„Chciałam się rozwieść, ale odkryłam, że jestem w ciąży. Klamka zapadła. Nie mogę przecież odebrać dziecku ojca"

kobieta w ciąży, która nie kocha męża fot. Adobe Stock, fotoduets
„Nawet jeśli przeprowadzę się gdzieś z dzieckiem, to i tak nas dopadnie, porwie syna z przedszkola, albo spod bloku. Po co mi przepychanki? Wolałam zacisnąć zęby i wytrzymać. „Może jak Julian dorośnie, to wtedy się rozwiodę” – myślałam. Nie współżyłam z mężem, odkąd poczęliśmy małego. Mieliśmy trzy pokoje, więc wkrótce wyniosłam się na kanapę w jadalni".
/ 04.11.2022 14:00
kobieta w ciąży, która nie kocha męża fot. Adobe Stock, fotoduets

Nasze dzieci bywają mądrzejsze od nas... Dzięki Julkowi mam normalną rodzinę i jestem szczęśliwa. A przecież mogło być zupełnie inaczej.

Chciałam rozwodu...

Miałam zamiar rozwieść się z Jurkiem, ale zwyczajnie zbyt długo z tym zwlekałam. Bo kiedy w końcu zdecydowałam się na złożenie pozwu, okazało się, że jestem w ciąży. Płakałam gorzko nad swoim losem, ale klamka zapadła. Uznałam, że nie mogę odebrać dziecku ojca. Tym bardziej że to miał być chłopiec.

Początkowo zresztą Jurek wydawał się całkiem dobrym tatą. Opiekował się Julianem, zabierał go na spacery, a nawet uczył grać w piłkę. Wszystko jednak zmieniało się powoli z powodu alkoholu. Mąż pił coraz więcej i oboje z synem zaczęliśmy wyraźnie mu przeszkadzać. Stał się okropnie agresywny, nie tylko obrażał mnie najgorszymi słowami, ale także brał się do bicia. A kiedy zagroziłam mu, że odejdę, zapowiedział, że owszem, mogę iść sobie do diabła, ale syna mi nigdy nie odda. W tej sytuacji odpuściłam sobie rozwód. Przecież ucierpiałoby na nim dziecko.

Wiedziałam, że Jurek nie spocznie, póki nie dopnie swego

Nawet jeśli przeprowadzę się gdzieś z dzieckiem, to i tak nas dopadnie, porwie syna z przedszkola, albo spod bloku. Po co mi przepychanki? Wolałam zacisnąć zęby i wytrzymać. „Może jak Julian dorośnie, to wtedy się rozwiodę” – myślałam. Nie współżyłam z mężem, odkąd poczęliśmy małego. Mieliśmy trzy pokoje, więc wkrótce wyniosłam się na kanapę w jadalni. Właściwie Jerzy nawet nie protestował.

W wieku 30 lat myślałam o sobie, że jestem nieatrakcyjna i nic dobrego mnie już w życiu nie spotka. A na pewno nie zwróci na mnie uwagi żaden normalny mężczyzna. Całe wieki nie czułam się tak wspaniale, jak przy nim. Spełniałam się za to w macierzyństwie i moje dziecko było dla mnie najważniejsze. Sądziłam, że miłość syna zastąpi mi miłość do faceta. Przestałam myśleć o seksie, zastępując go czułością, której nie brakowało między mną a Julianem. Mój mały chłopiec był bowiem kochanym dzieckiem, które do mnie lgnęło.

Poznałam Norberta

O tym, że miłość syna nie jest tym samym, co miłość mężczyzny, przekonałam się, gdy poznałam Norberta. Całym naszym życiem rządzi przypadek i tak też było tamtego dnia.

Wpadłam na pocztę z reklamacją, bo nowy listonosz zaczął wrzucać do mojej skrzynki listy chyba z całego osiedla. Znajdowałam u siebie przesyłki do całkiem mi nieznanych osób, a kiedy zwróciłam panu uwagę, żeby tak nie robił, stwierdził, że czasami bolą go nogi i przecież mogę sama zanieść list do adresata. Wkurzyła mnie jego bezczelność.

Razem ze mną na pocztę wpadł też postawny facet z takim samym problemem. Kierowniczka poradziła nam, abyśmy razem napisali skargę i tak też zrobiliśmy. Ten facet z poczty to właśnie był Norbert. Kiedy wyszliśmy na ulicę, sądziłam, że po prostu rozejdziemy się w dwie różne strony, ale on niespodziewanie zaproponował kawę w knajpce.

– Żeby się trochę uspokoić – zaznaczył z czarującym uśmiechem.

Przez cały czas przyglądał mi się z zainteresowaniem i zadawał strasznie dużo pytań. Odpowiadałam mu na nie uprzejmie, tak że po godzinie wiedział już o mnie bardzo wiele. A ja o nim tylko tyle, że na dwa miesiące zamieszkał na moim osiedlu.

– Przyjechałem na szkolenie, wynajęli mi tu mieszkanie – wyjaśnił.

Miło nam się rozmawiało, ale nie wymieniliśmy się telefonami

Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy kilka dni później Norbert znalazł się pod moimi drzwiami.

– Był w mojej skrzynce! – podał mi list, uśmiechnął się i odszedł. Faktycznie, został do mnie zaadresowany, ale na kopercie nie było nadawcy. Kiedy go otworzyłam, w środku było tylko jedno zdanie: „Spotkamy się jeszcze raz? Norbert” A pod spodem numer jego telefonu. Nie wiedziałam, co mam zrobić.

Z jednej strony bowiem naprawdę mi pochlebiało, że taki przystojny facet zwrócił na mnie uwagę, a z drugiej miałam męża i dziecko. Numer do Norberta przyciągał mnie jednak jak magnes. Tyle razy czytałam tę kartkę, że w końcu znałam go na pamięć. I w pewnym momencie doszłam do wniosku, że właściwie co mi szkodzi? Spotkanie to nie zdrada.

Kiedy Julian musiał zostać dłużej w szkole, zadzwoniłam do Norberta, że mam dla niego godzinkę.

– To może spotkajmy się w naszej kawiarni? – zaproponował.

Słowo „nasza” najpierw mnie zaskoczyło, a potem zrobiło mi się jakoś tak ciepło koło serca. Z Jurkiem nigdy nie mieliśmy niczego „naszego”. Podczas drugiego spotkania z Norbertem czułam, że zaczyna nas coś łączyć. Rozmawiało mi się z nim wyjątkowo swobodnie i tym razem powiedział mi wiele rzeczy o sobie. Był rozwodnikiem, który zaczynał właśnie swoje życie na nowo.

– Moje dwie córeczki zostały z żoną, ale staram się z nimi często spotykać – powiedział.

– To fajne dziewczynki. Myślę, że polubiłyby twojego syna.

Nie wiedziałam, co mam o tym sądzić...

Czy ten mężczyzna tylko podrywał mnie jak każdą inną kobietę, czy myśli o mnie poważnie? A może tylko tak gadał, aby mi było miło? Dużo później Norbert wyznał mi, że już wtedy na poczcie, kiedy zobaczył mnie po raz pierwszy, wiedział, że jestem kobietą jego życia.

Po tym spotkaniu nastąpiły kolejne. Norbert pytał mnie stale, kiedy poznam go z Julianem, ale ja nie chciałam. Jak miałabym go przedstawić? Jako przyjaciela czy… kochanka? Wahałam się, bałam, nie potrafiłam żyć pełnią życia Tak, poszliśmy w końcu z Norbertem do łóżka i było to dla mnie niesamowite przeżycie. Miałam obawy, że się skompromituję, bo przecież nie kochałam się z mężczyzną od kilku lat!

Owszem, czasami uprawiałam seks z mężem, ale nie można było tego nazwać aktem miłości. Po prostu Jerzy brał mnie jak swoją własność, dbając tylko o swoją przyjemność. Nie lubiłam tego, ale bałam się mu odmówić, bo przeważnie był wtedy pijany. Dlatego z Norbertem czułam się niemalże jak dziewica. Bałam się, że będę jak kawałek drewna, nieczuła na jego pieszczoty. Ale pożądane zalało mnie jak potężna fala tsunami i porwało ze sobą w wir. Moje ciało szalało, zmysły wyostrzyły się jak nigdy. Każdy dotyk Norberta przyprawiał mnie o dreszcz rozkoszy.

– Jesteś niesamowita, wiesz? – powiedział mi potem zachwycony.

