„Cham zajął mi miejsce dla niepełnosprawnych. Pożałował, kiedy okazało się, że mam być jego nową szefową”

Bezczelnie zajął miejsce dla niepełnosprawnych fot. Adobe Stock, Drobot Dean
– Jestem inwalidką. Pan nie ma naklejki na szybie. Czy mógłby pan odjechać? Uśmiechnął się bezczelnie, po czym stwierdził, że mogę wezwać straż miejską, jak mi się podoba, ale on nie zamierza odjeżdżać. I odszedł, zostawiając mnie bliską płaczu.
/ 19.03.2022 05:22
Bezczelnie zajął miejsce dla niepełnosprawnych fot. Adobe Stock, Drobot Dean

Od kwadransa krążyłam po parkingu pod centrum handlowym i wyglądało na to, że tego dnia nie kupię prezentu dla Wioli ani nie załatwię nowego telefonu mamie. Owszem, były wolne miejsca do zaparkowania, ale bardzo daleko od wejścia i wolałam raczej poczekać, aż któryś z trzech samochodów bez niebieskich naklejek na szybie ruszy z tzw. „koperty”.

Starałam się nie denerwować, bo co by to dało?

W końcu ktoś przyszedł do białego bmw. Mężczyzna i kobieta, oboje młodzi i zdrowi. Byłam pewna, że gdybym zwróciła im uwagę, zrobiłoby się nieprzyjemnie, więc zaczekałam, aż odjadą i stanęłam na kopercie. A potem przez kilka minut ostrożnie wysiadałam z samochodu. Dlaczego ostrożnie? Bo moje prawdziwe nogi kończą się tuż pod kolanami, niżej mam protezy. I wciąż nie opanowałam poruszania się na nich na tyle, by ze swobodą wyskakiwać z auta. Wysiadam więc zawsze bardzo powoli, usiłując złapać równowagę.

Chodzenie też nie jest dla mnie jeszcze naturalne, poruszam się z uwagą. I od razu szukam czegoś, czego można się złapać, a po kilku minutach rozglądam się, na czym można by usiąść. W galerii na szczęście nie było tłoczno. Pojechałam windą na piętro, żeby zajrzeć do salonu operatora komórkowego mamy. Po drodze jednak usiadłam na wielkim pufie, żeby zadzwonić. Jeszcze nie miałam odwagi wybierać numeru, idąc. Bałam się, że jeśli przestanę koncentrować się na każdym kroku, od razu się potknę i przewrócę.

– Cześć, mamo! Idę właśnie po twój telefon. Na pewno nie chcesz pakietu z internetem? – zapytałam, przeglądając się w szybie salonu obuwniczego naprzeciwko.

– Nie, mam przecież internet z kablówką. Kotku, na pewno dasz radę to załatwić? Bo ja mogę wysłać tatę.

Wyczułam, że mama jest zdenerwowana, jak zawsze, kiedy szłam sama w jakieś publiczne miejsce, gdzie ktoś mógł mnie potrącić, czy popchnąć. Przynajmniej tego właśnie obawiała się mama, od kiedy zaczęłam chodzić na protezach. Wózek inwalidzki, jej zdaniem, był dużo bezpieczniejszy niż protezy.

– Nie musisz fatygować taty – uśmiechnęłam się. – Kupuję prezent dla Wioli, więc jestem w pobliżu salonu. I naprawdę nic mi nie jest.

Mama przez kilka minut pytała jeszcze, czy dobrze się czuję, czy protezy mnie nie obcierają i czy pamiętałam o specjalnej maści, którą mi kupiła. Stłumiłam westchnienie. Troska mamy była wzruszająca, jednak wolałabym, żeby traktowała mnie normalnie. Chyba właśnie za to tak pokochałam Adriana. Poznaliśmy się jeszcze, kiedy jeździłam na wózku, a on już wtedy w ogóle nie zwracał uwagi na moje kalectwo. Widział we mnie piękną kobietę, interesującą rozmówczynię i kogoś, kto – jak sam powiedział – wnosił światło w jego życie.

Po śmierci żony sam wychowywał sześcioletnią córeczkę, żył w napięciu, miał wrażenie, że wszystko robi źle.

– A od kiedy ty się pojawiłaś, wszystko zaczęło się układać – wyznał mi po kilku tygodniach znajomości. – Wreszcie czuję, że życie ma sens, że dam sobie radę. Ale wiesz co? Najbardziej chciałbym dawać sobie dalej radę z tobą przy boku…

I tak zostałam przybraną mamą sześciolatki, a półtora roku później jej oficjalną macochą. To właśnie dzięki Wioli wstałam z wózka. Wcześniej nawet nie brałam pod uwagę możliwości chodzenia o protezach, wydawało mi się, że nigdy się tego nie nauczę. Tłumaczyłam lekarzom, że nie pamiętam, jak to jest chodzić, bo na wózku wylądowałam w wieku pięciu lat, po pożarze w naszym starym domu, kiedy zawaliła się na mnie ściana.

Nauczyłam się żyć na wózku

Skończyłam szkołę, studia, dostałam pracę w dobrej firmie. I nie awansowałam tam na stanowisko dyrektorki do spraw personalnych dlatego, że szefostwo chciało dać fory inwalidce, lecz ponieważ ciężko na to pracowałam. Na wózku czy nie, byłam skuteczna, zmotywowana i miałam sukcesy w pracy. Potem poznałam mężczyznę swojego życia i cieszyłam się też szczęściem osobistym. Fakt, że nie poruszałam się na własnych nogach, nie odbierał mi poczucia tego szczęścia.

Jednak Wiola uważała, że powinnam mieć protezy, bo wtedy będę mieć w nosie bariery architektoniczne i to pozwoli mi przyjeżdżać na jej koncerty do szkoły muzycznej. Dlatego się na nie zdecydowałam. Dla niej. Tyle że teraz czułam się jak roczne dziecko, które dopiero uczy się chodzić i w każdej chwili może upaść.

– Przepraszam! Można przejść?! – ktoś odezwał się za moimi plecami zniecierpliwionym tonem i przepchnął obok, kiedy stałam przed gablotą z telefonami, najwyraźniej zastawiając drogę do lady sprzedawcy.

– Aj! – krzyknęłam mimowolnie, bo nawet to lekkie popchnięcie pozbawiło mnie równowagi.

Odruchowo złapałam się czegoś wystającego, a był to jeden z wystawionych na ekspozycji telefonów, który oczywiście został w mojej ręce, nie dając żadnego oparcia. Nie upadłam, ale zatoczyłam się na kartonowy stojak wycięty w postać słynnej aktorki. Stojak się przewrócił, serialowa blondynka wbiła nieruchomy wzrok w jarzeniówki na suficie, a ja poczułam, jak pocę się z poczucia upokorzenia.

Osoba, która mnie popchnęła, teraz gapiła się razem z innymi, jak bezradnie stoję nad powalonym stojakiem. Ostatecznie nie załatwiłam mamie nowego telefonu. W saloniku były tylko cztery miejsca siedzące dla oczekujących, wszystkie zajęte. Nie mogłam więc usiąść, a stanie bez ruchu bardzo obciąża kolana opierające się na protezach. W domu Wiola przywitała mnie wiadomością, że zagrała dziś bezbłędnie zadany utwór.

Zjedliśmy późny obiad, chwilę pooglądaliśmy telewizję, aż nagle Wioletta przypomniała sobie, że nie ma na następny dzień muliny do szkoły. Ponieważ Adrian wypił do kolacji dwa kieliszki wina, to ja podjęłam się podjechania do sklepu po tę mulinę. Była już prawie dwudziesta, więc miałam tylko kilkanaście minut do zamknięcia.

Zajechałam pod sklep

– Ej, tu jest zakaz parkowania! – usłyszałam, nim wyprostowałam nogi. – Proszę przestawić samochód!

– Ja tylko na minutkę, do papiernika – usiłowałam wytłumaczyć mężczyźnie z psem, najwyraźniej mieszkańcowi okolicy.

– To niech pani stanie tam! – machnął ręką w kierunku odległego o jakieś sto metrów parkingu. – My tam musimy parkować, to wszyscy muszą! Tu jest zakaz!

Czas gonił, musiałam dostać tę mulinę w ciągu dziesięciu minut, a w życiu nie doszłabym tak szybko z tego parkingu. Dla pełnosprawnego człowieka to żaden problem, dla mnie to maraton.

– Proszę pana, jestem niepełnosprawna, widzi pan naklejkę? Zaraz stąd odjadę, tylko… – spróbowałam ponownie.

Facet nie dał mi skończyć, zaczął wymachiwać rękami, krzyczeć coś o tym, że prawo obowiązuje wszystkich jednakowo i jego guzik obchodzi moja naklejka. Jego pies wyczuł zdenerwowanie pana i zaczął ujadać. Cofnęłam się, przestraszona. Facet zbliżył się do mnie i dosłownie rozkazał mi odjechać. Czułam, że powinnam mu się była postawić, ale nie miałam odwagi. Po drodze płakałam.

Wiola poszła do szkoły bez muliny

Nie powiedziałam w domu, dlaczego jej nie kupiłam. Skłamałam, że sklep był do osiemnastej. Sama nie wiem dlaczego, chyba wstydziłam się przyznać do słabości. Nie umiem walczyć o należne mi miejsce na parkingu, nie potrafię mieć pretensji do kogoś, kto mnie popchnął. Może mama ma rację? Może powinnam wrócić na wózek?

Wtedy przynajmniej nie wpadłabym na stojak, a facet z psem by mnie nie zaatakował. Dojeżdżając do pracy, zastanawiałam się nad tym całkiem poważnie. Okej, spróbowałam, ale to nie zdawało egzaminu. Na wózku mogłam przemierzać całe kilometry, a na protezach – przemaszerować najwyżej kilkadziesiąt metrów naraz.

Wjechałam na parking przed naszym biurowcem i ze zdumieniem zauważyłam, że jakiś samochód właśnie parkuje na moim miejscu.

„Nie, nie, nie!” – myślałam. „Wszyscy są już w biurze, parking jest zapełniony! To jedyne miejsce!”.

Podjechałam i opuściłam szybę.

– Dzień dobry – zaczęłam uprzejmie. – To jest koperta. Czy ma pan uprawnienia, żeby tu parkować?

Kierowcą był młody mężczyzna, w garniturze i pod krawatem. Spojrzał na mnie jak na powietrze i wyjął kluczyki ze stacyjki.

– Przepraszam… – wpadłam w panikę, widząc, jak wysiada.

Na dziewiątą miałam pierwsze spotkanie z kandydatem na menedżera regionu, a najbliższe miejsce postojowe było pół kilometra dalej.

– Jestem inwalidką, to miejsce dla niepełnosprawnych! Pan nie ma naklejki na szybie. Czy mógłby pan odjechać?

Wreszcie raczył zwrócić na mnie uwagę

Był przystojny, wysoki i pewny siebie. Odwrócił się, otaksował intensywnie niebieskimi oczami, uśmiechnął się bezczelnie, po czym stwierdził, że mogę wezwać straż miejską, jak mi się podoba, ale on nie zamierza odjeżdżać. I odszedł, zostawiając mnie bliską płaczu.

Zaparkowałam pół ulicy dalej, przy krawężniku. Połykałam łzy, wysiadając z auta, a potem gryzłam wargi, idąc po nierównym chodniku. Bolało mnie lewe kolano, czułam, że proteza obciera skórę do krwi. Dwa razy się potknęłam. Moja asystentka zadzwoniła, że kandydat na menedżera już czeka. Do biura dotarłam po czterdziestu minutach, spocona, obolała i całkowicie zdecydowana, że od następnego dnia wracam na wózek.

Nie umiałam sobie radzić na dwóch nogach…

Postanowiłam zadzwonić do mojego lekarza zaraz po spotkaniu z tym kandydatem.

– Jest w konferencyjnej – poinformowała mnie asystentka. – Góra czeka na twoje typy, spotka się z trzema z tych osiemnastu, których masz przesłuchać. Ten ma mocne CV.

Doprowadziłam się do względnego porządku i weszłam do sali konferencyjnej.

– Dzień dobry – automatycznie wyciągnęłam rękę i zamarłam.

– Yyy… to pani?! Ja… przepraszam… to nieporozumienie…

Nagle przestałam myśleć o tym, że muszę wrócić na wózek. Bo przede mną wił się przystojniak, który bezczelnie zajął miejsce dla inwalidów.

– To pańska obecność w tej firmie jest nieporozumieniem – powiedziałam spokojnie. – W ogłoszeniu o pracę wyraźnie napisaliśmy, że kandydat musi wyróżniać się wysoką kulturą osobistą, nie wspominając o tym, że nie szukamy kogoś, kto narusza prawo. Dziękuję za przybycie, spotkanie zakończone.

Kiedy wyszedł, z niekłamaną satysfakcją napiłam się kawy i pomyślałam, że może jednak dam protezom jeszcze jedną szansę. Bo to przecież nie o nie chodzi, tylko o mój brak asertywności. A tej przecież mogę nauczyć się tak samo, jak uczę się od nowa chodzić. I słowo daję, nauczę się jednego i drugiego!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA