„Chciałam robić karierę, a nie hodować owce. Z miłości zmieniłam cały plan na życie i to była najlepsza decyzja”

szczęśliwa młoda kobieta fot. Adobe Stock, Production Perig
„– Ty nie masz pojęcia, na co się decydujesz – biadoliła. – Nie wiesz, jak się żyje na wsi przez cały okrągły rok. To nie to samo co dwa tygodnie ferii! Może nie do końca wiedziałam, ale kochałam Marcina całym sercem i chciałam z nim być, obojętnie gdzie”.
/ 11.09.2023 13:15
szczęśliwa młoda kobieta fot. Adobe Stock, Production Perig

Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że będę prowadzić gospodarstwo rolne i hodować owce w Bieszczadach, to chyba – jak mówią – zabiłabym go śmiechem. Ten pomysł nie tylko wydałby mi się idiotyczny, ale też kompletnie nierealny.

Miałam swoje plany

Już jako dorastająca dziewczynka marzyłam, aby zostać dziennikarką. Chciałam pracować w radiu albo w telewizji, jeździć po świecie, pisać reportaże do gazet i robić mnóstwo innych ciekawych rzeczy. Słowem
pragnęłam realizować się zawodowo. Wstawać rano, ubierać się, malować i wychodzić do pracy, w której czułabym się doceniana i z której miałabym satysfakcję.

Moja mama nigdy nie pracowała, zawsze tylko prowadziła dom – prała, sprzątała, gotowała i czekała z obiadem na mnie i na ojca. Każdego dnia ten sam zestaw czynności, ci sami ludzie wokół, te same problemy do rozwiązania. Nie chciałam spędzić życia tak jak ona i zostać kurą domową, bo wydawało mi się to nudne, smutne i przede wszystkim mało ciekawe.

Kiedy dostałam się na wymarzone studia, świętowaliśmy wszyscy, jakbym już zdobyła co najmniej nagrodę Pulitzera. Czułam się bardzo szczęśliwa i obiecałam sobie, że będę uparcie dążyła do obranego celu. Przykładałam się do nauki i od samego początku  byłam wśród najlepszych. Na drugim roku zaczęłam nawet pisać jakieś felietony. Każdy artykuł wydrukowany w gazecie budził moją ogromną radość i dumę.

W górach poznałam Marcina

Po zaliczeniu ciężkiej sesji zimowej, kiedy świętowałyśmy przy czerwonym winie ostatni zdany egzamin, Wiolka nieoczekiwanie zaprosiła mnie do siebie na ferie.

Moja przyjaciółka pochodziła z małej wioski w Bieszczadach. Zaprzyjaźniłyśmy się już na początku studiów, a teraz jechałyśmy razem w zaśnieżone góry. W rodzinnym domu Wioli spędziłyśmy cudowne dwa tygodnie w scenerii jak z bajki.

I właśnie tam, w tej maleńkiej wsi, w której wszyscy się znali i wszystko o sobie wiedzieli, poznałam Marcina. Był sąsiadem rodziców Wiolki i właścicielem iluś tam hektarów  ogromnego gospodarstwa. Zakochałam się w nim od pierwszego spojrzenia. I co najważniejsze, ja też wpadłam Marcinowi w oko. 

Spacerując godzinami po zmarzniętym śniegu skrzypiącym pod butami, opowiadaliśmy sobie o swoich marzeniach i planach, rozmawialiśmy o przeczytanych książkach, ulubionych filmach, ale także o życiu. Nigdy nie znałam nikogo takiego jak on. Moi koledzy ze studiów byli zupełnie inni. Wszyscy jeszcze się uczyli, mieszkali w akademikach lub na stancjach, lecz na ogół byli na utrzymaniu rodziców. Nawet jeśli sobie dorabiali, to chodziło o drobne kwoty.

