„Były mąż koncertowo zrujnował mi życie. Uwiódł, zaciągnął przed ołtarz, a na dokładkę – ukradł mi syna”

kobieta straciła syna fot. iStock, aquaArts studio
„Zostałam sama z dzieckiem​. Bez dyplomu, za to z długami, które na odchodne zostawił mi Mariusz. Na szczęście i na pociechę został mi też Janek, którego uśmiech wynagradzał mi wszystkie trudy codziennego dnia”.
/ 18.08.2023 20:15
kobieta straciła syna fot. iStock, aquaArts studio

Nie zna strachu ten, kto ma przy sobie swój największy skarb, najcenniejszą rzecz na świecie. Dla mnie był to mój syn. Największa duma i radość mojego życia. Jedyne, co mi się udało na sto procent. Całą resztę zrujnowałam koncertowo.

Na studiach poznałam Mariusza, zakochaliśmy się w sobie, wzięliśmy ślub. Zawaliłam ostatni rok studiów. Potem zaszłam w ciążę, z pełną świadomością i nie mogąc się doczekać. Ale krótko po rozwiązaniu pan ojciec doszedł do wniosku, że nie jest jeszcze gotowy na rodzinę i zobowiązania.

Zostałam sama z dzieckiem

Bez dyplomu, za to z długami, które na odchodne zostawił mi Mariusz. Na szczęście i na pociechę został mi też Janek, którego uśmiech wynagradzał mi wszystkie trudy codziennego dnia. Bywało ciężko, tym bardziej że mój były mąż tuż po orzeczeniu rozwodu zniknął na dobre, wyjeżdżając za granicę i zapominając, że ma jakiekolwiek obowiązki wobec syna, który magicznie nie zniknął.

Jakież więc było moje zdziwienie, gdy dostałam z sądu wezwanie na sprawę o ustalenie kontaktów ojca z synem. Byłam zaskoczona i wściekła. Nie skontaktował się ze mną, nie zapytał nawet, jak się Janek miewa, czy czegoś potrzebuje, a teraz jego adwokat zażądał spotkań w każdy weekend, wakacje, święta i co drugie urodziny!

Moje zdanie się nie liczyło

Nie liczyło się, że pięcioletni Janek nie pamięta ojca, bo ten zniknął z jego życia, zanim dzieciak nauczył się wymawiać słowo „tata”. Sąd klepnął wszystko tak, jak pan tatuś chciał. Nieważne, że nie płacił alimentów, że nie istniał w życiu syna.

Teraz zmądrzał i chciał zaistnieć, więc jego bardzo dobry i bardzo drogi adwokat mu to załatwił. Odtąd – choć obawiałam się tych spotkań, a Janek nie bardzo rozumiał, dlaczego ma spędzać cały weekend z człowiekiem, który jest mu bardziej obcy niż facet, u którego kupowałam ziemniaki na targu – musieliśmy stosować się do postanowienia sądu.

Mój eks uwielbiał pokazywać, że ma nade mną władzę. Dostawałam esemesy z informacją, że mogę więcej nie zobaczyć Janka. Że skoro to także jego syn, to może powinien zamieszkać z nim. Nie umiem opisać paraliżującego strachu, który mnie wtedy ogarniał. Cała się trzęsłam, nie mogłam oddychać ani powstrzymać łez.

Na szczęście Janek wracał do mnie, gdy blada czekałam na niego w domu. Wracał punkt osiemnasta. Za każdym razem wracał, a ja widziałam uśmiech pełen złośliwej satysfakcji na twarzy człowieka, któremu kiedyś ślubowałam miłość.

Po kilku miesiącach – mimo strachu, który mnie zawsze ogarniał, gdy Janek jechał na weekend do ojca – przestałam przejmować się aż tak bardzo tymi pogróżkami. Wiedziałam, że mają na celu mnie nastraszyć. I choć reagowałam niczym pies Pawłowa, to rozum przekonywał, że nic złego się nie stanie.
I to rozum się pomylił, a nie instynktowny strach matki.

Tamtej niedzieli o osiemnastej jak zwykle byłam w domu. Czekałam na syna, który znowu będzie się we mnie wtulać przez pół nocy, gdy zaśnie ze mną w moim łóżku. Minęła osiemnasta, potem osiemnasta trzydzieści… Były mąż nie odbierał telefonów, nie odpisywał na wiadomości. Może trafili na korek albo młody zamarudził przy kolacji? O dwudziestej zadzwoniłam na policję.

– Proszę pani… proszę zadzwonić, jak syn nie wróci w ciągu kilku najbliższych godzin…

Głos dyżurnego był monotonny i zmęczony. Mój nienaturalnie piskliwy i pełen emocji.

– Nie rozumie pan! On mnie straszył, że dziecko do mnie nie wróci, że mi go nie odda!

– Ale ma pełną władzę rodzicielską?

– Ma, ale…

– Małe spóźnienie to jeszcze nie tragedia. Pani ma syna na co dzień. Proszę nie ograniczać ojcu kontaktów.

– A jeśli go porwał?! – wypowiedziałam jedną z najgorszych obaw mojego życia.

– Nie może go porwać, jeśli nie ma ograniczonej władzy rodzicielskiej. Proszę się uspokoić i dać znać, gdyby syn nie pojawili się do rana.

Nie zmrużyłam oka

Chodziłam od okna do okna. Nasłuchiwałam kroków na klatce schodowej. Sprawdzałam co minutę, czy nie mam w telefonie nieodebranego połączenia albo wiadomości. Tak bardzo chciałam przeczytać, że młody zasnął i wróci do mnie rano. Oddałabym pół duszy za te kilka słów.

Rano policja przyjęła zawiadomienie o zaginięciu. Wdrożono „child alert”, procedurę, którą stosuje się, gdy znika dziecko. Zdjęcia mojego syna zostały umieszczone w internecie, przesłane na dworce i lotniska. Ciągle miałam wrażenie, że podjęli działania za późno, że teraz Janek może być już daleko ode mnie. Bardzo daleko. Ojciec miał go przecież przy sobie od sobotniego poranka. Od tego czasu go więził.

Nie mogłam przełknąć kęsa jedzenia. Pamiętam, że moja siostra siedziała przy mnie i wmuszała we mnie choćby wodę. Piłam ją małymi łykami przez zaciśnięte ze strachu gardło. Komórki nie wypuszczałam z drżących rąk. Siedziałam pod kocem mimo lata, tak było mi zimno. Co chwilę wstawałam jednak z kanapy, żeby wyjrzeć przez okno. Zaciskałam powieki i wyobrażałam sobie, jak Janek do mnie wraca. Podbiega, przytula się. Chciałam, by tak było, i umierałam ze strachu, że już nigdy tak nie będzie.

– Nie martw się, znajdą ich – powtarzała Jola jak mantrę. – Nie ma ich w szpitalach, nie brali udziału w żadnym z wypadków. Są cali. Janek w końcu wróci. Zobaczysz, jeszcze będziesz narzekać, że za bardzo rozrabia.

Słowa siostry docierały do mnie jakby z daleka. Trwałam w bańce przerażenia, która mnie wchłonęła i otoczyła. Oddychałam strachem, patrzyłam przez pryzmat mnóstwa obaw. Każde słowo, które wypowiadałam, mówiłam z lękiem. Wreszcie wypowiedziałam na głos to, co najbardziej mnie przerażało:

– To moja wina.

– Bzdury gadasz! – zaoponowała siostra.

– Moja wina. Ignorowałam jego wiadomości, jego groźby, więc postanowił mi pokazać, kto tu rządzi. Tak potwornie się boję, że będę musiała żyć bez Jasia…

– To nie twoja wina – Jola ścisnęła moją dłoń. – To tylko świadczy o tym, jaki z niego palant. I o tym, że niedługo Janek do ciebie wróci, bo temu gnojkowi szybko się znudzi całodobowa opieka nad pięciolatkiem. Albo policja go znajdzie.

– Oby.

Oby, oby, oby…

Każda minuta wydawała się godziną. Każda godzina wlokła się w nieskończoność. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść, ciągle myślałam o moim synku: czy jest cały i zdrowy, czy ma wszystko, czego mu potrzeba, czy tęskni tak jak ja. Całymi nocami płakałam, nie mogąc znieść bólu, który odczuwałam niemal fizycznie.

Bańka przerażenia nie chciała mnie wypuścić na zewnątrz. Leki nasenne, które dostałam od lekarza, nie działały. Nerwy nie dawały się ukoić, a ja co najwyżej chodziłam od okna do okna bardziej przytłumiona. Kiedy dzwonił telefon, podrywałam się z przerażeniem. Krew odpływała mi w stronę stóp i odbierałam połączenie, by usłyszeć, że ciągle szukają. Że nic nie wiadomo, że na razie nie ma śladów, że jak kamień w wodę.

Nie wiem, czy szkolą policjantów z tego, co mówić, a czego nie mówić w takich sytuacjach. Ale słowa „kamień w wodę” sprawiły, że zemdlałam ze strachu, wyobrażając sobie, że tak właśnie się stało. Szalałam ze strachu, że stanie się coś strasznego, a ja nigdy nie poznam prawdy, nie dowiem się, gdzie jest Janek, gdzie przebywa lub… spoczywa.

Każdy dzień jest torturą

Do dziś trzęsą mi się ręce, kiedy słyszę „mamo!” wołane dziecięcym głosikiem gdzieś poza domem. Do dziś nieustannie oddycham strachem. Do dziś boję się odbierać telefonów, choć przecież paradoksalnie czekam na każdy z nich. Czekam na wiadomość. Jakąkolwiek. Choć boję się także tego, że kiedy usłyszę tę złą, po prostu pęknie mi serce.

Do dziś nie wiem, co się wydarzyło. Nie wiem, co się dzieje z moim dzieckiem. Nie mam pociechy w postaci wiadomości, że wszystko z nim w porządku, ani nie mogę pójść na jego grób. Żyję w zawieszeniu. W obawie. Każdy dzień jest torturą, bo muszę go przetrwać bez nadziei, że kiedy wrócę do domu, mój syn tam będzie.

Minęły cztery lata. Dzisiaj Janek zdawałby do trzeciej klasy. Boję się każdego dnia bez niego. Boję się, że nie wróci. Boję się…

Czytaj także:
„Wymarzyłam sobie ślub jak z bajki. W jednej chwili wszystko legło w gruzach, ale mój przyszły mąż okazał się bohaterem”
„Liczyłam na nową miłość lub chociaż flirt z cudzoziemcem, a tu co? Mogłam najwyżej poznać sprzedawcę ryb”
„Pracę i karierę stawiałam na pierwszym miejscu. Przez nadmierną ambicję całkiem zaniedbałam rodzinę”

Redakcja poleca

REKLAMA