„Myślałam, że syn sąsiadki przyszedł sprawdzić jak się czuję. Okazało się, że ten szczur chciał mnie okraść!”

Syn sąsiadki chciał mnie okraść fot. Adobe Stock, yupachingping
„Prawdopodobnie sąsiad wysłał go do mnie z noworocznymi życzeniami, a ja go powitałam patelnią! Chwila, moment – ogarnęły mnie wątpliwości. Przecież nikt nie wiedział, że tu będę. Miałam wyjechać w góry. Obok chłopaka leżał zaś na podłodze… łom. Z korytarza dobiegł nerwowy szept".
/ 26.03.2023 14:30
Syn sąsiadki chciał mnie okraść fot. Adobe Stock, yupachingping

Moja babcia często mówiła, że jeśli ktoś chce rozśmieszyć pana Boga, to powinien opowiedzieć mu o swoich planach. Nie bardzo rozumiałam, co miała na myśli. Do czasu… Od pół roku czekaliśmy na ten wypad karnawałowy. Cztery dni w czeskich Sudetach. Imprezowanie na zmianę z szusowaniem po ośnieżonych stokach. Po prostu – czad! Wyjazd w góry z grupą przyjaciół mieszkających ze mną w bloku zapowiadał się wspaniale.

Do środy rano...

W przeddzień wyjazdu obudziłam się z zapuchniętym gardłem, potwornym bólem mięśni i czymś na kształt kaca. A przecież poprzedniego dnia nie wypiłam ani kropli alkoholu! Diagnoza lekarza była bezlitosna i ostateczna. Grypa…

– Wyjazd w góry? Chyba pani żartuje. Radzę to sobie wybić z głowy, pani Zuzanno – spojrzał na mnie surowo znad okularów. – Wypisuję pani receptę. Leki przeciwbólowe, przeciwgorączkowe, przeciwwirusowe, wzmacniające, witaminy, coś na katar, na gardło i w ogóle… Przez tydzień nie wyjdzie pani nawet na klatkę schodową, bo inaczej może być źle. Nie umiera się na grypę, tylko na powikłania pogrypowe – zakończył złowieszczo i wrócił do pisania.

Westchnęłam ciężko. Grypy akurat nie miałam w planach. W drodze powrotnej do domu kupiłam leki, cytrusy, mleko, miód, czosnek, trochę sucharków. Przyjaciół o swojej chorobie uprzedziłam telefonicznie. Nie byłam na tyle samolubna, aby psuć im zabawę i na dokładkę pozarażać całe towarzystwo. Szczery żal wyrażony przez telefon musiał wystarczyć. Wyjeżdżali w trzy samochody, dokładnie o szóstej wieczorem. O tej samej porze ja właśnie kładłam się do łóżka. Z książką oraz termoforem. Piętnaście minut później już spałam. Następny poranek powitał mnie fatalną pogodą – za oknem wisiała mgła, mżyło, nie było śladu śniegu. Po prostu – zima w mieście. Być może miałam szczęście, że mogłam posiedzieć w spokoju i nie musiałam się nigdzie tułać. Ledwo to pomyślałam, dostałam SMS-a. Przyjaciele pisali, że w górach świeci słońce, a cała ekipa spod wyciągu słała mi życzenia szybkiego powrotu do zdrowia. Cisnęłam komórkę na fotel i zaszyłam się pod kołdrę. Obudziłam się po południu. Głodna i rozbita. Gardło bolało mnie potwornie, a poruszałam się niczym staruszka. W każdym stawie mi strzykało. Głośniej tylko w brzuchu mi burczało. Ostrożnie udałam się do kuchni, gdzie zrobiłam sobie, hm, obiad: ciepłe mleko z miodem i dwa rozmoczone w nim sucharki. Wysiorbałam wszystko niespiesznie, bez apetytu, bo też smakowało tak, jak wyglądało. Wtedy… Boże!

Naszła mnie chętka na kotlet

Taki w podwójnej panierce, jak robiła moja babcia, mniam. Może jeżeli mocno go przeżuję, obolałe gardło da radę przełknąć? Do dzieła! Wyjęłam z szafki wielką, żeliwną patelnię. Uff, była ciężka. Kiedy już udało mi się ją postawić na kuchence – z wysiłku zakręciło mi się w głowie i ujrzałam mroczki przed oczami. Ja, silna, wysportowana młoda kobieta, normalnie zasłabłam. Przeklęta grypa! Wyjęcie kotletów z zamrażarki okazało się już zadaniem ponad moje siły. Z trudem dowlokłam się do łóżka i padłam. Nie sądziłam, że znowu zasnę. A jednak. Spałam do 21. Obudziły mnie odgłosy zabawy. Sąsiedzi z dołu mieli małą imprezkę, sąsiedzi z góry ogromną imprezę, a ci zza ściany regularny bal z tańcami. W końcu mieszkałam w młodym bloku, z wieloma studentami. Nakryłam sobie głowę poduszką, ale niewiele pomogło. Chcąc, nie chcąc, brałam udział w trzech przyjęciach naraz. Choć na żadnym nie byłam osobiście. Krótko przed północą połowa mieszkańców mojego bloku wyległa na trawnik przed domem, a druga połowa zawisła na balkonach. Punktualnie o północy rozpoczął się pokaz sztucznych ogni, które odpalił sąsiad z okazji urodzin żony. Obserwowałam wszystko zza firanki, przy zgaszonych światłach. Niech i ja coś mam z tego wieczoru – pomyślałam cierpko, potem w oku zakręciła mi się łza. Bo przecież miało być tak pięknie, w górach, z przyjaciółmi…

Już od dziesięciu minut trwała istna kanonada. Szczęśliwym trafem na pół minuty zapanowała nagła cisza – a ja bardziej wyczułam, niż usłyszałam dziwny odgłos dochodzący od strony drzwi. Zamarłam. W zeszłym roku, dokładnie w sylwestra, w naszym bloku doszło do serii włamań. Doszczętnie złupiono mieszkania kilku rodzin, których członkowie akurat bawili się poza domem. Policja postawiła śmiałą tezę, że nasz blok był pod obserwacją, kiedy coś się dzieje, zaś włamania starannie zaplanowano. Sprawę wobec niewykrycia sprawców umorzono, ale jeden oficer śledczy zasugerował, że sytuacja może się powtórzyć. Przez kilka tygodni ludzie tym żyli, snuli podejrzenia, ale potem zapomnieli. Ja też.

Dopiero teraz sobie przypomniałam

Na palcach podkradłam się do drzwi. Moją pierwszą myślą było: „uciekać!”. No ale którędy, skoro potencjalni włamywacze czaili się za drzwiami? Przez okno, z dziewiątego piętra, z grypą, w środku zimy i w samym szlafroku?! Wołać pomocy? Gardło zawalone infekcją, za oknem kanonada, a pan doktor mnie prześwięci, jeśli choćby okno otworzę, że o wyjściu na balkon nie wspomnę… Aż się w duchu zaśmiałam ze swoich durnych obiekcji. Zaraz będę mieć tutaj prawdziwe włamanie, a ja się martwię surowością lekarza rodzinnego! Postanowiłam się ukryć. W dwupokojowym mieszkaniu trudno bawić się w chowanego, ale coś musiałam zrobić. Bezszelestnie wycofywałam się w kierunku kuchni, gdy tymczasem drzwi zaczęły się powoli uchylać…

Boże, zaraz tu wlezą! Moja dłoń bezwiednie macała w poszukiwaniu jakiejś broni i naraz dotknęłam rączki żeliwnej patelni, którą po południu zostawiłam na kuchence. Zawsze coś! I to całkiem solidne coś. Ta świadomość dodała mi odwagi. Poczułam przypływ ducha bojowego – może po tych witaminach od pana doktora albo z powodu gorączki? Przez uchylone do połowy drzwi wsunęła się głowa w kapturze. Nie ma co czekać – zdecydowałam – lepsza okazja może się nie trafić.

Doskoczyłam do intruza, ściskając patelnię oburącz. Wzięłam zamach… Zapomniałam dodać, że w liceum grałam w tenisa. Serw miałam naprawdę niezły, a forhend wręcz zabójczy. A o tym, co potrafi zrobić ze słabą, zagrypioną kobietą adrenalina, włamywacz przekonał się na własnym łbie. Uderzyłam go z półobrotu z taką siłą, że aż się przestraszyłam. Okręcił się na pięcie, bez jęku osunął i padł na wznak. W świetle dochodzącym z korytarza ujrzałam pod kapturem twarz dwudziestoletniego syna moich sąsiadów z szóstego piętra.

– Jezus Maria… – szepnęłam zdjęta trwogą. – Zabiłam człowieka…

Prawdopodobnie sąsiad wysłał go do mnie z noworocznymi życzeniami, a ja go powitałam patelnią! Chwila, moment – ogarnęły mnie wątpliwości. Przecież nikt nie wiedział, że tu będę. Miałam wyjechać w góry. Obok chłopaka leżał zaś na podłodze… łom. Z korytarza dobiegł nerwowy szept:

– Ej, Maras? Śpiesz się, bo mamy jeszcze parę lokali do obskoczenia!

Poturbowany gagatek tylko jęknął. Postawiłam mu nogę na piersi.

– Leż, bo jak ci znów przywalę patelnią, to cię rodzona matka nie pozna! – wycharczałam głosem tak niesamowitym i zmienionym przez opuchnięte gardło, że się sama wystraszyłam.

Odpowiedzią był nerwowy tupot nóg na klatce schodowej.

Nie bardzo wiedziałam, co teraz

Na szczęście chwilę później trzasnęły drzwi od windy i jakieś podchmielone towarzystwo wylało się na korytarz. Dalej nie pamiętam. Siły mnie opuściły. Chyba zemdlałam. Rano dwaj mili policjanci przyszli na rozmowę. Nie dali się zbyć grypą. Poprosili mnie o opisanie całego zajścia i aż unieśli brwi, kiedy doszłam do sceny z patelnią. Zaniepokojona przerwałam opowieść.

– A… on żyje w ogóle? – zapytałam.

– Żyje, tylko ma mały wstrząs mózgu. No i dziewięć szwów na czole – młody policjant popatrzył na mnie z uznaniem. – Jego pomagierów też już mamy pod kluczem.

Czy to ci sami, co w zeszłym roku?

– Ci sami – pokiwał głową drugi, wąsacz. – Przyznali się od razu. Żeby kraść we własnym bloku, to już trzeba nie mieć za grosz honoru! – zacmokał z niesmakiem.

– Czy coś mi grozi?

– W jakim sensie?

– No… uszkodzenie ciała, obrona niekonieczna… Tyle się teraz mówi w telewizji o tych sprawach.

– Spokojnie, droga pani – znów odezwał się ten młodszy. – Po pierwsze, to on naruszył mir pani domu. Po drugie, zrobił to uzbrojony w łom.

Posiedzieli jeszcze trochę i poszli. Na pożegnanie ten młodszy, przystojny, niespodziewanie się uśmiechnął i rzucił przez ramię:

– Jak przyjaciele wrócą z wyjazdu, powinni panią zaprosić na drogą kolację. To właśnie ich mieszkania chcieli głównie obrobić.

– Czyli na coś się ta moja choroba przydała! – zaśmiałam się chrapliwie. 

Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”

Redakcja poleca

REKLAMA