Każde miasto ma taką dzielnicę, gdzie lepiej nie pojawiać się na ulicy po zmroku. W Warszawie taką złą sławą cieszy się Praga. Kiedy byłam małą dziewczynką, do głowy by mi nie przyszło, że kiedyś będę tam mieszkać. W zasadzie to miałam z Pragi jedno wspomnienie – kiedyś z tatą pojechałam tam na słynny bazar Różyckiego po pantofle do komunijnej sukienki. Zaparkowaliśmy, jak się potem okazało, na cieszącej się złą sławą Ząbkowskiej i radośnie poszliśmy na zakupy. Ponieważ było przedpołudnie, środek tygodnia, więc na bazarze panował spokój i nie musieliśmy bać się kieszonkowców – tak mówił tata. Zadowoleni z zakupów i posileni wielkimi bazarowymi pączkami wyszliśmy w końcu na ulicę. Ząbkowska to ruchliwa jezdnia, ale w tym momencie była zupełnie pusta!
Obok naszego samochodu stało trzech facetów
Jeden oparty był nonszalancko o ścianę budynku, drugi palił niespiesznie papierosa, trzeci powolnym krokiem obchodził nasze auto. Poczułam, jak tata mocno ścisnął mnie za rękę, mówiąc:
– Gdyby coś się działo, za nic mnie nie puszczaj!
Przestraszył mnie. Podeszliśmy do auta, a wtedy ten facet oparty o mur zapytał:
– To pana samochód?
– Tak! Nie! – odparł na to mój tata.
Facet spojrzał na niego zaskoczony. Tata z nerwów zapomniał na moment języka w buzi, po czym wyjaśnił.
– Mój, ale… Co się z nim stało?! Co to za kable obok kierownicy?
– Policja praska! – przedstawił się nagle facet, który szczerze mówiąc, wyglądał bardziej na menela niż na stróża prawa. – Pana samochód był już przygotowany do kradzieży, a te kable to wyrwana stacyjka.
Okazało się, że mieliśmy dużo szczęścia. Policja jadąca nieoznakowanym samochodem pojawiła się na Ząbkowskiej akurat w momencie, kiedy złodzieje łomem wyłamali stacyjkę w naszym samochodzie i szykowali się do odpalenia go bez kluczyka!
– Kiedy nas rozpoznali, wiali aż się za nimi kurzyło! Nawet łom zostawili panu na siedzeniu, będzie pan miał na pamiątkę – stwierdził policjant.
Zaskoczony tata rozpłynął się w podziękowaniach! Moje piękne buciki kosztowały nas dodatkowo wizytę w warsztacie, ale na szczęście nie samochód. Tamto zajście na tyle mnie przestraszyło, że postanowiłam w przyszłości darować sobie zakupy na Pradze.
Jak to się stało, że jednak tu zamieszkałam?
„Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze” – mówi znane powiedzenie…
I w naszym przypadku tak właśnie było. Razem z moim chłopakiem nie zarabiamy wiele, więc wynajmowaliśmy najpierw tylko pokój w dużym mieszkaniu. Jednak po kolejnej awanturze o to, kto z sublokatorów nie posprzątał łazienki, a powinien to zrobić, mieliśmy serdecznie dosyć!
– Lepiej ciasne, ale własne! – zadecydował Dominik i zaczęliśmy szukać samodzielnego lokum.
Byłam przeciwna Pradze, ale kiedy okazało się, że mieszkania są tam naprawdę dużo tańsze, Dominik zaczął naciskać.
– Chodź, przynajmniej zobaczymy, może tam nie jest tak źle?
„Może i nie jest? – pomyślałam. – W końcu ostatnio mówi się o Pradze, że stała się dzielnicą artystyczną”.
Mieszkanie było faktycznie ładne, dwa pokoje z kuchnią, wysokie na cztery metry, w starej kamienicy.
– Jest zrujnowana! – stwierdziłam, kręcąc nosem.
– Ale za to klimatyczna! – upierał się Dominik.
I w końcu postawił na swoim! No cóż… Już pierwszej nocy było wesoło. Krzyki na klatce, bieganina, jakby ktoś przed kimś uciekał. Może i uciekał, bo jak się potem okazało, ganianie się z policją było jedną z lokalnych atrakcji… Powoli uczyłam się tu żyć. Nie wierzyłam wprawdzie w bajki, że „swoich” się nie okrada, i na wszelki wypadek rower trzymałam w piwnicy zamkniętej na solidny zamek. Bo chociaż kłaniałam się grzecznie wszystkim sąsiadom, również panom i paniom godzinami stojącym w bramie kamienicy i raczącym się przeróżnym trunkami, to nadal nie byłam pewna, czy już jestem tutejsza, czy nadal obca i do obrobienia.
Pewnego wieczoru siedzieliśmy z Dominikiem w domu i oglądaliśmy film. Światło mieliśmy zgaszone, lśnił tylko ekran telewizora, kiedy nagle ktoś zaczął walić w nasze drzwi.
Popatrzyliśmy po sobie wystraszeni
To nie było zwyczajne pukanie, tylko potworne walenie… Zupełnie jakby komuś było obojętne, czy otworzymy drzwi, czy też będzie musiał je rozwalić, aby dostać się do środka.
– Policja? – zapytałam po cichu, drżąc ze strachu.
Mój chłopak pokiwał głową, że chyba tak. No cóż, takie akcje nie były niczym nowym w naszej kamienicy… Bałam się, że jeśli im otworzymy, to wtargną do środka i zanim przekonamy ich, że pomylili mieszkanie, zrobią w nim kipisz, szukając narkotyków lub Bóg wie czego.
– Nie ma nas w domu! – szepnęłam do Dominika, zgasiłam telewizor, i jak mała dziewczynka dałam nura pod kołdrę.
Za chwilę dołączył do mnie mój chłopak. W ten sposób przetrwaliśmy jakoś to bombardowanie. Na drugi dzień nocne hałasy wydały się nam tylko snem. A że była sobota, i nigdzie się nie spieszyliśmy, mogliśmy spokojnie wypić kawę. Dominik poszedł ją zaparzyć, ja wzięłam prysznic. Kiedy wychodziłam z łazienki, znowu rozległo się ostre walenie w drzwi!
Z wrażenia upuściłam ręcznik – stałam w przedpokoju goła i przerażona. Walenie się nasiliło, potem ustało i usłyszałam zza drzwi męskie głosy.
– Dajmy sobie spokój, przecież ich nie ma… – usłyszałam pierwszy głos.
– Są, nie czujesz, że ktoś robi kawę? – odparł drugi.
Zrozumiałam, że zostaliśmy z Dominikiem zdemaskowani! Mój chłopak podszedł do mnie na palcach i spojrzał na mnie pytająco. Wzruszyłam ramionami i pokiwałam głową, dając mu do zrozumienia, że chyba będziemy musieli otworzyć, tym bardziej że…
– Otwierać, policja! – rozległ się za drzwiami gromki okrzyk.
Dałam nura do łazienki, włożyłam spodnie od dresu i koszulkę, a Dominik w tym czasie odryglowywał zamki. Kiedy otworzył drzwi, na progu zobaczyliśmy dwóch facetów, którzy wyglądali raczej na bandytów niż na policjantów!
Łyse głowy, tatuaże, szramy…
Przełknęłam głośno ślinę, po minie Dominika widziałam, że żałował, iż dał się nabrać i otworzył zbirom.
– Dobre było z tą policją, nie? – roześmiał się tymczasem jeden z dryblasów, po czym wyciągnął do Dominika rękę. – Klucze zostawiliście w zamku! Od wczoraj się do was dobijamy i już się nawet zastanawiałem, czy wam je oddać, czy was obrobić, he, he, he!
Musieliśmy mieć bardzo głupie miny, bo facet dodał:
– A tak na poważnie, to uważajcie na przyszłość, bo różne typy tu się kręcą! To nara, sąsiedzi, jeszcze się pewnie kiedyś skumamy! – wepchnął nasze klucze do ręki skamieniałemu ze zdumienia Dominikowi i obaj z kumplem zbiegli po schodach, waląc w drewniane stopnie ciężkimi buciorami.
– Jezu, ale numer! – westchnął mój chłopak. – Gdyby tylko ktoś chciał, to by nas okradł bez problemu. Trzeba będzie tym facetom postawić piwo.
Tak zrobiliśmy. Mamy nadzieję, że to wystarczy, i że naszym nowym kumplom nie przyjdzie do głowy, że w myśl zasady przysługa za przysługę, będą kiedyś chcieli ukryć w naszym mieszkaniu jakieś trefne fanty. W końcu to jest Praga…
Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”