Z moim młodszym bratem dzieli mnie tylko sześć lat. A tak naprawdę, ogrom matczynej miłości, która w całości dostała się jemu. Byłem dzieckiem niechcianym. To znaczy takim, które pojawiło się za wcześnie, kompletnie nie w porę i zepsuło dziewiętnastoletnią figurę matki oraz kompletnie zrujnowało jej plany na przyszłość. Bo ona chciała studiować, cieszyć się życiem, bawić, a może nawet poznać faceta o wiele fajniejszego niż tata. Nieważne, że nigdy nie była dobrą uczennicą i gadanie o studiach pewnie skończyłoby się tylko na gadaniu, i że ojciec kochał ją miłością wielką aż po grób.
Ważne, że byłem winny wszystkich jej nieszczęść
I to jeszcze, kiedy nie było mnie na świecie. Nie byłem karmiony piersią, by nie popsuć biustu mojej mamy, a w nocy zajmował się mną tylko tata. Pamiętam, że gdy miałem już kilka lat, nie wolno mi było spontanicznie dotykać mamy, bo mogłem jej pognieść ubranie albo pobrudzić. Czyli, w zasadzie, nie dotykałem jej prawie nigdy. Ani ona mnie. Nie wiedziałem, czym jest przytulanie do momentu, gdy sześć lat później urodził się mój brat. Mikołaj był dzieckiem chcianym, oczekiwanym, a nawet wymarzonym! Nigdy nie zrozumiem, dlaczego zmiana w zachowaniu mamy dotyczyła tylko jego. Od kiedy przyszedł na świat, wychowywał się właściwie na jej rękach. I dla Mikołaja, oczywiście, było wszystko.
Już jako dorosły człowiek, nie mogłem pojąć, jak dla dzieci można robić dwa zupełnie inne posiłki. I to nie dlatego, że jedno z nich jest chore i ma dietę, ale dlatego, że zasługuje na lepsze jedzenie, a drugie nie. On wcinał delikatną szyneczkę, ja najgorszego sortu parówki. On owocowe jogurty, ja mleko z kożuchami. I to z komentarzem, że jak mi się nie podoba, to mogę iść spać głodny. Mikołaj od początku był śmiały i przebojowy, wszystko, co zrobił, nagradzane było brawami. Ja, naszpikowany kompleksami, na co dzień zaszywałem się w kącie i najchętniej bym z niego nie wychodził. Uczyłem się nawet dość dobrze, ale cóż z tego, skoro mama zadecydowała, że mam skończyć tylko zawodówkę i jak najszybciej pójść do pracy. Po to, abym nie był darmozjadem. Co na to wszystko tata? Był wpatrzony w matkę jak w słońce i wszystko, co mówiła, przyjmował z uśmiechem. Zresztą matka nie pozwalała mu na wtrącanie się w wychowanie dzieci.
Miał swoją pracę, a ona trzęsła domem
Bo, oczywiście, kiedy narodził się Mikołaj, przestała pracować, aby móc poświecić się całkowicie jego wychowaniu. Czasami ojciec miał przebłyski świadomości, że nie jesteśmy z Mikołajem jednakowo traktowani, i że być może dzieje mi się krzywda. Ale zwrócenie uwagi matce kończyło się apokalipsą, która trwała w naszym domu tygodniami. Wcale mu się więc nie dziwiłem, że w końcu przestał się o mnie upominać. Skoro ja o siebie nie walczyłem, nie walczył o mnie także i on. Jak w tym wszystkim wyglądały moje stosunki z bratem? Nijak. Z sąsiadami miałem lepsze kontakty niż z nim! Właściwie to nie pamiętam, aby się do mnie kiedykolwiek odzywał, że już o wspólnej zabawie nie wspomnę. I nie chodzi tutaj o różnicę wieku, ale o to, że on traktował mnie w ten sam sposób, co matka! To znaczy miał mnie za nic i nie zauważał mojej obecności. Nawet kiedy był małym brzdącem, a przecież tacy mali chłopcy uwielbiają swoich starszych braci, uważał, że jedyną rzeczą, do której się nadaję, to usługiwanie mu. Oczywiście, decydującą rolę w tej kwestii odegrała mama, która nie pozwalała mi dotykać Mikołaja.
