Wbili mi nóż w plecy, więc chodziłam wściekła jak osa. Dziś najchętniej bym ich wyściskała za to, co zrobili. Tyle zmarnowanych lat, straconych nadziei, złudzeń i oczekiwań…
Michał i ja byliśmy jak bliźnięta
Oboje jasnowłosi i kędzierzawi. Oboje wysocy, z podobnym poczuciem humoru. Poznaliśmy się w liceum, chodziliśmy do jednej klasy. Nasze uczucie było jak wybuch. Jak to nastolatki traktowaliśmy je śmiertelnie poważnie, jakbyśmy pierwsi na świecie odkryli miłość i seks.
Byliśmy pewni, że żadna siła nas nie rozdzieli. No, może prócz wychowawczyni, która nie pozwoliła nam siedzieć w jednej ławce, bo bez przerwy pytlowaliśmy, przez co nie mogła prowadzić lekcji. Znajomi mówili, że byliśmy jak słodka do obrzydzenia para z amerykańskich filmów. Jednak my niczego nie udawaliśmy.
Naprawdę nie mogliśmy wytrzymać dnia bez siebie. Poza tym nie zawsze było między nami tak cukierkowo. Kiedy się kłóciliśmy, w powietrzu latały siekiery. Ale każda kłótnia kończyła się melodramatyczną sceną pojednania, w której Michał padał na kolana i obejmował moje nogi. Ja niby próbowałam się wyrwać, ale w końcu udawało mu się mnie przewrócić, a potem…
Wiadomo, co działo się potem. Studiowaliśmy we Wrocławiu, ja anglistykę, on informatykę. Michał udawał przed rodzicami, że mieszka w akademiku, podczas gdy zagnieździł się wraz ze mną w kawalerce, którą odziedziczyłam po babci. Studenckie życie bardzo nam się podobało. Zaczęłam udzielać korepetycji, więc mieliśmy za co balować.
Michałowi nie udało się znaleźć pracy związanej z komputerami. Namawiałam go, by zatrudnił się chociaż w knajpie, ale kręcił nosem, ponieważ to nie była praca na miarę jego oczekiwań. Cóż, nie ciążył nad nami żaden kredyt, pieniędzy z korepetycji starczało, jakoś sobie radziliśmy.
Michał więcej działał w domu
Sprzątał, gotował, chodził na zakupy. No, pod warunkiem, że zrobiłam mu listę. Ale naprawdę się starał. Po studiach znalazłam etat w urzędzie. Nie zarabiałam bajońskich sum, ale praca była spokojna i w normalnych godzinach. Michał żartował, że się starzeję, skoro na takich rzeczach najbardziej mi zależy.
On wciąż szukał idealnej pracy, twierdząc, że dla informatyków drzwi wielkich firm stoją otworem, a zarobki są takie, że niebawem zaczniemy opływać w luksusy. Faktycznie, w dzisiejszych czasach informatyk to dobrze wynagradzany zawód, tylko Michał jakoś nie mógł natrafić na miarę swoich oczekiwań. Trwało to rok.
Nauczyliśmy się zaciskać pasa, ale atmosfera zrobiła się nie do wytrzymania, zwłaszcza odkąd Michał zaczął narzekać, że nie ma za co robić zakupów.
– To weź się za jakąś robotę!
Oj, pofrunęło kilka talerzy. Kłótnie się powtarzały. Michał popadał w zniechęcenie i coraz mniej kwapił się do odpowiadania na oferty pracy i chodzenia na rozmowy. Aż któregoś dnia znalazłam na tablicy ogłoszeń w naszym urzędzie informację, że poszukują informatyka. Zerwałam ogłoszenie i wzięłam do domu.
– Masz, to coś dla ciebie.
– Miałbym pracować za psie pieniądze? – skrzywił się.
– Tak. Dopóki nie znajdziesz czegoś lepszego. Poza tym będziemy razem.
Przekonałam go tym ostatnim, bo bywał zazdrosny o to, co robię w pracy i z kim rozmawiam, podczas gdy on siedzi sam w domu. Początkowo miał problemy z nadrobieniem zaległości, ale jakoś sobie poradził. No i uwielbiały go wszystkie urzędniczki, bo „taki z niego serdeczny, uśmiechnięty chłopak”.
Na wyścigi wymyślały usterki
Dotąd nie byłam zazdrosna, bo też nie miałam podstaw, ale wraz z nową pracą pojawiły się pokusy. Nie wszystkie koleżanki wzywały Michała do realnych awarii. W rzeczywistości chciały poflirtować, niczym z przystojnym hydraulikiem, który nurkuje pod zlewem w opiętych dżinsach.
Zapraszały go na kawkę, ciastko, na ploteczki, a łasy na słodycze i pochwały Michał przepadał w ich pokojach na długie godziny. Mogłabym się zamartwiać, ale jedna, druga awantura załatwiły sprawę. Michał obiecał się pilnować. Uwierzyłam, straciłam czujność. Jolkę znałam z korytarza. Pracowałyśmy na jednym piętrze. Fajna dziewczyna, wesoła, lubiłam ją.
Nieraz spotykałyśmy się w kuchni, czekając na gorącą wodę, gadając o wszystkim i o niczym. Czasem Michał do nas dołączał, kiedy nie zastał mnie w pokoju. Oboje podziwialiśmy Jolkę, bo zachowała pogodę ducha, choć niedawno rozstała się z mężem i sama wychowywała dwójkę dzieci.
Staraliśmy się jej pomagać w miarę naszych możliwości. Woziliśmy ją na zakupy albo z dziećmi do lekarza, bo Jolka nie miała prawa jazdy. Ci jej chłopcy to były małe diablęta. Któregoś wieczora rozmawialiśmy o nich z Michałem i zgodnie doszliśmy do wniosku, że takich ancymonów to byśmy nie chcieli.
Zrobiło się dziwnie, bo nagle wypłynął temat dzieci
Ja byłam gotowa, ale Michał stwierdził, że najpierw wolałby ustawić się finansowo.
– Znajdę lepszą pracę, kupimy większe mieszkanie i pomyślimy.
Jednak zanim pomyślał, tak się zaangażował w pocieszanie Jolki, że wylądowali razem w łóżku. A potem ten niby jednorazowy i przypadkowy seks rozkwitł w miłość. Gdy mi to wyznał, jakbym dostała pięścią w twarz. Mój ukochany, którego sama sprowadziłam do pracy, i koleżanka, której pomagaliśmy!
Jak mogli? Michał rzucił mnie dla Jolki. Po tylu wspólnych latach, doświadczeniach. Przecież mieliśmy się kochać wiecznie. Prosiłam, błagałam, żeby to przemyślał. Dla własnego dobra, przecież.
– Ona ma dwoje dzieci. Naprawdę chcesz się w to pakować?
Nie dał się przekonać
Miłość go opętała i porwała. Było tak, jak kiedyś ze mną. Albo jeszcze bardziej. Podejrzewam, że przy niej urósł na dwa metry, poczuł się bardziej męski, dorosły, silny i dzielny niczym rycerz na białym koniu.
Ona była księżniczką w opresji, podziwiającą go za każdy gest pomocy, a ja czarownicą, która suszyła mu głowę, urządzała awantury i ciągle czegoś ode niego wymagała. Byłam załamana, zrozpaczona, ale… chyba najbardziej wściekła. Tyle zmarnowanych lat!
Tyle straconych nadziei, złudzeń, oczekiwań. Dranie. Upokorzyli mnie w miejscu pracy. I robili to dalej, bo miłość jest ślepa, bezwstydna i samolubna. Nie potrafiłam funkcjonować, widząc tych dwoje na korytarzu, jak się do siebie szczerzą, przytulają, cmokają. Poprosiłam o przeniesienie do innego działu. Na szczęście mój szef był wyrozumiały i poszedł mi na rękę.
Trafiłam do pokoju, w którym siedziała Gośka. Nie była plotkarą, nie wiedziała, co się stało, ale od razu się połapała, że coś jest nie tak. Chodziłam struta, nie dawało się mnie wyciągnąć na żadne piwo, a trzecie piętro omijałam szerokim łukiem. Bo oczywiście Michał z Jolką ani myśleli zniknąć z mojego życia i pola widzenia. W końcu Gośka wyciągnęła ze mnie prawdę.
– Mam dla ciebie propozycję – powiedziała po chwili namysłu. – Jesteś wysoka, a my w weekendy gramy w siatkówkę. Należę do amatorskiej sekcji i zawsze brakuje nam przyjmujących. Co ty na to?
W siatkówkę grałam ostatnio w liceum, ale wszystko było lepsze od przesiadywania samotnie w domu, w którym czuć było jeszcze obecność Michała. Wciąż znajdywałam rzeczy, których nie zabrał do Jolki. Wciąż gdzieś czaił się jego zapach. Czy nadal go kochałam? Nie wiem. Może jak brata?
I może to mnie najbardziej bolało, że zdradził mnie ktoś, z kim dorastałam, komu ufałam jak bliźniakowi, komu poświęciłam tyle wysiłku, uczuć, starań, kim się opiekowałam i pchałam do przodu, z kim dzieliłam tyle wspomnień… A on mnie po prostu rzucił!
I nie miał wyrzutów sumienia, ponieważ gdyby jakiekolwiek miał, toby odszedł z urzędu, gdzie mu załatwiłam pracę. Podlec! Niewdzięcznik! Przez niego i Jolkę wyszłam na totalną kretynkę!
Zgodziłam się na treningi
Początkowo szło mi fatalnie. Piłka przelatywała obok mnie, jakby odpychał ją jakiś magnes. Bałam się, że grupa powie mi wprost, żebym znalazła sobie inne hobby, ale Gośka była nieugięta.
– Olej ich. Ja też nie od razu grałam jak Glinka – zażartowała.
Rozbawiła mnie i jednocześnie zdjęła ze mnie presję. Moja praca nóg szybko się poprawiła, podobnie jak intuicja, i Arek, rozgrywający, posyłał do mnie coraz więcej piłek. Po każdej udanej akcji puszczał do mnie oko, a kiedy dałam plamę, zabawnie przewracał oczami.
W ogóle się na mnie nie denerwował, chociaż ja po każdym zepsutym zagraniu miałam chęć zejść z boiska i więcej nie wrócić. Tradycją sobotnich gier była wyprawa na piwo do pobliskiego pubu. Żadnych wymówek i wykrętów. Pewnego razu, kiedy załamana swoją grą, wolałam upić się sama na smutno, Arek niemal siłą zaciągnął mnie do lokalu, usiadł obok i powiedział:
– Nie łam się. Nie grasz dla nas, tylko dla siebie. Jesteśmy przecież tylko amatorami. Nie robimy tego, żeby wygrać złote kalesony. Najważniejsze to dobrze się bawić. Nie musisz być najlepsza we wszystkim…
Jego słowa otworzyły mi oczy
Pozwoliły spojrzeć na treningi z zupełnie innej perspektywy. Uzmysłowiły mi też, że byłoby ze mną kiepsko, gdyby nie on i Gosia. Siedziałabym w domu i płakała, dopóki starczyłoby łez. A tak, wyzwoliłam się ze smutku i poczucia przegranej, na widok Michała czy Jolki nie uciekałam już gdzie pieprz rośnie.
Może nie stali mi się zupełnie obojętni, ale przestałam ich unikać. W końcu to nie ja zrobiłam coś, czego powinnam się wstydzić. Spędzałam z Gośką coraz więcej czasu. No i z Arkiem, który okazał się świetnym facetem. Imponował mi wewnętrznym spokojem, swoją siłą nie na pokaz, faktem, że nie gonił za niemożliwymi do spełnienia mrzonkami, a wolał żyć tu i teraz, potrafił cieszyć się chwilą.
Pracował w ubezpieczeniach. Nic nadzwyczajnego, ale nie narzekał. Miła odmiana… Zarabiał nieźle, miał stabilną sytuację życiową i swoje małe zawodowe sukcesy, dzięki którym praca dawała mu także satysfakcję, a nie tylko pieniądze. Był zupełnie inny niż Michał Wieczna Pretensja. I chyba to właśnie najbardziej mi się w nim spodobało.
Szczerze mówiąc, gdybym poznała Michała teraz, wątpliwe, bym się nim zainteresowała. Co innego Arek. Ja też nie byłam mu obojętna. Widziałam to w jego spojrzeniach. Czułam, kiedy siadał w pubie obok mnie i niby przypadkiem muskał moją dłoń, ramię, dotykał udem uda.
