręciłam wodę i ochlapałam twarz. Nie spojrzałam w lustro, nie chciałam widzieć siebie takiej… rozmazanej. Obsesyjnie dbałam o wygląd. Nie wychodziłam z domu bez makijażu i starannie dobranej stylizacji, składającej się z markowych ubrań.

– Czyli? – Kaśka uniosła brwi.

– Czyli cały czas łykam tabletki, ale Janek nic o tym nie wie. Niech wierzy, że próbujemy, ale nam nie wychodzi. Tak jest lepiej – odwróciłam się plecami do lustra i oparłam biodrami o umywalkę.

– Co? – Kaśka zamrugała powiekami, odruchowo kładąc dłoń na brzuchu.

Patrzenie na jej twarz bolało. Dało się z niej wyczytać tak wiele, zbyt wiele…

Wydawało mi się, że to ona zna mnie najlepiej, tymczasem teraz Kaśka wydawała się zupełnie zdezorientowana i wyprowadzona z równowagi.

– Niby dla kogo lepiej?

– Dla tego potencjalnego dziecka przede wszystkim – wyjaśniłam. – Dla nas wszystkich. Dziwię się, że ty…

Ja chcę zawalczyć o normalne życie! – przerwała mi, a w kącikach jej oczu też zalśniły łzy. – Dlaczego ty nie chcesz sobie pomóc? Janek tak bardzo cię kocha…

– Przestań – spuściłam głowę.

– Czemu nic mi nie powiedziałaś? – objęła mnie.

Początkowo cała zesztywniałam, ale już po chwili odwzajemniłam uścisk. Moja popaprana psychika to nie była jej wina. Ani jej, ani tego jej brodacza, a tym bardziej Janka. Nie powinnam obwiniać nawet rodziców.

Dzieciństwo już dawno minęło, choć tak naprawdę wcale go nie miałam. Ale jako dorosła osoba w każdym momencie mojego życia mogłam wziąć sprawy w swoje ręce. Jednak zamiast przepracować traumy, wolałam zanurzyć się w świat iluzji, kłamstwa, niedopowiedzeń, wybierałam ucieczkę od problemów. Co gorsza, wciągnęłam w tę otchłań Janka, którego jedyną winą było to, że się we mnie zakochał.

Tak rzadko ze sobą rozmawialiśmy…

Z knajpy wymknęłam się tylnym wyjściem, przez wypełniony gwarem ogródek. Kaśka poprosiła Janka, by odwiózł mnie do domu.

– Idę na terapię – rzuciłam.

Wnętrze samochodu spowiła gęsta cisza, nie grało nawet radio. Janek położył ciepłą dłoń na moim udzie i lekko je ścisnął. Może będzie jeszcze normalnie.

Czytaj także:
„Nie mam szczęścia w miłości. Mikołaj miał być jurnym księciem z bajki, jednak okazał się bandyckim farbowanym lisem”
„Chciałam harców na leśnej polanie, a nie starego grzyba w fotelu. No i stało się, mąż harcował, ale nie ze mną, tylko z Dianą”
„Arek rozbudzał we mnie najgłębsze fantazje i pragnienia. Niemal się utopiłam w jego łobuzerskich oczach”

Redakcja poleca

REKLAMA