– Zrobisz mu krzywdę! – krzyczała histerycznie, kiedy zbliżałem się do niego na odległość mniejszą niż dwa metry.
Broniła go przede mną, jakbym czyhał na jego zdrowie albo nawet życie. Nic więc dziwnego, że mój brat zwyczajnie mnie nie lubił. A jaki ja miałem do niego stosunek? Obojętny. Zbytnio byłem znękany i przekonany, że nic nie jestem wart, skoro nie zasłużyłem nawet na miłość własnej matki, aby wykrzesać z siebie negatywne uczucia w stosunku do brata. Kiedy się usamodzielniłem i poszedłem do pracy, między rodzicami zaczęło się źle dziać. Mama chyba doszła do wniosku, że tata już do niczego nie jest jej potrzebny, bo awantury były na porządku dziennym. Ojciec w końcu wyprowadził się do mieszkania po rodzicach, a ja razem z nim. I tak sobie tam żyliśmy we dwóch, aż do jego śmierci.
Dobrze nam było razem
Nikt nam nie ciosał kołków na głowie. Czasami oglądaliśmy razem jakiś mecz czy film, ale tak poza tym, każdy z nas żył własnym życiem. Nie ożeniłem się. Tak naprawdę kobiety zwyczajnie napawały mnie lękiem. W każdej z nich widziałem kogoś, kto może mnie zdominować i przydusić tak, jak moja matka. Nie wyniosłem z domu dobrych doświadczeń damsko–męskich. Ja byłem niekochany, ojciec lekceważony. Kobieta jawiła mi się jako ktoś, za kim nie stoi nic dobrego. Za to mój brat skończył studia i się ożenił. Nie zaprosił mnie na swój ślub, ale wcale się temu nie dziwiłem. I tak nie miałem ochoty tam iść. Ojciec także nie był. Ale dlatego, że w tym czasie był już bardzo schorowany. Praca ponad siły, aby utrzymać całą rodzinę, musiała się skończyć zawałem albo wylewem. Jego dotknął ten ostatni i sprawił, że uległ częściowemu paraliżowi. Chodzenie, mówienie i wszelkie inne czynności życiowe zaczęły sprawiać mu coraz większy kłopot. Zmarł, nie doczekawszy się nawet swojego pierwszego wnuka.
Mikołaj nie przyszedł na pogrzeb, bo podobno akurat był na stażu za granicą. W Stanach, więc jak twierdziła matka, nie opłacało mu się wracać do kraju na tych kilka dni, aby pożegnać własnego ojca. Ciekawe, czy przyszło jej wtedy do głowy, że jej ukochanego syneczka nie będzie także na jej własnym pogrzebie? Po śmierci taty mama rozsypała się psychicznie. Kto by pomyślał? Może jednak go kochała, skoro jego śmierć była dla niej takim ciosem? A może nie mogli bez siebie żyć, bez względu na to, czy łączyła ich miłość, czy inne uczucia? Mama zaczęła cierpieć na zaniki pamięci, napady złości i dziwne fobie. Znosiła do domu rozmaite śmieci, aż sąsiedzi zaczęli się skarżyć na smród i karaluchy. Wydawałoby się, że Mikołaj powinien otoczyć ją opieką, ale…
Nie tak go przecież wychowała!
Wpoiła mu od małego, że jest ósmym cudem świata i wszystko mu się należy, a do celu może dojść choćby i po trupach. Kiedy się zestarzała, przestała pasować do jego modelu idealnej rodziny, więc wyrzucił ją ze swojej pamięci! Robił już przecież oszałamiającą karierę jako dyrektor w zagranicznym koncernie. Czy ktoś taki jak on mógł mieć chorą matkę? Nigdy! A ja mogłem… Dlatego to na mnie spadł cały ciężar opieki nad nią. Przeprowadziłem się z powrotem do rodzinnego domu, bo to był jedyny sposób na to, abym mógł jakoś zapanować nad sytuacją. Posprzątałem całe mieszkanie, wyniosłem tony śmierdzących śmieci, odnowiłem. Matka nie okazała mi wdzięczności. Nie liczyłem zresztą na to. W końcu nigdy mnie nie kochała, a teraz jeszcze dodatkowo była chora. Bywały momenty, że uciekała przede mną po osiedlu, wrzeszcząc, że chcę ją zamordować. Ratowało mnie wtedy pogotowie, a ją zastrzyk uspokajający. Szarpałem się z nią tak przez sześć lat, a kiedy zmarła, okazało się, że mieszkanie już dawno przepisała na Mikołaja. Nieważne.
Miałem przecież swoje dwa pokoje po dziadkach, do których, na szczęście, mój ważny i zamożny brat nie rościł sobie pretensji. Po skromnym pogrzebie matki, na którym nie pojawił się ani Mikołaj, ani nikt z jego rodziny, spakowałem swoje manatki i wyniosłem się do siebie. Żyłem tak, jakbym nie miał brata, ponieważ mój brat żył zawsze tak, jakbym ja nie istniał. Było mi dobrze. Nie cierpiałem z powodu braku miłości braterskiej, bo przecież nie można odczuwać braku czegoś, czego się nigdy nie miało. W żaden sposób nie dążyłem do nawiązania kontaktów z Mikołajem. Nie spotkaliśmy się nigdy i nigdzie, bo niby jak? Obracaliśmy się przecież w zupełnie innych kręgach – ja zwykły robotnik i on, biznesmen. O tym, że został wiceprezesem, a potem prezesem, dowiadywałem się z gazet. Ale to były tylko oficjalne dane. Poza tym nie miałem pojęcia, ilu doczekał się dzieci, czy ma tę samą żonę. Sądziłem, prawdę mówiąc, że do śmierci już nie zobaczę brata. Jakież było więc moje zdziwienie, kiedy pewnego dnia po prostu zadzwonił! Kiedy usłyszałem jego głos w słuchawce, byłem tak zdumiony, że zapomniałem języka w gębie. I kiedy zaproponował spotkanie, nawet nie zapytałem: po co?
Ale sprawa szybko się wyjaśniła
Kiedy tylko zobaczyłem Mikołaja jak podchodzi do kawiarnianego stolika wiedziałem, że jest z nim źle. Wyglądał fatalnie, był napuchnięty i miał niezdrową, żółtą cerą.
– Jestem chory – powiedział mi bez owijania w bawełnę. – Potrzebuję dawcy zdrowej nerki, inaczej nie przeżyję. Pomyślałem, że to mógłbyś być ty.
– Ja? – zdumiałem się.
– Jesteśmy przecież spokrewnieni. Byłbyś idealnym dawcą!
A więc to tak. Po latach ignorowania mojego istnienia nagle zyskałem rangę banku części zamiennych dla Mikołaja, bo płynęła w nas ta sama krew!
– No, zdecyduj się! To tylko jedna nerka! – mój brat okazał zniecierpliwienie.
I to mnie otrzeźwiło.
– Nie oddam ci mojej nerki – powiedziałem stanowczo.
Zrobił zdziwioną minę, bo przecież zawsze dostawał wszystko, co chciał. Aż dziw, że nie przyszedł na nasze spotkanie ze skalpelem, aby mi wyciąć jedną z nerek na miejscu!
– Zapłacę ci! Ile chcesz? – rzucił pogardliwe po tym, jak ochłonął ze zdumienia.
– Handel ludzkimi organami jest w Polsce zabroniony! – uświadomiłem go zimno i wstałem od stolika.
Nachodził mnie jeszcze potem wiele razy, ale nie zmieniłem zdania. W końcu, po trzech latach od naszego spotkania mój młodszy brat… zmarł, nie doczekawszy się dawcy. Czy mam wyrzuty sumienia? Nie mam.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”