Nigdy za sobą nie przepadałam, odkąd pamiętam, czułam się nieatrakcyjną, zakompleksioną, marudną dziewczyną. Istotą nieudaną, jedynie przez złośliwość losu doklejoną do mojej rodziny, a w zasadzie do mojego ojca.
To on był bogiem. Matka była jego kapłanką, opiekunką i strażniczką. Ciotki, wujkowie i wszelakie kuzynostwo – jego dworem. Mój ojciec był kacykiem. Dosłownie, tak się kiedyś mówiło o partyjnych aparatczykach. Był kacykiem może nie na tyle potężnym, żeby pisywała o nim „Trybuna Ludu”, ale wystarczająco ważnym, żeby decydować o losie innych i zawsze, zawsze unosić się z falą.
On był wiecznie w pracy, rządził i odbierał hołdy, matka poświęcała się moszczeniu mu życia. Na mnie nie zwracali uwagi, może dlatego, że ojciec był mocno zawiedziony, gdy okazało się, że nie jestem chłopcem.
Nie bardzo wiedzieli, co ze mną zrobić, nie chwalili się mną, nie wpinali kokardek we włosy, nie pamiętam, czy kiedykolwiek mnie przytulali. Dostawałam jedzenie, ubranie, wakacje i miałam siedzieć grzecznie, nie przeszkadzać i dobrze się uczyć.
Ja tylko chciałam żeby ktoś mnie polubił
Czasami, gdy udawało mi się wyjść na sąsiednie podwórko, stęskniona kontaktu z rówieśnikami, dostawałam po nosie od dzieciaków, które wiedziały, że jestem inna, że ich rodzice boją się mojego ojca, ale że ja jestem bezbronna.
– Czego tu?
– Ja…
– Wracaj do siebie, nie chcemy cię tu!
Uciekałam do domu i płakałam zamknięta w moim pokoju.
– Tato…
– Nie przeszkadzaj, widzisz, że jestem zajęty!
– Ale ja… bo oni… te dzieciaki…
– Wanda! Prosiłem o coś, prawda?
– Tak, ale…
– No już, nie ma cię tu!
Wtedy nie wiedziałam, dlaczego mam na imię Wanda. Nie przyszło mi do głowy, że to ma znaczenie. Dopiero znacznie później, pod koniec podstawówki, Tomek, jedyny chłopak, który ze mną rozmawiał, powiedział:
– No tak, Wanda. Twój stary dał ci to imię, żeby uczcić Wasilewską, co nie?
– Nie, dlaczego? Nie wiem…
– Mogę się założyć, że gdybyś urodziła się jako chłopiec, to byś miała na imię Feliks – zarżał złośliwie.
– Ale dlaczego tak myślisz?
– No przecież twój stary to czerwony, nie? Nie przejmuj się, ja też jestem czerwony. Tylko tyle, że twój stary jest farbowany, a ja prawdziwy – ściszył głos i rozejrzał się dookoła – słyszałaś o Trockim?
– Chyba nie…
– No właśnie – powiedział z triumfem – a w tym wszystkim chodzi o rewolucję permanentną, rozumiesz? Mao to rozumie, ale u nas nie… Twój stary też nie rozumie.
Nie rozumiałam, czego mój ojciec miał nie rozumieć. Mieszały mi się w głowie te wszystkie nazwiska. To, co słyszałam w domu, to, co na lekcjach i to, co na przerwach szeptał do mnie Tomek. Nigdy mnie to nie interesowało, ja chciałam tylko, żeby ktoś mnie polubił.
– Ja muszę być samotny, rozumiesz? Rewolucjoniści nie mogą się z nikim wiązać. Więc pamiętaj, morda w kubeł, nikomu nie wolno ci mówić o tym, co ci powiedziałem. Nikomu, a najbardziej swojemu ojcu!
Pewnego dnia Tomek nie pojawił się w klasie. Zniknął. Byłam przerażona, że naprawdę coś mu się stało.
– Tato, mój kolega z klasy, Tomek, zniknął, nie przychodzi do szkoły i ja… bardzo się niepokoję o niego… – wyrzuciłam to z siebie jak z karabinu maszynowego.
– Dlaczego zawracasz mi głowę jakimiś głupotami? Co ja mam do tego? Zapytaj wychowawczynię. I idź do siebie, zajmij się pracą domową, coś wam przecież zadają.
Nie musiałam pytać, bo pani sama powiedziała, że Tomek już nie będzie chodził do naszej klasy, bo wyjechał z rodzicami.
– Ale dokąd? Na długo?
– Nie wiem i myślę, że to nie nasza sprawa – pani ucięła dyskusję.
W nocy, przed zaśnięciem, myślałam o Tomku, o tym, gdzie teraz jest, i czy nadal planuje rewolucję. Nie miałam odwagi, aby spytać kogokolwiek, o co w tym wszystkim chodzi.
Dostałam się do dobrego liceum i przez kolejne cztery lata byłam samotna, najczęściej sama w ławce, sama na przerwach. Nie próbowałam się do nikogo zbliżyć. Po co? Zaczęłam dużo czytać. Życia uczyłam się z książek, z powieści dowiadywałam się, czym jest miłość, czym może być rodzina. Tęskniłam za przeżyciami głównych bohaterek, ale też miałam silne poczucie, że mnie żadna z takich historii nie może się przytrafić.
Wypowiedział je tak aksamitnym tonem…
Dostałam się bez trudu na studia. Ojciec tak chciał. Janek był na drugim roku. Podobał mi się, jak żaden inny chłopak. Był taki… wykuty z kamienia. Piękny, postawny, niedostępny. Tym bardziej było mi smutno, wiedziałam przecież, że nie mam żadnych szans. Podszedł do mnie pod biblioteką.
– Można się przyłączyć? – uśmiechnął się do mnie tak promiennie, że przez moment myślałam, że chce zadrwić sobie ze mnie. – Jestem Janek, o rok nad tobą.
Odebrało mi mowę. Więcej, chyba z wrażenia zapomniałam, że trzeba oddychać.
– Hej, co z tobą? Obserwuję cię już od jakiegoś czasu, podobasz mi się.
– Ja?
– Ty. A dlaczego nie ty?
– No bo ja jestem taka… nijaka…
– Ty? Nijaka? Dziewczyno! Jesteś wyjątkowa! Nijaka! Dobre sobie. Podejdź do lustra i zajrzyj w swoje oczy, zobaczysz tam całą swoją urodę. Albo lepiej, spójrz w moje oczy i tam ją zobacz, w moim spojrzeniu. Jesteś piękna. Wanda…
Moje imię wypowiedział tak aksamitnym tonem, że ugięły się pode mną nogi i byłam w jednej sekundzie na śmierć zakochana. Jak w książkach.
Janek okazał się chłopcem uroczym i staroświeckim. Wymusił na mnie wizytę u rodziców.
– To przecież ważne, nie? Twoi rodzice muszą wiedzieć, kto porywa ich piękną córkę na bal. Tak wypada.
Bałam się reakcji ojca i ich spotkania. Bo co, jeśli Janek zorientuje się, kim jest mój ojciec? Nie musi mu się to spodobać. Wiedziałam przecież, jakie nastroje panują wśród studentów. Bałam się niepotrzebnie. Ojciec się ożywił i po raz pierwszy w życiu przyjrzał mi się uważnie.
– No tak. Jesteś już dorosła i pora na jakiegoś porządnego chłopca. Mam nadzieję, że jest porządny.
Janek okazał się bardzo porządny. Polubili się natychmiast. Cieszyłam się, ale byłam też zazdrosna, panowie siedzieli przy stole i popijali gruziński koniak, a ja znów gdzieś z boczku… jak przez całe życie.
– Oczywiście, że weźcie ślub. Najszybciej, jak to jest możliwe. No proszę, jak ci się trafiło… – powiedział ojciec kilka miesięcy później, a ja dodałam w myślach: „jak ślepej kurze ziarno”.
Do odważnych świat należy
Nasz ślub był skromny.
– Bez ostentacji, ale elegancko – powiedział Janek, a ja usłyszałam w jego głosie znaną mi od dzieciństwa nutę.
Ojciec załatwił nam mieszkanie w nowo wybudowanym bloku. Duże. Wtedy nawet wydawało się, że bardzo duże. Janek skończył studia jako jeden z najlepszych studentów, a ojciec pomógł mu znaleźć pracę w handlu zagranicznym.
– Wandeczko, Myszko, teraz już nas nikt nie powstrzyma, nie ma co się oglądać na innych, do odważnych świat należy.
Cieszyłam się razem z Jankiem. Miałam tylko jeden problem. Nie mogłam zajść w ciążę.
– Myszko, nie wszyscy muszą mieć dzieci. Tak bywa. Najważniejsze, że znaleźliśmy siebie nawzajem. Że przeznaczenie nas połączyło. Pomyśl, jak by to życie wyglądało, gdybyśmy się przeoczyli. Będziemy dla siebie kochankami, przyjaciółmi i dziećmi. Ja– twoim, a ty – moim. Tak cię kocham, kwiatuszku.
– Nie wiem…
– Ale ja wiem! A mnie przecież możesz zaufać.
Pogodziłam się z myślą, że nie będziemy mieć dzieci. Janek parł w pracy do przodu. Zarabiał coraz więcej, wyjeżdżał coraz częściej, ale całował równie gorąco. Ja dbałam o to, żeby nasz dom był najlepszy z możliwych.
Co dalej? Co teraz mogę zrobić?
Kolejne zmiany rządów nie naruszały biznesowej pozycji Janka. Mieszkaliśmy w pięknej posiadłości z własnym stawem i lasem. Janek odkrył w sobie pasję architekta ogrodów i pomiędzy służbowymi wyjazdami czas spędzał na budowaniu mostków, alejek, sadzeniu egzotycznych drzew.
– Ten kamień, widzisz, jaki piękny? Przesunę go tam, pod brzozę i to będzie taki symboliczny obelisk, taki ołtarz naszej miłości… Tego szczęścia, które nam towarzyszy, i oczywiście naszego przeznaczenia.
Ten kamień zabił Janka. Mocował się z nim, aż padł. Rozległy zawał serca i koniec. Lekarze byli bezradni. Co dalej? Co teraz mogę zrobić? Z sobą, ze swoim życiem? Jak żyć bez Janka?
A potem znalazłam jego sekretny dziennik. Ukryty wśród papierów, w obwolucie książki o ekonomii.
„Chłopaki mówią, że ta szkarada z pierwszego roku to córka mocnego partyjniaka. Trochę się wyśmiewają, że pozycja ojca jakoś jej w urodzie nie pomogła. Krótkowzroczne głupki. Mam plan i ruszam do boju.”
„Sentymentalna gęś, pożrę ją razem z pierzem”.
„Wanda jest głupia i naiwna. Paryż jest wart mszy. Przeznaczenie – to słowo klucz, reaguje na nie tak, że aż wytrzeszcza gały. Czy jestem zbyt cyniczny? Nie sądzę. Taki jest świat ,a ja nie mam zamiaru wlec się na jego końcu.”
„Teść mi nie wierzy. On wie, dlaczego z nią jestem. Też jest dobrym graczem, zapewne rozumie, że to dla niej jedyna szansa. Będzie z nas dobra spółka.”
„Powiedział wprost, że ma gdzieś mój stosunek do niej. Nie wolno mi jej tylko zostawić, bo mu na kark spadnie, a tego by nie chciał. Sprawa jest prosta. Lubię z nim robić interesy.”
„Kamień spadł mi z serca. Gąska jest bezpłodna, przynajmniej nic nie będzie pętało się pod nogami.”
„Nawet ją lubię. Przez tyle lat można się do niemoty przyzwyczaić, tym bardziej że jest ślepa i głucha. Wymieniłem Krysię na Mariolę i wyjazdy jeszcze bardziej nabrały uroku.”
„Co ona ma z tego życia? Dziwię się, że tak można. Czasami mam nadzieję, że sypia od czasu do czasu z jakimś listonoszem albo kimś takim…”
„Dzisiaj mnie rozczuliła, taka zmizerowana i smutna. Przytuliłem ją i pocieszałem. Czuje się już stara i nie wie, co z tym zrobić. Pytała mnie o sens tego wszystkiego. Sam już nie wiem, jaki w tym sens. Ale przecież zawsze ludzie dążyli do pieniędzy i władzy. Nie jestem inny, tyle że wyjątkowo skuteczny. Wymyśliłem, że zrobię jakiś ogrodowy teatr, taki symbol naszej miłości, żeby jej nie było smutno. Przecież ją lubię, mimo wszystko. Może ten kamień gdzieś malowniczo ustawię?”
Odłożyłam ten stary, podniszczony brulion. Przeżyłam jakoś to moje życie. Czy nie było innej drogi? Czy moim prawdziwym przeznaczeniem było trwanie w iluzji? Mogłam inaczej? Mogę jeszcze zacząć inaczej? Dzwonił mój ojciec. Postanowiłam nie odbierać.
Czytaj także:
„Moja przyjaciółka jest ślepo zakochana w oszuście, który chce ją okraść. Dla jego maślanych oczu skoczy nawet w ogień”
„Dałam się nabrać oszustowi matrymonialnemu, straciłam ponad 100 tysięcy. Teraz cała wieś wytyka mnie palcami”
„Nic nas nie łączyło, ale on i tak ukrywał naszą znajomość przed żoną. Wiedziałam, że to nie skończy się dobrze”