„Myślałam, że nic nie zniszczy naszej przyjaźni, ale bardzo się rozczarowałam. Przyjaciółka okazała się podłą wydrą"

kłótnia przyjaciółek fot. Adobe Stock, JackF
„Wbrew woli męża i rodziców uczyniłam Ilonę matką chrzestną Wioli, bo chciałam jej w ten sposób wynagrodzić brak rodziny. Byłam przekonana, że doceni mój gest i będzie najlepszą matką chrzestną na świecie. Jej >>drobne<< potknięcia wychowawcze czy podkopywanie mojego autorytetu tłumaczyłam brakiem doświadczenia”.
/ 05.05.2023 14:30
kłótnia przyjaciółek fot. Adobe Stock, JackF

Ilona zawsze była zaborcza wobec ludzi i źle znosiła niepowodzenia. Krążyły plotki, że rozbiła niejedno małżeństwo i prześladowała swoje pracownice, ale nie chciało mi się w to wierzyć, bo zawsze mogłam na niej polegać. Sądziłam, że ludzie po prostu nie znoszą jej barwnej, nietuzinkowej osobowości i z czystej zawiści wymyślają na jej temat niestworzone historie.

To ja jestem jej przyjaciółką, a nie moje dziecko

Wbrew woli męża i rodziców uczyniłam Ilonę matką chrzestną Wioli, bo chciałam jej w ten sposób wynagrodzić brak rodziny. Byłam przekonana, że doceni mój gest i będzie najlepszą matką chrzestną na świecie. Jej „drobne” potknięcia wychowawcze czy podkopywanie mojego autorytetu tłumaczyłam brakiem doświadczenia. Rozgrzeszałam ją z notorycznego łamania zasad wpajanych przez nas dziecku, spełniania każdej zachcianki małej. Nie oponowałam nawet, kiedy zabrała szesnastoletnią Wiolę na weekend do Rzymu, jakby zapominając, że to ja jestem jej przyjaciółką, a nie moje dziecko. Dopiero kilka lat później, gdy przekonała moją córkę do zatrudnienia się w swoim salonie kosmetycznym, coś we mnie pękło.

– Po co mieszasz się w nasze sprawy? Mącisz Wioli w głowie? – zaatakowałam ją. 

– Nie jest już dzieckiem i ma prawo do własnego życia! Powinnaś już dawno odciąć pępowinę – odparowała.

– Nie mówiłaś, że chcesz zostać kosmetyczką. Pomoglibyśmy ci z tatą, gdybyś złożyła papiery na studia. Nie powinnaś marnować talentu matematycznego – próbowałam przemówić Wioli do rozsądku.

Wszystko na nic. Uparła się, że ma dość proszenia nas o pieniądze i chce sama się utrzymywać. Zapewniała mnie, że za rok pomyśli o studiach, tylko kiedy miałaby się uczyć, skoro do późnych godzin nocnych przesiadywała w zakładzie Ilony? Aż trzęsło mnie na myśl, że moje jedyne dziecko marnuje sobie życie, ale gadaniem uzyskałam jedynie tyle, że Wiola wyprowadziła się do mieszkania wynajętego z koleżanką z pracy. Nie mogłam poruszyć przy niej tematu ciotki, pracy czy studiów, bo groziła, że więcej się nie zobaczymy.

Milczałam

Gruba warstwa makijażu czy doczepiane rzęsy nie były w stanie zatuszować podkrążonych oczu i niepokojąco zapadniętych policzków. Ona z dumą obnosiła się z nowym rozmiarem 34, ja z przerażeniem obserwowałam, jak długo przeżuwa podczas obiadu kolejny liść sałaty. Bałam się jednak odezwać, żeby jej nie stracić.

– Biorę nadgodziny, bo odkładam na własne mieszkanie, dlatego tak wyglądam – bąknęła wreszcie któregoś dnia.