Domyślałam się tego, gdy tak ochoczo odprowadzał mnie do domu. Kiedyś wziął mnie za rękę. Nie zaprotestowałam. Pewnego razu posunął się krok dalej i pocałował mnie na pożegnanie, a ja nie chciałam, żeby odchodził. Oboje byliśmy wolni i dorośli, więc zaprosiłam go na górę. Rano zjedliśmy śniadanie i żadne z nas nie musiało mówić, że to nie jest jednorazowa historia.
Oboje chcieliśmy spotkać się po południu, wieczorem, jutro i pojutrze.
Zostaliśmy parą
Nie miałam doświadczenia, ponieważ Michał był moim jedynym facetem, dlatego nie mogłam uwierzyć, że może być tak spokojnie i miło. Z Arkiem nie zdarzały się nam żadne awantury. Nie kłóciliśmy się, a jak trafiała się różnica zdań, rozmawialiśmy, starając się osiągnąć kompromis, choćby taki, że każde zostawało przy swojej opinii.
Oboje byliśmy ciekawi siebie nawzajem, pozbawieni pretensji, zadowoleni z tego, co mamy. Po kilku miesiącach bardzo źle się poczułam. Złe samopoczucie przeciągnęło się na następny dzień i kolejny. Wiedziałam, co to może oznaczać. Zrobiłam test ciążowy. Wynik wyszedł pozytywny.
Nie miałam pojęcia, jak zareaguje Arek. Dotąd nie rozmawialiśmy o tych sprawach. No bo kilka miesięcy związku to trochę krótko jak na decyzję o zakładaniu rodziny. Obawiałam się różnych scenariuszy. Że poczuje się w obowiązku, by wziąć odpowiedzialność. Że obieca łożyć na dziecko i… tyle.
Że powie jak Michał, iż najpierw musi coś w życiu osiągnąć. Że zostawi mnie z decyzją samą. Że zaproponuje pieniądze i wyjazd za granicę. Niby nie był taki, ale… Michała też bym nie podejrzewała o zdradę i cios nożem w plecy.
Niepotrzebnie się bałam
Arek na wieść o ciąży z całej siły mnie przytulił i powiedział, że to najwspanialsza wiadomość w jego życiu. Od jakiegoś czasu fantazjował na temat naszej przyszłości, ale nie mówił tego, żeby mnie nie spłoszyć. W końcu znaliśmy się dość krótko.
– Ale życie zadecydowało za nas. I teraz nie masz wyboru, musisz zrobić ze mnie porządnego mężczyznę.
Roześmiałam się. Nie wahałam się ani trochę. Perspektywa życia z Arkiem wydawała mi się czymś właściwym i naturalnym, czymś na co od zawsze czekałam. Wzięliśmy ślub, a po pięciu miesiącach urodziłam Alę. Dziś nasza córeczka ma trzy lata, a jej brat Wojtuś niedługo skończy rok. Niedawno na spacerze spotkałam Michała.
Już jakiś czas temu odszedł z urzędu, ale nie mam pojęcia, czy znalazł wreszcie swoją wymarzoną, doskonale płatną pracę. W każdym razie nie był tym samym blond chłopakiem co kiedyś, serdecznym i uśmiechniętym. Wyglądał na zmęczonego życiem mężczyzną, nieogolony, z podkrążonymi oczami, z zakolami.
Szedł w towarzystwie dwóch chłopców, którzy robili, co chcieli. Synowie Jolki dawali mu ostro popalić. Trochę mu nawet współczułam. Z drugiej strony ucieszyłam się, że mam ten związek za sobą, a moim mężem został ktoś zaradny, pewny siebie i trzeźwo myślący. Właściwie powinnam wręczyć Jolce bukiet kwiatów, bo odpowiednio wcześnie uchroniła mnie przed życiową pomyłką.
Wymieniłam z Michałem pozdrowienia i poszłam dalej. W sklepie czekał na mnie Arek, który bez przygotowanej przeze mnie listy kupował produkty na rodzinny obiad.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Ono uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”