„Cała rodzina miała na mnie plan. Najpierw kształcili mnie na malarza, potem na piosenkarza, a w końcu na pisarza”

chłopak który jest załamany przeciwnościami losu fot. Adobe Stock, bodnarphoto
– Po co uczyć Przemusia na malarza? Jeden człowiek lubi kwiatki, inny pejzaże, a znowu trzeci nowoczesne mazańce. A jak on wyjdzie na scenę, to wszystkie laski będą piszczeć z zachwytu. Rysunki pokazały nam tylko, że ma duszę artysty. Mówię wam, że jego przeznaczeniem jest zostanie kimś takim jak Abba – twierdziła ciocia Mela.
/ 27.05.2021 21:18
chłopak który jest załamany przeciwnościami losu fot. Adobe Stock, bodnarphoto

O tym, jakie los zgotował mi przeznaczenie, po raz pierwszy dowiedziałem się w wieku siedmiu lat. Ponieważ miałem po raz pierwszy iść do szkoły, cała rodzina zebrała się na uroczystym obiedzie. Przyjechały dwie moje ciotki z mężami, dwie babcie z dziadkami, do stołu zasiedli też moi rodzice. Ścisły trzon rodzinki, w której tylko ja byłem dzieckiem. Pomyśli zatem ktoś, że byłem rodzinnym jedynakiem, czyli jakby potrójnie rozpieszczanym. Nic z tego.

Problem w tym, że choć byłem dla wszystkich oczkiem w głowie, to każdy widział dla mnie odmienną przyszłość. I każdy miał wobec mnie swoje, niekiedy dość surowe, wymagania.

Jak już wspomniałem, wszystko zaczęło się na rodzinnym obiedzie

Wszyscy obecni starali się wbić mi do głowy przekonanie, że nauka to bardzo ważna rzecz w życiu każdego człowieka.

– Im więcej dowiesz się dziś – stwierdził dziadek Karol – tym ważniejszym człowiekiem będziesz jutro.
– Święte słowa – dodał dziadek Stefan i poklepał mnie po ramieniu jak trener zawodnika startującego w maratonie.

Wtedy nie wiedziałem, że owe prawdy przekazywali mi dwaj panowie, którzy swoim córkom już po maturze kazali iść do pracy, więc z przejęciem słuchałem dziadkowych pouczeń. Na ten uroczysty dzień przygotowałem dla obu babć laurkę. Za kwiatowy obiekt wziąłem astry, które pięknie rozkwitły w naszym ogródku. Nie powiem, kwiaty wyszły mi bardzo zgrabnie. Kiedy zatem wręczyłem babciom pokolorowane kredkami obrazki, obie zakrzyknęły jednym głosem:

– To palec Boży. Tylko spójrzcie. Ach, z jakim uczuciem to jest narysowane. Jak nic z Przemusia będzie malarz!
– Oby nie pokojowy – zadrwił wujek Zenek, ale natychmiast został zakrzyczany przez wszystkich, że nie wolno zapeszać, i jak w ogóle coś takiego mogło przyjść mu do głowy.
– A co w tym złego? – zdziwił się. – Przecież ja z mojego malowania całkiem dobrze utrzymuję całą rodzinę. Babcie jednak widziały we mnie artystę, a nie rzemieślnika.
– Może i nie wyrośnie z niego Michał Anioł lub inny da Vinci, ale może chociaż jaki Kossak – rozmarzyła się babcia Miecia. – Taki to ładnie maluje i wszyscy chcą go kupować.
– On już nie żyje – rzucił tata.
– No proszę – ucieszyła się babcia. – Nawet po śmierci rodzina robi dobre interesy na jego obrazach.

Myślę, że to właśnie ten punkt przeważył w rodzinnej kalkulacji, co powinno ze mnie wyrosnąć. Uznano, że dobrze się składa, że mogę kształcenie plastyczne rozpocząć tak wcześnie. Wszyscy uradzili też, że złożą się na prywatnego nauczyciela rysunku.

Ale może on jednak zostanie piosenkarzem!

I tak oto zaczęła się moja malarska epopeja. Lekcje rysunku pobierałem do szóstej klasy szkoły podstawowej. Wtedy ciocia Mela przypadkowo nakryła mnie, jak śpiewam razem ze swoim idolem, który właśnie występował w telewizji.

– Gdybyście usłyszeli, jaki on ma mocny głos! – ogłosiła swoje rewelacje przy niedzielnym obiedzie rodzinnym. – No i ta chrypka. Po co uczyć Przemusia na malarza? Jeden człowiek lubi kwiatki, inny pejzaże, a znowu trzeci nowoczesne mazańce. A jak on wyjdzie na scenę, to wszystkie laski będą piszczeć z zachwytu. Rysunki pokazały nam tylko, że ma duszę artysty. Mówię wam, że jego przeznaczeniem jest zostanie kimś takim jak Abba.

– Ale Abba to zespół muzyczny… – wtrącił nieśmiało tata.
– Słyszałem, że zgarniali szmal łopatami – rozmarzył się wujek Zenek. – Dosłownie ło–pa–ta–mi.

Ten szmal i łopaty założyły rodzinie klapki na oczy. Zostałem dla nich Abbą, i tyle. Od tego też dnia coraz rzadziej chodziłem na lekcje rysunku i coraz częściej na lekcje śpiewu i muzyki. Bo wiadomo, że samo śpiewanie już artyście nie wystarczy. Stąd też taki gość musi umieć grać na pianinie. Rodzina zrobiła zrzutkę i wkrótce w moim pokoju stanęło pianino, zaś mama pilnowała, żebym codziennie ćwiczył co najmniej przez godzinę. Po trzech latach już całkiem dobrze radziłem sobie na klawiaturze. Mimo znacznych postępów nauczyciele nadal kazali mi ćwiczyć palcówki. Było to pozornie plumkanie bez składu i ładu.

Postronnych słuchaczy przyprawiało ono o szaleństwo, ale w nauce gry miało swój dalekosiężny sens i cel. Tamtej niedzieli miało mnie nie być w domu na rodzinnym obiedzie. Coś jednak nie wypaliło. Kiedy przyszła rodzina, postanowiłem się nie ujawniać i spokojnie spędzić czas z ulubioną książką w swoim pokoju. Dzięki owemu wybiegowi zostałem mimowolnym świadkiem rodzinnej rozmowy.

– Ja mam już gry Przemusia na pianinie powyżej uszu – stwierdził mój tata desperackim głosem. – Jeszcze rok takiego brzdąkania i podetnę sobie żyły. To nie na moje nerwy.
– No i na ostatnim przeglądzie młodych talentów – odezwała się ciocia Mela – nikt Przemusia nie zauważył.
– A nie mówiłam, że nie ma co tak szukać w nim na silę talentu? – fuknęła mama. – Mówiliście, że jego przeznaczeniem jest malarstwo. Nie oponowałam. Potem, że los chce, aby został wielkim piosenkarzem… Proszę bardzo. Ja tylko przyglądałam się z boku. I wyszło na moje.
– Niby co? – zapytał dziadek Karol.
Przeznaczeniem naszego Przemusia jest zostać wielkim pisarzem – mama podsumowała swoją wypowiedź.
– Zdolności artystyczne do malowania i śpiewania podpowiadały, że Przemuś ma uzdolnienia, ale…
– Myślisz, że za trzecim razem trafimy w dychę? – rzucił wujek Zenek.
– Jestem pewna! – stwierdziła mama.

Na dowód swoich słów zacytowała wiersz, który, jak zapewniła, przez przypadek znalazła pod moją poduszką. Miłosnego zwrotkowca napisałem dla Oli i rzecz jasna nie zamierzałem go nigdy jej pokazać. A tu taki rodzinny przypał. Kiedy mama skończyła czytać, w domu zapadła cisza.

– Mocne – rzucił dziadek Stefan.
– To znaczy, że chłopak niebezpiecznie idzie w dorosłość – dopowiedział dziadek Karol.
– Czy rozmawialiście z nim o… – zaczęła ciocia Mela. – No, wiecie… Czy on wie, że jak chłopak i dziewczyna… że potem wszyscy mogą mieć kłopoty?
– Ale on nie zamierza z nikim iść do łóżka – zaprotestowała mama. – Przemuś tylko napisał, że kocha.
– Z moim zięciem, a twoim mężem, też było podobnie – stwierdziła babcia Miecia. – Najpierw znajdowałam u ciebie w pokoju wiersze, a potem powiedziałaś, że jesteś w ciąży.

Nie chciałem tego wszystkiego słuchać. Byłem koszmarnie zły, że mama odkryła moją tajemnicę, i na dodatek nie uszanowała prywatności. Kiedy dwie godziny później wróciłem do domu, nikt nie robił do niczego aluzji, jakby w ogóle nie było tematu. Wszyscy natomiast orzekli, że podobno nieźle mi w szkole idzie z języka polskiego. Byłoby więc dobrze, gdybym pomyślał o polonistyce.

I rzeczywiście po maturze zdałem na uniwerek, na rodzimą filologię

Na moim roku byłem jedyną osobą, która nie chciała, by jej nazwisko utrwaliło się w pamięci milionów czytelników dziś i na dziesiątki milionów lat po śmierci. Ja na studiach zacząłem grać w studenckim kabarecie, który zyskał w Warszawie nawet sporą popularność. Na jednym z obiadów rodzinnych rodzice zapytali, czy przypadkiem nie marzy mi się aktorstwo?

Ciocia Mela zaś stwierdziła, że może to był ten artystyczny kierunek mojej przyszłej kariery, który rodzina przeoczyła, a który podpowiadał im los. Na szczęście tym razem wystarczyło powiedzieć nie, i dali mi spokój. Po skończeniu nauki zacząłem rozglądać się za pracą. Znalazłem ogłoszenie, że poszukują młodego i rzutkiego dyrektora domu kultury w pewnej podwarszawskiej miejscowości. Wysłałem CV. Po przejściu wstępnej selekcji zostałem poproszony na rozmowę indywidualną.

W jej trakcie okazało się, że nie tylko ktoś pamięta mnie z kabaretowego występu. Miałem też szansę pokazać, że znam się na muzyce (i fajnie gram jazz na fortepianie). Pokazałem też, że znam się na malarstwie (od ręki wykonane szkice przypadły do gustu członkom komisji). Dwa dni później dowiedziałem się z maila, że moja kandydatura na stanowisko dyrektora domu kultury została zaakceptowana.

– A to dlatego, że pokazałem, że znam się na matematyce, zwłaszcza zaś na rachunkowości – oznajmiłem zebranej wokół niedzielnego stołu rodzinie. – Jednym słowem, wszystkie moje uzdolnienia zapewniły mi sukces. Myślicie, że właśnie to było mi pisane?

Spojrzałem pytająco na rodzinę. Po chwili zastanowienia wszyscy bąknęli, że to wielce prawdopodobne. Co prawda wujek Zenek spytał, ile będę zarabiać, ale chyba ciotka Mela kopnęła go w kostkę, bo skrzywił się lekko i zamilkł.

– Jesteśmy z ciebie dumni – mama mnie przytuliła. – W końcu taki dyrektor to nie byle kto. Jestem pewna, że to sprawka twojego przeznaczenia.

Chyba miała rację, bo jestem dyrektorem domu kultury od wielu lat, i uwielbiam moją pracę. A kiedy patrzę na ścianę pełną dyplomów uznania i wyróżnień, to myślę, że jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Dzięki mojej rodzinie. 

Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy

Redakcja poleca

REKLAMA