Kilka razy w tygodniu pojawiał się w sklepie, nabywając artykuły sugerujące, że mieszka sam. Byłam ciekawa, co to za człowiek. Na oko miał około trzydziestu paru lat. Był dość wysoki, z bliznami po trądziku z czasów dojrzewania i lekką otyłością. Moja matka stwierdziłaby pewnie, że wygląda trochę niechlujnie. Mnie jednak odpowiadał jego look – luźne jeansy, bluza i czapka w żywym kolorze.
Zawsze sięgał po te same produkty: parę bułek, jogurty, kawałek sera i mrożoną zupę. Od czasu do czasu wrzucał do koszyka orzeszki light i średniej klasy piwo. Po jego zakupach można było wywnioskować, że mieszka sam, mimo iż przez długi czas nosił obrączkę. W poprzednim miesiącu przestała być widoczna na jego palcu. Nigdy nie wdawaliśmy się w pogawędki, bo praca na kasie w supermarkecie niezbyt nadaje się do rozmów. Podobały mi się jego dłonie z długimi palcami. Ciekawiło mnie, czym się zajmuje.
Bałam się zagadać do klienta
Słyszałam jak gadał kiedyś przez komórkę. Mówił wtedy takim przyjemnym głosem do słuchania – opowiadał, że jeszcze około dwustu lat temu zastanawiano się, w którym miejscu na świecie mógł znajdować się ogród opisany w Biblii. Ludzie organizowali nawet ekspedycje, żeby go odnaleźć...
Przyszło mi do głowy, że facet może pracować jako belfer w szkole dla niesfornych nastolatków. Sama nie wiem, czemu tak pomyślałam. A właściwie wiem: kiedyś chodziłam do takiej budy i moi nauczyciele prezentowali się podobnie. Niby już wyrośnięci, a jednak w środku ciągle dzieciaki. Pewnie nigdy bym się do niego nie odezwała, bo przecież ekspedientki nie zagadują do klientów ot tak sobie.
W przedłużony weekend atmosfera w markecie robi się napięta. Gdy tylko zbliża się jakieś święto, nieważne czy religijne, czy narodowe, klienci wpadają w popłoch na myśl, że przez jeden dzień sklepy będą zamknięte. Tłumnie odwiedzają supermarkety i gromadzą zapasy jak przed końcem świata.
Rzecz jasna przy okazji irytują się na wszystko – na kolejki do kas, wysokie ceny i Bóg wie co jeszcze. W takich chwilach nie brakuje tzw. koszmarnych klientów, którzy najchętniej zrzuciliby na kogoś swoje całe życiowe rozczarowanie. Spośród wszystkich klientów to właśnie on jest najgorszy.
W naszym sklepie mówimy na niego troll. Chodzi o takiego gościa, który jest na rauszu i wszczyna burdy. Kiedy zjawił się ostatnio, już z oddali wyczułam, że nadchodzi – w powietrzu unosił się smród fajek. Rzucił na ladę najtańszy browar, a w łapach ściskał odliczoną drobnicę. Zrobiło mi się niedobrze na samą myśl, że za chwilę będę zmuszona dotykać monet obsypanych jego zarazkami.
Akurat przy jego kolei papier w drukarce fiskalnej się skończył. Założenie nowej zajmuje jakieś dwadzieścia sekund, ale gość nieźle się zdenerwował.
– Kogo oni tutaj przyjmują do pracy? Ta panienka nawet nie umie taśmy założyć! – mruczał wkurzony pod nosem.
Pojawił się mój wybawca
Podczas szkoleń wpajali nam, żeby nie odpowiadać na takie teksty, bo takim gościom wcale nie chodzi o nas – oni po prostu muszą się na kimś wyżyć, wykrzyczeć swoje nieszczęśliwe życie. Kazali nam sobie wyobrażać, że jesteśmy wycieraczkami i zwyczajnie ścieramy z siebie to wszystko, co oni w naszym kierunku wypluwają. Tak nas instruowali.
– Owa kasjerka to najprzyjemniejsza osoba w całym markecie – usłyszałam za plecami głos mężczyzny, po czym zza wysokiego typa wyłonił się mój belfer. – Strasznie mi przykro, że jest pani zmuszona mieć do czynienia z… osobą, która tego nie dostrzega.
Wysoki typ rozpłynął się w powietrzu nawet bez pstryknięcia palcami. No cóż, zmieszał się i dał nogę.
– Dzięki, jest pan bardzo miły – posłałam pełen wdzięczności uśmiech, przesuwając na taśmie jogurty, mrożone warzywa i pieczywo. Kiedy mój wybawca był już przy wyjściu, podniosłam wzrok. W tym momencie również się obejrzał. Nasze spojrzenia spotkały się na moment. Byłam pewna, że jeszcze się zobaczymy.
