Rodzice mojego narzeczonego rozwiedli się, kiedy Marcin był małym chłopcem. Uznali, że po prostu do siebie nie pasują, więc nie ma sensu dłużej się męczyć. Nie kłócili się przy tym specjalnie, rozeszli się w zgodzie i odtąd utrzymywali przyjacielskie stosunki.
Zarówno mama, jak i ojciec Marcina szybko znaleźli sobie nowych partnerów. Mój ukochany miał więc tak jakby dwie pary rodziców. Nie znałam ich, ale wiedziałam o tym od początku
i najpierw się tym nie przejmowałam. Dopiero gdy mi się oświadczył, zaczęłam rozważać konsekwencje tej sytuacji. Dwie pary rodziców dla mnie oznaczały przecież dwie pary teściów!
– Ja mam tylko jedną teściową i uważam, że to o jedną za dużo – oświadczyła mi moja przyjaciółka Hanka. – Gdybyśmy się w porę od niej nie wyprowadzili, dziś bylibyśmy po rozwodzie.
Ja zawsze wszystko wyolbrzymiam
Jestem z natury bardzo nieśmiała i skryta. Mówi się, że trzeba z kimś zjeść beczkę soli, zanim naprawdę się go pozna. Ze mną z całą pewnością trzeba zjeść dwie beczki. Poza tym strasznie się wszystkim przejmuję i nawet najmniejsza drobnostka urasta w moich oczach do rangi wielkiego problemu. Teraz też tak było.
Perspektywa spotkania z podwójną liczbą teściów tak bardzo mnie stresowała, że gotowa byłam odłożyć swój ślub, byle choć odrobinę odwlec w czasie tę nieuniknioną chwilę.
– Czy naprawdę aż tak ci zależy na papierku? – zapytałam mojego przyszłego męża, gdy nagabywał mnie, żebyśmy wreszcie ustalili jakiś termin.
– Myślałem, że tobie też zależy... – Marcin nagle posmutniał.
– Bardzo chcę, byś została moją żoną. Przecież się zgodziłaś!
– Wcale nie mam zamiaru zmieniać zdania – uspokoiłam go. – Uważam tylko, że nie ma sensu się spieszyć. Obrońmy najpierw prace magisterskie, pozałatwiajmy wszystkie sprawy, a potem zobaczymy. Przecież nawet jeszcze nie wiemy gdzie będziemy mieszkać po ślubie. No i praca…
– Nie poznaję cię, Aga – odparł Marcin z rozczarowaniem. – Ciągle wymyślasz przeszkody.
Najchętniej powiedziałabym mu, że porozmawiamy o tym później… Marcin jednak nie dawał za wygraną. Wiercił mi dziurę w brzuchu do samego wieczora. Prawie się pokłóciliśmy. Gdy z rozpaczą w głosie stwierdził, że pewnie kogoś mam, skoro tak się wzbraniam, wyjawiłam mu w końcu prawdę.
Musiałam kiedyś poznać tych ludzi
– Ty chyba zwariowałaś! – wykrzyknął zdumiony Marcin, po czym roześmiał się serdecznie i mocno mnie przytulił.
Zaczął mnie przekonywać, że jego rodzice to naprawdę wspaniali ludzie, tylko im nie wyszło w małżeństwie. A że każde postanowiło ułożyć sobie życie na nowo, to chyba nic złego...
– Wiem. Po prostu boję się, że mnie nie zaakceptują– westchnęłam. – To aż cztery osoby, którym muszę się spodobać!
– Kochanie, przestań się wreszcie przejmować. Pamiętaj, że strach ma wielkie oczy.
Cóż mogłam powiedzieć? Skoro chciałam spędzić swoje życie z Marcinem, musiałam kiedyś poznać tych ludzi...