– Trzeba było tak mówić od razu! Mamy trochę oszczędności, weźmiemy kredyt i ci pomożemy – odparłam natychmiast.

Uniosła się honorem, mój mąż także nie wykazywał entuzjazmu. Twierdził, że mieszkanie to poważne zobowiązanie, a nasza córka ma pstro w głowie. Ja się jednak uparłam. „Kredyt sprawi, że będzie musiała pomyśleć o przyszłości, porządnym zawodzie, więc pójdzie po rozum do głowy i zostawi firmę Ilony” – zacierałam ręce z radości i jak zwykle się pomyliłam.

My spłacaliśmy kredyt, bo przecież Wiola go nie chciała, a ona nadal siedziała w zakładzie ciotki w świątek, piątek i niedzielę. Była tak zajęta, że nie miała nawet czasu wpaść do nas na niedzielny obiad. Żeby spotkać się z córką, musiałam iść do salonu Ilony. Przyznam szczerze, że nie lubiłam tych wizyt, bo nie podobała mi się panująca w tym miejscu atmosfera, ale skoro moje dziecko dobrze się tam czuło, musiałam spuścić z tonu

W pewnym momencie zauważyłam, że Wiola zaczyna się zmieniać. Poweselała, chyba trochę przytyła, a z pewnością stała się bardziej czuła wobec mnie i ojca. Zaczęła podrzucać nam drobne upominki i obiecywać wspólne weekendy. Chociaż z reguły nie dotrzymywała obietnic, to cieszyłam się z jej szczęścia. „Trudno, może ten zawód jest jej pisany, a ja niepotrzebnie upierałam się przy studiach?”– zastanawiałam się po naszych spotkaniach.

Dowiedziałam się, o czym plotkowało miasto

Jako ostatnia dowiedziałam się o tym, o czym od dawna plotkowało całe miasto – że moje dziecko żyje w nieformalnym związku z żonatym pięćdziesięciolatkiem, mającym synów w jej wieku. Oczywiście w pierwszej chwili Wiola wszystkiemu zaprzeczyła. Dopiero Ilona przyparta do muru wyznała mi prawdę.

– I nic z tym nie zrobiłaś? Przecież jesteś jej matką chrzestną! Powinnaś ją chronić! – rozpłakałam się z bezsilności.

– Skąd wiesz, że ten związek nie ma przyszłości? – odpowiedziała, patrząc mi prosto w oczy. – Nie znasz Stefana, to porządny człowiek, nie skrzywdzi Wioli. Dobrze go znam. Zawsze dba o swoje kobiety.

Z wrażenia odebrało mi mowę, bo jaka przyszłość mogła czekać moje dziecko u boku kogoś takiego? I co znaczyło, że zawsze dba o swoje kobiety? Powinnam była od razu zapytać o to Ilonę, ale przybita zarzuciłam jej jedynie niewdzięczność.

– Tak nie postępuje przyjaciółka – wyrzuciłam jej.

Roześmiała mi się w twarz i kazała wydorośleć. Mojego męża, który pojechał jej wygarnąć, nawet nie wpuściła do zakładu. Zza zamkniętych drzwi słyszał jedynie, jak krzyczała do Wioli, że ma walczyć o swoje szczęście i nie słuchać starych zgredów. Mąż omal nie dostał zawału. Przerażona zakazałam mu zajmować się dalej tą sprawą.

– Życia za Wiolę nie przeżyjemy. Możemy jedynie czekać, aż nasze dziecko zmądrzeje – tłumaczyłam mu, choć sama nie wierzyłam swoim słowom.

Jako rodzice ponieśliśmy porażkę

Przestaliśmy rozmawiać o Wioli, co nie oznaczało, że nie przejmowaliśmy się jej sytuacją. Uważałam, że jako rodzice ponieśliśmy porażkę, nie sprawdziliśmy się w roli autorytetów, a przede wszystkim ja – matka, z którą przecież była tak bardzo zżyta. Wstydziłam się za moje dziecko i za siebie. Wychodząc na miasto, do sklepu, na targ czy do kościoła, nie wiedziałam, gdzie podziać oczy zażenowana tym, co dzieje się w mojej rodzinie. Przemykałam uliczkami, modląc się w głębi duszy, żeby otrzymać dar bycia niewidzialną.

Pewnie żyłabym tak po dziś dzień, gdyby któregoś razu nie zaczepiła mnie dawna wspólniczka Ilony. Była zamożna, ale w przeciwieństwie do mojej byłej przyjaciółki nie obnosiła się ze swoim bogactwem ani koneksjami. Tamtego popołudnia zatrzymała się obok mnie samochodem, gdy szłam chodnikiem, i poprosiła, abym poświęciła jej chwilę. 

Nie mogę dłużej patrzeć na pani krzywdę – westchnęła. – Zawsze podziwiałam waszą przyjaźń, pani ufność i wyrozumiałość. Niestety, Ilona jest potworem, sama się o tym przekonałam. Stefan nie jest od niej lepszy… – kobieta zawiesiła głos. – Pewnie wiadomo pani, że Stefan jest moim szwagrem? – spytała kobieta. 

Spojrzałam na nią zdziwiona. 

– Jaka pani jest prostoduszna, nawet nie sprawdziła pani, z kim romansuje córka? On nie zostawi mojej siostry, choćby z racji naszych pieniędzy. Ona także, niestety, od niego nie odejdzie, bo kocha go nad życie. Proszę mi wierzyć, Wioli nie uda się go rozwieść, tak samo jak nie udało się to Ilonie, choć mamiła go ciążą…

– Ilona? Ciąża? O czym pani mówi? 

Dopiero po chwili przypominałam sobie tajemniczego adoratora Ilony sprzed lat. Była pewna, że porzuci dla niej rodzinę, snuła plany na przyszłość, w myślach rodziła mu już dzieci. Sądziłam, że tylko tak mówi, a ona naprawdę szalała z miłości, kupiła nawet mieszkanie z myślą o ukochanym. To wtedy poroniła po raz ostatni… „Mój Boże! Myśmy także kupili Wioli mieszkanie! A jeśli historia się powtórzy?!” – pociemniało mi w oczach. 

– Nie pozwolę jej wysługiwać się moim dzieckiem w rozgrywkach z tym mężczyzną! – rzuciłam. – Jeszcze nie wiem jak, ale ją powstrzymam. Ją i jego.

Zniszczę ich oboje, jeśli będzie trzeba

Poczułam, że muszę natychmiast zaczerpnąć świeżego powietrza, i wysiadłam z samochodu kobiety. Odjeżdżając, zapewniła mnie, że zawsze będzie stała po mojej stronie, ale nie zwróciłam uwagi na jej słowa, zaprzątnięta wizją ciężarnej Wioli. Niewiele myśląc, ruszyłam skrótem przez park w kierunku domu Ilony. Nie wiedziałam, czy ją zastanę, ale byłam gotowa czekać. „To diabeł wcielony” – mawiał mój mąż i niewiele się pomylił. Ta zołza była gotowa dla własnej przyjemności zniszczyć życie mojej córki. Pogrywała mną i Wiolą, jak chciała. 

Weszłam na jej posesję tylną furtką, której nigdy nie zamykała. Przez okno zobaczyłam, jak krząta się po kuchni, coś podśpiewując. W przeciwieństwie do mnie humor jej dopisywał. „Pewnie znowu kogoś poznała albo zniszczyła komuś życie” – pomyślałam, sięgając pod donicę po zapasowy klucz. 

Nie chciałam jej skrzywdzić, tylko wykrzyczeć, jaka jest podła i niewdzięczna. W zasadzie nie miałam żadnego planu, bo nawet moje wyrzuty na niewiele by się zdały, nie poruszyłyby jej serca z kamienia. Chyba dlatego, gdy ochłonęła i swoim zwyczajem zaczęła ze mnie drwić, rzuciłam się na nią, a odepchnięta, niewiele myśląc, sięgnęłam po robot kuchenny i rozbiłam go jej na głowie. Ilona, upadając, uderzyła głową o blat. 

