Piłka nożna, basen i jeszcze tenis. Chłopie, to przecież małe dziecko! Zastanawiałam się, jakby tu przekonać męża, że za wiele wymaga od synka. No i wymyśliłam. Pokonam Darka jego własną bronią!
Sama nie wiem, kiedy sytuacja wymknęła mi się spod kontroli. Działo się to jakoś tak stopniowo, sama nawet nie zorientowałam się, jak to się wszystko stało… Kiedy urodził się Marcinek, z miejsca się w nim zakochałam. I choć wcześniej planowałam, że zostanę w domu najkrócej, jak się da, i oddamy dziecko do żłobka jeszcze przed pierwszym rokiem życia, to szybko zmieniłam zdanie.
– Marcinek jest absolutnie za mały, żeby narażać go na te wszystkie bakterie, wirusy, agresywne dzieci, nieodpowiedzialne panie i inne niebezpieczeństwa – zapowiedziałam stanowczo mojemu mężowi. – Poczekamy, aż trochę podrośnie, i wtedy poślemy go do przedszkola. Przecież możemy sobie na to pozwolić!
– Możemy, ale to ty zawsze powtarzałaś, że nie chcesz długo siedzieć z dzieckiem w domu – Darek uśmiechnął się pod nosem. – Mówiłaś, że będziesz się nudzić, że stracisz kontakt z zawodem, że nie chcesz stać się kobietą, która umie rozmawiać tylko na tematy związane z dziećmi…
– I nie będę taka – zapowiedziałam stanowczo. – Będę najlepszą mamą na świecie, ale to nie znaczy, że kupki przesłonią mi cały świat!
Muszę przyznać, że choć czasami bywało ciężko – niech pierwsza rzuci kamieniem ta, która nigdy nie miała ochoty zostawić swojego dziecka w sklepie – to jednak z sentymentem wspominam czas, który spędzałam z Marcinkiem w domu.
Mogliśmy chodzić na długie spacery, obserwować pracę mrówek, piec razem ciasteczka, wycinać, malować… Kiedy nasz synek poszedł do przedszkola, a ja wróciłam do biura, siłą rzeczy ten czas, który mogliśmy spędzać razem, musiał się trochę skrócić. Dlatego bardzo dbałam o to, żeby nie zabierać ze sobą żadnej pracy do domu. Nie, o godzinie 16 wyłączałam komputer i zamykałam drzwi, i odtąd myślałam już tylko o swojej rodzinie. Jak na skrzydłach biegłam do przedszkola, odbierałam Marcinka, robiliśmy podwieczorek, potem z pracy wracał Darek i bawiliśmy się, czasem sprzątaliśmy albo robiliśmy jakieś zadania do przedszkola…
Po powrocie do domu Marcin od razu szedł spać
Któregoś dnia Darek zaproponował, żebyśmy zapisali Marcinka na jakieś dodatkowe zajęcia, a konkretnie – piłkę nożną. Mąż sam kopał piłkę co sobotę ze swoimi kolegami, nie dziwiłam się więc, że chciał, żeby i nasz synek rozpoczął przygodę ze sportem.
– No, nie wiem – zawahałam się – Marcinek jest jeszcze mały…
– Oj, daj spokój, nie bądź taką matką-kwoką – machnął ręką Darek. – Najwięksi zaczynali w jego wieku! Ja, gdyby ktoś dał mi taką szansę i mógłbym grać od małego, pewnie dzisiaj byłbym w reprezentacji! Uśmiechnęłam się półgębkiem i pozwoliłam. Nie pożałowałam, bo Marcinek bardzo polubił te zajęcia. Opowiadał o kolegach i tym, że pan trener go chwali… A nawet chciał się zapisać na dodatkowe treningi!
– Może, jak będziesz trochę starszy – zaoponowałam. Ale Darek wstawił się za synem.
– Nie bądź taka, on ma z tych zajęć tyle radości – powiedział. Więc zgodziłam się. A potem lekarz zalecił, żeby Marcinek chodził na basen, bo ma problemy z kręgosłupem.
– Najlepiej będzie ze dwa razy w tygodniu, dla zdrowia – stwierdził Darek. Ustąpiłam, bo w końcu on się na tym znał, co nie? Ale to oznaczało, że po przedszkolu Marcinek miał cztery razy w tygodniu dodatkowe zajęcia, a kiedy z nich wracał, to był taki zmęczony, że od razu kładł się spać…
– Mam wrażenie, że zabieramy mu dzieciństwo – powiedziałam raz Darkowi. – W tygodniu on nie ma nawet czasu, żeby się pobawić.
– A co mu przyjdzie z zabawy? – Zaoponował. – Potem zacznie się szkoła, zadania, sprawdziany… Teraz jest najlepszy czas na zajęcia sportowe!
– Przecież chyba nie musi w dzieciństwie nadrabiać na całe życie – roześmiałam się, ale Darek chyba rzeczywiście tak właśnie myślał! Kiedy więc przyszedł do mnie i powiedział, że zapisał Marcinka jeszcze na tenis, bo mały strasznie prosił, myślałam, że go zastrzelę!
