„Całe życie poświęciłam pielęgnowaniu mamy i brata. Mam 70 lat, nigdy nie miałam przyjaciółki, męża ani żadnego hobby”

Całe życie poświęciłam chorej mamie i bratu fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„W sumie to ja przegapiłam swoją młodość. Nie wyszłam za mąż, nie urodziłam dzieci. Zwyczajnie nie miałam na to czasu, musiałam się zajmować chorą rodziną... Przez ponad 40 lat nie zrobiłam niczego dla siebie. Nie poszłam do kosmetyczki ani do teatru, nie zawarłam żadnych przyjaźni. Całe życie podporządkowałam innym”.
/ 30.07.2022 19:15
Całe życie poświęciłam chorej mamie i bratu fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Dopiero po siedemdziesiątce zaczęłam żyć pełnią życia. Zawsze jest dobry czas, aby zadbać o siebie i wykazać się zdrową dawką egoizmu. Od najmłodszych lat miałam na głowie mnóstwo obowiązków. Młodszy o cztery lata brat jako dziecko miał bardzo poważny wypadek, lekarze nie dawali mu najmniejszych szans na przeżycie. Jednak Stefan wywinął się śmierci spod łopaty, chociaż jego życie było od wypadku tylko egzystencją.

Nigdy już nie stanął na nogi i wymagał opieki

Nasza mama zrezygnowała ze swojego dotychczasowego życia, zwolniła się z pracy i poświęciła opiece nad niepełnosprawnym synem. Ojciec odszedł kilka lat później. Ja tam nigdy nie użalałam się nad swoim losem. Cieszyłam się z drobnych rzeczy, potrafiłam odnaleźć niewielką cząstkę radości w nawet najbardziej beznadziejnym położeniu. Podczas gdy koleżanki umawiały się z kolegami na spacery i dansingi, ja opiekowałam się bratem, aby choć na chwilę odciążyć mamę. Wkrótce los po raz kolejny okrutnie zadrwił z naszej rodziny.

Mama w wieku zaledwie czterdziestu trzech lat przeszła rozległy udar mózgu. Mimo usilnych starań lekarzy i zespołu rehabilitantów, udało jej się odzyskać sprawność tylko w niewielkim stopniu. Prawa ręka i noga pozostały sparaliżowane. Nie poddałam się również wtedy, chociaż naprawdę byłam bliska załamania. Z wysoko uniesionym czołem przyjęłam to, co przygotował dla mnie los. Zostałam całodobową opiekunką niepełnosprawnego brata i sparaliżowanej mamy. Kolejne tygodnie, miesiące, a w końcu i lata zlewały się w jedną całość. Czas płynął nieubłaganie, moja młodość przeminęła niezauważona, a ja w zupełności poświęciłam się moim bliskim, którzy potrzebowali pomocy i opieki.

Najpierw zmarł brat, potem mama

Tak minęło czterdzieści lat. Spytacie zapewne, jak to możliwe? Czterdzieści lat?! Przecież to szmat czasu. I nigdy nie chciałam odejść, zostawić tego wszystkiego i zadbać o siebie? Oczywiście, że chciałam. Czasem nawet wychodziłam, trzaskając drzwiami, obiecując sobie, że nigdy już nie wrócę. Ale wracałam po dwóch, trzech godzinach zaniepokojona, jak mama i brat radzą sobie beze mnie. Za każdym razem przekonywałam się, że nie radzą sobie kompletnie. To byli najbliżsi mi ludzie. Miałabym ich, ot tak, zostawić albo oddać do domu opieki?

Najpierw zmarł mój brat, mama odeszła osiem miesięcy później. To był podwójny cios. Bardzo przeżyłam ich śmierć, zostałam na świecie sama, w końcu nie miałam nikogo bliskiego poza nimi. Wstyd mi o tym mówić, ale jednocześnie z mojej duszy spadł ogromny ciężar. Oni już byli wolni od cierpienia i bólu, a ja… Ja nie miałam najmniejszego pojęcia, co zrobić ze swoim życiem! W końcu miałam już siedemdziesiąt lat, byłam stara i do niczego się nie nadawałam, a przynajmniej tak wówczas myślałam.

Jakże się myliłam!

Pomysł z wyjazdem do sanatorium podsunął mi lekarz rodzinny.

– Pani Stasiu, zmęczenie i wieloletni stres odcisnęły trwałe piętno na pani zdrowiu, a najbardziej dotkliwie ucierpiało pani serce.

Panie doktorze, sanatorium w moim wieku… – zaczęłam, ale lekarz przerwał mi stanowczo:

– W końcu przyszedł czas, aby zadbać o siebie, nie sądzi pani?

Zgodziłam się dla świętego spokoju. Niby co innego miałabym zrobić? Każdy dzień wyglądał tak samo: po obowiązkowej wizycie na cmentarzu wracałam do sterylnego, starannie wysprzątanego mieszkania i bezmyślnie gapiłam się w telewizor. Wylądowałam w Busku-Zdroju, w pokoju trzyosobowym, ku swojemu ogromnemu niezadowoleniu. Liczyłam na jedynkę, a tymczasem zostałam przydzielona do pokoju z dwiema niezłymi wariatkami! Czasem podsłuchiwałam ich rozmowy, zresztą były tak głośne, że nie sposób było ich nie słyszeć.

– Widziałaś, jak ten dziadek spod dwunastki się na ciebie patrzył? Ewidentnie wpadłaś mu w oko!

Obie wybuchły śmiechem.

– Daj spokój, w tym wieku to już tylko mógłby się stawić na wymianę endoprotezy, a nie na własny ślub!

– Oj, czy od razu musisz wychodzić za niego za mąż? Niewinny flirt jeszcze nikomu nie zaszkodził!

Pokręciłam głową z niedowierzaniem.

W takim wieku rozprawiać o głupotach!

Obie były dobrze po sześćdziesiątce, a jedna wyglądała nawet na starszą ode mnie!

– A pani wybiera się dziś na zabieg? – jedna z nich nagle spojrzała w moją stronę.

Spanikowałam.

Tak, mam o dziesiątej kąpiel borowinową – przyznałam szybko.

– O, to w tym samym budynku, co kinezyterapia, a my właśnie tam idziemy! Przyłączy się pani do nas?

Głupio mi było odmawiać, dlatego zgodziłam się. Po zabiegu spotkałam moje współlokatorki w stołówce i dla świętego spokoju usiadłam z nimi przy jednym stole.

– A może zechciałaby się pani wybrać z nami na spacer o osiemnastej? – zapytała jedna.

Przestań już z tą panią! – zrugała ją druga. – Tu wszystkie jesteśmy na „ty”. Ja jestem Róża, a to jest Krysia.

– Stanisława, miło mi – przedstawiłam się, chociaż szczerze mówiąc, nie miałam ochoty na nowe znajomości; przez całe życie unikałam ludzi i czułam się nieswojo wśród obcych.

– No to postanowione! O osiemnastej idziemy do parku zdrojowego – oznajmiła Krysia, chociaż przecież ja na nic takiego się nie zgodziłam, lecz z grzeczności nie zaprzeczyłam.

Nie wiedzieć, kiedy i jak, podzieliłam się z tymi wariatkami swoją historią. Zawsze byłam raczej skrytą osobą, a tu nagle opowiedziałam szczerze o bracie, mamie i ich śmierci zupełnie obcym osobom. Wysłuchały mnie, a potem Róża zacmokała z niezadowoleniem.

– Kochana, tak być nie może! Całe życie opiekowałaś się mamą i bratem, czas, żeby ktoś zajął się tobą.

– Ale ja nie… Ojej, ja raczej nie chcę się z nikim wiązać – wyznałam z zażenowaniem.

– A kto tu mówi o wiązaniu? – zdziwiła się Krysia. – Myślisz, że my o tej żeniaczce to tak poważnie mówimy? Skąd! Obie jesteśmy wdowami i nie narzekamy na ten stan!

To jak tak… o czym mówicie? – nie rozumiałam, w jakim kierunku podąża ta rozmowa.

– Nie wiesz, że życie zaczyna się po sześćdziesiątce? No, w twoim przypadku po siedemdziesiątce, ale to mały szczegół! Poznałyśmy się z Różą cztery lata temu w Ciechocinku, mieszkamy na dwóch końcach kraju, a spotykamy się dwa, trzy razy w roku w ramach wyjazdów uzdrowiskowych! – wytłumaczyła mi Krysia. – Oprócz tego należymy w swoich miastach do dyskusyjnych klubów książki, jeździmy na spotkania autorskie z naszymi ulubionymi pisarzami oraz regularnie odwiedzamy kosmetyczki i gabinety spa. A ty co zrobiłaś w ciągu ostatniego roku tylko dla siebie?

Zapadła cisza. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Po chwili Róża zaatakowała z drugiej strony.

– Albo lepiej powiedz, Stasiu, co zrobiłaś tylko dla siebie w ciągu całego swojego życia!

Cisza okazała się niezwykle wymowna

Moje nowe znajome w milczeniu pokręciły głowami i popchnęły mnie w stronę kawiarni.

– Zaczniemy dość standardowo, od pysznego ciasta w miejscowej kawiarence – zdecydowała Krysia. – A jutro, kochana, pójdziesz do gabinetu kosmetycznego znajdującego się po drugiej stronie ulicy i wyregulujesz sobie brwi! Czy ty kiedykolwiek to robiłaś?

Zaśmiałam się głośno. A niby po co miałabym regulować brwi?

Trzy tygodnie minęły mi na przyjemnościach, tych małych i tych większych. Masaże, zabiegi, spacery, a nawet wieczorek taneczny… Te dwie wariatki obudziły we mnie kogoś, kogo dotychczas nie znałam! Nie miałam pojęcia, że jestem w stanie tańczyć do białego rana czy z uśmiechem na twarzy znosić zabieg manikiuru. Poczułam się wyjątkowa i dostrzegłam światełko w tunelu. Zrozumiałam, że coś mnie jeszcze w życiu czeka, i mam prawo do odrobiny przyjemności.

Dobrze mi samej ze sobą!

Po powrocie z sanatorium zastosowałam się do porad Róży i Krysi, i zapisałam się do dyskusyjnego klubu książki. Okazało się, że jego członkiniami są bardzo sympatyczne panie, z którymi spotykamy się co miesiąc i omawiamy przeczytane lektury. A za trzy tygodnie nasz klub odwiedzi znana autorka powieści obyczajowych! Już nie mogę się doczekać. Tak jak i czekam z niecierpliwością na maj, kiedy to znów spotkam się z Różą i Krysią. Tym razem w Szczawnicy! 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA