„Złodziej wyrwał mi torebkę, a potem trafił prosto na mój dyżur. I jak tu udzielić pomocy takiemu bandycie?”

Złodziej wyrwał mi torebkę fot. Adobe Stock, JackF
„– Zapamiętałam sobie, jak mówiłaś o tej czapce i jak tylko go do nas przywieźli, pomyślałam, że to może być przypadek, a może i nie… – usłyszałam od Kaśki. Od razu wezwałam policję, która przeszukała drania i znalazła przy nim moje rzeczy, z wyjątkiem samej torebki i kilkudziesięciu złotych, które zdążył już wydać. Sprawiedliwość jednak istnieje”.
/ 28.04.2023 07:15
Złodziej wyrwał mi torebkę fot. Adobe Stock, JackF

Byłam wściekła, kiedy tamtego dnia szłam do pracy. Miałam mieć wolny ten majówkowy wieczór, bo rok wcześniej spędziłam go w pracy. Tymczasem późnym popołudniem, kiedy już przygotowałam sobie sukienkę na imprezę, zadzwoniła do mnie zdenerwowana szefowa, że jedna z koleżanek zachorowała i jestem potrzebna na dyżurze.

W mniejszym składzie nie damy rady. Nie dzisiaj – brała mnie na litość.

„Zachorowała, jasne!” – pomyślałam od razu. „Pewnie wzięła lewe zwolnienie i teraz szykuje się na bal, mając w nosie to, że ktoś przez nią ma zepsutą zabawę”.

– Sam ordynator odesłał ją z dyżuru do domu, widząc, że ma gorączkę – dodała jednak szybko szefowa, by rozwiać moje podejrzenia.

No i co miałam zrobić w takiej sytuacji?

Musiałam się zgodzić, bo nawet do głowy mi nie przyszło, żeby skłamać, iż już sobie wypiłam i nie mogę mieć kontaktu z pacjentami.

– Ale ja cię nie odwiozę, bo faktycznie jestem po piwie – uprzedził mnie mąż. – Dziś na pewno będą łapali kierowców na podwójnym gazie. Nie chcę ryzykować.

„Jak pech, to pech!” – pomyślałam.

Sama mu zaproponowałam to piwo do obiadu, na swoje nieszczęście. A że nie dorobiłam się jeszcze prawa jazdy, to pozostał mi tylko autobus. Zrezygnowana powlokłam się na przystanek. Kiedy dojechałam na miejsce, rozpętała się niezła śnieżyca. Do szpitalnej bramy miałam kilkaset metrów, szłam więc lekko się ślizgając w swoich kozakach, gdy nagle upadłam! W pierwszym momencie nawet nie wiedziałam, co się dzieje. Sądziłam, że jakiś przechodzień, spiesząc się do autobusu, poślizgnął się, wpadł na mnie, i dlatego straciłam równowagę i wylądowałam w zaspie. Ale już po sekundzie poczułam szarpnięcie za rękę. Odruchowo zacisnęłam dłoń, trzymając kurczowo torebkę, w której miałam przecież dokumenty, pieniądze, kartę do bankomatu, telefon i klucze do domu.

„Chce mi ją wyrwać!”, dotarło do mnie

Byłam w szoku, złodziej nie chciał dać za wygraną. Wokół nas nie było żywego ducha, bo szpital jest położony lekko na uboczu, więc koleś chyba czuł się zupełnie bezkarny! Szarpał tak, że zaczął mnie ciągnąć pupą po śniegu. Oprzytomniałam już trochę i miałam okazję mu się przyjrzeć. Trzydziestoletni, z lekkim zarostem, miał na sobie czarną czapkę z czerwonym wizerunkiem komiksowego Spidermana, człowieka-pająka, którego tak lubi mój synek.

– No puść to wreszcie! – wściekły nachylił się nade mną, i wtedy poczułam odór alkoholu.

Miał takie złe oczy, że przestraszyłam się, iż mnie zwyczajnie uderzy. Kto wie, może ma nawet nóż? W końcu puściłam torebkę. Złodziej, zaskoczony, zatoczył się do tyłu, trzymając zdobycz w dłoni, po czym stanął pewnie na nogi i pomknął w siną dal. A ja pozbierałam się jakoś i czując płynące po moich policzkach łzy, które szybko zamarzały na lodowatym wietrze, dobrnęłam do izby przyjęć. Tam otoczyły mnie przejęte koleżanki.

– Musisz od razu zgłosić kradzież na policji! Może go złapią! – mówiły.

Ja jednak szczerze w to wątpiłam, a poza tym byłam pewna, że w majówkowy wieczór na komisariacie, podobnie jak u nas na pogotowiu, będzie istne pandemonium. Zadzwoniłam więc tylko na infolinię banku zastrzec kartę oraz do męża, żeby nie wychodził z domu, bo złodziej ma nasze klucze i adres, trzeba więc będzie wymienić zamki. A na policję postanowiłam pójść po dyżurze, następnego dnia rano. Może wtedy będzie już nieco spokojniej i przyjmą moje zgłoszenie, wystawiając mi zaświadczenie o kradzieży dokumentów. Przez kolejną godzinę nie miałam czasu na rozklejanie się, tylko musiałam działać. Zaczęto bowiem przywozić do nas pierwsze ofiary hucznego grillowania. Pijani kierowcy i ich ofiary, domowi pirotechnicy i majsterkowicze.

Człowiek naprawdę ma pełne ręce roboty

Asystowałam właśnie chirurgowi przy nastawianiu wybitego barku, kiedy do gabinetu wpadła moja koleżanka.

– Magda, chodź szybko na izbę przyjęć! – zaczęła mnie wyciągać z gabinetu.

– Co się stało? – spytałam zdezorientowana, ale wyszłam z nią.

Zdziwiło mnie, że spokojna zazwyczaj Kaśka jest taka podekscytowana. Lawirowała zręcznie między pacjentami, którzy okupowali korytarz na ostrym dyżurze.

– Przywieźli faceta z rozbitą głową, który wdał się w bójkę pod monopolowym! Musisz go zobaczyć – stwierdziła.

„Niby po co? Nie lepiej od razu wezwać lekarza?” – pomyślałam.

Ale kiedy już zbliżałam się do noszy, na których leżał nieprzytomny pacjent, zrozumiałam, o co jej chodzi. To był bowiem… mój złodziej!

– Zapamiętałam sobie, jak mówiłaś o tej czapce z Spidermanem i jak tylko go do nas przywieźli, pomyślałam, że to może być przypadek, a może i nie… – usłyszałam od Kaśki.

Od razu wezwałam policję, która przeszukała drania i znalazła przy nim moje rzeczy, z wyjątkiem samej torebki i kilkudziesięciu złotych, które zdążył już wydać na wódkę. Odżałowałam je, bo właśnie dzięki temu alkoholowi wdał się w bójkę z kompanami i trafił do szpitala, prosto w moje ręce i w ręce policjantów. 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA