Rozłączyłam się i spojrzałam bezradnie w okno. Najchętniej w ogóle nie odbierałabym od Pawła telefonów, wykreśliłabym go z mojego życia. Ale niestety, nie mogłam. Był nie tylko moim byłym mężem, ale też ojcem mojej córki. I dobrze wiedział, że dla jej dobra zgodzę się na wszystko. Teraz na przykład wymyślił, żeby mała spędziła Wigilię z nim i jego rodziną. Oczywiście, zaprotestowałam – nie wyobrażałam sobie świąt bez córki. Ale jego argumenty były naprawdę rozsądne.
– Ostatnią Wigilię spędziła z tobą i twoimi rodzicami – mówił. – Umawialiśmy się, że święta spędza raz z nami, raz z wami. W Boże Narodzenie przywiozę ją rano, jak wstanie. Wiem, że to dla ciebie trudne, ja w zeszłym roku też nie byłem szczęśliwy, że nie mogę widzieć jej radości, jak znajduje prezenty pod choinką. Poza tym Martynka tego chce…
Dobrze wiem, że chce, bo sama mi to mówiła, kiedy kilka dni temu, gdy wróciła od niego.
– Tata kupi taką choinkę do samego sufitu – opowiadała już w przedpokoju, zanim jeszcze zdjęłam jej kurtkę. – I obiecał, że będzie Mikołaj.
„No tak, pewnie zamówił kogoś, jego na to stać – myślałam z goryczą, stawiając mokre śniegowce na wycieraczce. – Samotna matka, do tego bez stałej pracy nie ma najmniejszych szans wygrać tej konkurencji”. Ale widziałam radość córki…
Po rozwodzie straciłam wszystko
Wiedziałam, że będzie tam jej dobrze, bo choć mój mąż w stosunku do mnie okazał się świnią, to jako ojciec sprawdza się idealnie. A i teściowa, chociaż nigdy nie miałam z nią dobrych relacji, jest kochającą babcią. Dobrze wiedziałam, że będzie i choinka, i Mikołaj, i mnóstwo prezentów. Jak miałabym jej to odebrać? Ale w środku mnie buzowała nienawiść i złość. Tego wszystkiego nie umiałam w sobie zwalczyć.
Teraz Paweł zadzwonił, żeby ustalić szczegóły. Mogłam się złościć, a mała i tak musiała iść do niego na święta. Bo chciała, a poza tym tak się umówiliśmy w sądzie. Gdybym się nie zgodziła, Paweł natychmiast wynająłby adwokata i ustalił nowe warunki opieki rodzicielskiej. Wszystkie karty przetargowe miał w ręce on.
To on miał duże mieszkanie i stałą pracę. Ja po rozwodzie zostałam z małą w pokoju z kuchnią. I z robotą na zlecenie, która albo była, albo nie. Więc chociażby z tego powodu musiałam się zgodzić. Mnie na adwokata nie było stać. Nie na tak dobrego. No i nie mogłam zawieść małej. Chociaż ta jej radość bolała najbardziej.
Paweł zostawił mnie dwa lata temu, gdy Martynka miała niecałe trzy lata. Nagle, zupełnie się tego nie spodziewałam. Powód? Klasyk – kogoś poznał. I wcale nie ukrywał, że zostawia mnie dla innej kobiety! Widziałam ją. Zadbana, w markowych ciuchach. Nie to co ja – umęczona prowadzeniem domu i wychowaniem dziecka. Nie miałam z nią żadnych szans.
Po rozwodzie straciłam wszystko. Na własne życzenie zresztą. Jeszcze przed ślubem zgodziłam się przecież na spisanie intercyzy. Wszystko, co Paweł wnosił do małżeństwa, pozostawało jego własnością.
– Tata mi tak doradził – tłumaczył. – Tak jak ja prowadzi własną firmę, i w przypadku, gdyby coś poszło nie tak, mama byłaby obciążona kosztami. A tak – nie ponosi odpowiedzialności za jego wpadki finansowe. To cię zabezpieczy, podobnie jak i ją.
Wtedy wydawało mi się to logiczne. A nawet dobre – wiedziałam, że mieszkać będziemy mieli gdzie, bo jego rodzice kupili nam duże mieszkanie. I w razie czegoś – ono byłoby nadal nasze, nie poszłoby na spłatę firmowych długów. Dziś myślę, że rodzice Pawła dobrze wiedzieli, co robią, a gadanie o zabezpieczeniu to była tylko przykrywka. Moja mama mnie ostrzegała, ale nie chciałam jej słuchać…
Jak mogę z tym konkurować?
Po ślubie na początku było między nami wspaniale. On chodził do pracy, ja urządzałam nasze nowe mieszkanie i pielęgnowałam swoją ciążę. Gdy na świat przyszła Martynka, Paweł wprost oszalał na jej punkcie. Świata nie widział poza córką i nawet moja mama, dotąd niechętna zięciowi, to przyznawała.
– Widzisz, mówiłam, że będzie nas kochał – triumfowałam.
– Ojcem jest wspaniałym, to prawda – mama zdobyła się na szczerość. – Ale odnoszę wrażenie, że dla ciebie ma jednak coraz mniej czasu.
– Mamo, Paweł pracuje, a jak przyjdzie, to chce pobyć z Martynką. – tłumaczyłam. – Co w tym dziwnego?
Nic nie powiedziała, jednak sądzę, że ona już wtedy dostrzegała to, co na mnie spadło potem jak nagły cios. Bo ja jakoś nie widziałam nic podejrzanego w tym, że Paweł coraz częściej wychodzi wieczorami z domu, że jest dla mnie opryskliwy, że tak naprawdę interesuje go tylko Martynka. Nawet wierzyłam, naiwna, w te jego weekendowe, służbowe wyjazdy! Pewnie postępowałam jak większość żon, które ostatnie dowiadują się o tym, że mąż je zdradza.
Po rozwodzie zachował się na tyle porządnie, że sprzedał nasze mieszkanie i kupił mi kawalerkę. Nie wykłócał się też w sądzie o alimenty; zgodził się na wysokie. I to on opłaca Martynki przedszkole i zajęcia dodatkowe. Ale to wcale nie ułatwia mi pogodzenia się z faktem, że ode mnie odszedł, że wolał inną! I wcale go przez to mniej nie nienawidzę!
Rozejrzałam się po mieszkaniu. Zaczęłyśmy już z córką przygotowania do świąt. W kącie stała malutka choinka, na stole leżał rozpoczęty przez małą łańcuch z kolorowego papieru. Cieszyłam się razem z Martynką na te święta, razem z nią przeżywałam radość szykowania. Teraz gdzieś się to wszystko ulotniło.
Niby od dawna wiedziałam, że w tym roku to u ojca będzie spędzała Wigilię, mimo to uparcie odsuwałam od siebie tę myśl. Teraz, po telefonie Pawła, ta świadomość w pełni mnie dopadła… Co to za Wigilia tylko z rodzicami, bez szczebiotu, bez radości Martynki? Nie ma nawet sensu, żebyśmy sobie robili prezenty, bo one są fajne tylko, kiedy w domu są dzieci.
Nie mogłam się nawet zdobyć na entuzjazm, kiedy odebrałam ją z przedszkola i oglądałam koszyk z folii, jaki zrobiła na plastyce.
– Mamo, czemu nasza choinka jest taka mała? – zapytała. – Tata kupuje taką wielką! – wskazała jakiś świerk.
– Takiej nie dałabym rady zanieść do domu – powiedziałam chyba nieco zbyt opryskliwie, bo spojrzała na mnie zdziwiona. – Ale nasza też będzie śliczna, jak ją ładnie ozdobimy – dodałam, siląc się na uśmiech.
Zmusiłam się więc w domu, by robić z córką choinkowe ozdoby, przytakiwałam, gdy mówiła, co jeszcze powiesimy na choince, starałam się uśmiechać, gdy zastanawiała się, jaki będzie ten Mikołaj u taty i co jej przyniesie. A gdy poszła spać, usiadłam w kuchni i się rozpłakałam.
Dotarło do mnie z całą siłą to, czego do tej pory nie dopuszczałam do świadomości. Że teraz będzie tak już zawsze – będę musiała się dzielić Martynką, nawet w te najważniejsze dni w roku, kiedy właśnie najbardziej chciałabym z nią być. Będę musiała zaciskać zęby na myśl, że w weekendy, święta i wakacje baba, której nienawidzę, wychowuje moje dziecko.
I że Martynka zawsze będzie chciała do nich chodzić. Bo tam jest jej tata. Który ją kocha, a w dodatku stać go na to, by obsypywać córkę prezentami, fundować jazdy konne i zagraniczne wyjazdy. Jak mam z nim wygrać? Ja mogę ją tylko kochać. A to może się okazać za mało, by za parę lat nie wybrała życia z nim…
Czytaj także:
„Ludzie pytali, kiedy drugie dziecko, a mnie na samą myśl przechodził zimny dreszcz. Panicznie bałam się porodu”
„Syn sąsiadów kradł mi bieliznę i wysyłał erotyczne smsy. Odrzuciłam jego zaloty, a on prawie zniszczył mi życie”
„Wyjechałem za granicę, żeby poprawić swój byt. Los ze mnie zadrwił, bo właśnie przez ten wyjazd straciłem wszystko”