Sama zgłosiłam się na policję. Po wstępnym przesłuchaniu i oględzinach miejsca zwolniono mnie do domu. Dzień później wezwał mnie do siebie prokurator. Przyjechałam wspólnie z mężem, który nie chciał mnie zostawić. Mężczyzna pouczył mnie o konsekwencjach składania fałszywych zeznań, zagroził karą więzienia za mój czyn, po czym rzeczowo wypytał o przebieg wydarzeń. 

– Po prostu nieszczęśliwy zbieg okoliczności… Musi się pani przygotować do rozprawy i długiej sądowej batalii – uprzedził, puszczając mnie wolno.

Ledwie zdążyłam zdjąć płaszcz, gdy zadzwonił mój telefon. Dzwoniła kobieta z samochodu, dawna znajoma Ilony.

– Jutro spotka się pani z najlepszym adwokatem. Wszystko załatwione, proszę się nie martwić – poinformowała mnie i rozłączyła się po podaniu adresu.

Z emocji nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Chciałam nawet odwiedzić Ilonę w szpitalu, ale powstrzymał mnie mąż. Uważał, że niczego nie jestem jej winna. Nie mam za co jej przepraszać, bo gdyby potraktowała nas inaczej, nigdy nie doszłoby do tego nieszczęścia. Ludzie na mieście też nie przejęli się losem poszkodowanej. Przeciwnie – niektórzy gratulowali mi odwagi i waleczności.

Stałam się lokalną bohaterką

W ciągu jednego wieczora stałam się lokalną bohaterką. Dziwne to wszystko. Nagle Ilona z ofiary stała się oskarżoną. Słuchałam w sądzie opowieści o niej, nie dowierzając, że dotyczą one mojej przyjaciółki. Tamta kobieta miała rację – byłam naiwna i sąd chyba ujęła moja postawa, bo wymierzono mi niewysoką karę w zawieszeniu. Przyjęłam ją ze spokojem – nie dlatego, że nie obchodziła mnie Ilona, ale byłam zajęta czymś znacznie ważniejszym. Przez cały czas bałam się tylko jednego – jak potraktuje tę sprawę moje dziecko. Odtrąci mnie czy zrozumie? 

Zobaczyłam Wiolę dopiero w dniu wydania wyroku. Przyszła ubrana skromnie i elegancko. Zniknęły gdzieś wyzywający makijaż, tipsy i doczepiane rzęsy. Uśmiechnęła się do mnie, gdy ogłoszono wyrok. Widziałam, że poczuła ulgę. Po rozprawie chciała odejść, ale podbiegłam do niej i ją zatrzymałam.

– Przepraszam mamo, tak mi wstyd… – wyszeptała, wtulając się we mnie.

Zajęta odbudowywaniem relacji z dzieckiem nie miałam czasu zastanawiać się nad Iloną i tym, czy odzyskała już sprawność. Wiola rozstała się ze Stefanem, choć ten podobno naprawdę chciał się rozwieść. Córka dorabia w sklepie z modną odzieżą i przygotowuje się na studia, więc wszystko zmierza do dobrego końca, choć szkoda, że w ten sposób…

Czytaj także:
„Pasierbica chce, żebym ją adoptował, ale jej brat mnie nie cierpi. Żona upiera się, że albo biorę obydwoje, albo żadnego”
„Matka kochała tylko mojego brata, mnie traktowała jak śmiecia. Obwiniała mnie o to, że urodziłem się w złym momencie”
„Mój brat to pazerna hiena. Nigdy nie kiwnął palcem przy chorym ojcu, a teraz chce po nim spadek? Po moim trupie”

Redakcja poleca

REKLAMA