„Całe życie byłam zahukaną kurą domową. Mąż był panem i władcą, zabraniał mi się rozwijać, a nawet dbać o wygląd”

Mąż chciał, żebym była jego służącą fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„– Co ty z siebie zrobiłaś! Nie wyglądasz już jak skromna żona przy mężu! Nigdy nie ma cię w domu i nie chodzisz do kościoła. Tu jest twoje miejsce. Dosyć tych głupot, hobby, gadania o wyjazdach! Oszczędzamy na starość, na choroby. Wydaje ci się, że masz 20 lat? Jesteś stara, Jadźka, stara! Masz 65 lat i nie myśl, że coś na ciebie jeszcze czeka”.
/ 14.07.2022 12:30
Mąż chciał, żebym była jego służącą fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Owszem, mam swoje lata, czasem coś mnie zaboli, gdzieś mi coś strzyknie. Ale czy to znaczy, że jedynym moim zmartwieniem ma być to, w co się ubrać do trumny?! Zastanawiam się, jak powinnam podejść do tej historii. Czy opisać z zachwytem moje nowe życie i otrąbić wszystkim pochwałę szukania odpowiedzi na niezadane pytania? A może przestrzec tych, którzy – choć sądzą, że mają dobrze – chcą mieć jeszcze lepiej?

A nuż odkryjemy, że wcale nam nie było dobrze…

Mój wzlot – lub upadek, zależy, od jakiej strony na to spojrzymy – zaczął się w dniu, kiedy zadzwoniła Gośka.

– No, Jagoda, to już jestem i nigdzie się nie wybieram. Kawa, kino i tańce?

Ona jako jedyna nazywała mnie zawsze Jagodą. Dla innych ludzi zawsze byłam Jadwigą lub Jadzią. Szczerze mówiąc – nie znosiłam tego imienia. Niestety, moje nieśmiałe próby namówienia rodziny czy męża, by nazywali mnie jak Gośka, spełzły na niczym. Mąż, Olgierd, popatrzył na mnie wtedy krytycznie – wiecie, tak od stóp do głów – po czym powiedział:

Dla mnie wyglądasz jak Jadzia.

Poczułam się nijako. Gośka była moją przyjaciółką od piaskownicy i moją świadkową na ślubie…

– Jagoda, zastanów się. To pierwszy facet, który zwrócił na ciebie uwagę – mówiła. – Masz dopiero 19 lat. Popróbuj, przekonaj się, czego chcesz. W końcu, co my o sobie teraz wiemy? Jak dzieci we mgle jesteśmy.

– Powtarzasz to, co mówi twoja ciotka – najeżyłam się.

– I co z tego – wzruszyła ramionami. – Jest mądra, doświadczona i wie, co mówi. Trzeba uczyć się od najlepszych, a nie na własnych błędach. Wtedy może być za późno.

– Znów ją powtarzasz. Nie masz własnych myśli?

– Moje jeszcze są bez sensu – odparła. – A poza tym, jeśli się całkowicie zgadzam z czyjąś opinią, to czy ona nie staje się wtedy także moja?

Gośka zawsze była inna od naszych rówieśników

Mądra. Otwarta. Szukająca. W tych swoich poszukiwaniach zwiedziła pół świata, miała chyba z dziesięć profesji, urodziła i wychowała trójkę dzieci, każde miało innego ojca. No i nie miała męża. Tego właśnie nie rozumiałam, i tej jednej rzeczy nie pochwalałam. Gdybym jej tak dobrze nie znała, pewnie uważałabym ją za puszczalską, ale nie potrafiłam, bo wiedziałam, że nią nie jest. Wywoływała we mnie pewien dysonans emocjonalny – zaprzeczała opiniom, które wrosły we mnie za sprawą wychowania i propagandy. Czasami miałam takie niewygodne wrażenie, że gdyby nie przyjaźń z Gośką – setki przegadanych godzin, sprzeczek, wymienianych opinii – byłabym bardziej skostniała, bardziej osądzająca, bardziej… moherowa.

A tak, mimo że w dorosłym życiu spotykałyśmy się bardzo rzadko – przez ostatnie 15 lat ani razu nie przyjechała do Polski – to pisała długie listy, piękne. Listy, po których czułam wewnętrzny niepokój, jakbym wyczuwała, że gdzieś tam naprawdę jest inny świat i kobieta może inaczej żyć. Kiedyś – miałam wtedy może 30 lat – pokazałam jeden z listów Olgierdowi i powiedziałam:

– Czasami chciałabym żyć jak ona.

Spojrzał na mnie tak, jak on potrafi.

Nie jesteś stworzona do takiego życia – powiedział. – Jesteś tu, gdzie twoje miejsce. Nie powinnaś czytać jej listów, bo tylko mieszają ci w głowie.

Olgierd… mój mąż. Mój… pan?

Kiedyś naprawdę tak myślałam i nie miałam nic przeciwko. Dlatego denerwowała mnie opinia Gośki, że powinnam poznać innych mężczyzn, by wybrać właściwego. I że akurat Olgierd niezupełnie jest w stanie dać mi szczęście. Kochałam Olgierda i chciałam za niego wyjść. I co, że był dla mnie pierwszy? Byłam porządną dziewczyną, dziewicą, która stała się kobietą w noc poślubną… No, dwie noce później, kiedy mąż wytrzeźwiał na tyle, że przypomniał sobie, po co jest żona. I nie, nie będzie to opowieść o żonie pijaka, który pije, bije, ale dobrze że jest, i że trzeba nieść ten krzyż itd.

Będzie to opowieść o kobiecie, która pewnego dnia – w jesieni życia – nagle odkryła, że żyła nie swoim życiem. A ten dzień był ponury, mokry i pochmurny – zima z niechęcią odchodziła, wiosna jeszcze nie do końca miała odwagę ją przepędzić. Ale kiedy weszłam do kawiarni i po piętnastu latach ujrzałam swoją odwieczną przyjaciółkę, nagle zrobiło się lato. Jak na swoje 65 lat wyglądała… akurat. Miała zmarszczki tam, gdzie powinna je mieć w jej wieku. A jednocześnie była młoda.

Ta młodość biła ze spojrzenia Gośki

Z uśmiechu, z uścisku, w jakim zamknęła mnie na powitanie. I pachniała świeżością nastolatki.

– Jagoda, tak dobrze cię znów widzieć w realu, nie tylko na zdjęciach. Naprawdę nie masz zmarszczek! A patrząc na zdjęcia, które mi przysyłałaś, już myślałam, że zaprzyjaźniłaś się z obróbką graficzną.

Nie od razu zrozumiałam, o czym mówi, my w domu nie mamy nawet komputera. A kiedy przychodzę do syna i widzę wnuków grających w jakieś rąbanki albo gdy córka opowiada mi o tańszych aptekach w internecie, nie bardzo rozumiem, o czym mówią. To znaczy – nie rozumiałam, dopóki Gośka nie włączyła mnie na powrót w swoje życie. Pamiętam, że na tamtym spotkaniu mieszałam kawę i z otwartą buzią słuchałam rewelacji.

– No więc, kochana, wróciłam. Skończyłam 65 lat i myślę, że wystarczy tego pałętania się po świecie. Widziałam wszystko, co chciałam zobaczyć. Sądziłam, że potrwa to krócej, może 10 lat, pamiętasz, jak mówiłam, że wrócę na 35. urodziny, ale świat okazał się większy i ciekawszy niż sądziłam. Szkoda, że nie wyjechałaś ze mną. Ale teraz koniec, moje ciało już pragnie odpoczynku. A ja muszę sobie spisać wszystko i poukładać. No i poznać rozkosze czegoś, co do tej pory mi umykało.

– Czego? – udało mi się wtrącić.

– Życia małżeńskiego, oczywiście. Wychodzę za mąż i chcę, żebyś została moją świadkową.

Łyżeczka wypadła mi z ręki. Gośka poznała Witolda na wieczorze autorskim w Genewie. Jego wieczorze autorskim. On pisze kryminały po angielsku, ale jest Polakiem i na starość – ma 68 lat – postanowił wrócić do ojczyzny. 

Małżeństwo na starość?

– To był znak – roześmiała się. – Zakochałam się chyba już na drugiej randce. Kupujemy dom pod miastem, będziemy pisać książki i kochać się. I żyć spokojnym życiem emerytów.

– Emerytów – parsknęłam. – Ty nigdy nie będziesz emerytką.

Gośka przechyliła głowę…

– Na emeryturze człowiek powinien wreszcie odkryć, kim jest naprawdę i robić to, na co nigdy nie starczało mu czasu – powiedziała. – A co ty robisz?

