Nie wszyscy są stworzeni do tego, by mieć duże rodziny – tak zawsze odpowiadałam wścibskim sąsiadkom, które koniecznie chciały wiedzieć, czy mój synek będzie miał rodzeństwo. Prawda jest jednak taka, że ja po prostu… bałam się znowu rodzić.
Kiedy urodziłam Konrada, miałam dwadzieścia dwa lata. Teraz, jak patrzę na to z perspektywy czasu, wiem, że byłam po prostu bardzo, bardzo młoda. Wtedy jednak oczywiście czułam się dorosła. Rok wcześniej wyszłam za mąż, wyprowadziłam się od rodziców, po raz pierwszy gotowałam mężowi obiady, byłam odpowiedzialna za całe mieszkanie… Czy trzeba lepszego sprawdzianu dorosłości?
Byliśmy zgodną, kochającą się rodziną. Do pełni szczęścia brakowało nam tylko dziecka. I z tym się udało. Już kilka miesięcy po ślubie zaszłam w ciążę. Byliśmy wniebowzięci! Marek przygotowywał pokoik dla Konrada, ja wyobrażałam już sobie, jak będę swojemu pierworodnemu śpiewała do snu kołysanki i jak będę go stroiła… Bo od początku jakoś miałam przekonanie, że urodzi się synek. A potem, oczywiście, przyjdzie czas i na dziewczynkę, a potem może i na kolejną…
Cała ciąża przebiegała książkowo. Nie mogłam doczekać się porodu. Gdy ktoś pytał, czy nie boję się bólu związanego z porodem, po prostu się śmiałam:
– Kobiety od wieków rodziły – mówiłam. – A teraz można poprosić o znieczulenie albo rodzić w wodzie.
I pewnie gdyby wszystko odbyło się normalnie, nie miałabym tych strasznych wspomnień. Ale niestety, Konrad nie przyszedł na świat „normalnie”…
Nie mogliśmy się dodzwonić na pogotowie
To było jesienią. Miałam już wielki brzuch i dwa tygodnie do wyznaczonego terminu, kiedy moja kuzynka zaprosiła mnie na ognisko. Moja mama odradzała mi wyjazd, ale ja się uparłam. Wprawdzie od rana czułam taki jakby lekki ból brzucha, ale pełna pozytywnych myśli wsiadłam do samochodu.
Marek ruszył. Przejechaliśmy może z dziesięć kilometrów, kiedy poczułam, że ból brzucha się nasilił. W pewnym momencie stał się tak intensywny, że aż krzyknęłam! Marek zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na mnie z niepokojem:
– Wszystko w porządku, kochanie? – zapytał, ale wystarczyło mu przelotne spojrzenie na moją nagle pobladłą twarz, by zorientować się, że nic nie jest w porządku.
– Przecież nie możesz tu zacząć rodzić! – krzyknął.
Nic nie mogłam na to poradzić. Czułam, że ból mnie po prostu rozrywa. Tyle razy czytałam, że tylko u kobiet, które rodzą swoje pierwsze dzieci, poród przebiega tak błyskawicznie, ale ja nic nie mogłam na to poradzić, to się działo naprawdę! Marek był spanikowany i nie miał pojęcia, co robić.
– Biegnij po jakąś kobietę! – krzyknęłam pomiędzy kolejnymi skurczami. Marek wyskoczył z samochodu. Nie pozwoliłam mu się oddalić, bo choć niewiele mi pomagał, to jego obecność w jakiś sposób dodawała mi odwagi. Stał więc przy naszym wozie i krzyczał w kierunku najbliższego gospodarstwa:
– Ratunku, moja żona rodzi, pomocy!!!
Jednocześnie wybierał numer pogotowia, ale w mojej okolicy dodzwonić się na pogotowie czy gdziekolwiek nie tak łatwo: zasięg rwie się, szaleje, jednym słowem – robi co chce. Tym razem nie było lepiej. Po kilku nieudanych próbach Marek z wściekłością rzucił telefonem o ziemię.
Na szczęście w tym momencie z pobliskiego gospodarstwa nadbiegły dwie kobiety. Jedna była w wieku mojej mamy i znałam ją z widzenia. Od razu poczułam się pewniej, bo mgliście pamiętałam, że ta kobieta ma czworo czy pięcioro dzieci. „Musi się znać na rodzeniu” – przebiegło mi przez głowę.
Postanowiłam, że będzie jedynakiem
Nie sądzę, żebym w takiej sytuacji umiała zachować tyle zimnej krwi, co pani Małgosia i pani Ala. Po prostu do końca życia będę im dziękować za to, co dla mnie zrobiły! Kiedy karetka w końcu nadjechała, na świecie był już Konrad. Nie pamiętam samego momentu, kiedy się urodził. Byłam zbyt przerażona i zaaferowana, by mogło to pozostać w mojej głowie. Pamiętam tylko słowa pani Ali przez łzy:
– Dzielna dziewczyna. Masz zdrowego synka.
Ocknęłam się dopiero w szpitalu. Lekarze zapewniali mnie, że z Konradkiem wszystko w porządku, ale ja już wtedy chyba zaczęłam mieć jakąś obsesję czy traumę, która z czasem tylko się pogłębiała. Po prostu nie wierzyłam lekarzom, że jest dobrze.
Mój synek mimo niecodziennego porodu rozwijał się wzorcowo. Ja jednak nie mogłam w to uwierzyć. Ciągle dopatrywałam się w nim jakichś chorób, jeździłam z nim po lekarzach. No i od razu sobie obiecałam, że nigdy więcej nie chcę czegoś podobnego przeżyć. Postanowiłam, że Konrad musi pozostać jedynakiem. Nie przekonywały mnie niczyje argumenty ani prośby własnego dziecka, który marzył o bracie lub siostrze. Nic nie mogło zmienić mojego nastawienia. Aż zmienił je... sam Bóg.
Dwa lata temu, mimo stosowania antykoncepcji, ku swojemu zaskoczeniu i przerażeniu – zaszłam w ciążę. Jesienią na świat przyszła moja córeczka, Kasia. Urodziła się w szpitalu, jak inne dzieci, i to nawet później niż jej oczekiwaliśmy. A ja nauczyłam się, że jeśli chodzi o dzieci, to natura jest nieprzewidywalna i nie ma co się z góry nastawiać negatywnie. Gdyby nie „wpadka”, nigdy bym się na drugie dziecko nie zdecydowała po tym, co przeżyłam.
A tak – cóż, myślimy już o rodzeństwie dla Konrada i Kasi…
Czytaj także:
„Nie widziałam kuzynki od lat. Dawniej fajna laska, teraz ubiera się jak dziwoląg i robi reportaże o krzywdzie kurczaków”
„Przez internet umówiłam się na randkę ze starszym facetem. To był mój ojciec. Szukał utrzymanki, bo zdradza mamę od lat”
„W pakiecie z ukochanym dostałam jego rozwydrzoną córkę. Bycie macochą 15-letniej smarkuli doprowadzało mnie do szału”