Zastukałam w drzwi pokoju syna i zawołałam, żeby wstawał, jeśli chce, bym podrzuciła go do szkoły.
– Nigdzie nie jadę – usłyszałam.
– Jak to nie jedziesz?! – wtargnęłam do pokoju jak furia. – Dwie minuty i widzę cię w kuchni. Kanapki czy płatki?
– Jezusie, mamo – westchnęła z politowaniem córka, mijając mnie z ręcznikiem na głowie. – W niektórych krajach chłopaki w jego wieku zarabiają na rodzinę, a ty wychowujesz kalekę, który sobie śniadania nie umie zrobić.
– Też bym wolał pracować, niż iść do szkoły – Kuba stanął w drzwiach rozespany. – Przynajmniej miałbym jakąś kasę.
Majka postukała się w czoło, przewracając oczami: Idiota!
Niech ten mój chłop już wróci, bo oszaleję! Przez piętnaście lat małżeństwa tylko raz mnie zostawił na tak długo, gdy dzieci były całkiem małe, i sądziłam, że nic gorszego mnie nie spotka. Myliłam się.
– Mogę ci załatwić jakąś robotę na weekendy – zaproponowałam Kubie. – Wujek cały czas potrzebuje pomocy w kurnikach.
Teraz ten przewrócił oczami. No, ja cię nie mogę, jakby istniały zawody w akrobatyce gałek ocznych, oboje przywoziliby z każdych po walizce medali!
– Nie o to chodzi – raczył wyjaśnić syn. – Po prostu zastanawiam się, jaki to wszystko ma sens? Same pomyślcie: człowiek zakuwa jak głupi, ma jakieś plany… I nagle, bach, mobilizacja i koniec pieśni. Albo atak nuklearny. Jestem jak ten pyłek unoszony przez wiatr historii – rozłożył ręce z rozpaczą. – Fiuuu!
Nie wiedziałam, co powiedzieć. W życiu nie posądzałabym syna o taki poziom refleksji.
– Nie możesz tak myśleć, Kuba – zdołałam tylko wybąkać.
– Nawet powinien – zgasiła mnie Majka. – Czasy są niepewne. Niech dotrze do zakutego łba, że musi się uczyć, żeby iść w oficery, a nie zostać z marszu mięsem armatnim.
Rany boskie, o czym się w tym domu rozmawia przy śniadaniu?!
– Nie będzie żadnej wojny – ucięłam te pesymistyczne spekulacje. – Zrozumiano? Kuba, jedziemy. A ty, Majka? Co z tobą?
Córka powiedziała, że idzie dopiero na trzecią lekcję. I żeby na nią nie czekać, bo ma dziś wolontariat w schronisku.
– Właśnie – przypomniała sobie. – Oczywiście zapomniałaś sprawdzić, czy mamy jakieś koce do oddania?
Jak długo można udawać, że jest dobrze?
Czy naprawdę wszystkie domowe sprawy muszą być załatwiane o wpół do ósmej rano, gdy się spieszymy? Wieczorem pies z kulawą nogą się nie zająknie, że czegoś potrzebuje, nikomu też w głowie filozoficzne rozkminy, broń Boże. Wtedy akurat jaśnie pan tłucze w gry na kompie, a księżniczka konferuje z psiapsiółami w realu albo na komunikatorach. Może powinnam ich zrywać ze trzy godziny wcześniej, żebyśmy w końcu zaczęli funkcjonować jak normalna rodzina? Trochę pobyć ze sobą, uaktualnić dane?
Udało mi się spacyfikować nastoletnie bractwo i, jakimś cudem, zdążyć do pracy, ale pozostał we mnie jakiś niepokój. Ba, wątpliwość: czy ja w ogóle nadawałam się na matkę? Jeśli rolą rodzica jest stworzenie bezpiecznej przestrzeni dla potomstwa, to powinnam była chyba znaleźć jakieś słowa, które podniosłyby na duchu mojego dorastającego syna, a nic takiego nie przychodziło mi do głowy nawet po kilku godzinach od rozmowy.
Miałam go oszukiwać, skoro sama czułam, jak dookoła mnie przestrzeń kurczy się coraz szybciej i to, co kiedyś było koszmarnym snem, wpełza do prawdziwego życia, wysysając tlen z powietrza? Najpierw pandemia, a teraz galopująca inflacja, kryzys energetyczny, straumatyzowani uchodźcy i makabryczne sceny z toczącej się tuż za naszą granicą wojny. Jak długo można udawać, że jest dobrze?! No nie jest i zupełnie nie wiem, jak miałabym sobie z tym poradzić. Jak przekonać dzieci do czegoś, w co coraz mniej wierzyłam…
Im więcej o tym myślałam, tym podlej się czułam. Drobny poranny incydent w domu niespodziewanie wtrącił mnie w bezdenną przepaść, gdzie można tylko lecieć w dół. Masakra i znikąd pomocy.
Przed piętnastą odezwała się moja prywatna komórka. Matka. Przecież wie, że jestem w pracy! Wyszłam do holu i odebrałam, choć nie powinnam.
– Mówiłam ci… – zaczęłam ściszonym głosem, ale mi przerwała.
– Wiem, Madziu – powiedziała. – Nie powinnam dzwonić, ale chciałam tylko usłyszeć twój głos.
– Jezus, Maria! – przeraziłam się. – Co się stało? Dzwonisz z domu czy ze szpitala?
– Z jakiego szpitala, dziecko? Uspokój się. Nic mi nie jest. Zdrzemnęłam się trochę i miałam taki koszmarny sen…
Byłam pewna, że to kolejna katastrofa i powinnam była poczuć ulgę, kiedy nie spełnił się czarny scenariusz, a mimo to wybuchłam płaczem. Coś we mnie pękło. Oparłam się plecami o ścianę, a potem osunęłam po niej w dół, jakbym była z wosku. Obok ktoś przeszedł. Słyszałam, że na chwilę przystanął, ale nie odezwał się. Nie podniosłam głowy, więc ruszył dalej.
– Madziu! Jesteś tam, córcia? – usłyszałam w telefonie. – Co się dzieje?
– Jestem – chlipnęłam. – Jestem.
– Proszę cię, dziecko – powiedziała. – Nie płacz. Chcesz porozmawiać?
– Mamo – jęknęłam. – Jestem w pracy.
– Rozumiem – odezwała się zdecydowanym tonem. – I czekam na ciebie o siedemnastej. Zrobię ciasto z kruszonką, takie jak lubisz.
– Mamo – westchnęłam z rezygnacją. – Mam na głowie dzieciaki, dom…
– Ty, Madzia, chyba całkiem na głowę upadłaś – mama odzyskiwała wigor. – Zawsze byłaś nazbyt obowiązkowa i zestresowana terminami. Twoje dzieci to już stare konie i ty im do szczęścia nie jesteś potrzebna. Przynajmniej dopóki nie zgłodnieją.
Chyba nie sprawdzam się jako matka
Uśmiechnęłam się przez łzy i pociągnęłam nosem.
– A masz dżem wiśniowy do tego ciasta? – spytałam.
– No wiesz! – prychnęła. – Nie zapraszałabym cię na byle co.
Cała mama, co w głowie, to na języku – dziwnym sposobem zawsze mnie to uspokajało, i tym razem nie było inaczej. Otarłam łzy, zdecydowanie zapewniłam, że wpadnę do niej po pracy i, ogarnąwszy się z grubsza, wróciłam do biura.
– Pani Magdaleno – w drzwiach pojawiła się niespodziewanie głowa szefa. – Proszę na chwilę do mojego gabinetu.
Super, teraz mi się jeszcze dostanie za zajmowanie się sprawami prywatnymi w robocie.
Weszłam ze spuszczoną głową, jak uczennica przyłapana na paleniu, i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to nowe, skórzane trzewiki przełożonego, wypisz-wymaluj identyczne z tymi, które zatrzymały się przy mnie chwilę wcześniej w holu. „Co za koszmarny dzień!” – zdążyłam pomyśleć, gdy szef niepodziewanie zaproponował:
– Może pani dziś skończyć wcześniej, pani Magdo. Kontrahenci już nie dotrą, właśnie dzwonili.
Czy ja śnię? Jak tu robię ósmy rok, coś takiego nigdy się nie zdarzyło. Może świat nie jest jednak taki bezduszny? Podziękowałam pięknie i wymknęłam się z firmy, zanim dobre wiatry się odwrócą i ktoś zmieni zdanie. Mama też się zdziwiła – właśnie włożyła ciasto do piekarnika i całe mieszkanie pachniało drożdżami i wanilią.
– Boże, czuję się, jakbym wróciła ze szkoły – pociągnęłam nosem i znów zrobiło mi się mokro w okolicy oczu.
– Mamo, dobrze, że jesteś.
Objęła mnie i stałyśmy tak chwilę w przedpokoju.
– Sen-mara – powiedziała wreszcie. – Dobrze cię widzieć całą i zdrową.
– Tylko z wierzchu tak wyglądam, mamuś – powiesiłam płaszcz, dotarłam do pokoju i klapnęłam na fotel. – W środku totalna rozsypka.
– No dobra – wstawiła czajnik na gaz.
– Mów, co się dzieje, bo widzę, że faktycznie nie najlepiej z tobą.
– Sama nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Niby wszystko się toczy bez większych zgrzytów, ale odnoszę wrażenie, że już dawno straciłam kontrolę nad tym pociągiem. Dookoła syf. Świat, który znałam, staje na głowie… Jak się tak serio zastanowić, to wychodzi, że wcześniej czy później wszystko się w końcu rozsypie.
– Ej! – mama weszła mi w słowo. – Cóż to za słownictwo?
– Przepraszam – pociągnęłam nosem. – Trochę mnie poniosło. Po prostu czuję, że nie sprawdzam się w tym bigosie, i jako matka daję dupy na całego… Okej, znowu się zagalopowałam, sorry. Chodzi o to, że ty zawsze umiałaś stworzyć nam bezpieczną przystań, wiedziałaś jak nas pocieszyć, zmotywować do walki. Kurczę… Wiesz, o co chodzi.
Powinnam się uczyć od córki
Czajnik zaczął gwizdać i chciałam się zerwać, by parzyć herbatę, ale mama powstrzymała mnie ruchem dłoni.
– Nie przerywaj – powiedziała, wstając. – Ja zrobię. Powiedz mi, skąd u ciebie przeświadczenie, że jesteś do, do… że jesteś do dupy, że się nie sprawdzasz?
Streściłam jej ostatnie dni, w których ledwie się wyrabiałam z obowiązkami, i zakończyłam dzisiejszą dyskusją z dziećmi.
– Uświadomiłam sobie – podsumowałam – że Kuba może mieć rację. Człowiek chodzi w kieracie, do którego sam się przypiął, bo liczy na nagrodę, na jakąś marchewkę. A jeśli tej nagrody nie będzie, po co to wszystko? Spójrzmy trzeźwo: w jednej chwili może się nam wszystko rozsypać, tak jak tym biednym uchodźcom z Ukrainy czy Syrii. Co ze mnie za matka, skoro nie znalazłam dobrej odpowiedzi na wątpliwości, z którymi zmaga się mój syn? To już Majka mu lepiej powiedziała, że jak się będzie uczył, to ma większą szansę przeżyć, bo nie zostanie mięsem armatnim!
– A bo Majka, jak na taką smarkulę, to mądra dziewczyna jest – pokiwała głową mama. – I już się zdążyła otrzaskać w nowej rzeczywistości, zwróć uwagę: najpierw chodziła na dworzec pomagać uchodźcom, a teraz… Właśnie, co ta moja wnuczka teraz robi? Bo chyba nie powiesz, że założyła ręce pod pupę i siedzi?
– Zwierzaki w schronisku – tym razem ja przewróciłam oczami i było to wyzwalające uczucie. Zdecydowanie powinnam częściej praktykować. – Matura za rok, a ta psy prowadza.
– Ale o nią się teraz nie martwisz, prawda? Tak tylko sobie zrzędzisz?
Musiałam się zgodzić. Bogiem a prawdą, tylko Majka przyjmowała świat jakim jest i nie rozczulała się nad sobą. Powiedziałam to mamie, a ona stwierdziła:
– No, widzisz! Majka już intuicyjnie wyczuwa, że można robić tylko to, co się da. Nie przywiązuje się do długofalowych planów i, da Bóg, nie będzie rozpaczać, gdy trzeba będzie je zmodyfikować. I coś ci powiem, Madzia, ucz się od tego dzieciaka. Może twoją wizję macierzyństwa rodem z „Domku na prerii” też trzeba, jak wy to mówicie, uwspółcześnić? Może była skrojona na lepsze czasy? Albo nawet żadne?
– Jak to „żadne”? – trochę się pogubiłam w tym wywodzie.
Trzeba cieszyć się z małych rzeczy
Mama chyba też, bo wstała, zerknęła za szybkę piekarnika, potem coś przestawiła na półce… Wzmożone krzątanie zawsze świadczyło o tym, że intensywnie myśli, więc się przymknęłam i czekałam.
– Fajnie, że zostało ci w pamięci, jakobym zawsze umiała stworzyć wam spokojną przystań – powiedziała wreszcie. – Zapewniam cię, że nie zawsze. Zdarzało się, że byłam rozdygotanym kłębkiem nerwów. Choćby wtedy, gdy tatę aresztowali i wywieźli, a ja zostałam z dwójką małych dzieci, bez środków do życia, za to z nakazem eksmisji ze służbowego mieszkania.
– Rzeczywiście tak było – przypomniałam sobie. – Jakiś czas mieszkaliśmy u babci na wsi i tam był taki czarny piesek… I kotka z kociętami!
– Ja pamiętam zupełnie co innego. Ale zobacz, ty zachowałaś same miłe wspomnienia. Może to jest sposób? Zbierać te koraliki dobra? Jak to, że szef cię dziś puścił wcześniej? Że ciasto wyszło rewelacyjnie? – postawiła przed nami po talerzyku. – Tylko nie jedz szybko, bo cię brzuch będzie bolał od ciepłego.
– Ale ja nie umiem doradzić dzieciom… – jakoś te mamine mądrości do mnie nie przemawiały.
– Po prostu bądź przy nich – ucięła. – Ja też czasem nie mogłam nic więcej, a jednak po latach masz mnie za supermatkę!
Roześmiałam się w końcu.
Nie wiem, czy ta metoda się sprawdzi, ale chyba chwilowo nie mam innych opcji. Z jednym mama na pewno miała rację: gdy powiedziała, żeby aż tak nie brać sobie do głowy nastrojów młodzieży, bo są zmienne jak pogoda. Kiedy wróciłam do domu z ciastem, Kuba już nie pamiętał o porannych rozterkach. Właśnie postanowili zrobić z kolegą siłownię i poprosił, bym załatwiła im na weekendy robotę u wujka w kurniku, bo potrzebują kasy na sprzęt.
Czytaj także:
„Szef wsadził mnie na minę, a potem zwolnił, żeby chronić swój tyłek! Z zachodniej firmy trafiłem na kasę do supermarketu”
„Przyjaciółka płacze, że chłop wydziela jej grosze na życie, a ona jeszcze go obsługuje. Ale sama do pracy się nie rwie!”
„Tuż przed swoim ślubem, zakochałem się w innej kobiecie. Zaszła w ciążę, ale nie odszedłem od narzeczonej. Dziś tego żałuję"