Czasem, gdy wieczorem padam na twarz ze zmęczenia, myślę sobie, jak cudnie by było przez kilka dni odpocząć od macierzyństwa… Moja córeczka ma prawie siedem miesięcy. Długo się o nią z Pawłem staraliśmy… Nic więc dziwnego, że życie naszej rodziny kręci się wokół niej.
Kocham ją bardzo, ale odkąd pojawiła się na świecie, mam huśtawki nastrojów. Jednego dnia radość granicząca z euforią, drugiego smutek i przygnębienie. I tak na zmianę. Poszłam nawet do lekarza, bo bałam się, że mam depresję poporodową albo coś w tym rodzaju. Tylko machnął ręką. Powiedział, że to przez hormony, że mnóstwo świeżo upieczonych matek przeżywa to samo i nie ma się czym martwić.
Naprawdę chcesz wyjechać w góry? Bez małej?!
Niestety, w ostatnim czasie zauważyłam, że te złe emocje wzięły górę nad dobrymi. Prawdę mówiąc, jestem już trochę zmęczona i znużona monotonią mojego życia. Przecież od narodzin Karinki mój każdy dzień wygląda tak samo! Zupki, kupki, karmienie, usypianie, kąpanie. I tak codziennie, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie skarżę się, broń Boże. Opieka nad córeczką daje mi wiele radości i satysfakcji. Ale coraz częściej łapię się na tym, że chciałabym zrobić sobie malutką przerwę od macierzyństwa… Tyciutką.
Wczoraj powiedziałam o tym Pawłowi. Nie to, żebym jęczała czy się nad sobą rozczulała. Gdy decydowaliśmy się na dziecko, wiedziałam, co mnie czeka. Wyznałam po prostu, że brakuje mi towarzystwa ludzi, że chciałabym wyjść gdzieś czasami bez wózka, może nawet wyjechać. Myślałam, że mąż mnie przytuli i powie współczującym głosem, że na razie muszę o tym zapomnieć. Tymczasem on bardzo się ucieszył. Stwierdził, że też chce odpocząć od ojcostwa, i w związku z tym zaprasza mnie w góry, do pensjonatu swoich starych znajomych.
– Poszalejemy przez kilka dni na nartach, zabawimy się przy ognisku, napijemy góralskiej herbatki. Zobaczysz, będzie wspaniale. Przypomnimy sobie, jak to dawniej bywało – rozmarzył się. Nie ukrywam, zdębiałam. Wszystkiego się spodziewałam, tylko nie tego. Przez chwilę patrzyłam więc na męża szeroko otwartymi oczami. A potem ogarnęła mnie wesołość.
– Niezły żart. A Karinka gdzie wtedy będzie? W twoim plecaku czy w moim? A może przypniesz jej nartki i każesz jej zjechać z góry? – zachichotałam. Paweł natychmiast się naburmuszył.
– To wcale nie jest żart. A Karinka z nami nie pojedzie. Jest jeszcze za malutka na takie eskapady.
– Świetnie, że to zauważyłeś. No to w takim razie, co z nią zrobimy?
– Jak to co? Zawieziemy do mojej mamy. Wiesz, że uwielbia wnusię i chętnie się nią zajmie.
– Eee, to nie jest takie proste…
– A właśnie że jest. Ty chcesz odetchnąć, ja też. Mamy z kim zostawić dziecko. Jutro zadzwonię do znajomych i powiem, że będziemy.
– Wstrzymaj się jeszcze. Zaskoczyłeś mnie tą propozycją. Muszę sobie wszystko na spokojnie przemyśleć.
– A nad czym tu myśleć? Dla mnie wszystko jest jasne – zdziwił się.
– A dla mnie nie. Możesz więc łaskawie poczekać jeszcze z tym telefonem? – zdenerwowałam się.
– Ok, ok… Byle nie za długo, bo znajomi skreślą nas z listy gości i zaproszą kogoś innego – mruknął i poszedł do sypialni.
Kilka minut później już chrapał. Zazdrościłam mężowi, że potrafił tak szybko podjąć decyzję. Ja miałam wątpliwości. Kiedy więc usnął, od razu zadzwoniłam do swojej najlepszej przyjaciółki, Beaty. Gdy usłyszała o propozycji Pawła, była zachwycona.
– Superpomysł! Musisz się zgodzić!
– Naprawdę tak uważasz?
– No pewnie. Należy ci się odmiana. Pamiętasz, co czytałyśmy w kobiecych poradnikach? Że młode matki powinny co jakiś czas zrobić coś dla siebie. Bo tylko szczęśliwa mama wychowa szczęśliwe dziecko.
– No tak, ale…
– Żadnego ale. Pakuj manatki i w drogę. Uwierz mi, jak tego nie zrobisz, to będziecie żałować do końca życia! – zakrzyknęła.
Po rozmowie z Beatą usiadłam w fotelu i zatopiłam się w myślach. Z jednej strony miała rację, należała mi się odmiana. Ba, pragnęłam jej. Ale z drugiej… Na samą myśl o tym, że mam zostawić córeczkę na kilka dni, ciarki mi po plecach przechodziły. Nigdy do tej pory nie rozstawałyśmy się na tak długo. Nie to, żebym nie ufała teściowej. To wspaniała i odpowiedzialna kobieta. I rzeczywiście uwielbia Karinkę. Ale córeczka ma swoje przyzwyczajenia. Tylko ja wiem, w jaki sposób ją szybko uspokoić, nakarmić, uśpić.
Boję się, że jak mnie przy niej nie będzie, dostanie spazmów, dozna szoku, który odciśnie się na jej maleńkiej psychice na całe życie.
Czy mam prawo narażać ją na stres?
Poza tym mama Pawła nie jest już najmłodsza i ma kłopoty z sercem. Może na przykład źle się poczuć, zasłabnąć. I kto wtedy zajmie się Karinką? Gdyby ci znajomi urządzali sylwestra w naszym mieście, to nawet bym się nie zastanawiała. Wiedziałabym, że w razie kłopotów mogę być przy małej w ciągu pół godzinki. Ale od gór dzieli nas ponad 400 kilometrów. Podróż zajmuje wiele godzin…
Nie wiem już, co robić. Boję się, że jak powiem mężowi o swoich rozterkach, to mnie wyśmieje. Powie, że jestem czarnowidzem, że tylko potrafię narzekać na zmęczenie i znużenie, a jak mam okazję się wyrwać, zabawić, to piętrzę trudności. Ale cóż ja poradzę na to że martwię się o córeczkę. Obawiam się, że nawet gdy wyjadę, wcale nie będę się dobrze bawić. Zamiast korzystać z wolności, będę wydzwaniać co chwila do teściowej i pytać, czy wszystko w porządku.
Czytaj także:
„Odbiłam faceta najlepszej przyjaciółce. Nie planowałam tego romansu, po prostu tak wyszło”
„Zaszłam w ciążę jako 16-latka. Mój syn jest o tydzień starszy od… mojej siostry”
„Teściowa nie akceptuje mnie, bo nie mogę mieć dzieci. Najchętniej wyswatałaby mojego męża z kimś innym”