W miniony weekend nie byłam w pracy. Z powodu dużej liczby nadgodzin szefowa zdecydowała o wysłaniu mnie na obowiązkowy wypoczynek. Próbowałam się temu sprzeciwić, ponieważ liczyłam na kolejne spotkanie z pewnym nauczycielem. Co prawda, mogłabym go wypatrywać w pobliżu sklepu, czekając aż się zjawi, ale uznałam to za kompletne szaleństwo.
Żeby się jednak pozbyć tej pokusy, spakowałam swoje rzeczy i udałam się z wizytą do rodziców. Ich dom znajdował się na wsi nieopodal Torunia. Niewielu mieszkańców tej okolicy wciąż zajmowało się rolnictwem. Gospodarstwa niegdysiejszych rolników przeszły gruntowne remonty, stając się wymarzonym schronieniem dla miejskich uciekinierów.
Mogliby mi trochę lepiej płacić
Moi starzy też tak mieli. Ojciec miał biuro projektowe, a matka była jego prawą ręką. Hodowali warzywa na małej grządce, która nie wymagała specjalnej opieki. W domu były zwierzaki – psiak i kotek. Mój brat mieszkał niedaleko z swoją familią, a ja wpadałam tam od czasu do czasu.
– Planujesz kontynuować naukę? – Rodzicielka przez dłuższy czas powstrzymywała się od zadania tego pytania, ale tego wieczoru nie wytrzymała. Oglądałyśmy razem jakiś show w telewizji. – Masz zamiar dalej pracować w tym markecie? – po tych słowach zapadła głucha cisza.
Tata, który był na piętrze, nagle przestał uderzać w klawisze. Ewidentnie czekał na to, co powiem.
– No... – Nie miało sensu ich okłamywać. – Na razie zostaję w tej pracy.
Właściwie to całkiem nieźle się czułam w mojej robocie. Owszem, zdarzały się trolle i inne takie niespodzianki, ale jakoś to znosiłam. Fajnie mi się spędzało czas w tej wielkiej przestrzeni, pośród mnóstwa produktów i tłumów ludzi. No i ta więź między pracownikami w różnym wieku – to było coś.
Jedyne, czego mi brakowało, to dzienne światło i możliwość wyjrzenia przez okno. Dlatego dojeżdżałam do pracy na rowerze, jakieś piętnaście kilometrów w jedną stronę. Nigdy wcześniej nie byłam taka smukła. Fakt, mogliby trochę lepiej płacić, ale wtedy kasa nie była dla mnie najważniejsza.
– Nie mam pojęcia, jakie masz plany na przyszłość… – westchnęła moja mama.
Całkowicie pochłonęła mnie telewizja. Właśnie na scenie pojawił się kabaret. Odgrywali scenkę o rodzicielce, która pragnie zorganizować posadę dla swojego dziecka. Aby to zrobić, zmuszona jest wręczyć łapówkę. Kwota ta wzrasta dwukrotnie, gdy wychodzi na jaw, iż potomek legitymuje się dyplomem uczelni wyższej.
Brat nigdy mnie nie oceniał
– Bardzo mi na tobie zależy i pragnę dla ciebie jak najlepiej… – kontynuowała mama.
– Od następnego miesiąca mam awans, przechodzę z obsługi kasy na stoisko z kosmetykami – oznajmiłam.
Tata, przebywający na piętrze, wymownie odkaszlnął, choć nie odezwał się ani słowem.
– Czy to faktycznie bardziej interesujące niż studia z filologii klasycznej? – mama spytała z irytacją w głosie.
– Wiesz co, siostra? Jak tobie jest dobrze, to mnie również – rzucił mój brachol, gdy wpadł do starych na niedzielne żarcie. On nigdy mnie nie oceniał. Nawet wtedy, gdy co chwilę zmieniałam szkołę średnią.
Przez długi czas błądziłam, szukając swojej drogi życiowej. Dostanie się na uczelnię wcale nie pomogło, wręcz przeciwnie – poczułam się jeszcze bardziej zagubiona. To był dla mnie trudny okres, pełen udręki. Dopiero gdy zaczęłam pracować, o dziwo poczułam się wolna.
– Słuchaj, chyba kogoś poznałam... – zwierzyłam się Kamilowi.
– Ekstra, siostrzyczko – objął mnie, a jego śnieżnobiała, wyprasowana koszula pachniała intensywnymi perfumami.
– Tylko nie wspominaj o tym mamie i tacie, bo to dopiero początek. Nic nie jest przesądzone.
