Przez całe swoje życie byłem aktywny. Pracowałem jako leśniczy, więc długie godziny spędzałem na świeżym powietrzu. Z kolei w weekendy jeździłem na niewielką działeczkę za miastem, którą traktowałem jak ukochane dziecko. Kopałem, sadziłem, ba, nawet altankę własnymi rękami zrobiłem!
Nie zastanawiałem się, ile mam lat. Czułem się doskonale. Jeszcze kilka dni przed tym strasznym wydarzeniem snułem plany zbudowania tarasu przy swoim niewielkim domku… A później wszystko się zmieniło.
Obudziłem się i od razu poczułem, że coś jest nie tak
Podobno w pewnym wieku, jak człowieka nic nie boli, to znaczy, że nie żyje. Ale mnie tak rzadko coś bolało, że nie byłem do tego przyzwyczajony. Tymczasem wtedy ból rozsadzał mi czaszkę. I do tego to dziwne drętwienie nogi, jakby ktoś uwięził ją w niewidzialnych kleszczach.
Z trudem stoczyłem się z łóżka. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bezwładna jest moja noga, dopóki z głuchym łoskotem nie upadłem na podłogę. Wtedy, choć nie do końca potrafiłem nazwać, co mi jest, już wiedziałem – coś się w moim życiu nieodwołalnie skończyło.
Szczęście w nieszczęściu, że tego dnia byłem umówiony z Karolem, moim dawnym kolegą z lasu, na ryby. Karol najpierw dzwonił do drzwi, ale kiedy nie otwierałem, wszczął panikę. Przecież choć na co dzień o tym nie rozmawialiśmy, zdawaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy w takim wieku, gdy różne rzeczy dzieją się z człowiekiem.
To dzięki uporowi Karola po kilku godzinach moja córka, Edyta, otworzyła własnym kluczem drzwi – a później wszystko potoczyło się tak, jak zwykle dzieje się w takich przypadkach. Karetka, szpital, jedno badanie, drugie…
– Miał pan udar – lekarz nie pozostawił mi najmniejszych wątpliwości. – I dużo szczęścia, bo wydaje się, że udar nie pozostawił większych spustoszeń w organizmie. Ma pan zachowaną mowę, choć nigdy nie będzie ona prawdopodobnie tak wyraźna jak przed wypadkiem. Może się pan poruszać… Ogólnie stan nie jest najgorszy. Nie wiemy jednak, czy sytuacja się nie powtórzy. Więc pewne jest jedno… Nie może pan mieszkać sam – lekarz spojrzał Edytę.
W tym momencie poczułem, jakby ziemia się pode mną rozstępowała.
Oto spełniały się moje najczarniejsze obawy
Na stare lata miałem być ciężarem dla córki. Od dawna mieszkałem sam. Helenka, moja ukochana żona, zmarła przed piętnastoma laty, Edyta wyprowadziła się jeszcze wcześniej. Innych dzieci nie mam. Córka wyszła za mąż, na świat przyszły wnuki.
Odwiedzaliśmy się od czasu do czasu, lecz musiałem przyznać, że z wnukami nie miałem szczególnie bliskiego kontaktu. Odnosiłem wrażenie, że Kacper i Maja żyli w innym świecie.
Ja w ich wieku interesowałem się lasem, przyrodą. Godzinami mogłem latać po dworze, trudno było mnie zagonić do domu. Z nimi było odwrotnie. Kiedy jeszcze przyjeżdżali na wakacje do leśniczówki, najchętniej siedzieli przy tych swoich telefonach zamknięci w pokojach.
Wpewnym momencie ich zachowanie zirytowało mnie tak bardzo, że poprosiłem Edytę, aby przestała przywozić do mnie wnuki. Odniosłem wrażenie, że cała rodzina przyjęła tę decyzję z ulgą.
A teraz miałem u nich zamieszkać?
Spojrzałem na córkę z przerażeniem, ale z jej twarzy z łatwością wyczytałem, że potraktowała słowa lekarza bardzo poważnie.
