„Całe życie zajmowałam się rodzicami, bo mój brat robił karierę. Gdy zmarli, zostawili nasz dom jemu. Zostałam na bruku”

To ja opiekowałam się rodzicami, a mój brat dostał mieszkanie po nich fot. Adobe Stock, Lightfield Studios
„– Nie mogłam pójść na studia, nie mogłam wyjechać do dobrej pracy. Nawet życia nie mogłam sobie ułożyć, bo codziennie musiałam szybko wracać do domu, do rodziców, do mamy… – Karola, to był twój wybór. Trzeba było wyjechać, a rodzicom wynajęłoby się opiekunkę. – Za co? Za tę parę stówek, które przysyłałeś, jak sobie przypomniałeś?!”.
/ 22.06.2022 08:15
To ja opiekowałam się rodzicami, a mój brat dostał mieszkanie po nich fot. Adobe Stock, Lightfield Studios

Byliśmy zgranym rodzeństwem. On był starszym bratem, ja młodszą siostrą, i mama zawsze powtarzała, że będę mieć w nim oparcie. I tak było. Na podwórku nikt nie miał prawa mnie zaczepiać. Inaczej w ruch szły pięści albo inne argumenty – zależy, kto zaczepiał i co mi zrobił. W domu mogłam liczyć na pomoc z matematyki, w której był świetny. I w razie czego był gotów wziąć na siebie winę za stłuczoną szybę w biblioteczce.

Brat miał być moim obrońcą

Poszedł na finanse i rachunkowość, a kiedy kończył podyplomowe studia z zarządzania, ja byłam na etapie zdawania matury. 7 lat różnicy robiło swoje. Ja jeszcze byłam nastolatką, a on już zakładał rodzinę. Jeszcze na studiach wziął ślub z Darią, a potem, by dać rodzinie lepszy byt, wyjechał z naszej mieściny do stolicy, znalazł dobrą pracę w banku, gdzie piął się po szczeblach kariery i w końcu awansował na dyrektora oddziału.

Ja zostałam z rodzicami. Nasze kontakty z bratem siłą rzeczy się rozluźniły, stały rzadsze, ale to normalne, jeśli ktoś mieszka dwa województwa dalej. Zresztą on sam był teraz głową własnej rodziny, miał dzieci i to nimi musiał się zająć w pierwszej kolejności.

Krótko przed moją maturą, u taty zdiagnozowano chorobę Parkinsona. Mama się załamała. Bała się, jak dadzą sobie radę, kiedy ja też wyjadę na studia, a potem los poniesie mnie jeszcze dalej. Nie chciałam dodawać jej trosk, więc porzuciłam marzenia o historii sztuki i renowacji dzieł Matejki gdzieś w otchłaniach najlepszych muzeów. Poszłam do studium kosmetologii. Moją specjalnością stały się artystyczne paznokcie i tak zarabiałam na życie, wracając z pracy do tego samego małego pokoiku, w którym mieszkałam od dzieciństwa.

W mieszkaniu był większy pokój, po Szymku, ale on stał wolny, na wszelki wypadek, gdyby synek musiał w nim nocować. To się nie zdarzało, bo kiedy wpadali na kilka dni całą bandą, i tak nocowali w hotelu, ale dla rodziców pokój pierworodnego był święty.

Uznałam za oczywiste, że zostanę z rodzicami do końca

Mojemu bratu los dał okazję uczyć się, rozwijać, odkrywać pasje i sprawdzać się. Ja wiodłam skromne życie, nigdzie nie wyjeżdżałam, codziennie pomagałam w opiece nad tatą, odciążając mamę na tyle, na ile mogłam. Kiedy tata zmarł, mama wiele razy powtarzała, że gdyby nie ja, to nie cieszyłaby się jego obecnością tak długo. I prosiła, żebym nie opuszczała jej teraz, gdy została sama.

Mogłam to obiecać z czystym sumieniem. Bez problemu. Nie wzywało mnie żadne światowe życie, nie byłam na końcowym etapie badań odkrywających lek na raka, narzeczony milioner nie czekał na mnie na swoim jachcie. Szymek wrócił po pogrzebie do rodziny, swoich obowiązków, a ja zajęłam się swoimi. Malowałam paznokcie, prowadziłam kursy, a potem wracałam do mamy, patrząc ze smutkiem, jak z miesiąca na miesiąc słabnie…

– Karolinko, tam w szafce leży testament, pilnuj go, żebyś miała podkładkę, że możesz tu mieszkać… – mama coraz częściej wspominała o zaklejonej kopercie, która rzeczywiście leżała w pudełku z dokumentami.

Mamo, nie czas jeszcze na testamenty. Na weselach wnucząt musisz zatańczyć.

– Ja wesela wnuków już nie dożyję… – wzdychała.

Wykrakała. Zmarła 6 lat po tacie, na raka, którego wykryto za późno, bo ukrywała, że źle się czuje.

Walczyłam o jej zdrowie i życie

Codziennie pilnowałam, by brała leki, jeździła na kontrole. Byłam obok, gdy wymiotowała po chemii, trzymałam ją za rękę, gdy jęczała z bólu po operacji. W domu karmiłam ją i przewijałam, gdy już nie była w stanie wstać z łóżka, a ja nie dawałam rady przenosić jej bezwładnego ciała. Nie narzekałam, nie skarżyłam się. To była po prostu zamiana ról. Kiedyś ja byłam od niej całkowicie zależna, teraz ona ode mnie.

Szymek co jakiś czas przesyłał parę stów, przepraszając, że nie może więcej, no ale kredyt na mieszkanie, kursy językowe dzieci… Nie mógł też przyjeżdżać, bo praca stawiała przed nim wciąż nowe wyzwania. Nie zdążył pożegnać się z mamą. A ja… Miałam 31 lat i zostałam sierotą. Gorzej. Zostałam całkiem sama, nie mając o kogo zadbać ani na kim się oprzeć. Szymek po pogrzebie wrócił do siebie i wysyłał SMS-y, żebym się trzymała. Czego? Wspomnień? Ściany?

Ciężko mi było wracać do pustego domu, gdzie już nikt na mnie nie czekał, gdzie nikomu nie byłam potrzebna. Wciąż się jeszcze nie pozbierałam, gdy zadzwonił. Od początku rozmowy wyczułam, że jest jakiś nieswój.

– Słuchaj, siostra, głupio mi tak, ale…

– Co jest? Mów wreszcie.

– Chodzi o mieszkanie po rodzicach. Chyba trzeba by wreszcie zadecydować…

Zatkało mnie

Mieszkanie było jedynym majątkiem rodziców. Skromne emerytury nie wystarczały na wszystko – gdyby nie moja pensja, nie daliby sobie rady z opłatami. Nie mieli lokat, oszczędności, samochodu. Tylko to mieszkanie, wykupione okazyjnie, gdy pojawiła się taka szansa. Wydawało mi się oczywiste, że skoro Szymek wyjechał, uczył się i robił karierę, a ja zajmowałam się rodzicami niemal od liceum aż do ich śmierci, to nie ma kwestii „mieszkania po rodzicach”. Zostanę w nim, bo było moim jedynym domem. A Szymek miał przecież apartament w stolicy, który już spłacił.

Nie postrzegałam moich wyborów jako poświęcenia, ale fakt był faktem: zbliżałam się do czterdziestki, a niczego się nie dorobiłam. Ani męża, ani dzieci, ani zawodu, który da mi fortunę, albo choć dochodów, które wystarczą, by dostać kredyt na kawalerkę. Tylko po co mi kawalerka? Mama zawsze powtarzała, że mam tu mieszkać, kiedy jej zabraknie.

– Wiesz… Rodzice zostawili testament. Chyba czas go otworzyć.

– Najwyższy.

Szymek przyjechał do mnie, wzięliśmy kopertę i otworzyliśmy w obecności prawnika.

– Pańska mama, zgodnie z wolą męża, zapisała mieszkanie w równych częściach pani… – mecenas wskazał na mnie dłonią – panu… – wskazał mojego brata – a także pana żonie i każdemu z dzieci.

– Słucham? – nie wierzyłam w to, co usłyszałam.

Tak mama rozumiała zabezpieczenie mnie?

– Spadkodawca podzielił dom na 6 równych części, każdą przypisując innemu członkowi rodziny. Skoro nie ma mowy o wydziedziczeniu… – prawnik mówił dalej, a ja wciąż nie mogłam uwierzyć.

Nie oczekiwałam wdzięczności za opiekę nad rodzicami, ale nie spodziewałam się aż takiej niewdzięczności. Ile to będzie z całego 3-pokojowego mieszkania? Jeden, najmniejszy pokój, z regulowanym dostępem do kuchni i łazienki? Tak to sobie mama wyobrażała?

– Myślę, że najlepiej by było, gdybym spłacił twoją część – powiedział Szymek, gdy już wyszliśmy od prawnika. – Miałbym tu mieszkanie na wynajem.

Aha, taka opcja. Matka też ją brała pod uwagę? Że wyląduję na ulicy?

– A ja? Co ze mną?

– Będziesz mieć na wkład własny do kredytu, kupisz swój kąt.

Sądziłam, że już mam swój kąt! Wychowałam się w nim, mieszkam w nim od urodzenia! Troszczyłam się o ten dom, o rodziców! W niczym nie pomogłeś, a teraz masz dostać całe mieszkanie?

– Nie całe... – sprostował.

– Prawie całe – warknęłam.

Zatrzymał się i złapał mnie za łokieć, mrużąc oczy.

Chcesz się szarpać? Ciągać po sądach? Naprawdę? Nie uszanujesz woli rodziców?

– Szymek, cholera... Serio, uważasz, że to sprawiedliwe? – nie unikałam jego wzroku, który jakoś stwardniał. – Nie mogłam pójść na studia, nie mogłam wyjechać do dobrej pracy. Nawet życia nie mogłam sobie ułożyć, bo codziennie musiałam szybko wracać do domu, do rodziców, do mamy…

– Karola, to był twój wybór – przerwał mi. – Trzeba było wyjechać, a rodzicom wynajęłoby się opiekunkę.

– Za co? Za tę parę stówek, które przysyłałeś, jak sobie przypomniałeś?

– To mogłaś się upomnieć – odburknął, wsadzając ręce do kieszeni. – Poza tym to decyzja rodziców, nie moja.

– Jasne. Ty tylko z niej sprytnie skorzystasz. Wiesz co? Zrzekam się mojej części spadku. Wypchaj się nią! Jedź sobie za nią na jakąś Teneryfę czy inny Cypr, skąd potrafiłeś przysyłać tysiąc zdjęć, jakbyś nie wiedział, że mnie nie stać, by wysłać mamę do sanatorium. Baw się dobrze!

Uniosłam się honorem, owszem, ale gdy największe emocje opadły, nie zmieniłam zdania. Nie miałam siły ani ochoty do walki. Nie chciałam użerać się z bratem w sądzie. Wola rodziców – choć zostałam potraktowana po macoszemu, gorzej niż potraktowałoby mnie prawo, gdyby testamentu nie było – była dla mnie święta. Nie zamierzałam wnikać, co nimi kierowało, nie chciałam zatruwać się tymi myślami, żalami, żółcią i goryczą.

Miałam prawie 33 lata, kiedy zaczęłam od zera. Spakowałam manatki i wyprowadziłam się z domu do maleńkiej kawalerki, bo tylko na taką było mnie stać. Napisałam pismo do sądu, w którym zrzekałam się swojej części spadku.

Brat przesłał mi na konto 50 tysięcy

Widać ruszyło go sumienie. Nie mam pojęcia, czy to owa część, nie wiem, na ile wyceniono mieszkanie, ale nie oddałam mu tej kasy. Aż taka honorowa nie byłam. Ani głupia. Wsadziłam pieniądze na długoterminową lokatę i niech tam leżą, żebym miała zabezpieczenie na gorsze czasy. Bo teraz nie było tak źle, skoro byłam zdrowa i mogłam pracować.

Wzięłam się więc do roboty, żeby zaoszczędzić na zaoczne studia. Po 2 latach zaczęłam naukę na wymarzonej historii sztuki. Nieważne, że z dzieciakami dwa razy młodszymi ode mnie. To ja rok w rok otrzymuję najwyższe stypendium naukowe. Prawdopodobnie zostanę na uczelni, żeby robić doktorat, bo jeden z profesorów ciągle powtarza, że chętnie widziałby mnie w swojej katedrze. Cieszy mnie to i napawa dumą, jednak niczego nie biorę za pewnik.

Nauczona doświadczeniem, czekam na rozwój wypadków. Jeśli ten plan wypali, będzie świetnie, jeżeli nie, mam plan B. Od historii z testamentem zawsze mam plan B. Na przykład – na Teneryfie szukają podobno manikiurzystek…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA