Kiedy pierwszy raz położyli mi Jasia na brzuchu, pomyślałam: „Będę dla ciebie, synku, mamą i tatą... Nawet przez chwilę nie poczujesz, że prawdziwy ojciec cię nie chciał!”. Po porodzie stałam się inną kobietą. Fryzjer, szminki, kiecki poszły w kąt! Postanowiłam żyć tylko dla małego. Wszystko inne przestało się liczyć.
– Nie bądź głupia – mówiła przyjaciółka. – Musisz myśleć też o sobie, inaczej kiedyś pożałujesz.
Jaś był uparty i zupełnie się mnie nie słuchał. Czasami aż mnie ręka świerzbiła, żeby mu dać klapsa, kiedy rozrabiał, ale wystarczyło, że popatrzył na mnie swoimi szarymi oczętami, zrobił usta w podkówkę i już miękło moje serce. Psuł zabawki, kiedy się zezłościł. Tłumaczyłam, że tak nie wolno, ale on nie słuchał...
Wybaczałam mu wszystkie psoty
Kiedy Jaś poszedł do przedszkola, nieraz musiałam się wstydzić, bo inni rodzice ciągle się na niego skarżyli: „Bije dzieci, wyrywa im kredki, pluje...” Pani przedszkolanka mówiła, że jest bezradna.
– Nic nie skutkuje! Za bardzo go pani rozpieszcza! Czy w domu jest taki sam?
Był gorszy! Potrafił mnie kopnąć albo pociągnąć za włosy... Zaraz potem płakał i przepraszał. Zarzucał mi rączki na szyję, obiecywał, że już będzie grzeczny, a ja naiwna mu wierzyłam.
Tyrałam dla niego, poświęcałam się, wyrzekałam przyjemności... Tylko wychować nie potrafiłam!
Prawdziwe kłopoty zaczęły się jednak w podstawówce. Jaś wyrósł, zmężniał, ubrania i buty darł w tempie błyskawicznym, a apetyt miał taki, że nie wyrabiałam z gotowaniem. Jadł same dobre rzeczy. Na byle co nawet nie spojrzał! Chciałam go kiedyś zapisać na szkolną stołówkę, ale tylko mnie wyśmiał.
– Tych świństw, co dają na świetlicy nie wezmę do ust – zagroził, więc uległam i obiecałam, że będzie miał domowe jedzenie, pod warunkiem, że zrobi zakupy.
– Będę ci zostawiała pieniądze i kartkę, co potrzeba. Zgoda? – zaproponowałam.
Nadspodziewanie łatwo na to przystał. Gdybym miała choć trochę więcej rozumu, wiedziałabym dlaczego.
– Znowu zapomniałeś o marchwi – mówiłam. – Zamiast sześciu parówek są dwie. Nie ma sera... Gdzie reszta kasy?
Migał się, że kupił lody albo chipsy. Wmawiał mi, że wydał na jakiś zeszyt. Nie miałam siły się kłócić.
– Wobec tego nie będzie zupy – decydowałam. – Zrobię ci kanapki.
– Obejdzie się. W tym domu zawsze bryndza! U moich kolegów z lodówki jedzenie się wywala, a u nas pusto!
Zorientowałam się, że pali papierosy, kiedy prałam mu spodnie i wywracałam kieszenie. Wypadał z nich pokruszony tytoń. Raz czy dwa znalazłam także malutkie foliowe torebeczki. Były puste, z niczym mi się nie kojarzyły. Zapytałam, po czym to jest, ale wtedy robił awanturę, że mu grzebię w osobistych rzeczach!
– Żeby mi to było ostatni raz – zapowiedział, a miał dopiero dwanaście lat!
Roześmiałam się tylko na te słowa.
– Ty mi grozisz? – zapytałam rozbawiona, a on, że nie grozi, ale ostrzega.
– Nie jestem już jakimś szczawiem. Żyj ze mną w zgodzie i będzie gites!
Wtedy już nie miałam na niego żadnego wpływu
Oszukiwałam się, że jest dobrze. Dopiero dzisiaj rozumiem, jak mało mi trzeba było, żeby uciszyć sumienie i serce. Moje życie prywatne nie istniało. Nie miałam czasu, ani siły na znajomych. Wszystko w sobie uśpiłam, każdą potrzebę kobiecą, każde pragnienie. Mężczyźni się mną nie interesowali. Raz czy dwa przyczepił się jakiś, ale ja miałam sposób na natrętów. Zaczynałam opowiadać o Jasiu. Od razu się wkurzali! Jeden nawet nie wytrzymał.
– Oho, mam konkurencję! – zakpił. – Nie ma nic gorszego od zakochanej mamy! Taką trzeba omijać szerokim łukiem!
Kiedyś odwiózł mnie do domu kolega z pracy. Zbierało się na burzę, wiatr kołował i sypał kurzem w oczy, więc się zgodziłam, kiedy zaproponował:
– Jadę w twoją stronę, mogę cię podrzucić. Zaraz będzie lało.
Miałam ciężką torbę z zakupami, więc odprowadził mnie do samej klatki. Otwierałam drzwi, kiedy spod wiaty nad śmietnikiem wyłonił się Jasiek. Było ich tam kilku chłopców. Nie wiem, co robili pośród kontenerów na śmieci.
– Boże, synku – zaczęłam, zwracając się w jego stronę. – Przestraszyłeś mnie...
Patrzył na mnie nieprzyjaźnie.
– Przestraszyć, to ja cię dopiero mogę! – warknął. – Co to za koleś?
Zrobiłam się czerwona jak burak, zupełnie, jakby mnie przyłapał na czymś nielegalnym.
– To kolega z pracy – zaczęłam się plątać. – Mam pakunki... Pan mi pomógł...
– Niech spada! Zrobił, co miał zrobić i szlus! – rzucił mu groźne spojrzenie.
– Synku, nie wolno tak...
– Wolno, wolno... Do domu matka, a ty dziadek spadówa! – splunął mu pod nogi.
Płakałam cały wieczór. Jaś wrócił bardzo późno i od razu poszedł spać. Chyba był pijany, bo poznałam po zapachu.
Czy jest za późno, żeby naprawić swoje błędy?
Następnego dnia żadne z nas nie wracało do tego, co się zdarzyło. Ja się bałam kłótni, a on uznał, że jest okej, skoro się nie odzywam. Popełniałam błąd za błędem! Może gdybym nie była taka samotna, Jasiek dałby się opanować, ale nie mam bliskiej rodziny. Nawet przyjaźnie i koleżeństwa pozrywałam.
Ojciec Jasia mieszka z inną kobietą. Nie wiem nawet gdzie, bo nigdy tego nie sprawdziłam. Alimenty płaci, ale nigdy nie odwiedza syna. Niedawno Jasio powiedział:
– Musiałaś być niezła zołza, że tata cię olał! Nawet ślubu z tobą nie wziął!
– Nic nie wiesz, robisz mi przykrość – próbowałam tłumaczyć.
– Przykrość, to mam ja! – żachnął się. – Przydałby mi się stary. Wiesz, jak głupio myśleć, że własny fader ma cię gdzieś?
– Synku, jestem przecież jeszcze ja!
– Ty tylko ględzisz i się czepiasz!
– Kocham cię za siebie i za twojego ojca. To jest najważniejsze! – zapewniłam go.
– Kocham, kocham – przedrzeźniał mnie. – Co mi z tego? Ty nawet prawka nie masz! Moich kumpli starzy uczą jeździć furą. A ja stoję, jak jakiś palant!
– Wezmę kredyt i pójdziesz na kurs, kiedy przyjdzie czas – obiecałam.
– Sam sobie poradzę. Bez łaski!
Wtedy po raz pierwszy zrozumiałam, że mój uwielbiany synek to obcy małolat, który ma mnie w nosie. Nie nauczyłam go ani miłości, ani szacunku do siebie. Niczego go nie nauczyłam... Co jeszcze mogę zrobić? Jak to wszystko naprawić? Starzeję się. Mam kłopoty ze zdrowiem.
Potrzebuję coraz więcej czasu, żeby się zebrać do roboty. Kiedyś wystarczyła mi mała drzemka i byłam jak nowo narodzona; dzisiaj snuję się po kątach jak duch, ciągle mnie coś pobolewa, nie ma we mnie radości i nadziei. Mam za to wrażenie, że przegrałam życie. Właściwie, co się dziwić, że młody chłopak nie wytrzymuje z kimś takim jak ja?
Może gdybym była elegancką bizneswoman, miałby satysfakcję z takiej matki. Może wtedy by mnie słuchał, nie latał nie wiadomo gdzie. Może ja też byłabym inna. Umiała postępować konsekwentnie.
Pamiętam, że przyjaciółka ostrzegała mnie
– Nie staraj się być dla Jaśka matką i ojcem. Nie dawaj mu więcej, niż możesz...
– Mój syn będzie szczęśliwy, nawet kosztem mojego szczęścia – odpowiadałam.
– Nie masz racji... Kiedyś się o tym przekonasz. Oby tylko nie za późno!
Teraz wspominam te słowa. Szkoda, że przyjaciółka nie zdołała przemówić mi do rozsądku, kiedy był jeszcze na to czas. A teraz? Teraz wszystko się wali.
Jestem załamana, ale wiem też, że nie mogę całkiem rozłożyć się psychicznie. Bo wtedy na pewno już niczego nie zmienię. „Weź się w garść” – powtarzam sobie. – „Urodziłaś, odkarmiłaś, wychuchałaś... Teraz zacznij wreszcie wychowywać!” Może jeszcze nie jest za późno?
Czytaj także:
„Marzyłem o miłości, ale internetowe randki były porażką. Gdy uznałem, że nie ma dla mnie nadziei, los mi to wynagrodził”
„Zakochałam się w facecie młodszym o 13 lat. Jego wiedźmowata matka wyzywa mnie na ulicach. W rodzinnym mieście jestem skończona”
„Kobietom to bym nieba przychylił. A te żałosne, głupie istoty nie chcą brać. Doceniały moje pieniądze, ale uczuć już nie”