– Oczywiście, panie doktorze. Mieszkam w sporym domu, nie będzie problemu z przygotowaniem pokoju dla taty. Przeprowadzisz się do nas, prawda?
– No, nie wiem – mruknąłem, unikając kontaktu wzrokowego z Edytą i lekarzem.
Ale jak się przekonałem, żadne z nich nie zamierzało w tej sytuacji ustąpić. Nie pozostało mi nic innego, jak pokiwać głową.
– Mogę spróbować – powiedziałem cicho, choć w głębi duszy byłem przekonany, że eksperyment się nie powiedzie.
Kilka dni później Edyta i zięć pomogli mi przewieźć najpotrzebniejsze rzeczy. Uparłem się, żeby nie zabierać wszystkiego.
– Wiesz, może się okazać, że jednak wrócę – powiedziałem, a moja córka tylko pokiwała bez przekonania głową na te słowa.
Musiałem przyznać, że i ona, i zięć bardzo się postarali, żebym czuł się w ich domu maksymalnie komfortowo. Przygotowali mi pokój z osobnym, niekrępującym wejściem, pokazali, jak z czego korzystać.
Wnuki na mój widok wstały od swoich komputerów i przywitały mnie z udawanym – tego byłem pewien – entuzjazmem. Nie było na co narzekać. Na pozór.
Po kilku dniach miałem ochotę walić głową w ścianę
Czułem się bezsilny. Tęskniłem za lasem, za ciszą, za przyrodą, za dawnymi kumplami. U córki i jej męża tak naprawdę przez cały dzień nie miałem do kogo ust otworzyć. Oni dużo pracowali.
Pewnego razu z nudy spróbowałem nawiązać kontakt z wnukiem.
– Co robisz? – zagadnąłem.
– A, gram sobie w taką jedną gierkę… Chce dziadek spróbować? – ożywił się chłopak, robiąc mi miejsce obok siebie.
Na pierwszy rzut oka było widać, że to coś, co nie pomoże mi znaleźć sensu życia. Mimo to próbowałem wskrzesić w sobie entuzjazm. W końcu ta „gierka” zajmowała większość czasu po szkole moim wnukom. Może to jednak było coś wartościowego?
– O co tu chodzi? – spytałem.
– No, musi dziadek chodzić tym gościem ubranym na zielono – zaczął poważnie tłumaczyć mi Kacper. – I jak dziadek napotka jakąś postać w kapturze, to trzeba do niej… No, trzeba wyciągnąć nóż…
– Nóż? – przestraszyłem się nie na żarty. – Ale ja nie noszę przy sobie noża! Skąd ja wezmę nóż? I ty chyba też nie powinieneś?
– Oj, dziadku – parsknął śmiechem Kacper. – W grze nóż, nie prawdziwy! Zobacz, stąd się te noże bierze…
– A więc to wszystko tylko tak na niby – westchnąłem, rozczarowany. – Nie gniewaj się, Kacperku, ale to chyba nie dla mnie.
Nie, żebym chciał naprawdę gonić kogoś z nożem…
Ale jakoś szczególnie przykro mi się zrobiło, gdy uświadomiłem sobie, że mój jedyny wnuk spędza cały dzień, udając, że coś robi. Kiedyś dzieciaki w jego wieku robiły coś naprawdę…
Wnuk też nie był zadowolony z moich postępów, bo mruknął coś o tym, że musi się uczyć – i odwrócił się do mnie plecami. Sygnał, że powinienem wyjść z pokoju, był aż nadto czytelny. A wieczorem niechcący usłyszałem, jak mówił do Edyty:
– …no, próbowałem, naprawdę, mamo, ale dziadek nic nie kapuje… No nie, mówiłem tak prosto, jak się dało, ale on… No, mamo, dziadek ma już swoje lata!
W tym momencie poczułem, że miarka się przebrała. Policzki piekły mnie tak, jakbym miał eksplodować.
On ma rację – szepnąłem sam do siebie, otwierając okno i łapczywie zaczerpując haust świeżego powietrza. – Wyraził to jak umiał, ale przecież ma rację. Ja tu nie pasuję. Moja córka chce dobrze, ale po co ja im tu? Zawadzam jak stary mebel. Nie pasuję do ich świata. Jeśli czegoś nie zrobię, stanie się dokładnie to, czego przez całe życie bałem się najbardziej.
Stanę się ciężarem dla moich bliskich!
Długo nie mogłem zasnąć. W głowie kłębiły mi się tysiące myśli. Pewnie, zdawałem sobie sprawę, że trudno będzie mi samemu żyć w leśniczówce. Przecież nie staję się coraz młodszy. Kiedy dojdzie do tego, przed czym ostrzegał mnie lekarz, i dostanę kolejnego udaru, może się zdarzyć, że będę leżał sparaliżowany – i zupełnie sam. A jeśli nikt akurat tego dnia nie będzie planował odwiedzin u mnie? Przeleżę długie dni.
– Mimo to powrót to jedyne wyjście – powiedziałem w końcu na głos, gdy zegar na korytarzu wybił pierwszą w nocy; dopiero wtedy zmorzył mnie zasłużony sen.
Ale i noc nie dała mi tym razem wytchnienia. Śniły mi się tak dobrze mi znane leśne ostępy, tym razem jednak chodziłem po nich, jakby to były zupełnie obce miejsca. W końcu stanąłem gdzieś i przerażony zawołałem: „Gdzie ja jestem?! Zgubiłem się w lesie! Niech mi ktoś pomoże!”.
Dopiero po tym okrzyku otworzyłem oczy i zdałem sobie sprawę, że to był tylko sen. Chwilę później westchnąłem z ulgą jeszcze raz. Z moich ust, wbrew temu, czego się obawiałem, nie wychodził krzyk, choć tak wydawało mi się we śnie. Ja tak naprawdę cicho szeptałem…
Rano obudziłem się późno i w złym humorze
Edyta, zięć i wnuczka poszli już do swoich zajęć. W domu był tylko Kacper. Słyszałem, że podgrzewał sobie kanapkę, którą przygotowała mu mama. Ale co mi po obecności tego chłopaka? Czułem się potwornie samotny.
Może wiele lat temu zaprzepaściłem szansę na zbudowanie więzi z własnym wnukiem, ale teraz – świetnie zdawałem sobie z tego sprawę – za późno już było na naprawę tej sytuacji. Nagle te niewesołe rozważania przerwał krzyk:
– Dziadku! Dziadku! Chodź tu natychmiast!
Przerażony, nie zważając na stan zdrowia, praktycznie zbiegłem po schodach.
Nie wiem, co spodziewałem się zastać. Może Kacpra z uciętym palcem albo płomień obejmujący dom? Na pewno jednak nie oczekiwałem widoku, który ukazał się moim oczom. W sumie bardziej zabawnego niż strasznego.
Drzwi do łazienki były otwarte, a po korytarzu ciekła całkiem spora struga wody. Kacper stał bez ruchu, z przerażeniem, wpatrując się w powiększającą się plamę na podłodze.
– To nie ja – powiedział szybko, mrugając z przerażeniem. – Ja po prostu wszedłem do łazienki i ta woda już tam była! Nie wiem…
– Człowieku, ogarnij się – powiedziałem niecierpliwie, zaskoczony jego biernością. – Po prostu poszła uszczelka w pralce. Takie rzeczy się zdarzają. Zakręć zawór doprowadzający wodę i pomóż mi to jakoś osuszyć, zanim mama wróci do domu.
– Zawór? – Kacper patrzył na mnie, jakbym mówił do niego po chińsku. – Ale gdzie jest ten zawór?
Boże, czy oni niczego tych dzieciaków dziś nie uczą? – pomyślałem, lecz na głos powiedziałem tylko spokojnie:
– Ja znajdę zawór. Ty weź jak najwięcej szmat i zbierz wodę z podłogi.
Następne kilkadziesiąt minut zajęło nam osuszanie zniszczeń. Na szczęście Kacper szybko zauważył awarię, więc woda z pralki nie zalała całego mieszkania. Kiedy Edyta z zięciem wrócili z pracy, zastali tylko rzędy suszących się ręczników.
– A tu co się stało? – spytała podejrzliwie na ich widok córka. – Czy to może ty, tato, coś niechcący…
– Żadne tam „ty, tato, coś niechcący”! Dziadek to uratował nam całe mieszkanie! – przerwał jej zdecydowanym tonem Kacper, patrząc na mnie z dumą. – Gdyby go tu nie było, nie mielibyście chyba już gdzie wracać. Ta woda lała się i lała!
– Bez przesady, to była zwykła uszczelka – powiedziałem skromnie, zawstydzony takim rozgłosem… A ja w wieku Kacpra dawno umiałem sobie radzić z takimi rzeczami – pomyślałem jeszcze, ale na głos nic nie powiedziałem.
Tym bardziej że właśnie w tym momencie w mojej głowie wyklarowała się myśl, która musiała tam tworzyć się dłuższy czas, jednak dopiero po akcji „pralka” nabrałem odwagi, żeby ją wyrazić.
– Jeszcze wczoraj chciałem wracać do siebie – powiedziałem spokojnie do córki.
Nie zważając na jej oburzone spojrzenie i gesty, kontynuowałem:
– Sama widzisz, że ja tu nie pasuję. Uduszę się jak roślina bez tlenu. Jak to mój wnuczek ujął, „nie kapuję” – uśmiechnąłem się niewinnie na widok oblewającego się rumieńcem Kacpra. – Ale dziś zdałem sobie sprawę, że to nie do końca tak. Rzeczywiście niewiele rozumiem ze świata gier komputerowych, którymi żyją moje wnuki. Jednak w wielu sprawach, śmiem powiedzieć, hmmm, wiem troszkę więcej o życiu niż oni… Chętnie z wami zamieszkam, ale pod jednym warunkiem.
– Co tylko chcesz! – wyrwało się Edycie, która patrzyła teraz na mnie pełnym uwielbienia wzrokiem.
Odchrząknąłem i powiedziałem:
– Pod warunkiem, że Kacper i Maja pozwolą mi od czasu do czasu udzielić sobie korepetycji z praktycznego życia. Może na coś się jeszcze stary dziadek przyda, co?
– Pewnie! – krzyknęła rodzina chórem. Nie spodziewałem się, że tak łatwo pójdzie.
Tak właśnie to wszystko się zaczęło
Teraz, nie powiem, doskonale mi się mieszka u Edyty i jej męża. Jest mi ciepło i wygodnie. Jednak nie pozwalam na to, żeby te warunki mnie rozleniwiły.
W każdą sobotę organizuję wnukom wycieczki do lasu. Uczę je rozpoznawać kierunki bez kompasu, opowiadam o zwyczajach zwierząt i o tym, jak przygotować sobie proste jedzenie. Gotuję z dzieciakami. Nie chwaląc się, po śmierci żony stałem się całkiem niezłym kucharzem.
Czasami, gdy Kacper wraca ze szkoły, naprawiamy drobne sprzęty w domu – i muszę przyznać, że mój wnuk radzi sobie coraz lepiej. Ostatnio przyznał się nawet, że gry komputerowe zaczęły go trochę nudzić.
– Bo tam nic nie dzieje się naprawdę, dziadku – powiedział, i to akurat chwilę po tym, jak walnął się w palec młotkiem.
Choć nic się nie odezwałem i tylko lekko się uśmiechnąłem na te słowa, w duchu pomyślałem sobie: Stary dziadek dawno to wiedział. Ale przecież on podobno „nic nie kapuje”… A potem wyjąłem wnukowi młotek z ręki i przybiłem gwóźdź do deski.
Czytaj także:
„Sama wysłałam mamę na randki. Myślałam, że nie trafi się jej facet gorszy niż ojciec. Mocno się pomyliłam”
„Zbudowałem żonie dom, a ona w zamian wręczyła mi pozew rozwodowy. Jeszcze mówi, że to moja wina"
„Chciał uciec z młodszą kochanką, a żonę zostawić bez grosza. Myślał, że łatwo ją przechytrzy. Nie docenił kobiecego sprytu”