Stroiłam się, jakbym szła na galę
Podczas całego spotkania nie spuszczał ze mnie radosnego wzroku. Nie mam zamiaru zbytnio zagłębiać się w ten wątek, ale relacje z mężczyznami również od zawsze wprawiały mnie w lekką konsternację. Cechowała mnie dość pospolita aparycja – mysie włosy, mało charakterystyczne oczy, blada cera podatna na zaczerwienienia. Po prostu przeciętna panna.
Zawsze kręcili mnie umięśnieni faceci, ale tacy, którzy niekoniecznie dobrze na mnie wpływali. Przez takiego jednego gościa zapisałam się nawet na kurs, jak bronić się przed napastnikiem. Ten chłopak, który stanął w mojej obronie w sklepie, był zupełnie innym typem. Nie mogłam się doczekać, aż weekend minie i znowu pójdę do roboty.
Czas biegł nieubłaganie, a jego wciąż brakowało. Minęły dwa tygodnie od naszego ostatniego spotkania. Na próżno szukałam wzrokiem jego subtelnych rąk. Za to pojawili się inni wielbiciele.
Najwyraźniej nieświadomie wysyłałam w eter sygnały, które docierały do nich głośno i wyraźnie. Być może chodziło też o to, że każdego dnia szykowałam się, jakbym szła na wielką galę. Włosy, makijaż, pazurki pomalowane na metaliczny fiolet, który według gazety był ostatnim krzykiem mody. Zależało mi na dobrym wizerunku.
– Czy zechciałaby pani spotkać się ze mną? Kiedy kończy pani pracę? Mogę zaczekać... – słyszałam od nich.
– To miłe z pana strony. Przykro mi, ale mam już plany na wieczór – zwykłam odpowiadać.
Innym razem usłyszałam:
– Wygląda pani jak uwięziona księżniczka w zamkowej wieży. Z przyjemnością panią stamtąd wyswobodzę. Co pani powie na wspólne wyjście?
– Bardzo dziękuję za zaproszenie, ale niestety nie mogę go przyjąć. Urzekła mnie bajkowa otoczka pańskiej propozycji.
Na bank wybierał się na randkę
Istnieje możliwość, że po prostu gdzieś pojechał. Pracując jako nauczyciel, miał wolne i mógł sobie pozwolić na krótki wypad. A może po prostu leżał przeziębiony w domu? Choć dni były już całkiem ciepłe, w nocy nadal panował chłód. No chyba że... tylko sobie uroiłam, że specjalnie dla mnie czekał wtedy w tłumie.
Przez długi czas rozmyślałam o tej sprawie, mechanicznie przesuwając produkty na taśmociągu. Niemal nie zauważyłam tych smukłych rąk. Dzisiaj w koszyku nie było zwyczajowych bułek, jogurtów i mrożonek, a zamiast tego: bagietka, łosoś, oliwki, koktajlowe pomidorki, świeża bazylia, białe wino reńskie. No i bukiet. Poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła...
Uniosłam delikatnie głowę. Miał na sobie marynarkę, która wydawała się odrobinę za luźna w stosunku do jego sylwetki. Niezapięte guziki pozwalały dostrzec koszulę z kołnierzykiem. Bez wątpienia zmierzał na spotkanie z jakąś kobietą.
Może udało mu się dojść do porozumienia z małżonką albo nawiązał nową znajomość? Kiedy wręczał mi banknot, do moich nozdrzy dotarł intensywny zapach męskich perfum. Randka. To oczywiste. No cóż… Nie pierwszy raz dopuszczałam do siebie nierealne fantazje. Nie pierwszy raz się pomyliłam. Miałam przeczucie, że łączy nas jakaś wyjątkowa więź, ale najwyraźniej odnalazł kogoś, z kim ta więź jest silniejsza.
– Ja… – jego głos lekko zadrżał. – Miło mi panią spotkać – z wysiłkiem wydusił z siebie te słowa. Jednak to powiedział! Z trudem opanowałam chęć, by podskoczyć na krześle i oddać się szalonej ekscytacji.
– Również się cieszę – odpowiedziałam z iskierkami w oczach.
– Zaczekam na panią przy drzwiach. W porządku? Odprowadzę panią na przystanek.
– W porządku – przytaknęłam lekko zmieszana.
Dzieliłam lokum z współlokatorką
Choć dotarłam na miejsce swoim wiernym, bordowym jednośladem, wolałam zachować ten fakt dla siebie i dać mu szansę na odprowadzenie mnie. Do końca dnia pracy zostało zaledwie trzydzieści minut, a ja aż kipiałam z emocji. Trudno opisać słowami, w jakim byłam stanie…
Cud, że udało mi się zachować jako taką przytomność umysłu i nie zrobiłam niczego głupiego. Moje myśli krążyły wyłącznie wokół faktu, że on tam na mnie czeka. Co więcej, zaopatrzył się w niezbędne produkty, by przygotować dla nas romantyczną kolację…
Zastanawiam się, czy on w ogóle wystosuje jakieś zaproszenie... A jeśli już to zrobi, to czy powinnam się zgodzić? Może dobrym pomysłem byłoby przyjąć go u siebie? Albo może lepiej, żebym ja poszła do niego?
