Myślałam, że wychowałam córkę na życzliwą kobietę, dla której pieniądze nie są najważniejsze. A jednak, gdy w grę wchodzą duże, każdy potrafi zmienić swoje oblicze. Nawet kosztem własnego dziecka.
Nie wiedzie się im źle
Alicja, moja córka, jest specjalistką w biurze reklamy. Zięć pracuje jako logistyk transportu. Nie powodzi im się chyba źle, co jakiś czas wyjeżdżają na jakieś wakacje, wzięli kredyt na mieszkanie, doczekali się dziecka… Fakt, pracują dużo i stale narzekają na zbyt niskie zarobki, ale wydaje mi się, że dużo jest też w tym ich własnej ambicji, a może nawet pewnej pazerności i potrzeby dorobienia się jak największej ilości rzeczy w jak najkrótszym czasie? To w sumie powszechne u młodych, więc nie powinno mnie dziwić.
Nie korzystają jednak z pomocy ani mojej, ani teściów. Odciążam ich jedynie w kwestii opieki nad wnuczkiem. Jasio jest spełnieniem moich marzeń i uwielbiam spędzać z nim czas. Zawsze pragnęłam dużej rodziny i gromadki wnucząt. Życie potoczyło się jednak tak, że sama doczekałam się jedynie córki, a później, gdy Ala miała kilka lat, nagle owdowiałam. W tamtym momencie etap moich miłosnych doświadczeń zamknął się nieodwołalnie. Nawet gdybym chciała jeszcze nawiązać z kimś jakąś relację, chyba nie byłabym w stanie. Mąż był dla mnie „tym jedynym”.
Byłam samotną matką
Nie da się jednak uniknąć tego, że samotna, przedwcześnie owdowiała kobieta odczuje w którymś momencie pustkę. Z początku zagłuszałam ją działaniem. Miałam małe dziecko, które należało otoczyć opieką, wychować oraz zadbać o jego byt. Tego typu strategia pozwoliła mi przetrwać pierwsze lata po śmierci męża. Dużo pracowałam, ale i każdą wolną chwilę poświęcałam córce. Siebie odsunęłam na dalszy plan, ale taki też był mój cel. Gdybym miała za dużo wolnego czasu, niewątpliwie pogrążyłabym się w smutnych myślach, a i nie daj Boże zaczęłabym się nad sobą użalać. Tak było mi łatwiej.
Ala jednak rosła jak na drożdżach i zaczynała mieć swoje życie. Coraz częściej wychodziła do koleżanek, na rower, na lody czy inne rozrywki. Później naturalnie zaczęły się imprezy, wyjazdy ze znajomymi, coraz dłuższe i częstsze nieobecności, a mnie po raz pierwszy od śmierci męża zaczęło doskwierać nieprzyjemne uczucie samotności.
– Znajdź sobie jakieś hobby – radziły bezceremonialnie koleżanki, ale dla mnie takie rady były zupełnie jałowe.
Nie szukałam już miłości
Inne znajome czy kuzynki radziły mi z kolei, żebym zaczęła rozglądać się za innymi facetami.
– Młoda z ciebie babka, życie nadal przed tobą! Ernesta nie ma już od siedmiu lat. Przeżyłaś żałobę, nikt nigdy nie zarzuciłby ci nieprzyzwoitego zachowania – paplały.
– To chyba nie dla mnie – odpowiadałam spokojnie. – Naprawdę nie potrafię sobie wyobrazić siebie z innym mężczyzną. Pewnie, czuję się samotna, ale nie wydaje mi się, żeby tę pustkę mógł wypełnić ktoś poza Ernestem.
Koleżanki ciężko wzdychały, gdy wysłuchiwały moich racji. Myślę, że wcale nie chodziło im o moje dobro, ale o to, żebym w końcu przestała psuć im atmosferę swoją żałobą i smutkiem. Chyba chciały po prostu pozbyć się swojego problemu, pchając mnie w ramiona pierwszego lepszego faceta.
Wnuczek wypełnił pustkę
Prawdziwą radość, spełnienie i poczucie szczęścia odzyskałam dopiero po narodzinach wnuczka. Kompletnie oszalałam na jego punkcie! Jasio od samego urodzenia był roześmianym i pełnym energii dzieckiem. Jakby gdzieś podświadomie czuł, że właśnie tego potrzebuję, że właśnie w ten sposób może mnie pocieszyć.
Córce i zięciowi było na rękę, że zaproponowałam opiekę nad Jasiem na stałe. Dzięki temu mogli wrócić do pracy i nie musieli martwić się o koszty związane ze żłobkiem czy nianią. A ja, chociaż może nie powinnam tego mówić, ani odrobinę nie myślałam wtedy o pomaganiu im. Opieka nad wnuczkiem była moim własnym marzeniem.
– Naprawdę? Dasz się wrobić w niańczenie na pełen etat za darmo? – dziwiły mi się koleżanki.
– Ja sama tego chcę!
– Może przez chwilę, a potem sobie przypomnisz, jakie to ciężkie… Ja do syna przyjeżdżam już tylko na święta, bo zawsze mnie z synową wykorzystywali do siedzenia ze swoimi bliźniakami. Nagle jak się pojawiałam, to była masa rzeczy do załatwienia, a to chcieli odpocząć, a to do kina iść, a to na imprezę… Finalnie ja siedziałam z małymi, a oni się szlajali po mieście! – żaliła się Halina.
Zupełnie nie utożsamiałam się z takimi „problemami”. Dla mnie spędzanie czasu z Jasiem było przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem. „Cóż, może nie wszyscy są stworzeni do bycia babciami”, myślałam rozbawiona. Ja przy Jasiu odzyskałam energię do życia. Z radością recytowałam z nim wierszyki i czytałam mu bajki, z przyjemnością ganiałam z nim po placach zabaw i rysowałam kredą po chodniku.
Rozpieszczałam go
Dla wnuczka byłam gotowa jechać w środku nocy po ulubiony napój albo wstawać o świcie, żeby upiec wymarzony tort urodzinowy.
– Mamo, nie rozpieszczaj go tak – zwracała mi uwagę córka.
– Aj tam, od tego są babcie – bagatelizowałam jej uwagi. – Poza tym, to jest naprawdę złote dziecko, nie ma z nim żadnych problemów, więc i dlaczego mam nie spełniać jego małych marzeń?
– Bo przyzwyczai się, że może od ciebie dostać wszystko – irytowała się Alicja.
– Ależ może! I chyba dobrze, żeby o tym wiedział! – oburzałam się.
Córka odpuściła, więc w dalszym ciągu robiłam wszystko, żeby tylko uprzyjemnić i ułatwić życie wnuczka. W pewnym momencie wpadłam na pomysł, że zapiszę mu swoje mieszkanie w spadku. Było duże, położone w dobrej dzielnicy. Wiedziałam, że jest warte co najmniej trzy razy tyle, co niewielkie mieszkanko na obrzeżach, w których mieszkała córka z rodziną. Chciałam, żeby Jaś miał coś pewnego na przyszłość, żeby nie musiał spłacać kosztownego kredytu albo żeby miał zabezpieczenie, gdy coś mu w życiu nie pójdzie. Byłam przekonana, że Alicja ucieszy się z mojej hojności względem Jasia. Niestety, bardzo się pomyliłam…
Córka była wściekła
– Mamo, przepraszam, ale czy ty oszalałaś?
– Słucham? – byłam bardzo zdziwiona jej reakcją.
– Będziesz zapisywać mieszkanie sześciolatkowi?
– No przecież dostanie do niego prawo dopiero, kiedy będzie dorosły i to jak już mnie nie będzie… To chyba oczywiste! – sprostowałam, nie wiedząc, że Alicji zupełnie nie o to chodzi.
– A nie wydaje ci się, że mnie przydałoby się ono bardziej?
– Jak to? Przecież masz mieszkanie! – odparłam zaskoczona.
– Mam też masę długów i dużo pracy! – wybuchła nagle Alicja. – Oczywiście nie życzę ci niczego złego, ale zawsze myślałam, że mieszkanie po rodzicach będzie moim zabezpieczeniem! Przecież wiem, ile ono jest warte. Liczyłam, że za jego równowartość uda nam się spłacić kredyty i zostanie coś jeszcze na przyszłość, może na kawalerkę albo jakiś wkład dla Jasia…
– Może na kawalerkę? – teraz to ja się rozjuszyłam. – To jest trzypokojowe mieszkanie w centrum miasta! Chcesz odebrać je własnemu dziecku po to, żeby spłacić swoje długi i może zostawić mu jakiś ochłap?
– Przepraszam, ale to ja powinnam decydować co otrzyma, a czego nie otrzyma mój syn. Zwłaszcza, jeśli w grę wchodzą nieruchomości za wielkie pieniądze, a on jest nadal dzieckiem! – oznajmiła mi lodowato córka.
– Naprawdę? Na taką osobę cię wychowałam? Zabierzesz dziecku, żeby tobie było lepiej?
– Mamo, nie chodzi o ostatnią miskę jedzenia, ani o wymarzoną zabawkę! Jak możesz w ogóle tak mówić? Przecież wiesz, że Jaś jest dla mnie wszystkim… – córce zaczął drżeć głos, ale złość nie pozwoliła mi zakończyć kłótni w tamtym momencie.
– Właśnie nie jestem taka pewna! Dla mnie jest wszystkim, więc i wszystko chcę mu oddać! Ja bym nigdy nie postawiła go niżej od pieniędzy czy długów, zwłaszcza że przecież nikt was nie zmuszał do brania kredytu – kontynuowałam, ale gdy zorientowałam się, że powiedziałam o kilka słów za dużo, było już za późno.
Córka, ze łzami w oczach, wypadła z mojego mieszkania i trzasnęła za sobą drzwiami. Jest mi teraz głupio, bo potraktowałam ją zbyt ostro. Nie zmienię jednak decyzji. Mieszkanie będzie należeć do wnuczka i koniec!
Czytaj także: „Udawałam przed matką, że nam się dobrze powodzi. Wolałam mieć debet lub pożyczyć pieniądze, niż z czegoś zrezygnować”
„Zięć robi z mojej córki maszynę do rodzenia dzieci. Twierdzi, że będzie zapładniał do skutku, aż Zośka urodzi mu syna”
„Przyjaciółka haruje na dwie zmiany, a jej mąż tylko leży jak panisko na kanapie. Trzeba było dać leniowi nauczkę”