„Marzę o wielkiej miłości, ale nie mogę trafić na swojego księcia. Faceci nie są mną zainteresowani albo mają żony i dzieci”

kobieta, która marzy o miłości fot. Adobe Stock, Goffkein
„Zaproponowałam mu obiad albo chociaż kawę w podziękowaniu za bohaterski czyn. Odmówił. Powiedział, że często widuje w tym miejscu typów spod ciemnej gwiazdy i nie pierwszy raz kogoś przed nimi ratował. Cóż, nie to nie. Spójrzmy prawdzie w oczy: nie jestem boginią seksu i mam swoje lata. Nie dziwię się, że nie był zainteresowany...”.
/ 06.07.2022 13:15
kobieta, która marzy o miłości fot. Adobe Stock, Goffkein

Chociaż nie jestem księżniczką, już dwa razy byłam ratowana z opresji. jeden bohater bardziej przystojny od drugiego…

Rok temu w ciemnej uliczce zaczepił mnie pijany kibic piłkarski. Chciał pieniędzy na wódkę, a ja nie miałam przy sobie gotówki. Zrobił się agresywny. Nigdy nie zapomnę strachu, jaki wtedy czułam. Na szczęście po chwili, która wydawała się wiecznością, zza zakrętu wyłonił się jakiś mężczyzna. Przywitał się, wziął mnie pod rękę i poprowadził dalej. Nie znałam go, ale wyratował mnie z opresji. Zachował się fantastycznie, jak rycerz urodzony do ratowania bezbronnych niewiast. W dodatku był przystojny: wysoki szatyn o głębokim spojrzeniu. Ideał.

Zaproponowałam mu obiad albo chociaż kawę w podziękowaniu za bohaterski czyn. Odmówił. Powiedział, że często widuje w tym miejscu typów spod ciemnej gwiazdy i że nie pierwszy raz kogoś przed nimi ratował. Cóż, nie to nie. Musiałam zadowolić się miłym wspomnieniem. 

Poza tym, spójrzmy prawdzie w oczy: nie jestem boginią seksu i mam swoje lata. Nie dziwię się, że nie był zainteresowany pokazaniem się ze mną w świetle dnia. Jeśli zaś chodzi o zajście z kibicem, to wydarzenie zmieniło całe moje późniejsze zachowanie. Nigdy już nie wracałam sama w nocy, chyba że samochodem. Nie chciałabym znowu czuć takiego strachu. Niezależnie od tego, co mogło go wywołać.

Poproszę go o numer telefonu

Życie jednak postanowiło sobie ze mnie zakpić. Zmieniłam pracę. Na lepszą. Nie przewidziałam tylko zagranicznych podróży służbowych. W dniu, w którym dowiedziałam się, że chcą mnie wysłać do oddziału firmy w Madrycie, poczułam, jakby moje ciało uległo zamrożeniu. Siedziałam w gabinecie dyrektora i nie byłam w stanie się odezwać.

Dyrektor to zauważył. Spytał, czy wszystko w porządku. O nie! To było bardzo nie w porządku. Nigdy nie leciałam samolotem.  Wystarczy, że naoglądałam się makabrycznych zdjęć z wypadków, naczytałam dramatycznych relacji, nasłuchałam historii o pilotach samobójcach i samolotach spadających z niewyjaśnionych przyczyn. O nie! Jeśli ktoś ma lecieć do Madrytu, na pewno nie będę to ja!

Szef natychmiast przypomniał mi o wygasającej umowie na okres próbny. Oświadczył, że zamierza podpisać ze mną kontrakt na czas nieokreślony. Między wierszami zrozumiałam, że jeśli nie polecę… Wolałam o tym nie myśleć, zwłaszcza w kontekście kredytu na przytulną kawalerkę. Dobrze już, gdzie ten Madryt?

W czwartek dwa tygodnie później wstałam o piątej rano po nocy pełnej koszmarów z katastrofami lotniczymi w roli głównej. Na lotnisku przerażało mnie dosłownie wszystko. Rewizja, celnicy z bronią, tłumy ludzi poruszających się jak zombie w oparach perfum ze sklepu wolnocłowego. Wydawało mi się, że każdy na mnie patrzy i widzi, jak się boję. Piętnuje wzrokiem. Matrona z torbami i trójką dzieci wytknęła mnie palcem. Jakaś nastolatka z wielkimi słuchawkami na uszach wyszczerzyła zęby w szyderczym uśmiechu.

Najgorszy był przystojniaczek przy dziale z alkoholem. Jak on na mnie spojrzał, gdy zdjęłam z półki ćwiartkę wiśniówki! Jak się skrzywił! Osioł… Jeszcze przy kasie ostentacyjnie położył na ladzie butelkę mrożonej herbaty i sok. Wielki abstynent! A ja przecież nie zrobiłam nic złego. Po prostu kolega z pracy poradził, żebym wypiła wódkę na drogę – w najgorszym razie zasnę. To chyba nie jest zakazane.

Unikając patrzenia w prawo, gdzie znajdowała się przeszklona ściana z widokiem na płytę lotniska i startujące samoloty, udałam się do toalety i drżącą ręką odkręciłam butelkę. Wypiłam połowę wiśniówki i poczłapałam pod właściwy „gejt”. Cały kwadrans przed wkroczeniem na pokład spędziłam z głową między kolanami, w pozycji tak sztywnej, że na moich plecach można by było ustawić doniczki z kaktusami i żaden by nie spadł.

Gdy szłam rękawem, nogi nie chciały mnie słuchać. Wreszcie usiadłam na swoim miejscu. Zapięłam pas, zaciągając go z całej siły. I co? I obok mnie usiadł akurat on. Osioł ze sklepu.

– Dzień dobry – powiedział jak gdyby nigdy nic.

Czyżby mnie nie poznał?! Skinęłam głową i pogrążyłam się w myślach o katastrofach. Przystojniaczek tymczasem zaczął się szamotać z kurtką, obijać mnie łokciem, aż wreszcie wstał, uwolnił się z odzieży wierzchniej i wrzucił ją do schowka bagażowego. Spojrzałam na niego wymownie i naraz uświadomiłam sobie, jak bardzo jest podobny do mojego bohatera sprzed roku, który uratował mnie przed pijanym kibicem. Wreszcie usiadł i się do mnie uśmiechnął. Niech spada. Otworzyłam książkę.

Oczywiście nie byłam w stanie jej czytać, ale z uporem wpatrywałam się w litery, żeby przypadkiem do mnie nie zagadał. Poza tym samolot ruszył w kierunku pasa startowego. Oblał mnie zimny pot. Zaschło mi w gardle. Samolot nabrał prędkości. Kiedy dziób uniósł się nad ziemię, kostki prawej dłoni zbielały mi od wbijania w podłokietnik. Jęknęłam, gdy od asfaltu oderwały się pozostałe koła.

– Co się stało? – spytał sąsiad.

Odwróciłam się w jego stronę. Wyglądał na rozbawionego!

– Nic, ale dzięki za troskę – fuknęłam i odwróciłam głowę do okna, czego zaraz pożałowałam.

Łąki, lasy i domy odpływały w dal, zmniejszały się, aż nagle horyzont znalazł się ponad nami. Samolot skręcał w lewo. Zakręciło mi się w głowie. Wbiłam wzrok w pięćdziesiątą czwartą stronę trzymanej na kolanach powieści i tak już zostałam, dopóki nie zgasła sygnalizacja „zapiąć pasy” i stewardesy nie rozpoczęły tournée z cateringiem. Wzięłam czerwone wino i wypiłam cały kubek. Unikałam spojrzenia sąsiada, który rzecz jasna zamówił tylko herbatę.

O nie, co za rozczarowanie!

Kiedy stewardesa wracała, poprosiłam o dolewkę. Po chwili miałam już tylko połowę porcji.

– A co z wiśniówką? – usłyszałam z prawej strony.

Ten ćwok jednak mnie zapamiętał! Na dodatek śmiał sobie ze mnie żartować…

– Nie pana interes – odpowiedziałam; chciałam jeszcze dodać, że z trzeźwymi nie gadam, żeby mu zatkać usta, ale niefortunnie zapytał, co czytam.

Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że książki to mój cały świat, i jak już ktoś dotknie tematu, po prostu wpadam w trans. O książkach mogę rozmawiać wszędzie i w każdym momencie. Powiedziałam mu, że czytam „Gniew” Miłoszewskiego i że to bardzo wciągająca lektura.

– „Gniew”… – zawahał się. – To dlatego jest pani taka…

Roześmiałam się w głos.

Zaczynałam lubić jego humor.  Co tu kryć, zaczynałam widzieć między nami podobieństwa. Poza tym byłam mu wdzięczna, że odwraca moją uwagę od tego, co dzieje się za oknem, i w ogóle od tego, gdzie się znajduję. Zaczęliśmy więc rozmawiać o książkach, potem przeszliśmy na tematy podróżnicze – ja mówiłam o wycieczkach po Polsce, on o wyprawach do Wietnamu i w inne egzotyczne miejsca. Kiedy mi o tym opowiadał, ja powoli sączyłam wino.

Przechodząca stewardesa wychwyciła moje spojrzenie i uniesiony w górę pusty kubek. Spytała, czy mi dolać. Chciałam powiedzieć, że owszem, jednak mój sąsiad wszedł mi w słowo:

– Dla pani sok pomarańczowy.

Chciałam po raz nie wiem który pokazać, że mnie wkurzył, ale nagle samolotem zatrzęsło, zakręciło mi się w głowie i mimowolnie zasłoniłam usta.

– Tak będzie lepiej, proszę mi wierzyć – dodał, gdy kobieta podała mi drugi kubek z sokiem.

Nawet nie wiem, kiedy przycisnęłam ramię do ramienia sąsiada. Złożyłam książkę na kolanach, oparłam dłoń na podłokietniku, marząc o tym, by położył na niej swoją. Ale on wolał dalej opowiadać o przygodach w Tajlandii, uśmiechając się niby do mnie, ale patrząc przed siebie.

Te nasze przepychanki słowne, wzloty i upadki w rozmowie nieznajomego mężczyzny i nieznajomej kobiety, plus alkohol, który zaczął działać – wszystko to sprawiło, że miałam ochotę złapać go za rękę, poprowadzić do toalety i uwieść, czy co tam ludzie robią na filmach, albo chociaż poprosić o numer telefonu. Tak, to ostatnie zamierzałam uczynić bez względu na wszystko. Nagle zapaliła się sygnalizacja „zapiąć pasy” i kapitan oznajmił przez głośniki, że podchodzimy do lądowania.

Chwile, gdy robiliśmy okrążenia nad miastem, a potem samolot dotknął powierzchni ziemi, nie były już tak straszne jak te okropne minuty podczas startu. Fakt, że znieczulił mnie alkohol, ale podziałała też obecność przystojnego współpasażera. Nie wiem, jak mu się udało tak szybko wstać, wyciągnąć kurtkę i ruszyć do wyjścia. Mnie zablokowały cztery osoby, a kiedy już opuściłam pokład samolotu i zaczęłam się rozglądać za moim bohaterem, żeby wziąć jego numer telefonu, przeżyłam największe rozczarowanie w życiu. Dzwonił do kogoś. I mówił:

– Tak, kochanie. Właśnie wylądowałem. Idę po bagaż. Będę za parę minut.

Później w hali odlotów zobaczyłam, jak bierze w ramiona córeczkę, a żona i nastoletni syn czekają w kolejce na ciepłe powitanie. Wsunęłam komórkę do kieszeni i przemknęłam obok nich. Nawet mnie nie zauważył. Taki los. Ale jak mówi przysłowie: do trzech razy sztuka. Może następny przystojny bohater okaże się kimś, kto umówi się ze mną na kolejne spotkanie.

Czytaj także:
„Szef okropnie traktował kobiety. Rubasznie kpił, że powinny już mieć dzieci, bo zaraz będą na to za stare”
„Kolega ze szkolnej ławki okazał się psychopatą. Tylko szczęśliwy przypadek sprawił, że uniknęłam strasznego losu...”
„Z powodu stłuczki, młody kierowca tak mnie zwymyślał, że aż się popłakałam. Ten cham okazał się... synem mojego faceta”

Redakcja poleca

REKLAMA