Imponował mi dojrzałością

Marcin natomiast samodzielnie prowadził gospodarstwo odziedziczone po nieżyjącym ojcu, hodował owce i konie. Przerwał studia, kiedy tata zmarł nagle na serce. Zamieszkał z matką i to on się nią opiekował, a nie odwrotnie. Strasznie mi to imponowało.

Byłam oczarowana i zaczarowana. Dopiero Wiolka przywróciła mnie, a przynajmniej chciała przywrócić, do rzeczywistości.

– Co ty robisz temu chłopakowi, Karola? Nie zdajesz sobie sprawy, że go krzywdzisz?

– Zakochałam się w nim! – odparłam oburzona niesłusznym podejrzeniem, jakobym traktowała Marcina jak zabawkę.

– I co, zamierzasz rzucić dla niego studia, zmienić życie, zostać na wsi?
Zamarłam. Bo akurat nad tym w ogóle się nie zastanawiałam.

– Nie – odpowiedziałam po dłuższej chwili milczenia. – Chyba nie…

– No właśnie – Wiola wzruszyła ramionami. – Więc przestań mu mącić w głowie. Przecież ty tutaj nie zamieszkasz, a on nie zamieszka w Warszawie. Każde z was ma swoje życie. Zresztą Marta za nic ci go nie odda – mruknęła, wzruszając ramionami.

Po tej rozmowie zaczęłam się zastanawiać, jak będę żyła w Warszawie bez Marcina. I jak on będzie żył w górach beze mnie. Uświadomiłam sobie też, że ta nieduża dziewczyna z rudym warkoczem, Marta, rzeczywiście stale była obok nas – i na kuligu, i na ognisku. Marcin nie wyglądał na specjalnie nią zainteresowanego, ale kto wie, co tam między nimi jest. Albo było. Albo będzie. Wszystko się może zdarzyć, kiedy wyjadę.

Coś się między nami zaczęło

Im dłużej się zastanawiałam, tym bardziej mnie to dręczyło. A Marcin zachowywał się, jakby w ogóle nie pamiętał, że ja muszę wrócić do siebie. Albo wcale o tym nie myślał. Już zaczęłam się martwić, że może mu nie zależy. Dopiero w dniu poprzedzającym nasz wyjazd przytulił mnie i powiedział:

– Chyba się w tobie zakochałem.

Patrzyłam na niego w milczeniu, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Trochę mnie ubodło to „chyba”, lecz nie broniłam się, gdy chciał mnie pocałować… Następnego dnia odwiózł mnie i Wiolkę na dworzec, umieścił w pociągu i obie wyściskał jednakowo serdecznie.
Ani słowem nie zająknął się na temat naszej wczorajszej rozmowy, a i ja nie miałam na to sił. Czułam się, jakby uszła ze mnie cała chęć do życia. Jak przekłuty balonik.

Nie mogłam o nim zapomnieć

Wróciłam do Warszawy, chodziłam na zajęcia, spotykałam się ze znajomymi, ale miałam wrażenie, jakbym znalazła się
w cudzym ciele, jakby obok mnie toczyło się życie, od którego ja byłam odgrodzona grubą, przezroczystą szybą. Mogłam sobie je obserwować, ale nie umiałam już w nim uczestniczyć. Cały czas miałam pod powiekami obraz Marcina, czułam dotyk jego rąk, smak pocałunków. Budziłam się w nocy, bo wydawało mi się, że słyszę jego głos. Potem siedziałam długo w noc nad szklanką herbaty, nie mogąc zasnąć, i wspominałam każde słowo Marcina, każdy gest, uśmiech.

Czas płynął, a ja coraz bardziej tęskniłam. Owszem, dzwoniliśmy do siebie i rozmawialiśmy przez Skype’a, Marcin raz przyjechał do mnie do Warszawy, lecz to wszystko było mało. Potrzebowałam go na co dzień.
Chciałam przy nim zasypiać i przy nim się budzić, szykować dla niego śniadanie i zjadać je w jego towarzystwie. Chciałam, aby mnie przytulał, całował, aby się ze mną kochał, żeby po prostu był.

Rodzice bardzo go polubili, chociaż mama uważała, że to związek bez przyszłości.

– Marcin jest, owszem, miły, sympatyczny i przystojny, ale każde z was zmierza inną drogą do innej mety – powtarzała mi.

Miałam rywalkę

Na początku maja Wiolka znów zabrała mnie ze sobą na wieś. Nie miałam pojęcia, że maj może być taki piękny! Nawet bez pachniał tam zupełnie inaczej niż w Warszawie. Marcin próbował mnie uczyć jeździć konno, nie bardzo nam wychodziło. Bałam się koni, były takie duże i groźne.

Pewnego dnia spotkałam pod sklepem Martę. Właściwie nie miałyśmy okazji poznać się bliżej, więc byłam trochę zdziwiona, kiedy mnie zaczepiła.

– Po co tu wróciłaś? – naskoczyła na mnie. – Nikt cię tu nie wygląda i nikt na ciebie nie czeka. Rozumiesz?

– A… ale… – nie mogłam wydusić słowa.

Szczerze mówiąc, byłam przerażona.

– Nic nie mów – syknęła. – Zjeżdżaj do Warszawy i więcej się tu nie pokazuj!

Wróciłam wtedy do domu bez zakupów. Wiolka przyglądała mi się podejrzliwie. Dopiero wieczorem spytałam ją o Martę.

– Od dziecka była w nim zakochana – wyjaśniła. – Zresztą… – zastanowiła się – swego czasu on w niej też. Gdyby nie ty, pewnie by się z nią kiedyś ożenił.

Liczyłam się tylko ja

Musiałam zapytać Marcina, chociaż przyszło mi to
z trudem. Bałam się odpowiedzi. A on się tylko roześmiał.

– Daj spokój, Karolinko, to przeszłość, bardzo dawna przeszłość.
Nie byłam pewna, czy Marta też tak myśli, a właściwie byłam pewna, że uważa dokładnie odwrotnie. Dlatego tym razem powrót do domu był jeszcze trudniejszy niż zimą… Przy pożegnaniu Marcin przytulił mnie mocno.

– Kocham cię, Karolciu – powiedział.

– Może byś ze mną została?

– Nie mogę, wariacie! – roześmiałam się.

– Też cię kocham, ale naprawdę muszę jechać. Może przyjadę na następny długi weekend? To już w czerwcu.

– Nie chodzi mi o weekend – mój ukochany zajrzał mi głęboko w oczy. – Chcę, żebyś została na zawsze.

Momentalnie zaschło mi w gardle.

– Czy… czy ty mi się oświadczasz?

Przytaknął.

– Ja wiem, Karolinko, że jesteśmy z różnych światów, dwóch różnych bajek, ale może spróbujemy napisać wspólną bajkę?

– Wrócę – szepnęłam tylko.

Moje serce wybrało

Egzaminy w letniej sesji zdawałam już bez przekonania, bez dotychczasowej pasji, jakoś tak siłą rozpędu. Czułam, że przestało mi zależeć, że moje serce zostało na wsi. Po ostatnim egzaminie, zamiast iść z przyjaciółmi na wino, zaczęłam pakować walizkę, a następnego dnia z samego rana siedziałam już w pociągu i jechałam do Marcina. Do dziś pamiętam wyraz jego oczu, kiedy stanęłam przed domem. Jeszcze nigdy nikt tak na mnie nie patrzył.

– Karolka, to naprawdę ty?!

– Jeżeli mówiłeś poważnie, zostanę z tobą na zawsze – odparłam, a potem zatonęliśmy w długim pocałunku.

