„Całe życie podporządkowałam karierze, której nie zrobiłam. Teraz moja rodzina wyzywa mnie od egoistek”

Nie znałam swoich dzieci fot. Adobe Stock, Studio Romantic
„– No… tak, ale nie wypada, żeby… – Aha – znowu nie pozwala mi dokończyć – ale wypada wystawić do wiatru bratanicę. Świetnie. Zrobisz, co zechcesz. Jak zwykle zresztą. Tylko ostrzegam cię, w końcu się doigrasz. W końcu ci się uda, wszystkich do siebie zrazisz i zostaniesz sama jak palec, wielka pani gwiazdo”.
/ 05.04.2023 17:15
Nie znałam swoich dzieci fot. Adobe Stock, Studio Romantic

Telefon. Kusi mnie, by wyskoczyć z łóżka, podbiec do ładującej się komórki i wyrecytować w ucho ewentualnego „ważnego” rozmówcy: „słucham, to ja, Anna, zawsze zwarta, gotowa, otwarta na propozycje, dyspozycyjna, zdystansowana, psychicznie odporna na krytykę, fizycznie zadbana i wygimnastykowana”. Ale tego nie robię... Umiem opanować emocje, umiem je też stwarzać z niczego. Jestem aktorką, dobrą, swego czasu zebrałam kilka świetnych recenzji. Tuż po dyplomie pisano o mnie: „młoda, zdolna, dobrze zapowiadająca się”.

Wciąż mam ten wycinek z gazety

Wiele wody w rzece upłynęło od tamtego przedstawienia „Hamleta”, w którym grałam Ofelię. Już nie jestem taka młoda, ale nadal umiem grać, nawet lepiej niż kiedyś. Dlatego wierzę, że moja wielka szansa wciąż jest jeszcze przede mną… Czuję wręcz, jak się zbliża, anonsując się melodyjką komórki… Może to mój agent – tym razem z czymś lepszym niż casting do reklamy margaryny czy epizod pacjentki w serialu telewizyjnym? Albo znany producent z rewelacyjną propozycją? Albo chociaż reżyser naszego teatru? Porwał się na szekspirowskie dzieło i właśnie kompletuje obsadę.

Decyzję miał nam zakomunikować dzisiaj po południu na spotkaniu organizacyjnym. Próby od jutra. Może więc dzwoni, by osobiście i z wyprzedzeniem zaoferować mi rolę lady Makbet. Może na Ofelię jestem już zbyt dojrzała, ale do zagrania skomplikowanej postaci ambitnej żony nadaję się wyśmienicie. Właściwie nie mam rywalek. Inne koleżanki są zbyt młode, niedoświadczone, nie udźwigną przedstawienia, lub, mówiąc brutalnie, są za stare. Ja natomiast jestem w idealnym wieku i momencie życiowym. Dlatego podchodzę niespiesznie, wyciągam komórkę i wystudiowanym, lekko znudzonym tonem – żeby sobie nie myśleli, że mi tak zależy – pytam:

– Tak…?

Przeszkadzam? Spałaś? – słyszę głos starszego brata.

Przestaję grać, przed nim nie muszę udawać, zna mnie na wylot i wiecznie krytykuje. Że nie mam czasu dla rodziny, że przedkładam pracę nad więzy krwi i kobiece instynkty, że z powodu durnych ambicji zostałam starą panną, która jeszcze kiedyś gorzko pożałuje – gdy na starość nikt za darmo nawet szklanki wody mi nie poda – że zerwałam zaręczyny ze wspaniałym facetem, który przeze mnie wyjechał za granicę. Tak, ta moja ucieczka, niemal sprzed ołtarza, najbardziej mojego braciszka boli. Nie może mi jej darować, choć minęło prawie piętnaście lat. Ponoć złamałam serce jego przyjacielowi. Trudno.

Musiałam wybrać

On, chcąc mnie zamknąć w domu z gromadką pociech, złamałby mi karierę. Nie nadaję się na matkę ani żonę. Lubię swoją wolność singla. Samotność mi nie doskwiera, bo roboty huk – rólki w radio i telewizji, małe, ale liczne. Poza tym marzenia odganiają melancholię, dostarczając paliwa do dalszej walki.

– Nie, nie spałam – mruczę. – Tak, przeszkadzasz mi. Czekam na ważny telefon…

– Jak zwykle – przerywa mi. – Nic nowego. Wielka rola, która odmieni twoje życie serialowej epizodystki i gwiazdki reklam proszku do prania, wielka kreacja, za którą posypie się na ciebie grad nagród, wciąż przed tobą – ironizuje.

– Żebyś wiedział! – prycham urażona.

Potrafi być taki przykry, taki nieczuły. Wiadomo, inżynier.

– Zadzwoniłeś, żeby mi podokuczać od rana? Czego chcesz?

– Przypomnieć ci o innej roli, ważnej, przynajmniej dla twoich bliskich, którą ty traktujesz gorzej niż statystowanie w telenoweli. Wiesz, jaki dziś mamy dzień?

– To jakiś podchwytliwe pytanie? Dziś jest poniedziałek…

– Jezu! – syczy. – Dziś Marysia, twoja bratanica i chrzestna córka zarazem, ma przedstawienie w szkole. O siedemnastej. Zależy jej na twojej obecności, pani wielka artystko. Trąbiła o tym od dawna, a ty obiecałaś, że się zjawisz, więc liczę, że przyjdziesz i będziesz ją oklaskiwać.

– Och! – wzdycham, nawet z żalem. – Przykro mi, ale nie mogę. Dziś niby mam wolne, ale po południu reżyser ogłosi obsadę „Makbeta”, spodziewam się dostać jedną z głównych ról, więc …

– Więc możesz olać moją córkę? Przecież jeżeli masz dostać rolę, to ją dostaniesz! Nie musisz tego usłyszeć osobiście.

– No… tak, ale… – wiję się – nie wypada, żeby…

– Aha – znowu nie pozwala mi dokończyć – ale wypada wystawić do wiatru bratanicę. Świetnie. Zrobisz, co zechcesz. Jak zwykle zresztą. Tylko ostrzegam cię, w końcu się doigrasz. W końcu ci się uda, wszystkich do siebie zrazisz i zostaniesz sama jak palec, pani wielka… egoistko!

Przerwał połączenie. Trochę głupio wyszło…

Przez chwilę ogarniają mnie wyrzuty sumienia

Marysia to moja najwierniejsza fanka, od przedszkola chwaliła się koleżankom, że jej ciocia gra w telewizji i „na teatrze”. Podrosła i teraz sama chce iść do szkoły aktorskiej, więc... tym bardziej powinna zrozumieć, że to wymagający zawód, zazdrosny o uwagę. A mój brat? Wydawał się wściekły, jakoś bardziej niż zwykle. Ale co tam. Wzruszam ramionami. Przejdzie mu, zawsze mu w końcu przechodzi. Zdecydowałam. Nie mogę ryzykować, że moją nieobecność reżyser zinterpretuje jako brak zaangażowania albo kłopoty z dyspozycyjnością i w ostatniej chwili zmieni zdanie. Nie. To moja rola. MOJA. Czuję to. Wreszcie w wieku czterdziestu pięciu lat dostanę szansę, pokażę, na co mnie stać.

Przyszłam pierwsza. Inspicjentka uśmiecha się machinalnie. Deliberuje z kimś przez komórkę. Z jakąś szychą, sądząc po pewnej uniżoności w tonie. Po chwili niemal biegiem rzuca się w kierunku wyjścia.

– Pali się? – wołam za nią.

– Tak, niespodzianka przyjechała. Muszę po nią na dworzec wyjechać. Hej!

Pobiegła.

„Niespodzianka?” – nie rozumiem, ale wkrótce przestaję o tym myśleć, bo zaczynają się schodzić koledzy z zespołu. Podekscytowani, ale bez szaleństw. W końcu nie jesteśmy dziećmi. Marek, najbardziej prawdopodobny odtwórca roli Makbeta, puszcza do mnie oko. Reżyser spóźnia się już pół godziny. Wreszcie zjawia się w towarzystwie… niespodzianki. Na widok znanej aktorki serce we mnie zamiera. Lękam się, podejrzewam…

– Witajcie, kochani, przepraszam za spóźnienie, ale… – wskazuje gościa. – Nic nie mówiłem wcześniej, bo nie chciałem zapeszać, ale… udało się! Pani Krystyna zgodziła się zgrać w naszej sztuce.

– W jakiej roli? – wyrywa mi się.

– No, raczej nie Makbeta – żartuje reżyser – choć na pewno świetnie by sobie poradziła. – Oczywiście nasz gość zagra Lady Makbet.

– No, tak, tak… oczywiście… – potakuję, spoglądając na znaną aktorkę.

Ostatecznie dostaję rolę jednej z trzech wiedźm

Od pięknej Ofelii do paskudnej wiedźmy…? Boże! Oto droga mojej kariery. Dla niej zrezygnowałam z rodziny, z dzieci, miłości, dla niej sprawiłam zawód bratanicy, rozczarowałam brata… Zagryzam wargi i prostuję się. Nie pora na roztkliwianie się nad sobą. Jest robota do wykonania, a ja jestem profesjonalistką. Będę najlepszą wiedźmą, jaką widziało to miasto! A wielka rola? Wciąż jeszcze przede mną. Wierzę w to i czekam. Na tym polega ten zawód, na czekaniu. Muszę to uświadomić Marysi. Może lepiej, żeby została inżynierem… 

Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”

Redakcja poleca

REKLAMA