– Przecież to dziecko ma więcej zajęć niż ty i ja razem wzięci – nakrzyczałam na męża.
– Ale to on chciał… – tłumaczył się, jak dla mnie mało przekonująco. – Strasznie mu się spodobało, to czemu miałem odmówić? To była prawda, Marcinek naprawdę z radością biegał na te wszystkie zajęcia. Ale chyba od tego dziecko ma rodziców, żeby decydowali, co jest dla niego dobre? A panie w przedszkolu już mi wspominały, że Marcinek ma trochę za mało sprawne palce, nie za dobrze mu wychodzi rysowanie i lepienie z plasteliny. Ale kiedy miałam z nim ćwiczyć? W niedzielę przy rosole?
Do Darka jednak nie trafiały żadne argumenty
– Phi, i tak będą w przyszłości pisać tylko na klawiaturze – mawiał. I taka z nim gadka!
A kiedy zażądałam od niego, żeby wypisał Marcinka z co najmniej dwóch zajęć w tygodniu – odmówił, bo „Mały będzie rozczarowany!”
– Ja ci dopiero pokażę rozczarowanie – zaklęłam pod nosem. – W pięty ci pójdzie, zobaczysz!
A od następnego tygodnia wprowadziłam w życie nowy plan. Skoro i tak jedno z nas musiało odwozić Marcinka na zajęcia do klubu – a raczej trzech różnych klubów, i bezczynnie czekać na korytarzu, to sprawdziłam oferty zajęć i zapisałam na nie siebie i Darka. Kosztowało to krocie, ale czego nie robi się dla przekonania swojego męża, że nie ma racji…
– W poniedziałek i środę mamy siłownię, we wtorek pływanie, w czwartek saunę, w piątek squasha – poinformowałam Darka, kiedy w niedzielę wieczorem szykowałam nam kanapki na następny dzień.
– Po co tracić czas na gapienie się w telefon, skoro możemy zadbać o zdrowie? – zapytałam złośliwie, bo wiem, że tak najczęściej Darek spędzał czas oczekiwania na Marcinka, z komórką w ręce.
Kiedy ostatnio graliśmy w trójkę w planszówkę…?
Bałam się, że to ja pierwsza wysiądę, bo w końcu to mój mąż jest sportowym typem, a nie ja, ale nie doceniłam chyba determinacji matki. Na początku jednak Darek uznał mój pomysł za znakomity.
– Masz rację, kochanie – powiedział. – Że sam tego nie wymyśliłem! Dzięki tym ćwiczeniom będę w takiej formie, że chłopaki padną! Początkowo więc sam rwał się do tego, żeby odwozić Marcinka na zajęcia. Nie protestowałam, bo – szczerze mówiąc – szybko znienawidziłam siłownię. Co to za bezsens, machać rękami i nogami bez żadnego celu? Za to basen całkiem mi odpowiadał i z miłą chęcią pływałabym z raz w tygodniu, żeby się zrelaksować. No właśnie – raz w tygodniu. Ale nie częściej!
Za to Darek z początku był bardzo zdeterminowany, choć zabawy na siłowni dały mu trochę w kość.
– Ale za to jakie będę miał mięśnie! – przechwalał się. Wydawało mi się więc, że mój plan spali na panewce… Po dwóch tygodniach codziennego odwożenia Marcinka i zajęć dodatkowych dla niego, zapał Darka ewidentnie osłabł.
– Może dziś ty pojedziesz? – Zapytał w pewien czwartek. – Mnie coś mięśnie doskwierają, chyba się przetrenowałem. Zgodziłam się, ale i tak przesiedziałam te dwie godziny na korytarzu, czytając książkę. Nie znosiłam sauny. A już najchętniej to zwinęłabym się pod kocem z ciepłą herbatą…
Przez kolejne dni zauważyłam, że Darek wychodzi co prawda z domu ze sportową torbą, ale w ogóle nie pierze swoich dresów.
– Nie pocisz się na tej siłowni? A może przepierasz ciuchy w basenie? – Zażartowałam więc.
– Tata nie chodzi już na siłownię! – wsypał go Marcinek. – Szedłem do łazienki, bo zachciało mi się siku, i tata siedział na korytarzu! Darek zrobił głupią minę.
–Przyznaję ci rację – rozłożył ręce. – Mam dosyć tego rygoru! Chciałbym choć raz w tygodniu po prostu sobie poleżeć! Nie wiem, jak młody to znosi! Następnego dnia sam, bez upominania i napominania, wypisał Marcinka z jednych zajęć piłki i tenisa! A wieczorem, po raz pierwszy, od nie pamiętam kiedy, zagraliśmy w grę planszową!
Czytaj także:
Moja córka zakochała się w... narzeczonym własnej ciotki
Mój syn zerwał z dziewczyną, bo zakochał się w nauczycielce
Moja mama i teściowa zajmowały się wnukiem. I ciągle przy nim kłóciły