„Kolega ze szkolnej ławki okazał się psychopatą. Tylko szczęśliwy przypadek sprawił, że uniknęłam strasznego losu...”

kobieta, która zadała się z psychopatą fot. Adobe Stock, _KUBE_
„Żeby dotrzeć do bloku, musiałam minąć osiedlowy skwerek i zaparkowane przy trawniku samochody. Nie zauważyłam, że stoi wśród nich opel. Nie zdawałam sobie sprawy, że nie ma wokół żywego ducha. Nie wyczułam niebezpieczeństwa. Przytępione alkoholem zmysły nie dały mi znać, że za moment stanę się ofiarą poszukiwanego przez policję przestępcy”.
/ 28.06.2022 21:00
kobieta, która zadała się z psychopatą fot. Adobe Stock, _KUBE_

Znałam tego faceta od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Byłam w nim nawet jakiś czas – tak mniej więcej przez miesiąc – zakochana i marzyłam po nocach, że zostanę jego dziewczyną, ale on wolał rudą Aśkę z klasy V B i na mnie kompletnie nie zwracał uwagi. Poza tym wydawał się miłym, dobrze ułożonym chłopcem i żadnych psychopatycznych skłonności nie przejawiał. Chodzi mi o to, że nie wyrywał muchom skrzydełek, nie znęcał się nad zwierzętami i nie dokuczał młodszym kolegom. O ile wiem, miał starszą siostrę, Marzenę, całkiem sympatycznych rodziców i normalny dom.

Noc była cudowna, rankiem czar prysnął

Trudno ocenić, kiedy stał się psycholem i dlaczego. Zresztą, nigdzie nie jest napisane, że każdy świr i dewiant musi mieć od razu raka, trudne dzieciństwo, nadopiekuńczą matkę albo być molestowanym przez wujka pedofila. „Normalnym” ludziom też czasem odbija, a ostatnie badania pokazują, że każdy człowiek zdolny jest do okrucieństwa.

Wojtka, bo tak miał na imię, spotkałam rok temu w Biedronce, przy lodówce z mięsem. Oglądał w skupieniu zafoliowanego na tacce kurczaka. Robił to tak długo i z takim natężeniem, że zwróciło to moją uwagę. Też chciałam kupić kurze mięso, więc trochę mnie te przydługie oględziny zaniepokoiły. Wreszcie zaczęłam spoglądać mu przez ramię. Był przystojny i w moim typie, dlatego odważyłam się zagaić rozmowę.

– Coś nie tak z tym drobiem? – spytałam, bo przyszło mi na myśl, że dopatrzył się szwindlu: przerobionej daty ważności lub czegoś w tym guście.

Na dźwięk mojego głosu podniósł głowę i głęboko spojrzał mi w oczy. Nie poznałam go w pierwszej chwili, ale czułam gdzieś pod skórą, że nie jest mi tak całkiem obcy i że gdzieś już widziałam te rozmarzone, niebieskie oczy oraz charakterystyczną dziurkę w brodzie. Po chwili na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

– Niesymetryczny ten kurczak, zmutowany jakby. Jagoda, prawda? Co zrobiłaś z piegami na nosie? – usłyszałam w odpowiedzi i dopiero wtedy mnie oświeciło.

– Wojtek? Ale z ciebie ciacho wyrosło! – palnęłam bez zastanowienia i odwzajemniłam uśmiech.

– A z ciebie laska! Ekstra –odpowiedział podobnym komplementem i mnie uściskał.

Przesadą byłoby stwierdzenie, że w tej chwili coś między nami zaiskrzyło, jednak jakieś fluidy na pewno przepłynęły, bo Wojtek od ręki zaprosił mnie na kawę, a ja bez wahania się na to zgodziłam. Wdałam się z nim w romans. Krótki, co prawda, ale bardzo intensywny. Zauroczył mnie szarmanckim zachowaniem, elokwencją, poczuciem humoru i rozrzutnością. Zaimponował natomiast życiową zaradnością. No i niewzruszonym przekonaniem, że chcieć to móc.

Zawsze przyciągałam do siebie nieudaczników, obiboków i wszelkiego rodzaju ciamajdy z dwiema lewymi rękami, więc wydawał się na ich tle ideałem. Problem w tym, że ideały nie istnieją. Przekonałam się o tym na trzeciej randce, która zaczęła się romantyczną kolacją, a skończyła niemiłym przebudzeniem. Noc była upojna. Wojtek okazał się świetnym kochankiem, a mnie zdawało się przez moment, że trafiłam na faceta moich marzeń. Rano czar prysł. Nie dostałam śniadania do łóżka ani czułego buziaka na dzień dobry. Niedoszły ukochany znikł, chociaż nie tak całkiem, bo znalazłam go siedzącego w salonie na kanapie.

Siedział na niej, jak go Pan Bóg stworzył, i bawił się nożyczkami – tak to wyglądało z mojej perspektywy. Dopiero kiedy podeszłam bliżej, okazało się, że robi z moich majtek… łowicką wycinankę. Gdyby je wąchał, przymierzał czy coś, uznałabym go za fetyszystę albo transwestytę, ale widok nożyczek zaniepokoił mnie do tego stopnia, że poczułam na karku lodowaty chłód. Zaraz potem ogarnęła mnie złość.

– Zniszczyłeś moją ulubioną bieliznę – rzekłam do niego oskarżycielskim tonem.

Wojtek drgnął, podniósł głowę i wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu. Oczy pałały mu niezdrowym, niebezpiecznym blaskiem. Nie wydawał się ani zmieszany, ani skruszony.

– Nie zniszczyłem, tylko sprawiłem, że są prześwitujące – wyjaśnił lekkim tonem, rozciągnął figi dłońmi i z dumą zaprezentował efekt swoich poczynań.

– To nie jest śmieszne – warknęłam, patrząc z żalem na dziury w czerwonych koronkach. – Odbiło ci czy co?

Nie odpowiedział, tylko wstał, upuścił pocięte majtki na podłogę, zaczął bawić się nożyczkami i powoli do mnie zbliżać. W Wojtka nagości i spojrzeniu było coś zwierzęcego, dzikiego, groźnego. Jego napięte mięśnie drgały nerwowo pod skórą, a na środku czoła pojawiła nieładna, głęboka bruzda.

Dotarło do mnie, że ten facet to wariat

Wtedy po raz pierwszy przyszło mi na myśl, że to świr albo zbok. Albo jeszcze co gorszego. I dotarło do mnie, że popełniłam błąd, idąc z nim do łóżka. I zrozumiałam, że nie mogę spotykać się z facetem, który budzi we mnie lęk. Niczego konkretnego przecież o nim nie wiedziałam. Mówił, że zarabia na sprzedaży nieruchomości, że jest szefem biura. Mieszkał w wypasionym apartamencie, ale tylko go wynajmował; jeździł czarnym oplem, ubierał się ze smakiem, używał drogich kosmetyków. Randkowaliśmy zaledwie od kilku tygodni, więc nie zdążyłam poznać jego przyjaciół ani znajomych, że o rodzinie nie wspomnę, więc wcale nie musiał być tym, za kogo się podawał.

– Wyluzuj – powiedział dziwnie obcym głosem. – Moja kobieta nie może być taka spięta. Majtki rzecz nabyta, a te akurat za bardzo opinały tyłek. Kupię ci nowe, ładniejsze. A teraz weź prysznic i zasuwaj do łóżka, bo jeszcze z tobą nie skończyłem.

Wściekłam się na te słowa, bo nie przywykłam, żeby jakikolwiek facet tak się do mnie odzywał. Wkurzyłam się też na siebie, że nie dostrzegłam w porę, z jakim zadałam się dupkiem. Wojtek nie był dżentelmenem. Udawał go, żeby mnie zdobyć.

– Prysły zmysły, idę do domu – warknęłam, wróciłam do sypialni i zaczęłam się w pospiechu ubierać.

Polazł za mną, stanął w progu i patrzył, a te jego rozmarzone, niebieskie ślepia niebezpiecznie pociemniały. Był podniecony. Przez jedną straszną chwilę miałam wrażenie, że się na mnie rzuci i weźmie siłą.

– To kiedy się widzimy? – spytał, gdy wsunęłam stopy w szpilki. – Wpadniesz wieczorem na małe bzykanko? A może podjadę w porze lunchu i przelecę cię na parkingu w samochodzie? Na tym przed twoją pracą. To dopiero będzie akcja!

Zaczerwieniłam się, ale nie ze wstydu, tylko ze złości, i posłałam mu pogardliwe spojrzenie. Chciałam powiedzieć, że jest prostakiem i chamem, ale w porę ugryzłam się w język.

– Nie ma się co rumienić i grać cnotliwą panienkę – zadrwił. – Przecież lubisz ten sport. Za rogiem, na Łąkowej, jest sklep z damską bielizną. Pójdę tam po śniadaniu i sprawię ci coś seksownego, okej? W ramach przeprosin za majtki.

– Obejdzie się. Nie wpadnę ani wieczorem, ani nigdy. Nie dzwoń, nie pisz... W ogóle nie szukaj ze mną kontaktu. Nie zadaję się ze świrami.

Postarałam się, by to zabrzmiało kategorycznie, i ruszyłam w stronę drzwi. Chyba go naprawdę zaskoczyłam, bo tylko zrobił wielkie oczyska i bez słowa odprowadził mnie wzrokiemPięć minut później, kiedy z ulgą wdychałam rześkie powietrze wrześniowego poranka, dostałam od niego podszytego groźbą SMS-a. Napisał tylko dwa słowa: „Pożałujesz tego”.

Skasowałam wiadomość, usunęłam jego numer z kontaktów. Myślałam, że to zakończy sprawę, ale się pomyliłam. To nie był koniec, tylko początek.

Udało mu się uśpić moją czujność

Przez kolejne trzy tygodnie nic się nie działo. Wojtek nie dzwonił, nie pisał, na zostawiał mi na wycieraczce zwiędłych kwiatów czy zdechłych zwierząt. Prawdę mówiąc, tego się po nim spodziewałam, więc fakt, że dał sobie spokój, miło mnie zaskoczył. W najgorszych snach nie przypuszczałam, że to była z jego strony jedynie zasłona dymna, że chciał uśpić moją czujność. Nie miałam pojęcia, że mnie śledzi i tylko czeka na dogodną chwilę, żeby dopaść.

Ta chwila zdarzyła się 22 września, kiedy wracałam wieczorem z urodzin koleżanki. Do domu podrzucił mnie jej mąż, ale nie wysadził pod samą klatką, tylko na ulicy, bo miał do rozwiezienia jeszcze dwie upojone biesiadniczki. Wypiłam wcześniej morze wina, ale czułam się dobrze. Widziałam pojedynczo, nogi mi się nie plątały, a miła karuzela w głowie nie powodowała mdłości. Żeby dotrzeć do bloku, musiałam minąć mały osiedlowy skwerek i zaparkowane przy trawniku samochody.

Nie zauważyłam, że stoi wśród nich opel. Nie zdawałam sobie sprawy, że miasto śpi i że nie ma wokół żywego ducha. Nie wyczułam niebezpieczeństwa. Przytępione alkoholem zmysły, w tym ten szósty, nie dały mi znać, że za moment stanę się ofiarą poszukiwanego przez policję psychopaty.

Kiedy mijałam auta, wyrósł przed mną Wojtek.

– Ostrzegałem cię, że pożałujesz – wycedził zimno przez zaciśnięte zęby i zdzielił mnie pięścią w głowę.

Dalej nie pamiętam, bo zobaczyłam wszystkie gwiazdy i straciłam przytomność. Odzyskałam ją jakiś czas później, w jakimś nieznanym mi miejscu. Może to było jego mieszkanie, może pokój hotelowy, nie byłam w stanie tego określić. Leżałam na brudnym łóżku, głowa pękała mi na pół. Byłam oszołomiona i przerażona. Wojtek stał nade mną. Na jego ustach błąkał się chory uśmieszek.

– No, oprzytomniałaś wreszcie! – rzucił radosnym tonem. – To dobrze, bo zależy mi na tym, żebyś była świadoma. Nazwałaś mnie świrem. Teraz za to zapłacisz. Nikt nie ma prawa nazywać mnie świrem – warknął. – Nawet jeśli nim jestem – dodał po chwili i uderzył mnie w twarz.

Zamroczyło mnie na moment. Na krótką chwilę. Kilkanaście sekund. Dziwne, ale nie czułam strachu. Może mój lęk przekroczył barierę, za którą istniało już tylko psychiczne odrętwienie i pogodzenie się z losem? Mój oprawca zaczął mnie bić. Wyłączyłam się, zawiesiłam, odpłynęłam, bo kolejna rzecz, jaką pamiętam, to wrażenie, że przygniata mnie straszny ciężar. I że trudno mi się oddycha.

Nie jestem gotowa na związek

Z tej otchłani wyrwał mnie… policjant. Kiedy znów oprzytomniałam i z trudem otworzyłam oczy – ciągle leżałam na łóżku, jednak ciało Wojtka już mnie nie przygniatało. Ktoś trzymał mnie w ramionach i delikatnie kołysał.

– Już dobrze, dziewczyno, już po wszystkim – powtarzał. – Zaraz przybędzie pomoc…

Nie wiem, jak znalazłam się w karetce, ale pamiętam twarz zabitego Wojtka. Wojciech S., od dawna poszukiwany przez gliniarzy, nie był żadnym właścicielem biura nieruchomości. Był płatnym zabójcą, ale policja nie miała wystarczających dowodów, żeby go aresztować.

W 2016 roku, jesienią, został zatrzymany za brutalne pobicie swojej dziewczyny, ale ta kilka dni później wycofała oskarżenie. Niedługo potem znaleziono ją martwą w parku, pod stertą suchych liści. Wojtek zerwał wtedy kontakty z rodziną i zapadł się na jakiś czas pod ziemię. Jest teoria, że wyjechał na dwa lata z kraju i że zadał się z ruską mafią. W wynajmowanym przez niego apartamencie znaleziono sfałszowany rosyjski paszport i dowód, też lewy. Posłużył się nim, kiedy spisywał umowę z właścicielem mieszkania.

Uratował mnie sąsiad z drugiego piętra, który spędzał czas na podglądaniu innych. Robił to przez lunetę. Tego wieczoru, kiedy zostałam zaatakowana, w bloku naprzeciw nie działo się nic ciekawego, więc pan Zenek z nudów obserwował ulicę. W ten sposób natknął się na mnie. Zobaczył, że wysiadam z auta i śledził każdy mój krok, bo miałam na sobie krótką małą czarną, niebotyczne szpilki i seksownie kołysałam biodrami. To oczywiście jego słowa!

W ten sposób stał się mimowolnym świadkiem napaści. Dokładnie zapamiętał twarz Wojciecha S. oraz numery rejestracyjne jego samochodu i od ręki zadzwonił na policję. Wojciecha namierzyła na mieście drogówka. Chłopcy radarowcy zgłosili ten fakt do centrali i dostali rozkaz, żeby dyskretnie opla śledzićTrzymali się więc na odległość, co poskutkowało tym, że go zgubili. Na szczęście dla mnie – nie na długo.

Wpadli do mieszkania w ostatnim momencie. Jeszcze chwila i mogłoby być po mnie. Gdy zobaczyli Wojtka i mnie, jego niedoszłą ofiarę, wyciągnęli broń i grzecznie poprosili, żeby podniósł ręce do góry, ale on nie posłuchał, tylko też wyciągnął gnata. Wtedy jeden z gliniarzy nie wytrzymał napięcia i strzelił. Twierdzi, że celował w ramię, jednak w pokoju było ciemno, w konsekwencji czego trafił go w głowę.

Ten policjant ma na imię Artur i jest moim bohaterem, księciem z bajki i rycerzem na białym koniu. Odwiedził mnie kilka razy w szpitalu, przyniósł kwiaty, owoce i książkę o miłości. Lubi mnie chyba. Ja zresztą też go lubię, ale nie czuję się jeszcze gotowa na nowy związek. Za dużo tego wszystkiego. Mój kolega ze szkolnej ławy okazał się psychopatą, a życie uratowali mi obleśny podglądacz oraz facet, co stoi przy drodze z „suszarką”. Dziwny jest ten świat.

Czytaj także:
„Syn ma tylko 14 lat, a chodzi z kolegami na piwo. Myślałam, że ojciec nauczy go moresu, ale on... zaproponował mu układ”
„Byłem nauczycielem z powołania, ale to wieczna przepychanka za psie pieniądze. Już lepszą pensję dostałem w sklepie”
„Moja córka zakochała się w chłopaku, a ja… w jego matce! Moja Hania przecież nie może być z przyrodnim bratem!”

Redakcja poleca

REKLAMA