„Było mi żal pracownicy i zaprosiłam ją na kawę. Uznała, że jesteśmy przyjaciółkami i przyczepiła się do mnie jak rzep”

kobieta, którą męczy przyjaciółka fot. Adobe Stock, motortion
„– Ona jest stuknięta – prychnęła Dominika. – Przymila ci się, na siłę próbuje pokazać światu, że się przyjaźnicie. Robi wszystko, żeby nam popsuć relacje. Zaczęła się ubierać jak ty, tak samo się czesze, używa tych samych perfum. Na twoim miejscu zaczęłabym się bać”.
/ 04.05.2022 06:27
kobieta, którą męczy przyjaciółka fot. Adobe Stock, motortion

– No, to teraz jesteś już prawie jak prezes albo co najmniej dyrektor departamentu! – śmiał się Szymon, kiedy opowiedziałam mu o nowej asystentce.

Chociaż słowo „asystentka” nie było chyba odpowiednie. Po prostu od jakiegoś czasu spływało coraz więcej zamówień, zleceń. Firma prężnie się rozwijała, zdobywaliśmy nowych klientów i nie wyrabiałam się. Dlatego poprosiłam szefa o kogoś do pomocy.

– Pani Antonino, zgodnie z pani sugestią zatrudniłem nowego pracownika. Pani Aneta zaczyna od poniedziałku – powiedział prezes na spotkaniu.

Cieszyłam się, może wreszcie nieco odsapnę. Nerwówka, nadgodziny, zabieranie papierów do domu, nadganianie w weekendy… Zaczynało mnie to wykańczać i bałam się, że najzwyczajniej w świecie się wypalę. A przecież tak swoją pracę lubiłam!

W poniedziałek tuż po ósmej prezes przekroczył próg mojego biura w towarzystwie skromnej dziewczyny w okularach. Na pierwszy rzut oka wzbudziła moją sympatię. Po krótkiej prezentacji zostawił nas same. Opowiedziałam mniej więcej Anecie, na czym polega nasza praca, czym się zajmuję, co chciałabym, by przejęła ona i jak wyobrażam sobie naszą współpracę.

– Pani Antonino, ja naprawdę będę się starała wypełniać wszystkie pani polecenia, żeby była pani zadowolona – odpowiedziała dziewczyna. – Może pani na mnie liczyć.

– Po co tak oficjalnie? Tosia jestem – podałam jej rękę.

Szybko się dogadałyśmy i dobrze nam się razem pracowało. Aneta popełniała wprawdzie błędy, ale przecież dopiero się uczyła, była nowa, nie robiłam więc z tego powodu problemów. Początkowo schlebiała mi jej sympatia, granicząca momentami wręcz z uwielbieniem. Podziwiała mnie i nie próbowała nawet tego ukryć. Chwaliła, komplementowała. Z czasem stawało się to męczące.

Starałam się ją usprawiedliwiać

Obdarzyła mnie wielkim zaufaniem. Opowiedziała o trudnym dzieciństwie i alkoholizmie ojca, o braku akceptacji wśród rówieśników, samotności i wielu przepłakanych nocach. Dowiedziałam się, że po szkole średniej postanowiła wyrwać się i wyjechać do innego miasta. Zatrudniła się jako sprzątaczka, nocowała w najtańszych bursach. Potem rozpoczęła zaoczne studia. No i trafiła do obecnej pracy.

Było mi jej żal. To musi być straszne, mieszkać w takim wielkim mieście i nie mieć nikogo, do kogo można by się było odezwać. Dlatego zaprosiłam ją do nas na kawę, a potem jeszcze na popołudniowego grilla. Wkrótce sama zaczęła się wpraszać albo wręcz wpadać bez zaproszenia.

Szymon miał do niej raczej sceptyczny stosunek. Niby był miły, ale wiedziałam, że raczej nie przepada za jej towarzystwem.

– Ona jest jakaś dziwna – mówił. – Osacza cię. Jakby mogła, to najchętniej wprowadziłaby się tutaj, do naszego domu, i wykurzyła mnie, gdzie pieprz rośnie.

– Nie przesadzaj. Jest samotna, lgnie do towarzystwa. Poza tym miała fatalne dzieciństwo, pewnie dlatego tak dba o to, żeby mieć dobre relacje z ludźmi – usprawiedliwiałam ją przed mężem.

Od pewnego popołudnia zaczęłam jednak nabierać do niej dystansu. Zaplanowaliśmy grilla w ogrodzie, zaprosiliśmy naszych przyjaciół, Dominikę i Kamila. Siedzieliśmy właśnie i żartowaliśmy, kiedy niespodziewanie… zjawiła się Aneta!

– Przejeżdżałam przypadkiem, pomyślałam, że wpadnę. Mam pączki – powiedziała, machając mi przed oczami pudełkiem z logo pobliskiej cukierni. – Ale chyba jestem nie w porę, masz gości – dodała.

– Szkoda, że nas nie uprzedziłaś. Tak, wpadła moja przyjaciółka Dominika i jej mąż. Mamy omawiać wspólne plany wakacyjne, więc sama rozumiesz… – zaczęłam.   

Nie chciałam jej urazić, ale to nie była dobra pora na jej wizytę.

– Przyjaciółka? – Aneta wyraźnie się zdenerwowała. – Jaka przyjaciółka? Nie wspominałaś mi nigdy o żadnej przyjaciółce!

Jej gwałtowna reakcja zbiła mnie z tropu. Nie widziałam powodu, żeby opowiadać jej o swoim życiu prywatnym. Wielu rzeczy o mnie nie wiedziała. W końcu byłyśmy tylko koleżankami z pracy.

Aneta chyba się zorientowała, że zareagowała zbyt impulsywnie, bo szybko na jej twarz wrócił uśmiech.

– Wakacje? Super! – wykrzyknęła jak gdyby nigdy nic. A potem dodała: – Chętnie się przyłączę! – minęła mnie i ruszyła do ogrodu, gdzie właśnie, pod czujnym okiem Szymona, dopiekały się szaszłyki.

Wiedziałam, że towarzystwo nie będzie zachwycone tą niespodziewaną wizytą, ale co miałam zrobić? Wyrzucić ją za drzwi?

Aneta i Dominika ewidentnie się nie polubiły. Nie przeszkodziło to jednak mojej współpracownicy niemalże wcisnąć się na wspólne wakacje z nami!

– Ale my już mamy wynajęty czteroosobowy domek – powiedziałam.

– To nic, popytam, pewnie w pobliżu znajdę coś wolnego. Uwielbiam Mazury! Już się nie mogę doczekać! – ekscytowała się Aneta.

Nie miałam odwagi, by zareagować. Widziałam zdegustowane miny chłopaków. Na szczęście w porę odezwała się Dominika:

– Może rzeczywiście kiedyś o takim wspólnym wyjeździe pomyślimy. Ale na razie, dopóki się nie znamy, takie wakacje nie byłyby dobrym pomysłem. Od kilku lat jeździmy we czwórkę i wydaje mi się, że wszyscy wolimy, żeby tak zostało.

Gdyby spojrzenie mogło zabijać, moja przyjaciółka natychmiast padłaby trupem. Atmosfera jakoś się zwarzyła i spotkanie dość szybko dobiegło końca. Ale to nie Aneta wyszła, ale Dominika i Kamil. Aneta chciała jeszcze zostać, pomóc mi posprzątać, pozmywać.

– Napijemy się winka, poplotkujemy o babskich sprawach. Wiesz, bo przy innych tak się nie da. Ta twoja znajoma jakaś naburmuszona była – powiedziała.

Wykręciłam się jednak bólem głowy i zmęczeniem.

W końcu postawiłam sprawę jasno

Od tej pory Anecie coraz częściej zdarzało się wpadać, zapraszać nas do siebie, organizować wspólne wyjścia. Jeśli tylko udało jej się zrobić ze mną zdjęcie, wrzucała je do sieci i podpisywała mnie, jako swoją „najlepszą przyjaciółkę”. Któregoś dnia Dominika powiedziała:

– Ona jest jakaś stuknięta! Przymila ci się, na siłę próbuje pokazać światu, że się przyjaźnicie. Mało tego, robi wszystko, żeby nam popsuć relacje! Zaczęła się ubierać jak ty, tak samo się czesze, używa nawet tych samych perfum! Chce być na siłę tobą czy co? Na twoim miejscu zaczęłabym się bać.

Rzeczywiście, coraz więcej rzeczy mnie niepokoiło. Zdarzało się, że Aneta niby mimochodem wspominała coś o Dominice. Nieważne, co by to było – zawsze stawiała ją w niekorzystnym świetle. Próbowała mącić, wmawiała mi, że widziała ją, jak ukradkiem popijała alkohol, a potem prowadziła samochód. Kłamała, że moja przyjaciółka nakrzyczała na nią na środku ulicy, kiedy podeszła się przywitać. W końcu próbowała mi wmówić, że Dominika ma romans… z moim mężem!

Coraz trudniej mi się z nią współpracowało. Niby nie mogłam jej zarzucić nic szczególnego, jeśli chodzi o wykonywanie obowiązków. Nie popełniła żadnego wielkiego błędu, nie zaniedbała rażąco swoich powinności. Jednak większość dnia zawracała mi głowę bzdurami. Sprawy służbowe były u niej drugorzędne. Czasem miałam wręcz wrażenie, że pracę traktuje jak towarzyskie spotkanie ze mną. Odfajkować, co najważniejsze, a potem plotkować.

Zaczęło mnie to męczyć. Nie mogłam się skupić, praca przestała sprawiać mi przyjemność. Do Anety nie docierały jednak żadne aluzje czy wypowiedziane wprost uwagi. Była natrętna jak mucha. Poza pracą również. Zaczynałam we własnym domu udawać, że mnie nie ma, byle tylko jej nie wpuszczać. Niemalże wprosiła się nam na Wigilię! Gdyby nie to, że spędzaliśmy ją u rodziców Szymona, na pewno wpadłaby „przypadkiem”. W gruncie rzeczy było mi jej żal, bo w święta nikt nie powinien być sam, ale z drugiej strony dlaczego miałam brać za nią odpowiedzialność?

Tuż przed Bożym Narodzeniem zorientowałam się, że jestem w ciąży. Cieszyłam się, planowaliśmy to z mężem od jakiegoś czasu. Właśnie podczas świąt powiedzieliśmy o tym naszym rodzicom. Potem także Dominice i Kamilowi.

Na początku roku poinformowałam prezesa, jak wygląda sytuacja. Ustaliliśmy, jak zorganizujemy pracę, kiedy nie będę już miała siły pracować na pełnych obrotach. Wiedziałam, że mogę liczyć na jego dyskrecję. Nie czułam potrzeby, by opowiadać o swojej ciąży nikomu więcej. Zaczęłam przekazywać Anecie coraz więcej swoich obowiązków. Nie była zachwycona, jednak nigdy mi nie odmówiła i nie zaprotestowała nawet w najmniejszym stopniu. Gdy byłam w piątym miesiącu, już nie dało się ukryć mojego stanu.

Pewnego dnia po weekendzie Aneta spojrzała na mnie ze zdumieniem.

– Ale dlaczego o niczym mi nie powiedziałaś? Przecież przyjaciółki mówią sobie o takich rzeczach! Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie zraniłaś! – rzuciła rozżalona. – A ja tak ci ufałam – rozpłakała się.

To obudziło we mnie wyrzuty sumienia. Może rzeczywiście powinnam powiedzieć jej wcześniej? W końcu przecież i tak się dowiedziała, a tak tylko sprawiłam jej ogromną przykrość. Było mi wstyd za swoje zachowanie, dlatego wieczorem zadzwoniłam do niej i przeprosiłam ją.

– Nie wiem, dlaczego ci nie powiedziałam. Tak się cieszymy, ale jednocześnie nie chciałam zapeszać, ciąża zawsze wiąże się ze strachem…– tłumaczyłam się.

Aneta natychmiast przestała się gniewać. Od tej pory nadskakiwała mi coraz bardziej. Przynosiła owoce, podawała wodę i herbatki, podrzucała ciążowe czasopisma. W którymś momencie niby mimochodem wspomniała, że ma nadzieję, że wybierzemy ją na matkę chrzestną! Wtedy nie wytrzymałam. Postanowiłam ostatecznie wyjaśnić sprawę. Nadarzała się ku temu świetna okazja, to był mój ostatni dzień w pracy. Lekarka zaleciła mi pójść na zwolnienie i odpoczywać.

– Aneta, musimy porozmawiać. Mogłabyś wyskoczyć ze mną po pracy na kawę?

Oczywiście chętnie się zgodziła.

Było mi jej żal, ale wiedziałam, że dłużej nie mogę tego ciągnąć. Ta znajomość stała się bardzo męcząca – dla mnie, dla mojej rodziny i przyjaciół. Przy Anecie czułam się nieswojo, unikałam jej więc, doszło do tego, że bałam się wychodzić z domu, aby jej nie spotkać. Tak dłużej być nie mogło!

Nie wiedziałam, jak zacząć. Najpierw krążyłam dookoła tematu, potem jednak słowa zaczęły ze mnie same wypływać. Powiedziałam, że bardzo ją lubię i szanuję, że jest wartościowa, inteligentna, i że byłaby najlepszą przyjaciółką na świecie.

– Ale, niestety, nie moją.

– Co?! – Aneta miała łzy w oczach.

– Nie zrozum mnie źle. Po prostu nadajemy chyba na trochę innych falach. Męczy mnie to twoje uwielbienie i nadskakiwanie. Powinnaś znaleźć kogoś, kto to doceni. Ja na to nie zasłużyłam – tłumaczyłam.

Powiedziałam jej wszystko – jak strasznie denerwuje mnie oczernianie Dominika, jak mój mąż narzeka, że nie możemy spędzić razem żadnego wieczoru czy weekendu, bo ona ciągle do nas wpada z wizytą.

– Możemy być koleżankami, ale przyjaźni z tego nie będzie. I powinnyśmy bardziej się zdystansować, bo na dłuższą metę naprawdę stało się to męczące – dokończyłam.

Kiedy zaczęła płakać, miałam ochotę ją przytulić, pocieszyć i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Nie mogłam tego jednak zrobić. Wiedziałam, że ta relacja jest niezdrowa i że muszę ją zakończyć.

Przez kilka kolejnych dni powstrzymywałam się, by do niej nie napisać, nie zadzwonić, nie spytać, co słychać. Nie brakowało mi jej, ale martwiłam się. Byłam jednak silna, głównie dzięki Szymonowi. Kiedy urodziłam Natalkę, dostałam od Anety piękny list z gratulacjami. Wysłałam esemesa z podziękowaniem. Nic więcej. Od dziewczyn z kadr dowiedziałam się, że szef przyjął na moje zastępstwo inną dziewczynę, teraz podobno to ona stała się obiektem westchnień Anety.

Rzeczywiście, na swoich portalach społecznościowych wstawia często zdjęcia z jakąś brunetką. Mam nadzieję, że tym razem to relacja z wzajemnością! Bo w gruncie rzeczy nawet mi jej szkoda, samotność, to nic fajnego. Tylko że na siłę nie znajdzie się przyjaźni.

Czytaj także:
„Jestem po trzech rozwodach i ma dwoje dzieci. Moje małżeństwa rozpadły się, bo za każdym razem popełniłem ten sam błąd”
„Zawistna koleżanka nasłała na mnie skarbówkę, bo za grosze szyłam ciuchy sąsiadom. Dzięki niej mam dziś dużą firmę”
„W naszym łóżku wiało chłodem i nudą. Pomógł nam małżeński wypad do sklepu z bielizną. Teraz mąż nie odrywa ode mnie rąk”

Redakcja poleca

REKLAMA