„Na myśl, że nigdy nie będę tatusiem, traciłem grunt pod nogami. Myślałem, że gorzej być nie może... i miałem rację”

Szczęśliwa rodzina fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Choć do niedawna nie potrafiłem bez zajęcia usiedzieć nawet kilkunastu minut, teraz mogłem godzinami leżeć i patrzeć na śpiącą Martę. Nagle wszystkie inne rzeczy przestały mieć znaczenie. Nie wiem, czy nasz biznes uda się uratować. Jeśli się nie uda, to wymyślę coś innego. Mogę kopać rowy, malować ściany czy rozwozić jedzenie. Wszystko dla mojej córeczki”.
/ 06.12.2022 19:15
Szczęśliwa rodzina fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Jeszcze nawet nie wiedziałem, że jestem w Magdzie zakochany, kiedy po raz pierwszy pomyślałem, że jeżeli miałbym mieć dzieci, to z nią. Miałem wcześniej kilka dziewczyn i nawet jedną narzeczoną, ale o dzieciach nigdy nie myślałem. Sam nie wiem, skąd pojawiła się u mnie ta myśl. Minęło sporo czasu, zanim temat dzieci poruszyłem z Magdą. Bo nasz związek rozwijał się bardzo powoli i ustaliliśmy, że nie będziemy się z niczym spieszyć. 

O ewentualnym założeniu rodziny zaczęliśmy rozmawiać po jednej z Wigilii. Wróciliśmy od rodziców Magdy. Na kolacji było prawie dwadzieścia osób, w tym mnóstwo dzieci w każdym wieku. Magda ma dwie starsze siostry, które razem mają już trójkę potomstwa. Do tego dochodzą kuzynki, kuzyni i ich dzieciaki. Wieczorem śmialiśmy się z powiedzonek i wpadek, jakie zaliczyły w ciągu wieczoru dzieciaki.

– I ten Kubuś z buzią całą w czekoladzie ganiający z płaczem za Zosią, żeby mu oddała jego czekoladkę. Jak myślisz, też będziemy mieć kiedyś takiego urwisa? – to ostatnie zdanie wyrwało mi się bez przemyślenia. Byliśmy już w domu, chowaliśmy do lodówki jedzenie, które wcisnęła nam mama Magdy. Stałem tyłem i nie widziałem jej miny.

Po prostu… mi się oświadczyła

Zapadła cisza. Odwróciłem się, przekonany, że palnąłem coś głupiego. Magda niepewnie się uśmiechała.

– A chciałbyś?

Przegadaliśmy pół nocy. Wyszło nam, że oboje chcemy mieć dzieci, na pewno więcej niż jedno, ale po drugim się zastanowimy, czy mamy dość czy nie. Oboje się zgodziliśmy, że fajnie, żeby był i chłopak, i dziewczynka, ale że każda inna konfiguracja też będzie super. Oraz że na razie to jeszcze jesteśmy za młodzi, że musimy najpierw objechać świat i nacieszyć się sobą. Magda do tematu wróciła po swoich trzydziestych urodzinach.

– Pamiętasz naszą rozmowę o dzieciach? Wiesz, myślę, że pora do niej wrócić. Ale jeśli też tak myślisz, to co powiesz, żebyśmy najpierw wzięli ślub? – zagadnęła mnie, gdy jedliśmy lody i oglądaliśmy serial.

– Zaraz, zaraz, czy ty mi się właśnie oświadczyłaś? – zapytałem.

– Eheś – tylko tyle dostałem w odpowiedzi, bo Magda miała usta pełne lodów.

– Ty okropna feministko, nawet to mi zabrałaś! I jak ja mam się czuć mężczyzną? Zarabiasz więcej ode mnie, umiesz naprawić kontakt i lepiej znasz się na piłce nożnej. Ciągle ci mało! – udawałem złość, ale chyba mało skutecznie, bo Magda odstawiła lody, rzuciła się na mnie i zaczęła mnie łaskotać i całować jednocześnie.

– No już, powiedz, że się zgadzasz, powiedz!

Jasne, że się zgodziłem. Wzięliśmy ślub w ogrodzie rodziców Magdy. Cywilny. Wesele wyprawiliśmy pod chmurką, takie trochę pogańskie. Były nawet skoki przez ognisko, ale po prawdzie, z tego etapu już niewiele pamiętam.