Masz zagraniczne pojęcie emerytury – prychnęłam. – Masz pieniądze, zdrowie i niezwyczajny charakter. Ty nigdy nie będziesz klasycznym emerytem. Ja jestem.

Przez 40 lat pracowałam jako bibliotekarka. Często na pół etatu, gdy wychowywałam dzieci. Od 5 lat na emeryturze. Robiłam to, co zawsze – opiekowałam się domem, mężem, wnukami. Dziergałam swetry na drutach, chodziłam do kościoła, gotowałam obiady, cerowałam… Wieczorami siadywałam z mężem przed telewizorem, potem kładliśmy się spać. Książka… zazwyczaj po kilku stronach zasypiałam przy wtórze chrapania Olgierda, bo dzień był męczący, a ja nie taka znów młoda. I taką widziałam przed sobą przyszłość – raz w roku wyjazd do kuzynki na Podlasie, na grzyby. Może jakieś wczasy w Ciechocinku. Pragnęłam tylko jednego – nie skończyć jak mój ojciec na wózku albo matka w łóżku.

Żebym do końca miała władzę nad ciałem i umysłem

Gośka stwierdziła:

– Umarłaś za życia. Ale ja cię obudzę z martwych, Jagódko.

Szczerze mówiąc, myślałam, że Gośka jest jakimś dziwolągiem życiowym – i nagle okazało się, że takich jak ona – w mniejszym lub większym stopniu – jest więcej. Wprowadziła mnie do klubu seniora. Nauczyłam się grać w brydża. Odkryłam, że lubię malować. Fridą Kahlo nigdy nie będę, ale malowanie sprawia mi przyjemność! Joga dla seniorów sprawiła, że zaczęłam się lepiej czuć i schudłam. Gośka zaprowadziła mnie też do swojego fryzjera i kosmetyczki (jakim cudem po niemal 40 latach nieobecności w Polsce tak szybko znalazła „swoich”: fryzjera, kosmetyczkę, księgarza i dziesiątki znajomych – nie mam pojęcia). I do sklepu z tanimi ciuchami, gdzie udało jej się wygrzebać cuda za kilka złotych.

Pół roku pod skrzydłami przyjaciółki zmieniło mnie i zewnętrznie, i wewnętrznie. Otworzył się przede mną cały świat – okazało się, że internet to nie czarna magia, a ja lubię pisać bloga. W moje serce, żyły i duszę wlała się nowa energia i kolejne 20 lat życia, jakie mnie, mam nadzieję, czekają, nie muszą wyglądać niczym ciąg szarych, nudnych dni. Nigdy nie wyjeżdżałam za granicę, a tu nagle pojawiła się okazja zwiedzenia Pragi, Wiednia, może pojadę do Paryża…

– Jasne, że pojedziesz! – krzyknęła Gośka. – Przecież macie oszczędności. Uszczknij trochę, by coś zrobić dla siebie. Masz tylko jedno życie, a świat jest taki wielki.

W tej całej beczce miodu była łyżka dziegciu – mój mąż

Olgierd z coraz większą niechęcią patrzył, jak z poczwarki zmieniam się w motyla. Przez cały czas od powrotu Gośki krzywił się, ilekroć o niej wspominałam. Jak tylko wyczułam, że był na granicy zakazania mi widywania się z nią, przestałam mówić, że wychodzę na spotkanie do klubu; kłamałam, że idę do kościoła. Albo na zakupy. Albo do córki. Dzieci sekundowały mojej przemianie i kryły mnie przed ojcem, choć nie były z tego powodu zadowolone. Zwłaszcza Monika.

– Mamo, przestań zachowywać się jak niewolnica, która boi się dezaprobaty pana i władcy! – przekonywała mnie. – Czasy się zmieniły. Już nie musisz podporządkowywać się starym tradycjom. Żyć jak za dawnych czasów, kiedy kobieta nie miała prawa głosu, bo bez męża nie miała za co żyć. Ojciec chce, żebyś nadal była kurą domową, która robi mu obiadki i podaje kapcie. A czy on kiedykolwiek zrobił coś dla ciebie? Powiedział, że jesteś wspaniała? Zapytał, o czym marzysz? Zawsze tylko on był ważny.

Z biegiem mijających tygodni, kiedy moje oczy otwierały się coraz szerzej, gdy zaczynałam pojmować, że zmarnowałam swoje życie na dreptanie z kuchni do łazienki, od stołu do łóżka, zrozumiałam, że Gośka, Monika i inni mają rację. Że nie powinnam ukrywać przed mężem tego, że mam zainteresowania, hobby, że lubię malować, grać w brydża, jeździć na rowerze, i że już nie mam ochoty codziennie gotować obiadów, i że chcę zobaczyć trochę świata, pójść choć raz w miesiącu do teatru czy na tańce…

Nowe życie mi ciążyło

Problem w tym, że czułam się trochę winna, że już nie jestem tradycyjną żoną. Jakbym w pewien sposób zdradziła go, choć przecież nie szukałam i nie mam zamiaru szukać innego mężczyzny. Myślę, że wciąż kocham Olgierda tą miłością poślubionej kobiety na dobre i na złe. Gdzieś we mnie nadal tkwi to przekonanie, że co Bóg połączył, tylko śmierć może rozłączyć. A i to nie na pewno. Z tym wewnętrznym przeświadczeniem niespecjalnie można walczyć, bo jest jak część twojej duszy.

Jednak to nie znaczy, że trzeba być ślepym na całą resztę tego, co można zrobić ze swoim życiem. Nie, kochany, nie zabronisz mi żyć Ale przyszedł ten dzień – a było to jakieś 10 miesięcy po powrocie Gośki – kiedy wreszcie zgodziłam się pójść do fryzjera, który ściął mi włosy w nowoczesny sposób, zlikwidował trwałą i ufarbował je na naturalny złocisty blond. Kosmetyczna zrobiła mi manikiur, wyrównała brwi i nauczyła robić delikatny makijaż. Włożyłam ciuchy wygrzebane w ciucholandzie i pokazałam się tak mężowi. Oczekiwałam zachwytu – bo naprawdę wyglądałam zupełnie inaczej – młodziej i piękniej. Chciałam… tak, chciałam obudzić go, wyrwać z emeryckiej zapaści, która trzymała go w fotelu z pilotem w ręce.

Zobaczyć w jego oczach to, co widziałam w oczach Witolda, gdy patrzył na Gośkę. I chciałam móc znów spojrzeć na męża tak, jak ona patrzyła na swojego narzeczonego. Moja przemiana była przygotowaniem na ich ślub. Miałam być przecież świadkową przyjaciółki.

Co ty z siebie zrobiłaś! – ryknął Olgierd. – Wiedziałem, że mnie okłamujesz, dajesz się omotać tej wiedźmie. Nie pozwalam! Nigdy nie ma cię w domu i nie chodzisz do kościoła. Tu jest twoje miejsce. Dosyć tych głupot, gadania o wyjazdach! Oszczędzamy na starość, na choroby. Wydaje ci się, że co, masz 20 lat? Jesteś stara, Jadźka, stara. Masz 65 lat i nie myśl, że coś na ciebie jeszcze czeka.

Wtedy trafił mnie szlag

Nagle dotarło do mnie, jak czułam się przez niemal całe moje życie – znudzona, przytłumiona, przybita, szara ciałem i duchem. Miałam wrażenie, że świat wokół mnie przypomina zatęchły, ciasny pokój, w którym znam wszystkie zakamarki. I jak czuję się teraz – radosna, ożywiona, pełna planów, oddychająca pełną piersią, z zafascynowaniem patrząca na wielki, kolorowy świat pełen sekretów do odkrycia. Powiedziałam to mężowi.

– Kocham cię – wyznałam na koniec. – Ale moja miłość jest tak samo przykurzona jak całe nasze życie. A chcę, żeby zalśniła. Proszę, wejdź razem ze mną w ten nowy, ciekawszy świat. Odżyjesz, odmłodniejesz jak ja.

Nie chciał. A przede mną pojawił się wybór – albo ulegnę i wrócę do dawnego życia, albo odetnę się od starego. Wybrałam trzecie wyjście – przestałam być grzeczną żoną, choć nie wyprowadziłam się z domu. Urządzam czasem brydże, jeżdżę na wycieczki ze znajomymi z klubu seniora, ćwiczę jogę na dywanie w salonie, no i kupiłam komputer. Od kilku miesięcy nie rozmawiamy z Olgierdem, ale mam nadzieję, że pewnego dnia przestanie być takim osłem i pójdzie za mną, tak jak ja przez całe życie szłam za nim. Byle nie było za późno. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA