„Całe życie byłem uczciwy i rzetelny. Obrzydliwa plotka zakończyła moją karierę i zniszczyła życie mojej rodziny”

Przez fałszywą plotkę straciłem pracę fot. Adobe Stock, fizkes
„Żadne moje odwołania nie zostały uwzględnione. Nikt się nawet nie zainteresował tym, że w moim gabinecie odkryłem podsłuch, a założenie podsłuchu jest przecież nielegalne. Gdy wyjeżdżałem z całą moją rodziną z miasta, szła za mną fama łapówkarza, mąciwody i człowieka, na którego lojalność nie można liczyć”.
/ 01.09.2022 21:30
Przez fałszywą plotkę straciłem pracę fot. Adobe Stock, fizkes

Jestem samorządowcem z dziada pradziada. Niemal dosłownie. Dziadek był przez dwadzieścia pięć lat sołtysem, a mój ojciec w wieku trzydziestu trzech lat został wójtem i sprawował tę funkcję przez kolejne trzydzieści dwa lata. Od dziecka obserwowałem, jak działania ojca zmieniają rzeczywistość wokół nas. Jestem przekonany, że nie mocarni politycy w sejmie mają prawdziwy wpływ na maluczkich, ale właśnie samorząd.

Załatwiamy fundusze na szkoły, szpitale

Organizujemy miejsca pracy, przedszkola. Zapewniamy warunki rozwoju mieszkańcom. My możemy, dzięki naszej gospodarności i kreatywności, z marnej mieściny zrobić kwitnącą społeczność – lub przeputać podatki i dotacje na chybione inwestycje, czy po prostu je rozkraść. Mój dziadek i ojciec byli uczciwymi ludźmi, wszystko w ich działaniu było – to teraz takie modne słowo – transparentne. Czyli że nie dopuszczali się żadnych krętactw, jasno było widać, co i jak.

– Widzisz, synu – mawiał tata – ludzie nas wybrali po to, żebyśmy w ich imieniu zarządzali wspólnym mieniem, tak by im wszystkim lepiej się żyło. I naszym psim obowiązkiem jest to robić. No i nie zapominajmy, że my i nasze rodziny też korzystamy z tego, co wypracujemy. Okradając społeczność, okradamy samych siebie. Olewając nasze obowiązki, olewamy samych siebie. Rozumiesz?

– Rozumiem, tato – odpowiadałem.

I naprawdę to rozumiałem. Zwłaszcza że ojciec szybko włączył mnie do pracy i jako świeżo upieczony maturzysta wiedziałem więcej o działaniu gminy niż jakikolwiek inny tutejszy samorządowiec. Kiedy wróciłem do domu po studiach, tata uczynił mnie swoim zastępcą, i wyobraźcie sobie – nikt nawet się nie zająknął, że to nepotyzm.

Wszyscy widzieli, że zrobił to, bo jestem dobry

Popracowałem tak dwa lata. I wtedy do taty zgłosił się burmistrz miasta Ł. w sąsiedniej gminie, Antoni. Obaj panowie znali się od lat. Antoni właśnie został wybrany na swoją pierwszą kadencję.

– Walek – powiedział do ojca, kiedy siedzieli w stołowym nad kieliszkiem wódki i zagrychą – nie mam dobrych ludzi. Wiesz, że moja gmina była źle zarządzana, pieniądze marnowane, projekty leżą, bezrobocie szaleje. No co ci będę mówił… Przede mną ogromna robota – ciągnął. – Potrzebuję fachowców, którym mogę zaufać. Wypożycz mi syna. Chłopak łebski, energiczny. U mnie rozwinie skrzydła, zdobędzie prawdziwe doświadczenie. Jak Herkules w stajni Augiasza.

Siedziałem z nimi przy tym stole i muszę przyznać, że propozycja burmistrza mi się spodobała. W naszej gminie było mnóstwo roboty, ale właściwie prawie żadnych wyzwań. Wszystko działało jak w szwajcarskim zegarku. Ojciec pomyślał chwilę, a potem powiedział:

– Nie dałbym ci syna, Antek, bo on tu dobrą robotę robi, ale masz rację, u ciebie prawdziwa stajnia Augiasza i trzeba zrobić z nią porządek, bo ludziom się tam źle żyje. Zobaczymy, czy młodzik sobie poradzi – uśmiechnął się do mnie.

I tak trafiłem do Ł. Miałem dwadzieścia osiem lat, mnóstwo zapału, i całkiem sporo doświadczenia i wiedzy wyniesionej ze studiów. Powoli zacząłem z burmistrzem ogarniać bałagan, wypleniać chwasty z ratusza, uczyć ludzi odpowiedzialności. Już w połowie kadencji ludzie zaczęli zauważać poprawę: że coś drgnęło w miejscach pracy, że budujemy drogi, że dotacje unijne wreszcie idą na to, na co należy.

Następne wybory także wygrał Antoni

Ojciec pytał, czy zamierzam wrócić, ale ja polubiłem Ł., poczułem, że to bardziej moje miejsce niż gmina, w której rządził ojciec. Tu brałem udział w tworzeniu czegoś – u ojca tylko pilnowałem, by to, co stworzył, działało dalej. Zrozumiał, że zostanę w mieście, kiedy przedstawiłem mu Kamilę i powiedziałem, że to moja przyszła żona. A tak się złożyło, że Kamila była siostrzenicą burmistrza. Najśmieszniejsze jednak było, że kiedy ją poznałem i się w niej zakochałem, nie wiedziałem o tym…

To istotny fakt w obliczu pewnych późniejszych wydarzeń. W czasie drugiej kadencji Antoniego zostałem jego zastępcą. I tak było przez kolejne dwie kadencje. Ł., a wraz z nim cała gmina rozkwitły. Znaleźliśmy się na liście 50. najbardziej gospodarnych gmin w kraju. Aż nastała zmiana władzy. Przed kolejnymi wyborami zaczęły się podchody, wywlekanie starych brudów, że niby burmistrz dawny agent, że jego żona do kościoła nie chodzi. W walkę polityczną włączył się proboszcz i grzmiał na kazaniach, że my tu w ratuszu tylko o ciało człowieka dbamy, a duszę zostawiamy odłogiem. Chodziło mu o to, że ratusz stał na stanowisku, iż istnieje rozdział państwa od kościoła i w przestrzeni świeckiej nie ma miejsca na krzyże, a w szkołach religia – skoro już musi być – powinna odbywać się na pierwszej albo ostatniej lekcji, a w planach finansowo-rozwojowych gminy nie ma funduszy na potrzeby parafii.

Jak wierni chcą nowej dzwonnicy, to niech się na nią zrzucą. A proboszczowi marzył się powrót dawnych czasów, jak za burmistrzów przed Antonim, kiedy to ratusz padał przed nim na kolana. Ciężka praca przeciwników burmistrza dała w końcu efekty i podczas wyborów, niewielkim stosunkiem głosów, wygrał Tadeusz. Zięć ostatniego burmistrza przed Antonim.

Natychmiast przestałem być zastępcą

Rozumiem to, burmistrz musi mieć ludzi, którym ufa. Ja, co prawda, pracowałem dla mieszkańców gminy, nie dla burmistrza, ale pewni ludzie nie rozumieją koncepcji służby publicznej. Zapewne od razu w ogóle by mnie zwolnił, ale nie pozwalała na to moja umowa o pracę. Zostałem więc kierownikiem mało ważnej sekcji. Ojciec radził, bym rzucił Ł. w diabły i wrócił do domu, bo tu przyjęliby mnie z otwartymi ramionami. Ale mnie było żal tych ostatnich szesnastu lat. I tego, co osiągnąłem. Ł. stało się moim domem.

Gdyby ekipa Tadeusza pracowała uczciwie na korzyść gminy, wspierałbym ją we wszystkich poczynaniach. Ale wkrótce doszły mnie słuchy, że zastępca burmistrza chce zerwać podpisany już kontrakt na cyfryzację szkoły, zapłacić wysoką karę – i podpisać nowy kontrakt, na wyższą sumę, z lokalną firmą, należącą do syna burmistrza. Nie mogłem milczeć. Na radzie gminnej powiedziałem o tym i pokazałem dowody. Burmistrz orzekł, że jest to wspieranie lokalnych pracodawców, i on nie bierze łapówek od obcych.

– Jakich łapówek? – spytałem zdumiony. – Mamy dowody, że pan i burmistrz obłowiliście się przez te lata na kontraktach. Koniec z tym. Teraz wszystko będzie jasne i uczciwe.

– Ma pan dowody? – nie odpuszczałem. – Chcę, by je pan ujawnił.

O tym już porozmawia pan z prokuratorem – odparł burmistrz. – Czy są jeszcze jakieś pytania? – zwrócił się do rady.

– No ale jeszcze w sprawie tego kontraktu. To firma pana syna, chyba nie jest to właściwe… – odezwał się ktoś z sali.

– A żona naszego mąciwody – Tadeusz wskazał na mnie – jest siostrzenicą byłego burmistrza, nauczycielką. Pamiętacie, ile dotacji szkoła dostała, nie mówiąc już o tej cyfryzacji? Że już nie wspomnę o tym, że jakby pogrzebać, to jakieś powiązania między tamtą firmą a burmistrzem by się na pewno znalazły. Ale my nie jesteśmy tacy mściwi. Może o tym chcecie porozmawiać?

Ludzie pokiwali głowami i nikt już nie poprosił o dowody na poparcie oskarżeń. Prokurator nie skontaktował się ze mną ani tego tygodnia, ani następnego. To była zwykła obrzydliwa manipulacja burmistrza i jego zastępcy. Rzucić potwarz i patrzeć, co z tego wyniknie.

No i się zaczęło...

W gazecie pojawiła się informacja z przebiegu spotkania rady gminnej. Połowa artykułu była poświęcona mnie. Już kiedyś pisano o tym, co robię, lecz teraz każdy mój czyn był oceniany pod kątem „łapówkarstwo i złodziejstwo”. Tak, by udowodnić tezę. Oczywiście w miasteczku ludzie zaczęli plotkować. I rzadko kto zauważał, że przecież nie pokazano żadnych dowodów, i że słowa o prokuratorze się nie potwierdziły. Mówiono za to:

– No taki niby uczciwy, a patrzcie, łapówkarz. Wyszło szydło z worka.

– Rzeczywiście jego żona to siostrzenica byłego burmistrza. Tak krzyczą, że teraz gmina kumoterstwem stoi, a sami to dynastię sobie robili. Dynastię łapówkarzy i złodziei.

– A że jakoś nie pławi się w luksusie? Pewnie cały hajs w banku trzyma. Zawsze był skąpiradłem, kasę gminy też liczył dwa razy, zanim na coś wydał.

W ciągu kolejnych kilku miesięcy zastępca burmistrza wymienił niemal cały zespół pracowników ratusza. W sukurs przyszła mu nowa ustawa o służbie cywilnej. Też zostałem zwolniony, i to dyscyplinarnie. Powód? Pewnego dnia przyszła do mnie księgowa, jeszcze ze starej ekipy, i powiedziała, że burmistrz chce przekazać pieniądze unijne z funduszu celowego na naprawę dachu plebanii. Postanowiłem poinformować o tym odpowiednie instytucje… Tego samego dnia oboje – ja i księgowa – dostaliśmy dyscyplinarki za „działanie na szkodę gminy”. Żadne moje odwołania nie zostały uwzględnione. Nikt się nawet nie zainteresował tym, że w moim gabinecie odkryłem podsłuch, dzięki czemu tak szybko zastępca burmistrza dowiedział się o „zdradzie”. A założenie podsłuchu jest przecież nielegalne. Gdy wyjeżdżałem z całą moją rodziną z Ł., szła za mną fama łapówkarza, mąciwody i człowieka, na którego lojalność nie można liczyć… 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA