Zawsze uchodziłam za poukładaną osobę. Nigdy nie zapomnę rozmowy moich rodziców z ciotką. Miałam może z pięć, sześć lat, gdy ją podsłuchałam.
– Kaśka? O Kasię to się nie martwimy. Ona wie, czego chce. Poradzi sobie w życiu – powiedział mój tata.
Podobało mi się to, co przypadkowo usłyszałam
Właśnie taką osobą chciałam być. Tą, na której można polegać. Tą, która „poradzi sobie w życiu”. Tą, która zawsze, w przeciwieństwie do mojego młodszego brata, Mikołaja, spełnia oczekiwania rodziców. Tą, która ich nie zawiedzie. I nie zawodziłam. Przez całą szkołę przynosiłam świadectwa z czerwonym paskiem. Pomagałam w domu, nie spotykałam się z podejrzanym towarzystwem. Miałam ambitne plany, więc całe popołudnia się uczyłam.
Wszystko legło w gruzach w drugiej klasie liceum, gdy poznałam Norberta. Przyszedł do naszej klasy z innej szkoły. Kolorowy jak egzotyczny ptak, w znoszonej skórzanej kurtce, momentalnie mnie oczarował. Staliśmy się nierozłączni. Wszystko inne przestało się liczyć. Rodzice załamywali ręce.
– Nie chcę widzieć tego degenerata w naszym domu! – krzyczał ojciec.
– On mi zaczarował córkę! – Jeśli nie przestaniesz się spotykać z tym obdarciuchem, nigdy ci tego nie wybaczę! – wtórowała mu mama.
Po mnie te słowa spływały jak woda po kaczce
Było mi szkoda rodziców, ale w tamtym czasie liczył się tylko Norbert. Ot, pierwsza miłość. Ustaliliśmy, że po maturze zamieszkamy razem. Chcieliśmy zostać rodziną, mieć dziecko, zacząć wspólne życie. Wydawało nam się, że jesteśmy tacy dojrzali, tacy wyjątkowi. Dziś śmieję się, gdy wspominam tamtą naiwność, ale wtedy wszystko brzmiało realnie.
Żyłam jak w amoku. Mogłam góry przenosić swoją miłością. Wszystko skończyło się gwałtownie, kiedy pewnego dnia do mieszkania rodziców Norberta wkroczyła policja. Znaleźli narkotyki, od których mój ówczesny chłopak nie stronił, kradziony towar, który przechowywali u niego „koledzy”… Nad moim ukochanym zawisła groźba odsiadki.
Nie kochałam Andrzeja, po prostu bardzo go lubiłam
Norbert się przestraszył. Był przecież tylko dzieciakiem, którego nagle sytuacja przerosła. Nim odbyła się pierwsza rozprawa, uciekł za granicę. Początkowo próbował się ze mną kontaktować. Ale to były inne czasy, telefony komórkowe nie były tak powszechne. Mój ukochany ciągle bał się też, że policja go namierzy. Po kilku miesiącach zamilkł na zawsze. Ja jakoś się podźwignęłam.
Zdałam maturę, dostałam się do studium księgowości. Robiłam, co mogłam, by zapomnieć o młodzieńczej miłości. Zaraz po szkole dostałam pracę w dużej firmie. To właśnie tam poznałam Andrzeja. Współpracował z nami jako prawnik. Kilka lat starszy ode mnie, z ugruntowaną pozycją i lekkim brzuszkiem, na początku nie budził we mnie żadnych cieplejszych uczuć. Ale Andrzej, jak mi później powiedział, zawsze dostawał to, czego zapragnął. A ja wpadłam mu w oko. Andrzej był doświadczonym strategiem. Wiedział, jak mnie podejść.
Kolacje, wyjazdy na weekend, wkupienie się w łaski moich rodziców, obłaskawianie mnie prezentami. Po roku znajomości przeprowadziłam się do niego. To nie była wielka miłość. Wciąż jeszcze zdarzało mi się śnić o Norbercie. Ale byłam coraz starsza i zdawałam sobie sprawę z tego, że tamto uczucie jest zamknięte. A z Andrzejem wszystko się układało jak w marzeniach.
– Chyba na kolanach pójdę do Częstochowy podziękować, że ten urwipołeć zniknął z naszego życia – powiedział mi pewnego dnia ojciec.
Znowu byłam ukochaną córeczką, którą można się było chwalić przed znajomymi. Znowu czułam się kochana. Nie chciałam tego utracić. Nie dla jakichś mrzonek. Kiedy Andrzej poprosił mnie o rękę, powiedziałam „tak”.
Wiedziałam, że nie kocham przyszłego męża
Ale to nie miało już znaczenia. Uwierzyłam, że jestem w stanie przeżyć życie z człowiekiem, który zapewni mi stabilizację finansową, któremu mogę ufać, który jest moim przyjacielem. To musiało mi wystarczyć. Ponoć w życiu nie ma przypadków. Ale jak inaczej nazwać to, co mnie spotkało?
To było całkowicie przypadkowe spotkanie. Firma skierowała mnie na badania okresowe. Jednego dnia miałam iść oddać krew do analizy, potem na umówione wizyty do kilku specjalistów. Nie obawiałam się wyników – byłam zdrowa, dbałam o siebie. Andrzej ciągle powtarzał, że zaraz po ślubie będziemy starali się o dziecko. Sprawdzał, czy dobrze się odżywiam, wysypiam, czy nie piję alkoholu. Później myślałam, że nawet moje ciało starał się kontrolować. Ale wtedy się nad tym nie zastanawiałam.
Cieszyłam się, że jest wobec mnie taki opiekuńczy. Tamtego dnia bez żadnych przeczuć pojechałam na pobranie krwi. Weszłam do przeszklonego pomieszczenia, usiadłam na krześle, podwinęłam rękaw bluzki. I wtedy go zobaczyłam. Stał za szklanymi drzwiami, jakby na coś czekał. Przechadzał się, rozglądał, czytał napisy na drzwiach gabinetów lekarskich. Bardzo się zmienił. Wychudł, jakby poszarzał, ale mimo to poznałam go od pierwszej chwili. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz.
– Dobrze się pani czuje? – natychmiast podeszła do mnie pielęgniarka. – Nie jest pani słabo?
– Nie, nie – zapewniłam ją szybko – To tylko emocje. Wydaje mi się, że zobaczyłam znajomego. Jakie przychodnie mieszczą się po drugiej stronie tych szklanych drzwi?
Pielęgniarka spoważniała.
– Hematologiczne i onkologiczne – powiedziała cicho.
Poczułam, jakby na pierś spadł mi ciężki kamień. Z trudem wytrzymałam do końca badania. Ledwo pielęgniarka nalepiła mi plaster na dłoń, prawie wybiegłam z sali. Był tam. Siedział ze zwieszoną głową przed gabinetem z napisem „hematolog”. Choć nie wyglądał jak mój Norbert, momentalnie go poznałam – i serce zabiło mi jak przed pierwszą randką. On na mój widok drgnął.
– Co ty tu robisz? – krzyknął. – Ty też?! To jakieś fatum?!
– Co: ja też? – osłupiałam. – Przyszłam na badania krwi. Firma skierowała mnie na badania okresowe.
Tę najważniejszą decyzję podjęłam w ciągu minuty
W tamtym momencie zrozumiałam wszystko. Słowa Norberta tylko potwierdziły to, czego i tak się domyśliłam. Mój były ukochany chorował.
– Ostra białaczka limfoblastyczna – powiedział cicho. – Piorunujący przebieg. Już w Szkocji źle się czułem. Przyjechałem do Polski zrobić wszystkie badania, no i wyszło… Źle reaguję na chemię, a nie kwalifikuję się do innych form terapii. Lekarze mówią wprost, że zostało mi kilka miesięcy życia. A co u ciebie?
Nie potrafiłam wydusić słowa. Co miałam powiedzieć? Że jestem zaręczona, planuję ślub z człowiekiem, którego nie kocham – bo nigdy nie zapomniałam o Norbercie? Obiecałam, że odwiedzę go w jego dawnym mieszkaniu następnego dnia. Ucieszył się.
– Wiesz, niewielu ludzi teraz przy mnie zostało – powiedział cicho. – Nie jest łatwo być ze śmiertelnie chorym człowiekiem. Słaby ze mnie kompan.
Tej nocy nie mogłam spać. Przez wiele godzin przewracałam się z boku na bok. Przed oczami stawała mi poszarzała twarz Norberta, w której rozpoznawałam tylko oczy. Oddane, iskrzące się wolą życia. Takie, jakie zapamiętałam. Nad ranem podjęłam decyzję.
– Życie jest jak przyprawa – powiedziałam osłupiałemu Andrzejowi. – Czasami wystarczy mała szczypta, żeby kogoś uszczęśliwić. I ta sama kropelka, żeby uszczęśliwić siebie. Nawet jeśli ja i Norbert mamy być tylko kropelką szczęścia dla siebie pod koniec jego życia, chcę spróbować.
Nie wiem, czy Andrzej zrozumiał. Nigdy nie był szczególnie poetycki. Ale ja podjęłam decyzję. Tego samego wieczoru przeprowadziłam się do Norberta. Nie jest nam łatwo. Wynajmujemy niewielką kawalerkę na obrzeżach miasta. Wszystkie oszczędności poszły na leczenie, więc z trudem wiążemy koniec z końcem. Norbert jest czasami tak słaby, że przez wiele dni nie ma siły podnieść się z łóżka.
Muszę wtedy wszystko koło niego zrobić. Pielęgnuję go, karmię. A przecież normalnie chodzę do pracy. Rodzina się mnie wyrzekła. Ojciec powiedział wprost, że postradałam rozum, bo porzuciłam dobrze zapowiadającą się przyszłość dla „degenerata, który teraz umiera”. Ale mnie to wszystko już nie dotyka. Mimo trudności w końcu wiem, że jestem na właściwym miejscu. Norbert czasami godzinami tkwi w apatii. Wydaje się wtedy mnie nie poznawać. Czasami mam wrażenie, że jest mu obojętne, kto się nim zajmuje. Ale nawet w takich momentach nie poddaję się zniechęceniu.
Wiem, że jestem kropelką szczęścia dla Norberta, być może w ostatnich chwilach jego życia. I nie przestaję wierzyć, że stanie się cud. Naprawdę wierzę w to, że mój ukochany wyzdrowieje i będzie nam dane pić z pucharu szczęścia jeszcze przez długie, długie lata – już nie ograniczając się do pojedynczych kropli.
Czytaj także:
Miałam być włoską księżniczką, a zostałam workiem treningowym
Moja matka wywołała skandal, bo miała 12 lat młodszego chłopaka
Po powrocie z zagranicy byłem w domu jak zbędny mebel