Tę trasę pokonywałam często. Odwiedzałam moich rodziców, którzy na emeryturze wyprowadzili się na wieś, chcąc odetchnąć od miejskich hałasów i spalin. Tymczasem ja kursowałam czterdzieści kilometrów w jedną stronę, by przywieźć im cięższe zakupy. Nie narzekałam. Lubiłam jeździć tą drogą, w sporej części wiodącej przez malowniczy las.
Tego wieczoru zasiedziałam się u staruszków dłużej niż zwykle.
– Może zostaniesz na noc? Wrócisz jutro… – mama wyjrzała przez okno. Nie lubiła, gdy jeździłam po zmroku. Zwłaszcza gdy trochę popadało i robiło się ślisko.
– Mamuś, prawo jazdy mam od dziesięciu lat, poradzę sobie. A na kurzą ślepotę nie cierpię – uściskałam ją, pożegnałam się z tatą i wsiadłam w auto.
Nie wiedziałam, jak się zachować
Ujechałam niespełna dziesięć kilometrów, kiedy zauważyłam światła awaryjne po drugiej stronie szosy.
– Oho, ktoś nie miał dzisiaj szczęścia… – mruknęłam.
Podjechałam bliżej, zatrzymałam się i wysiadłam z wozu.
– Dzień dobry, co się stało? Trzeba wezwać pomoc? – spytałam, podchodząc bliżej.
W samochodzie nikogo nie było. Dziwne. Może pechowy kierowca sam wyruszył po pomoc? Trochę sobie pomaszeruje. Do najbliższych domów było około pięciu kilometrów, ale czasem lepsze to, niż siedzenie całą noc w aucie.
– Nie trzeba nikogo wzywać – rozległ się jakiś głos za mną.
Drgnęłam zaskoczona. Odwróciłam się i zobaczyłam męską sylwetkę. W ciemnościach lasu, przy włączonych reflektorach oświetlających nas do połowy, nie widziałam jego twarzy, zwłaszcza że zacieniał ją kaptur.
– Poradzimy sobie sami. Telefon, biżuteria, pieniądze, laptop, jeśli jest w samochodzie… Wszystko się przyda. Kluczyki też poproszę. A pani… – nagle zaświecił mi w twarz latarką. – Ooo, jaka ładna panienka… Panienka może dotrzymać mi towarzystwa. Do wozu! – krzyknął jak do psa i zrobił dwa kroki do przodu.
Instynktownie się cofnęłam i poczułam za sobą maskę jego samochodu.
Zatkało mnie. Nie wiedziałam, jak zareagować w sytuacji, jakiej kompletnie się nie spodziewałam. Rodzice wychowali mnie na osobę, która pomaga innym w potrzebie. Do głowy by mi nie przyszło, że ktoś uzna to za naiwność i podle wykorzysta. Co gorsza, na tak rzadko uczęszczanej drodze, po zmroku. Serce biło mi mocno i ciężko. Byłam w szoku. Potrząsnęłam głową, by wróciła mi jasność myśli. Ten facet chce mnie okraść, a potem co? Wolałam nawet nie myśleć...
Muszę uciekać! Tylko jak, którędy, dokąd? Po ciemku? Przez las? Będzie ciężko, ale na drodze zaraz mnie złapie. Nie byłam typem biegacza, a na siłowni ćwiczyłam sporadycznie. Facet trzymał coś w ręku, nie widziałam co. Kij, pałka? Jeśli będę nieostrożna, naprawdę gotów mnie uszkodzić. Boże, trzeba było nocować u rodziców…
– Nie słyszałaś? Do wozu! – ryknął, aż podskoczyłam, a po plecach spłynęła mi strużka zimnego potu.
Padnę z wyczerpania, nim tam dotrę…
W ogóle zrobiło mi się zimno i zauważyłam, że trzęsą mi się dłonie. Jeśli wsiądę… Mogę uciec z drugiej strony. Da mi to kilka sekund przewagi. Wpatrywałam się w jego twarz, próbując dostrzec jakieś znaki szczególne, bym mogła później go opisać. Ale widziałam tylko szarą plamę. Za to tego głosu nigdy nie zapomnę.
Wyciągnęłam z kieszeni kluczyki, lecz nim je przechwycił, ups, upadły do kałuży. Tak mi ręce dygotały, że nie domyślił się celowego działania. Wyzywana od oferm, schyliłam się, zgarnęłam garść błota, kamyków i wstając, chlapnęłam mu tym w twarz. A potem rzuciłam się do ucieczki.
Gonił mnie jego wrzask, gdy przeskakiwałam rów i biegłam w stronę leśnej gęstwiny. Sapałam jak lokomotywa i miałam wrażenie, że każdy mój oddech słychać na kilometr. Ale mojego prześladowcę też słyszałam. Pod jego stopami trzaskały gałązki, chrzęścił żwir, szeleściły liście. Goni mnie! Cholera, drań mnie goni! Przerażenie dodało mi siły. Pędziłam, choć czułam już kłucie w boku. Moje możliwości, nawet sycone strachem i adrenaliną, były na wyczerpaniu.
Od pierwszych zabudowań dzieliło mnie jakieś pięć kilometrów, już niecałe, ale i tak potwornie daleko. Wprawnemu biegaczowi pokonanie takiej trasy zajęłoby góra dwadzieścia minut. Mnie? Nawet nie ma sensu próbować. Wcześniej padnę z wyczerpania. Muszę się gdzieś schować. To jedyna opcja. Tylko gdzie? Chryste, gdzie?! Ciemności utrudniały znalezienie dobrej kryjówki, a krzyki napastnika zbliżały się coraz bardziej. Zaraz mnie dopadnie!
Z piersi wyrwał mi się szloch, choć nie chciałam marnować sił na coś tak niepotrzebnego jak płacz, a załzawione oczy nie poprawiły widoczności. Serce tłukło się rozpaczliwie w piersi, oddychałam szeroko otwartymi ustami, łapiąc spazmatycznie łyki powietrza w palące bólem płuca. Stopy mi się ślizgały na mokrych liściach, potykałam się o gałęzie, których w mroku nie widziałam, cała drżałam ze strachu i zimna.
Mimo wszystko kluczyłam między drzewami, próbując się za nimi schować, choć na kilka sekund, by wyrównać oddech, by ciut odsapnąć. I cały czas się rozglądałam, szukając jakiejś dziury, wykrotu, przewróconego pnia, czegokolwiek, gdzie mogłabym się skulić i przeczekać, aż napastnik pójdzie dalej albo zrezygnuje. Ale nie rezygnował, a mnie z wysiłku robiło się niedobrze…
I wtedy usłyszałam charakterystyczny sygnał dźwiękowy. Odwróciłam się w stronę szosy i między pniami zobaczyłam migające niebiesko-czerwone światła. Widać straż leśna, gminna czy jakaś inna służba zainteresowała się dwoma samochodami stojącymi na światłach awaryjnych. Cud! Ratunek!
Choć… byłam od nich za daleko. Szlag! Co więcej, musiałabym zawrócić i przebiec obok typa, który mnie tropił. Ale miałam inne wyjście? Nie wiedziałam, czy mi się uda, lecz to była moja jedyna szansa. Jeśli tego nie zrobię, jeśli zmarnuję nieoczekiwaną pomoc od losu, ten bandzior, rozwścieczony moją ucieczką, wcześniej czy później i tak mnie dorwie. Nie oszczędzi mnie, nie po tym, jak mu się sprzeciwiłam.
Nigdy już nie wejdę do lasu po zmroku
Wóz albo przewóz. Odetchnęłam głęboko trzy razy i ile sił w nogach zaczęłam biec w stronę świateł. Ledwie widziałam na oczy, płuca paliły żywym ogniem, ale strach na spółkę z nadzieją sprawiały, że niemal frunęłam nad ściółką. Jeszcze kilkadziesiąt metrów, jeszcze kilkanaście, jeszcze kilka, byle dotrzeć na tyle blisko, żeby usłyszeli mój krzyk, nawet jeśli nie dobiegnę. Byle do tamtego drzewa. Byle je minąć! Byle…
– Ratunku! – wrzasnęłam. – Pomocy!
Ktoś poświecił w moim kierunku latarką. Miałam ochotę zaśmiać się z ulgi i szczęścia, że mnie usłyszeli, że nie jestem sama, że tu nie umrę… Wiem, wiem, histeryczny byłby to śmiech. Wytężyłam resztki siły i zrobiłam jeszcze kilkanaście kroków, potykając się i opierając o drzewa, ale widząc już dość wyraźnie radiowóz. Moc opuściła mnie tuż przed rowem. Padłam jak podcięta i sturlałam się na dół, w błocko i wodę. Ale najważniejsze, że byłam bezpieczna. I żyłam!
– To pani wzywała pomocy? Co się stało? – usłyszałam nad sobą i czyjeś silne dłonie pomogły mi wyjść z rowu.
– Gonił mnie… – wyspałam i zemdlałam.
Złapali go, choć próbował uciekać przez las. Panika go zgubiła. Niepotrzebnie się obawiałam, że dalej będzie mnie ścigał, gdy zawrócę. Wybrał przeciwny kierunek, jak najdalej od policji. Nic mu to jednak nie dało. Czeka mnie spotkanie z nim, twarzą w twarz, gdy dojdzie do rozprawy w sądzie. Będę musiała opowiedzieć to wszystko kolejny raz, jak opowiadałam policjantom, terapeutce i w mocno okrojonej formie rodzicom.
Nigdy nie bałam się tak jak wtedy. Nawet wówczas gdy jako dziecko uwięzłam w zepsutej windzie na trzy godziny. Bałam się, ale inaczej. Płakałam, lecz po prostu siedziałam i czekałam, aż mnie uwolnią. Ten strach w lesie, gdy gnałam na przełaj, wypluwając płuca i torturując mięśnie, był jedyny w swoim rodzaju i oby nigdy się nie powtórzył. Lęk o własne życie paraliżował mnie i jednocześnie dodawał sił. Noc była moim wrogiem i sprzymierzeńcem. Człowiek – zagrożeniem i ratunkiem.
Mam po tym strachu traumę i bliznę na duszy. I tak jak nie wsiądę sama do windy, tak już nigdy nie wejdę do lasu po zmroku. I na pewno nie zatrzymam się przy drodze, by pomóc komuś, kto może naprawdę potrzebuje pomocy, a może nie. Wezwę stosowne służby.
Czytaj także:
„Złodziej wyrwał mi torebkę, a potem trafił prosto na mój dyżur. I jak tu udzielić pomocy takiemu bandycie?”
„Myślałam, że syn sąsiadki przyszedł sprawdzić jak się czuję. Okazało się, że ten szczur chciał mnie okraść!”
„Złodziej ograbił moje mieszkanie do gołych ścian. Wpadłam w szał, gdy okazało się, że rabusiem był ktoś, kogo znam”