Zostałam u Marcina przez tydzień, później razem pojechaliśmy do Warszawy. Chciałam przerwać studia (już mi na nich nie zależało), lecz Marcin wspólnie z moją mamą przekonali mnie, żebym przeniosła się na zaoczne.

Pięć miesięcy później wzięliśmy ślub. Wiolka była moją świadkową, chociaż łapała się za głowę i mówiła co chwila, że w ogóle mnie nie poznaje i w ogóle nie rozumie.

– Ty nie masz pojęcia, na co się decydujesz – biadoliła. – Nie wiesz, jak się żyje na wsi przez cały okrągły rok. To nie to samo co dwa tygodnie ferii!

Może nie do końca wiedziałam, ale kochałam Marcina całym sercem i chciałam z nim być, obojętnie gdzie. Gdyby mi wtedy zaproponował wyjazd do Iraku, na Alaskę czy na inny koniec świata, też bym się zgodziła.

Przeprowadziłam się na wieś

Po ślubie zamieszkaliśmy oczywiście w rodzinnym domu mojego męża. Wcale nie mówię, że było łatwo, bo bywało bardzo różnie. Mama Marcina, a moja teściowa, nie jest wprawdzie teściową z dowcipów, lecz zdarzały się między nami konflikty, tym bardziej że jako „miastowa” nie miałam bladego pojęcia o pracy w gospodarstwie, a ona zawsze myślała, że jej synową będzie Marta.

Z Martą też długo patrzyłyśmy na siebie wilkiem i warczałyśmy, zamiast rozmawiać. Dopiero niedawno, kiedy wyszła za mąż za chłopaka z sąsiedniej wsi, stosunki między nami trochę się poprawiły.

W początkowym okresie małżeństwa studiowałam zaocznie, bardzo szybko jednak okazało się, że zostaniemy rodzicami. Najpierw zagrożona ciąża, potem przedwcześnie urodzona córeczka wymagały tyle uwagi, że w końcu zrezygnowałam ze studiów. Nie umiałam tego wszystkiego pogodzić.

Dziś mamy już dwoje dzieci, dwie śliczne córeczki, powiększyliśmy gospodarstwo, nadal hodujemy owce i rozbudowaliśmy dom. Moje życie wygląda inaczej, niż gdybym mieszkała w Warszawie, ale na pewno nie jest gorsze. Nie chodzę na co dzień w szpilkach, o garsonkach nie wspominając, nie zaczynam dnia od wykonania perfekcyjnego makijażu – a mimo to jestem szczęśliwa. 

Pracę w gospodarstwie zorganizowaliśmy sobie tak, że mamy czas nawet na krótkie wakacje. Na razie spędzamy je w Polsce, jednak powodzi nam się coraz lepiej i mam nadzieję, że już niedługo będziemy mogli pozwolić sobie na wyjazd za granicę do jakiegoś ciepłego kraju, gdzie są piękne plaże i dużo, dużo słońca. Dziewczynki rosną zdrowo i obie są takie śliczne jak ich tatuś. Wiem, że Marcin marzy o synu, lecz ja chciałabym, aby najpierw Zula i Ola trochę podrosły.

Czasem jest mi troszkę żal moich przerwanych studiów i tych wszystkich nienapisanych reportaży. Nigdy jednak nie żałowałam tego, że wyszłam za mąż za Marcina. Jest dobrym, czułym mężem i wspaniałym ojcem. Wszyscy bardzo się kochamy.

Czytaj także: „Mąż nie wie, że zdradziłam go z przyjacielem, a córka nie jest jego. Nie pozwolę, żeby prawda zniszczyła dwie rodziny”
„Mąż miał dobry gust, ale nie grzeszył rozumem. Wymienił mnie na młodszą kopię. Zapomniał, że to kosztowna transakcja”
 „Nie mogłam uwierzyć, że mój narzeczony mógł kogoś pobić. Musiałam poznać prawdę, zanim plotki zniszczą nasz związek”

Redakcja poleca

REKLAMA