Rodzice Marcina rozwiedli się po dziesięciu latach małżeństwa. Nie układało im się od początku. Próbowali na różne sposoby ratować ten związek dla dobra syna, ale gdy po raz kolejny przekonali się, że wszystko na próżno, podjęli decyzję o rozwodzie. Jakimś cudem udało im się nie zepsuć Marcinowi dzieciństwa.
– Może byłem nietypowym dzieckiem – stwierdził mój narzeczony – bo po prostu przyjąłem do wiadomości fakt, że ojciec będzie mieszkał gdzie indziej. Wiedziałem, że będę mógł go odwiedzać, kiedy tylko zechcę, więc nie było tak źle.
– I w ogóle się nie buntowałeś? – zdziwiłam się.
– Nie – uśmiechnął się. – Nowy mąż mamy długo był moim wujkiem, teraz jesteśmy po imieniu. Żona ojca to po prostu Edyta. Od początku chciała, żebym tak do niej mówił. Nikt nigdy nie nastawiał mnie przeciwko drugiemu. Kochali mnie oboje, a właściwie wszyscy czworo.
Jego mama dała mi pierścionek!
No i decyzja zapadła. Następną sobotę mieliśmy spędzić u rodziny mamy Marcina, w niedzielę jechaliśmy do jego taty. A potem... na wspólny dwurodzinny obiad w restauracji! Rodzice Marcina nie byli do siebie wrogo nastawieni – wiedziałam o tym. Nie sądziłam jednak, że będziemy świętować przy jednym stole! Tymczasem obie rodziny bardzo się przyjaźniły, często odwiedzały, a nawet spędzały razem wakacje!
Mimo zapewnień Marcina, że wszystko będzie dobrze, nie spałam całą noc. Leżąc w łóżku zastanawiałam się, jak wypadnę. Rano przypominałam śmierć. Miałam bladą, zmęczoną cerę, wory pod oczami i nieprzytomny wzrok. Byłam zła, bo podczas pierwszego spotkania chciałam się zaprezentować w jak najlepszej formie. Chciałam nawet przełożyć wszystko na inny dzień. Po namyśle doszłam do wniosku, że to nie jest dobry pomysł i wolę jak najszybciej mieć to z głowy.
Cała drżałam, gdy witałam się z przyszłymi teściami. Okazali się jednak bardzo mili. Od ojca Marcina dostałam na powitanie bukiet karminowych róż, a od mamy przepiękny pierścionek.
– Jest w naszej rodzinie od zawsze – powiedziała, wsuwając mi go na palec. – Dostałam go kiedyś od swojej babci i chciałabym, żebyś teraz ty go nosiła...
Strach ma wielkie oczy
To był z jej strony wspaniały gest. Pomyślałam, że na pewno się zaprzyjaźnimy. Drugie i każde kolejne spotkanie z teściami było równie udane. Ich partnerzy również odnosili się do mnie przyjaźnie. Polubiłam ich wszystkich bardzo, a oni polubili mnie. Nie musiałam już dłużej odwlekać ślubu.
Pobraliśmy się w zeszłym roku, a w tym urodziła się nasza córeczka Wiktoria. Marcin pracuje. Ja jestem na urlopie macierzyńskim. Przedtem bałam się, że kiedy wrócę do pracy, będę musiała oddać córeczkę do żłobka, pod opiekę obcych ludzi. Na szczęście to nie będzie konieczne. Teściowie już ustawiają się w kolejce do opieki nad wnusią. Muszę przyznać, udali mi się wszyscy. A tak bardzo bałam się ich poznać! To jednak prawda, że strach ma wielkie oczy.
Czytaj także:
„Mam 44 lata i w każdym kącie mam jurnego kochanka. Nigdy nie sądziłam, że upadnę tak nisko i zrobię z siebie taką idiotkę”
„Życie z moją dziewczyną było emocjonalnym rollercoasterem. Nie znała spokoju: albo się darła, albo wpadała w euforię”
„Już chwilę po zaręczynach wiedziałem, że wpakowałem się jak widły w gnój. Życie z Alą oznaczało bycie sługusem jej rodziny”