Trzy lata temu zdecydowaliśmy się otworzyć własną firmę. Pomysł przyszedł nam do głowy, gdy zamknęła się siłownia na naszym osiedlu i na lokalu zawisła kartka „do wynajęcia”. Kilka razy po drodze do sklepu zaglądałem przez okna do środka. Wcześniej nigdy w tej siłowni nie byłem, to był typowy przybytek dla „karków”.

Oboje z Magdą lubiliśmy aktywność fizyczną i nieraz narzekaliśmy, że w naszej okolicy nie ma przyjaznego fitness klubu, w którym mogliby ćwiczyć i młodzi, i starzy. I teraz zaczęła mi kiełkować w głowie myśl: skoro takiego miejsca nie ma, to może je stworzyć?

Przegadałem sprawę z Magdą. Miała trochę obaw, ale też była za. Oboje zrobiliśmy kursy trenerów personalnych. W planach mieliśmy zatrudnianie trenerów i instruktorów, ale uznaliśmy, że nie zaszkodzi też mieć wiedzy o tym, co mamy robić. Dla bezpieczeństwa najpierw tylko ja zwolniłem się z pracy. Po dwóch latach nasz biznes się rozkręcił i w styczniu 2020 r. Magda też zrezygnowała z etatu. Nie przyszło nam do głowy, że to najgorszy z możliwych momentów…

 Niech natura zrobi swoje

Po ślubie ustaliliśmy z Magdą, że nie będziemy ani specjalnie się o dziecko starać, ani jego powstaniu zapobiegać. Niech natura zrobi swoje. Natura postarała się pół roku później. Ale już po dwóch miesiącach było po ciąży. Sytuacja powtórzyła się jeszcze raz. Nasza lekarka nie miała pojęcia, co może być przyczyną poronień. Kiedy powiedziała, że widocznie „Bóg tak chciał”, postanowiliśmy poszukać innego lekarza.

Kiedy przyszła pandemia i pierwszy lockdown, o dziecku na chwilę zapomnieliśmy. Zanim znowu mogliśmy otworzyć klub, musieliśmy zwolnić wszystkich pracowników. Żyliśmy z oszczędności. Gdy znowu zaczęliśmy działać, zajęcia prowadziliśmy sami, na pracowników nie było nas stać. Czasem zarobiliśmy tylko na czynsz, czasem trochę więcej.

Problemy z biznesem zeszły na dalszy plan, bo latem Magda zaszła w ciążę. Już pod opieką poleconej nam doktor Agnieszki. Tym razem od początku robiłem żonie zastrzyki w brzuch. Robiliśmy w kółko badania i dotrwaliśmy do końca pierwszego trymestru. Cieszyliśmy się jak dzieci.
Niestety, najnowsze wyniki kolejnego USG i badania krwi okazały się słabe.

– Proszę się jeszcze nie martwić, te wyniki oznaczają tylko, że jest prawdopodobieństwo wystąpienia wady genetycznej. Ale to najgorszy scenariusz. Pewność da nam inny zabieg. Tylko musicie ustalić, czy się na nią decydujecie.

I ja, i Magda wiedzieliśmy, że jest niewielkie ryzyko, że w czasie tego zabiegu dojdzie do poronienia. Ale wiedzieliśmy, że musimy poznać wynik. I wtedy podjąć decyzję, co dalej. Nasza pani doktor zachowywała się wspaniale. Przedstawiła nam wszystkie opcje.

– Cokolwiek się wydarzy i cokolwiek zdecydujecie, ja was będę wspierać. Od tego jestem, a nie od oceniania waszych wyborów – zapewniała nas.

O decyzji Trybunału Konstytucyjnego uznającego aborcję z powodu wad letalnych płodu za niezgodną z konstytucją usłyszeliśmy po powrocie z amniopunkcji. Magda strasznie płakała. Po badaniu nie spaliśmy przez trzy dni. Aż w końcu wielka radość.

– Dziecko jest zdrowe, tylko malutkie. Ale wszystko jest dobrze, gratulacje. Czy chcą państwo znać płeć – po tym telefonie od pani doktor poczułem się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

Popatrzyliśmy na siebie i zgodnie odpowiedzieliśmy: tak. Chyba mieliśmy już dość niewiadomych.

– No to… – lekarka zawiesiła głos. – Będzie… dziewczynka!

Sylwestra świętowaliśmy w domu. Obiecaliśmy sobie, że choćby nie wiem co, to będzie wspaniały rok, i jeśli tylko nasza córeczka urodzi się zdrowa, to nie będziemy się przejmować niczym. Nawet bankructwem.

To nie były takie strachy na lachy. Od października znowu nasz klub był zamknięty. Trochę pracowałem na czarno. Nie miałem innego wyjścia. Prowadziłem prywatne zajęcia w pomieszczeniach, które nie miały okien. Ale nie zarabiałem nawet na czynsz. Pomagali nam rodzice.

Schowaliśmy dumę do kieszeni i pozwalaliśmy im robić sobie zakupy czy płacić za mieszkanie. Wszystko skrzętnie notowałem – mam nadzieję, że kiedyś uda nam się spłacić długi. Przez te dwa miesiące, przez które nasz klub był otwarty, stawałem na rzęsach, żeby zarobić jak najwięcej. Klienci bali się zajęć grupowych w dusznej sali? Przenosiłem je do parku. Prywatne zajęcia? Jak byli chętni, prowadziłem je nawet o północy. Magda mi pomagała, jak mogła, ale z kanapy. Lekarka odradzała jej pracę.

– Musimy dmuchać na zimne, jesteśmy już tak blisko – powtarzała.

W marcu znowu musiałem zamknąć firmę

Ale do narodzin córki było już tak blisko, że po prostu uznałem, że nie będę się tym przejmował. W najgorszym razie sprzedamy mieszkanie i przeniesiemy się do rodziców Magdy. Mieli duży dom i wiedzieliśmy, że zawsze będziemy tam mile widziani. Uznaliśmy, że już możemy zacząć robić zakupy dla dziecka. Wcześniej nie chcieliśmy zapeszyć. Łóżeczko, wózek, fotelik, nosidełko… Skończyło się tak, że sprzedałem samochód.

– Tomek, wiesz, ja to już nie jeżdżę sama, słabo widzę, więc możesz wziąć moją corsę, co ma rdzewieć w garażu – zaproponowała mama.

Wiedziałem, że to nie do końca prawda, ale ofertę przyjąłem z ulgą. Bo jednak z małym dzieckiem bez samochód mogło być ciężko. Opelek mamy był malutki, ale wiedziałem, że na początek musi nam wystarczyć. Ubranek, butelek i smoczków nie musieliśmy kupować – od sióstr Magdy dostaliśmy ich aż za dużo. Choćby nasza córka była nie wiem jak żarłoczna, na pewno nie przyda jej się dziesięć butelek na mleko. A z połowy śpioszków pewnie wyrośnie, zanim zdąży
je założyć.

Nie mieliśmy już nic innego do roboty, tylko czekaliśmy na córkę. Na długich spacerach próbowaliśmy dojść do porozumienia, jak będzie mieć na imię.

– Wiesz, ja to bym chciała, żeby ona miała takie imię z naszych czasów. Wiesz, Joasia, Basia, Dorota… Bo tych dziś prawie się dzieciom nie daje. Niech się jakoś wyróżnia w klasie wśród Marysi, Zoś, Julek i Helenek – oświadczyła kiedyś Magda.

Zaczęliśmy więc wymieniać imiona wszystkich koleżanek ze szkoły. Powstała lista. Po tygodniu skreśleń, targów, kłótni okazało się, że jedyne imię, które akceptujemy oboje (czyli że nie kojarzyło nam się z żadną nielubianą koleżanką), to Marta.

– Hej, Martusia, podoba ci się? – Magda zaczęła się wygłupiać, pukać w brzuch i sprawdzać, czy naszej córce podoba się imię. – Wydaje mi się, że pokiwała główką. Poczułam łaskotanie gdzieś koło wątroby.

Termin porodu mieliśmy wyznaczony przed świętami. Ale zgodnie z zaleceniami naszej pani doktor Magda miała walizkę spakowaną już dwa tygodnie wcześniej. Najbardziej cieszyłem się, że w szpitalu, w którym moja żona miała rodzić, będę mógł być z nią, pod warunkiem że nie będę wychodził z naszego pokoju.

Próbowałem ją pocieszać, ale sam byłem przerażony

Któregoś dnia jednak Magda źle się poczuła. Pojechaliśmy do szpitala, lekarze zatrzymali ją na obserwację.

Chciałem ją pocieszyć, ale sam byłem przerażony. Jedyne, co mi przyszło do głowy, to powtarzać, że będzie dobrze. Magda wróciła do domu.  Na szczęście Magda cały czas czuła się bardzo dobrze. Nie miała żadnych objawów. Wtedy zaczęliśmy się martwić porodem.

– Dużo leż, nie rób nic wymagającego wysiłku, to tylko kilka dni. Pierwsze dzieci zwykle rodzą się po terminie – starała się nas pocieszać nasza pani doktor. Ale widziałem, że Magda się boi. Myśl, że będzie musiała rodzić beze mnie i doktor, Agnieszki po prostu ją przerażała.

Magda prawie nie wstawała z kanapy. Ostatniego dnia o północy dostaliśmy SMS-y, że znowu coś jest nie tak. Dwie godziny później byliśmy już w szpitalu. A o 8.55 Marta była już z nami. Kiedy położna dała mi ją potrzymać, poryczałem się jak dzieciak. Zeszło ze mnie całe napięcie ostatnich dni. Patrzyłem na nią i nie mogłem powstrzymać łez. Przez następne godziny nie mogłem się nacieszyć moimi dziewczynami.

A kiedy położna wygoniła mnie do domu, zabrałem się do roboty. Wyszorowałem całe mieszkanie od parkietu po sufit. Skręciłem łóżeczko, poprzestawiałem meble. Wyprałem jeszcze raz wszystkie ubranka i kocyki. Wypełniłem lodówkę po brzegi. Dwa dni później pożyczoną od mamy corsą przywiozłem do domu moją rodzinę.

Przez 2 tygodnie po prostu się sobą cieszyliśmy

Choć do niedawna nie potrafiłem bez zajęcia usiedzieć nawet kilkunastu minut, teraz mogłem godzinami leżeć i patrzeć na śpiącą Martę. Nagle wszystkie inne rzeczy przestały mieć znaczenie. Nie wiem, czy nasz biznes uda się uratować. Zrobię, co się da – dla siebie, ale i dla ludzi, których musieliśmy zwolnić. Jeśli się nie uda, to wymyślę coś innego. Mogę kopać rowy, malować ściany czy rozwozić jedzenie. A jeżeli to Magda znajdzie lepszą pracę, to zostanę w domu z Martą. Jesteśmy gotowi na każdy wariant.

– Wiesz, Tomek, teraz ci mogę powiedzieć. Rok temu już się prawie pogodziłam, że nie będziemy nigdy rodzicami. Byłam gotowa powiedzieć ci nawet, że zrozumiem, jak mnie zostawisz. A kiedy już byłam w ciąży, to prawie każdej nocy budziłam się przerażona, że coś poszło nie tak. Zasypiałam znowu dopiero, gdy poczułam ruchy Marty. Obiecałam sobie wtedy, że jeśli wszystko się uda, to nie będę na nic narzekać i marudzić. I będę po prostu cieszyć się tym, co mamy. I wiesz, udało się. Jestem szczęśliwa – Magda obudziła mnie w środku nocy, żeby to powiedzieć.

Powiedziałem jej, że czuję dokładnie tak samo, że kocham ją i naszą córkę najbardziej na świecie. Przytuliliśmy się i zasnęliśmy. Kwadrans później Marta zaczęła płakać. Magda mnie szturchnęła.

– Wstawaj, twoja kolej…

– Nieprawda, twoja.

Przekomarzaliśmy się tak przez chwilę. Jak zwykle przegrałem. Przyniosłem Martę do naszego łóżka. Natychmiast przestała płakać. I po raz pierwszy pięknie się do nas uśmiechnęła.

Czytaj także:
„Myślałam, że jako sprzedawczyni nie mam wpływu na ludzkie życie. Kto by pomyślał, że zaprowadzę tych młodych przed ołtarz”
„Rodzice pluli do siebie jadem. Mama za zniszczoną karierę, a ojciec za zimny obiad. Jeszcze trochę i skończyłoby się rozwodem”
„Dziwiło mnie, że narzeczona nawet w ciąży pierze mi gacie i chodzi po piwo. To teściowa wmówiła jej, że taka rola kobiety”

Redakcja poleca

REKLAMA