Nie chciałam mu tłumaczyć, dlaczego tak reagowałam, nie chciałam, aby myślał o mnie jak o wyposzczonej mniszce. Nie wiedział bowiem wtedy jeszcze wszystkiego o mnie i Jurku. Mówiłam mu, że Jurek pije i nie interesuje się rodziną, ale nie zwierzyłam się, że jest między nami aż tak źle. Czy dwumiesięczny romans może być tak intensywny, aby wpłynąć na całe życie człowieka? Otóż, może… Sama się o tym przekonałam.

Po 2 miesiącach błagał, abym odeszła od męża

– Nie wyobrażam sobie już życia bez ciebie – szeptał mi do ucha.

Byłam szczęśliwa, a jednocześnie dusiłam w sobie strach.

„A jeśli nam nie wyjdzie? – zastanawiałam się. – Zmienię dla tego mężczyzny życie moje i Juliana, i co dalej? Unieszczęśliwię własne dziecko, bo z jednej strony dam mu nadzieję na normalność, a z drugiej potem przyjdzie mu wrócić do ojca, który wtedy będzie szalał jeszcze bardziej?”.

Wahałam się, zasłaniałam dzieckiem. Dzisiaj wiem, że to, na co wtedy cierpiałam, to była zwyczajna depresja. Mimo jasnych sygnałów, że moje życie jest koszmarem, a małżeństwo nie istnieje, czepiałam się go uporczywie, jakby było ostatnią pewną rzeczą na tym świecie.

Norbert złapał z małym naprawdę świetny kontakt. Nie mógł pogodzić się z moją odmową i postanowił dać mi czas. Jego staż dobiegał końca, musiał wracać do siebie. Nasze miasta dzieliło ponad dwieście kilometrów, ale jakimś szczęśliwym zrządzeniem losu niedaleko od Norberta mieszkała moja siostra. Dzięki temu mogliśmy widywać się bez wzbudzania podejrzeń męża.

Mówiłam po prostu Jurkowi, że jadę odwiedzić Beatę i zabieram ze sobą dziecko. To był już bowiem taki czas, że nie chciałam zostawiać Juliana samego z ojcem, który pił coraz więcej i tracił nad sobą panowanie. Bałam się, że w najlepszym razie zapomni dać synowi obiad, bo będzie leżał nieprzytomny, a w najgorszym, gdy dostanie ataku szału, zrobi mu jakąś krzywdę. Nie wybaczyłabym sobie tego.

Moja siostra wiedziała o Norbercie...

Kiedy przyjeżdżałam do niej z synem, początkowo zostawiałam chłopca u niej i jechałam spotkać się z ukochanym. Tłumaczyłam wtedy Julianowi, że mam szkolenie z pracy. Potem jednak Beata stwierdziła:

– Dlaczego nie zaprosisz Norberta do mnie? Julek niczego się nie domyśli, bo przedstawimy go jako naszego kuzyna. Chcę poznać twojego faceta.

Wahałam się. Do tej pory mój syn i kochanek żyli jakby w dwóch różnych światach. Nie wiedziałam, czy chcę je ze sobą łączyć. Ale kiedy w końcu się zdecydowałam, okazało się , że obaj bardzo się polubili. To było cudowne lato. Weekendy u Beaty spędzane w towarzystwie Norberta dawały mi wytchnienie od koszmaru, który zostawiałam w domu. Widziałam, jaki wspaniały kontakt Norbert złapał z moim synem i dojrzewała we mnie myśl, aby zostawić Jurka i stworzyć szczęśliwy związek z moim nowym mężczyzną.

Po którymś weekendzie wróciłam do domu z mocnym postanowieniem. A tam zastałam koszmar! Wszystko było pokryte wymiocinami. Podłoga, dwa łóżka. Jurek leżał nieprzytomny na trzecim. Wezwałam pogotowie. Mój synek był w szoku i ciągle się pytał, co się stało tatusiowi i czy on umrze. W szpitalu dowiedziałam się, że mój mąż ma raka trzustki. Nie wiem, dlaczego uznałam, że to moja wina. Zaczęłam sobie wmawiać, że gdybym nie poświęcała czasu kochankowi, tylko własnemu ślubnemu, ustrzegłabym go przed chorobą.

– Może powinnam była zmusić go do leczenia, żeby przestał tyle pić? – płakałam siostrze w rękaw.

– Przecież próbowałaś to robić – mówiła, ale ja wiedziałam swoje.

Miałam poczucie, że zawiodłam

I zamiast iść do psychologa, który by mi to wybił z głowy, postanowiłam poświęcić się dla Jerzego... Dzięki terapii odkryłam, co mnie właściwie dręczy Zerwałam z Norbertem! Co najgorsze, nie powiedziałam mu, jaka jest prawdziwa przyczyna naszego rozstania. Zataiłam chorobę Jerzego… Mój ukochany poczuł się zraniony do głębi. Czułam to i bolałam nad tym, ale wolałam, aby nasze rozstanie było ostateczne. Musiałam zacząć walczyć o życie męża, odkupić w ten sposób swoje winy. Urojone, teraz to wiem, ale wtedy przytłaczała mnie świadomość, że zawiodłam. Choroba Jerzego to były trzy najtrudniejsze lata mojego życia.

Rak trzustki jest nieuleczalny, a już wtedy, kiedy pacjent odmawia współpracy, sytuacja jest beznadziejna. Jerzy miał krótkie okresy, kiedy chciał się leczyć i takie, gdy odmawiał przyjęcia wszelkiej pomocy. Nadal zdarzały się dni, że pił, chociaż przypłacał to straszliwym bólem. Zmierzał do całkowitej autodestrukcji, a ja starałam się wtedy za wszelką cenę ulżyć jego cierpieniom, chroniąc jednocześnie syna. Pragnęłam przecież, aby mój Julian miał w miarę normalne dzieciństwo.

– Sama nie wiem, czy jesteś wariatką czy świętą – mówiła o mnie siostra. A ja wiem tylko tyle, że w tym czasie postarzałam się chyba o dziesięć lat… I kiedy Jerzy ostatecznie przegrał walkę ze swoim nałogiem i straszliwą chorobą, ja także byłam już tylko wrakiem człowieka.

Nie dość, że wyglądałam fatalnie, to jeszcze miałam różne dziwne objawy. Ataki duszności, które dopadały mnie niespodziewanie w różnych miejscach i o różnej porze. A także choroby skóry. Nagle nie wiedzieć dlaczego jakiś jej fragment pokrywał się liszajami, które były oporne na leczenie, a potem znikały same w cudowny sposób, by pojawić się po jakimś czasie w innym miejscu. Z twarzy przeskakiwały na ręce, na uda, plecy, brzuch. Nigdy nie wiedziałam, gdzie nagle zobaczę fragment łuszczącej się paskudnie skóry, swędzącej i zaczerwienionej. Lekarze bezradnie rozkładali ręce sugerując, że to pewnie jakaś alergia. Mówili, że powinnam obserwować samą siebie, bo tylko ja mogę odkryć to, co mnie uczula. Aż w końcu trafiłam na takiego, który powiedział mi:

– Proszę pani, alergia alergią, ale w tym wypadku ona bierze się z duszy a nie z powietrza! Musi pani zadbać o swoje nerwy, a wtedy skończą się te objawy, które dopadają panią znienacka. Zalecam terapię!

Przepisał mi jakieś łagodne tabletki uspokajające, ale zaznaczył, że nie powinnam opierać się tylko na nich.

– Na początku pomogą pani uporządkować pewne sprawy. Jednak przede wszystkim musi pani nauczyć się relaksować – zaznaczył.

To był mądry człowiek. Wytłumaczył mi, że kiedy człowiek żyje w nerwach dłuższy czas, to może zacząć chorować na rozmaite choroby. Bo stres jest jak piłeczka tenisowa uderzająca w nasze najczulsze miejsca. Po raz pierwszy od wielu lat poszłam więc na terapię. Na niej uświadomiono mi, że mając męża alkoholika, byłam współuzależniona, dlatego nie mogłam nawiązać właściwych relacji z otoczeniem. „Z Norbertem!” – przyszło mi od razu do głowy. Już jest za późno, niczego nie uda mi się naprawić... Zrozumiałam wtedy, jak bardzo musiałam go krzywdzić i swoim niezdecydowaniem, i tym, że odeszłam od niego bez słowa wyjaśnienia. A przecież go naprawdę kochałam! „Ale teraz jest już za późno na wszystko…” – pomyślałam.

Mijał czwarty rok od naszego rozstania

Byłam pewna, że taki przystojny i wartościowy mężczyzna już dawno znalazł sobie nową partnerkę, która w pełni doceniła jego walory. W przeciwieństwie do mnie, bo ja nie byłam do tego zdolna…

– Ależ ze mnie idiotka! – wypłakiwałam się siostrze pewnego wieczora. – Przez swoje decyzje nie straciłam tylko tych kilku lat, ale całe życie! Gdybym mogła cofnąć czas, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej!

– Może to da się jeszcze naprawić? – przekonywała mnie Beata.

– Na pewno nie! – pokręciłam głową.

– Nigdy nie odważę się odezwać do Norberta! To ponad moje siły.

Kiedy obudziłam się następnego dnia i zeszłam do kuchni zaskoczyło mnie to, że jestem w niej sama. Beata bowiem zawsze wstawała przede mną i robiła kawę. Nastawiłam więc ekspres i poszłam do pokoju Juliana. Przeważnie w wakacje i weekendy mój syn wysypia się do południa, dlatego zaskoczyło mnie, że o tak wczesnej porze już go nie było. Sądziłam, że może poszedł do ogródka z ciocią, kiedy do domu weszła Beata. Miała ściągniętą twarz, która mnie zaniepokoiła. Wiedziałam, że coś się stało!

– Julian zniknął! – powiedziała. Kiedy wstałam, już go nie było. Ale gdzie mógł pójść? Do głowy przychodziły mi różne myśli. Do lasu, a może nad rzekę? Ale po co? Nigdy nie chodził na spacery sam.

– A może kogoś tu poznał, a ja nawet tego nie zauważyłam, zajęta własnymi sprawami? – wyrwało mi się.

Beata pokręciła głową.

– Zobacz – podała mi kartkę.

„Mamo, nie martw się o mnie. Wrócę po południu.” – napisał, lecz wcale mnie to nie uspokoiło. Mój syn przecież miał zaledwie dwanaście lat!

Miotałam się, nie wiedząc, co robić

Z jednej strony chciałam od razu biec na policję, by zaczęli go szukać, z drugiej czułam, że powinnam zaufać Julianowi. Przeżyłam w nerwach kilka długich godzin, bo syn nie odbierał komórki, aż w końcu… Kiedy go zobaczyłam, jak wchodzi przez furtkę, pomyślałam: „Jaki on już wysoki, taki… dorosły". Za nim szedł ktoś jeszcze. Poznałam od razu tę sylwetkę, ale nie mogłam uwierzyć w to, co widzę, dopóki nie podszedł bliżej. Norbert. Mój ukochany mężczyzna, którego nie widziałam cztery lata. Wrócił! Zrobił coś, na co sama nigdy bym się nie odważyła

– Zechcesz mnie teraz? – zapytał tak zwyczajnie, bez żadnych wstępów, a ja szybko skinęłam głową, a potem z płaczem padłam w jego ramiona.

Jeszcze długo później nie mogłam uwierzyć w to, że Julian po niego pojechał! Wziął cichaczem adres Norberta z mojego notesu z kontaktami, który nosiłam przy sobie od lat.

– Podsłuchałem twoją rozmowę z ciocią i uświadomiłem sobie, że jednak miałem rację – powiedział mój synek.

– Bo widzisz, mamusiu, jak przyjeżdżaliśmy tu kiedyś na weekendy to ja od razu wiedziałem, że on nie jest żadnym kuzynem. Zawsze mi się wydawało, że on bardziej kocha ciebie niż ciocię Beatę.

– Kochanie, mówisz poważnie? – uściskałam mocno syna.

– Jasne – uśmiechnął się. – I nawet nie wiesz, ile razy sobie wyobrażałem, że on jest moim tatą!

Kochałem prawdziwego tatę, ale sama wiesz, jaki był... Po prostu musiałem odnaleźć wujka Norberta i spróbować namówić go na to, żeby z nami został. Mam wobec mojego syna ogromny dług wdzięczności. Zrobił coś, na co ja bym się nigdy nie odważyła. Dziecko zwyczajnie okazało się mądrzejsze od dorosłej kobiety. To dzięki Julianowi mamy dzisiaj normalną rodzinę i wierzę, że przed nami są jeszcze długie lata cudownego życia. 

Czytaj także:
„Moja siostra przyjęła oświadczyny chłopaka po kilku tygodniach znajomości. Zaskoczyłam ich, gdy poprosili o moje błogosławieństwo”
„Miałam 14 lat, gdy poznałam moją biologiczną matkę. Choć była hazardzistką i żyła na krawędzi, zostałyśmy przyjaciółkami”
„Mąż traktował mnie jak lalkę na pokaz przed klientami. Myślał, że małżeństwo kończy się na łóżku i fundowaniu mi zakupów”

Redakcja poleca

REKLAMA