„Były mąż wpajał mi do głowy, że jestem beznadziejna i bez niego jestem nikim. Teraz każdy komplement boli jak cios”

Kobieta stłamszona przez męża fot. Adobe Stock, Africa Studio
„Uzależniałam swoją wartość od tego, jak widzieli mnie mężczyźni, jak widział mnie mąż, szef, wcześniej ojciec, teraz Krzysiek. Jak mam uwierzyć, że w jego oczach jestem wspaniałą kobietą, skoro sama w to nie wierzę?”.
/ 10.07.2022 08:30
Kobieta stłamszona przez męża fot. Adobe Stock, Africa Studio

Moje małżeństwo nie skończyło się z dnia na dzień. Widziałam to. Byliśmy sześć lat po ślubie, ale coraz częściej się kłóciliśmy, zaś Artur coraz więcej pił. Nie upijał się na umór, ale co z tego.

Po kilku piwach czy kieliszkach i tak nie dało się z nim porozumieć w żadnej kwestii ani o nic doprosić. Nigdzie nie mogłam go zabrać, bo po alkoholu stawał się żenująco „rozrywkowy” i wstydziłam się za niego przed znajomymi.

On mnie chyba też. Coraz częściej słyszałam, że nie jestem tą samą kobietą, którą poznał dziewięć lat temu. Owszem, zmieniłam się. Nie mogłam być tą samą beztroską studentką co dekadę temu. Fizycznie też się postarzałam. Na mojej twarzy pojawiły się pierwsze zmarszczki, a włosy farbowałam już nie tylko dla wyrazistego koloru.

Przynajmniej się nie znienawidziliśmy

Chyba obydwoje nie mieliśmy ani siły, ani chęci, by zawalczyć o nasze małżeństwo. Poddaliśmy się i lepiej było je zakończyć, zanim zaczniemy się nienawidzić i wzajemnie tępić. Tak też zrobiliśmy. Ja wynajęłam kawalerkę, on został w naszym mieszkaniu, a dokumenty leżały w sądzie i czekały na termin, by sędzia przyklepał naszą decyzję.

To wyglądało na formalność, ale mimo wszystko mocno mną wstrząsnęło. Jedyne, co mnie pocieszało, to fakt, że powiedzieliśmy „stop”, zanim doszło do eskalacji konfliktów. Jeszcze miałam jakieś przyjemne wspomnienia. Bo poczucia własnej wartości już nie.

Wolałam nie przeglądać się zbyt uważnie w lustrze i łudziłam się, że wyglądam nie najgorzej, że te zmarszczki to tylko od śmiechu, a siwe włosy, ot, pojedyncze nitki, ale… Artur miał rację. Postarzałam się, z zewnątrz i od środka.

Gdzieś zniknęła cała moja radość życia, pozostały tylko obowiązki. Nie byłam materiałem na dobrą żonę, chyba nawet nie byłam sympatyczną kobietą, taką, którą da się lubić, nie mówiąc już o tym, że prawdziwie pokochać.

Myśli o miłości pojawiły się, bo...

Niesamowite spotkanie po dwunastu latach. Byliśmy parą pod koniec liceum. Potem Krzysiek wyjechał na studia do Krakowa i choć staraliśmy się utrzymać nasze uczucie, to po półtora roku musieliśmy sobie powiedzieć, że związek na odległość nie zdaje egzaminu. Tęskniliśmy za sobą, a jednocześnie nie chcieliśmy się tak męczyć jeszcze ponad trzy lata.

Wtedy nie było powszechnego dostępu do internetu, a każdy SMS kosztował, więc znaki wyliczało się co do jednego. Na długości rozmów też się oszczędzało, bo abonamenty zawierały maksymalnie godzinę, a studentów nie stać było ani na płacenie za nadprogramowe minuty, ani na bilety kolejowe co tydzień, nawet ulgowe. Więc miłość obumarła. I nagle! On tutaj?!

– Boże, Zosia, co ty tu robisz? – spytał zaskoczony, kiedy spotkaliśmy się na wernisażu.

– Pracuję w agencji PR-owej, którą pan artysta wynajął, byśmy zorganizowali mu to wydarzenie. A ty?

– Malarz to mój szef. Nie wypadało się nie pojawić.

Od słowa do słowa wracały dawna bliskość i swoboda. Coraz cieplej na siebie patrzyliśmy, z nostalgią wspominaliśmy dawne czasy i zwierzaliśmy się sobie z tego, co działo się u nas przez te lata. Ja byłam w trakcie rozwodu, on też nie ułożył sobie życia. Nigdy się nie ożenił, nie miał dzieci…

– Nadal jesteś tak piękna jak na studniówce, kiedy tańczyliśmy razem poloneza.

– No, mam nadzieję, że jednak nie! – roześmiałam się, przypominając sobie modę z tamtych czasów. Kiedy patrzyłam na stare zdjęcia, zastanawiałam się, jak mogły nam się podobać takie ciuchy.

Wylądowaliśmy w łóżku tej samej nocy

Poza tym… nie umiałam przyjmować komplementów. Nadal miałam z tyłu głowy przytyki Artura, że nie jestem już taka ładna, szczupła i zadbana. Więc nie wierzyłam słowom Krzyśka, choć miło było je słyszeć.

To było takie surrealistyczne. Jak powrót po latach w dobrze znane miejsce, niby takie samo, a zarazem całkiem inne. Zrozumiałe. Nie byliśmy już parą nastolatków, którzy próbują wielu rzeczy po raz pierwszy.

– Jesteś piękna… – szeptał między pocałunkami. – Cudowna… wspaniała…

Przeglądałam się w tych słowach jak w upiększającym lustrze. A jego pieszczoty chłonęłam jak pustynia wodę. Miesiąc później byłam po rozwodzie, który zgodnie z oczekiwaniami (czy raczej ich brakiem) okazał się formalnością, i oficjalnie zaczęłam się spotykać z Krzyśkiem.

Dużo łatwiej było nam teraz być ze sobą, nawet na odległość. Codziennie mogliśmy rozmawiać, widzieć się przez kamery, a w piątek wieczorem wsiąść w samochód i po paru godzinach jazdy rzucić się sobie w ramiona. Znowu czułam się kochana, piękna, wytęskniona…

Powinnam była odczekać po rozstaniu

A jednak po paru miesiącach pojawiły się pierwsze zgrzyty. Życie, planowane na dwa miasta, jak w zegarku, zaczęło nas uwierać. Krzysiek był teraz innym człowiekiem niż ten zapamiętany sprzed lat.

Odkrywałam jego wady, a on dostrzegał je we mnie. Już nie do końca byłam tą wymarzoną, wyczekaną i idealną. Świadomość tego dołowała mnie, wpędzała w kompleksy i jakieś dziwne poczucie winy, że znowu nie jestem bez skazy, że pojawiła się kolejna rysa, że tych rys jest coraz więcej i zaraz zmienią się w pęknięcia, a ja rozlecę się na kawałki.

– Za szybko rzuciłaś się na Krzyśka – powiedziała moja przyjaciółka, psycholog, co prawda dziecięcy, ale zawsze psycholog. – Nie dałaś sobie czasu, by stanąć na nogi po rozstaniu, a już zawisłaś na szyi innego faceta. Nie krzyw się, taka prawda. Jak masz uwierzyć, że w jego oczach jesteś wspaniałą kobietą, skoro sama w to nie wierzysz? Każda krytyczna uwaga będzie cię ranić do szpiku kości, póki nie dotrze do ciebie, że to tylko zwrócenie uwagi, a nie koniec świata.

Miała rację. Uzależniałam swoją wartość od tego, jak widzieli mnie mężczyźni, jak widział mnie mąż, szef, wcześniej ojciec, teraz Krzysiek. Tak mnie wychowano, kobieta bez mężczyzny nie jest nic warta.

Już wiem, że moja wartość nie zależy od oceny

Ale czasy się zmieniły i takie myślenie przestało się sprawdzać. Z bólem serca porozmawiałam z Krzyśkiem, gdy przyjechał na weekend. Obojgu było nam przykro, oboje mieliśmy łzy w oczach, ale wiedzieliśmy, że tak trzeba.

Skończyć jedno, odetchnąć i dopiero zaczynać coś nowego. Po kilkunastu miesiącach terapii wreszcie zaczęłam patrzeć na siebie i swoje życie inaczej. Może jeszcze nie dotarłam do etapu kochania w sobie każdej niedoskonałości, ale do ich akceptowania – już tak.

Już wiem, że moja wartość nie zależy od oceny innego człowieka, a zwłaszcza faceta, który dziś jest, a jutro go nie ma. Zależy od tego, jak sama siebie widzę, jak wyglądam w swoich własnych oczach. Wiem, ile osiągnęłam, co potrafię, a co sprawia mi trudność. Przy czym te trudności to teraz wyzwanie, a nie powód do rozpaczy.

– Jesteś zupełnie inna, jak podmieniona, wciąż nie mogę się przyzwyczaić… – Ela kręciła głową, gdy spotkałyśmy się ostatnio na kawę.

– Aż tak? To chyba dobrze. Sama mi to zasugerowałaś, ja się tylko dostosowałam.

– Widzisz? Rozumiesz, że cię chwalę, a nie ganię. Dawna Zosia zaraz by się zmartwiła i zaczęła wycofywać. Bo może farba za ruda, a buty mają za wysoki obcas, a uśmiech za szeroki i ten jeden lekko krzywy ząb widać. Nowa wie, że to był krok we właściwą stronę.

Uśmiechnęłam się.

– Masz rację. To było bardzo dobre posunięcie. Wiem, że nie muszę szukać swojej drugiej połówki, bo jestem kompletna. Taka, jak powinnam być.

– Co najwyżej możesz postarać się drugie rumiane jabłuszko do kompletu.

– Może kiedyś. Albo sam się znajdzie.

– Nie zamierzasz szukać?

– Nie, jest mi dobrze, jak jest.

Ja naprawdę dobrze się czułam sama ze sobą

Nie kłamałam. Naprawdę cieszyłam się obecnym stanem rzeczy. Po raz pierwszy w życiu nie przejmowałam się każdą pierdołą w moim życiu, a już zwłaszcza taką, na którą nie miałam wpływu. To było niesamowite uczucie. Takie wyzwalające, radosne, lekkie…

– Nie jestem twoim terapeutą, ale trochę cię znam i wiem, że jeśli tak mówisz, to tak właśnie jest. Dlatego myślę, że powinnaś wreszcie zadzwonić do Krzyśka.

– Co? Ale jak to? Po co? Teraz? – wpadłam w popłoch.

Ela nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się jak sfinks. Nie bardzo widziałam w tym sens. Myślałam, że on i ja to zamknięty rozdział. Minął ponad rok, może ma kogoś, zapomniał o mnie, a przynajmniej nie tęskni, a ja…

Ja naprawdę dobrze się czułam sama ze sobą. I chyba nie chciałam trzeci raz wchodzić do tej samej rzeki. A jednak słowa Eli ciągle brzmiały w mojej głowie. A to małpa! Specjalnie rzuciła tę bombę, żeby sprawdzić, jak sobie poradzę.

Zadzwoniłam do niego. Bez dłuższego zastanawiania się, w stylu dawnej mnie. Po prostu wybrałam jego numer i już. Chciałam usłyszeć jego głos, zapytać, co u niego, więc to zrobiłam. Bez martwienia się, co on sobie pomyśli. Bez projektowania, czego mogę się po tej rozmowie spodziewać, od niego, od życia. Boże, to przecież tylko jeden telefon!

– Cieszę się, że dzwonisz – usłyszałam. – Co powiesz na kawę jutro? Opowiesz mi o wszystkim…

Czytaj także:
„Przez 10 lat małżeństwa byłam dla męża >>zasłoną dymną<<. Gdyby nie pies, nasz związek rozpadłby się jeszcze wcześniej”
„Przez zazdrość trafiłam do więzienia. Nie myślałam o tym, co będzie z moimi dziećmi. Zmarnowałam nam wszystkim życie”
„Siostra planuje ślub z facetem, którego spotkała na żywo… 2 razy! Ma ponad 50 lat a zachowuje się jak gówniara”

Redakcja poleca

REKLAMA