Nie, nie, zdecydowanie za szybko na taki krok! Co by sobie wtedy o mnie pomyślał? Poza tym, dzieliłam lokum z współlokatorką, która miała straszny bałagan. W kuchni najpewniej panuje totalny syf, nawet kawy bym mu tam nie zrobiła. Nie zdziwiłabym się również, jakby jej kocur zostawiał ślady swojej obecności w łazience. Moje mieszkanie zdecydowanie nie wchodziło w grę.
Błyskawicznie zamknęłam kasę i jak na skrzydłach pofrunęłam do drzwi wyjściowych. Czekał z torbami zakupów i bukietem przy słupie oświetleniowym, zupełnie jakby pragnął mieć gwarancję, że go dostrzegę. Czerwcowy wieczór otulał wszystko wokół.
– Proszę, to dla ciebie – mówiąc to, niezdarnie wręczył mi bukiet, który o mały włos nie wylądował na ziemi.
– Wiem, że pogoda nie jest idealna, ale wpadłem na pomysł, żebyśmy zjedli wieczorny posiłek na świeżym powietrzu, w parku…
Przygotował się do tego. Zabrał ze sobą szkło, zestaw talerzy i sztućce. Zapomniał jedynie o korkociągu.
– Myślę, że możemy mówić sobie po imieniu i bez wina – odparłam, uśmiechając się.
– Jestem Artur.
– Dorota, miło mi.
Wtuliłam się w jego ramiona
Rozsiedliśmy się na ławeczce w pobliżu niewielkiego stawu. Tuż obok znajdował się stoliczek przeznaczony do rozgrywek szachowych, na którym porozkładaliśmy nasze rzeczy. Temperatura tego dnia mocno zaskoczyła, było nadzwyczaj chłodno, a wraz z nocą nadciągnął przenikliwy wiatr.
W naturze zapanował totalny chaos. Zimowa aura była łagodna, a wiosna za nic nie ustępowała pola nadchodzącemu latu. Wokół zbiornika wodnego przechadzały się przemarznięte kaczuszki. Któraś z nich wskoczyła do stawu, ale ekspresowo zawróciła na ląd.
Instynktownie wtuliłam się w ramiona Artura. Miałam poczucie, jakbyśmy stanowili jedność, choć ledwie się znaliśmy. Pomimo tego, odczuwałam niezrozumiałą więź; pewność, że to porządny facet.
– Moja żona zmarła dwa lata temu. Jestem wdowcem – wyznał po długim milczeniu.
Poczułam w środku falę gorąca. To było niezwykle intymne wyznanie. Zabrakło mi słów. W oddali słychać było miejski gwar, a nad naszymi głowami lśniły gwiazdy.
– Jestem nauczycielem – kontynuował. – Należę do tych odpowiedzialnych gości.
– Również zaliczam się do osób na poziomie – odparłam z uśmiechem.
Wydał z siebie donośne westchnienie, zupełnie jakby poczuł ulgę. Ściągnął mi z ręki rękawiczkę od roweru i złożył pocałunek na mojej dłoni.
– Pora coś przekąsić – oznajmił.
Chłód stawał się coraz bardziej dojmujący, a my zapewne jako jedyni w całej okolicy spożywaliśmy posiłek pod gołym niebem. Drżeliśmy z zimna, podczas gdy nasze zęby wgryzały się w kanapki wypełnione łososiem.
– Miało być zupełnie inaczej – powiedział, a na jego twarzy pojawił się cień smutku. – Liczyłem na to, że pogoda dopisze…
– Może to tak nie wygląda, ale ten wieczór jest dla mnie najwspanialszą kolacją, jaką kiedykolwiek miałam okazję przeżyć.
– Jakoś ciężko mi w to uwierzyć – odpowiedział, choć w głębi duszy wiedział, że mówię prawdę. W końcu wielokrotnie dostrzegał moje spojrzenie, kiedy przypadkiem spotykaliśmy się między sklepowymi półkami…
Dorota, 28 lat
Czytaj także:
„Mam 50 lat, a chętni faceci stoją do mnie w kolejkach. Zamiast kłaść się do grobu, leżę u boku jurnego kochanka”
„Łóżko kumpla ledwo ostygło, a ja już figlowałem z jego żoną. Wpakowałem się w trójkąt z nieboszczykiem”
„Mój mąż wciskał mi kit już od dawna. Prawda wyszła na jaw, gdy okradziono nasz dom i wyczyszczono konto”