„Uwiódł mnie na wakacjach i podrzucił narkotyki do walizki. Na lotnisku zniknął, a mnie otoczyła policja”

Podrzucił mi narkotyki na wakacjach fot. Adobe Stock, kieferpix
„– Powinniśmy już wyjść. Pomóc ci? – zaczęłam się denerwować. – Nie, dopakuję to sam, a ty leć na dół po taksówkę – polecił. – Zostaw walizkę, przecież ci ją zniosę. Zostawiłam go w szale pakowania. Zszedł 15 minut później, wyraźnie zdenerwowany”.
/ 19.05.2022 17:30
Podrzucił mi narkotyki na wakacjach fot. Adobe Stock, kieferpix

O bosko zbudowanym, opalonym na brąz blondynie i jego zabójczym uśmiechu fantazjowały chyba wszystkie plażowiczki w Jastarni. Ja też gapiłam się na niego bezwstydnie zza ciemnych okularów. Ale nawet nie marzyłam, że cokolwiek mnie z nim połączy. Jednak wpadłam na Szamana któregoś poranka, kiedy szłam z zamiarem pobiegania po plaży. To był mój plan na wakacje: codziennie wcześnie rano biegać, żeby zgubić sześć kilogramów, które przybyły mi zimą.

– Dzień dobry! Piękny poranek, prawda? – powiedział do mnie, kiedy zawiązywałam buty przy wejściu na plażę. – Dzisiaj ma być niezły upał i bezruch, mam ostatnią szansę, żeby złapać wiatr! Idziesz pobiegać? – zapytał.

Wyglądał jak bóstwo, od razu mnie oczarował

Byłam tak zszokowana, że w ogóle zagadał, że tylko kiwnęłam w ciszy głową. Obdarzył mnie niesamowitym, uśmiechem, od którego zrobiło się gorąco.

– Muszę się rozgrzać i rozciągnąć przed wejściem do wody – oznajmił, wciąż się uśmiechając. – Możemy zacząć trening razem – zaproponował.

Poszłam za nim posłusznie, myśląc nad tym, po jaką cholerę zimą jadłam tyle węglowodanów. Przecież ja przy nim wyglądałam jak buła ociekająca glutenem! I jeszcze musiałam go spotkać w tych czerwonych paskudnych leginsach i opinającej brzuch koszulce!

On jednak zdawał się nie zauważać mojego zawstydzenia. Ciągle mówił i chyba mu nie przeszkadzało, że ja milczę. Przez chwilę pobiegaliśmy wzdłuż linii brzegu, potem się rozciągaliśmy. A na koniec zapytał, czy w ciągu dnia też będę na plaży. Kiedy kiwnęłam głową, pokazał mi wielki konar wystający z piachu przy wydmie i powiedział, że tam będzie mnie szukał. W ten sposób umówił się ze mną na spotkanie, a do mnie dopiero po chwili to dotarło. Ale kiedy przyszedł i rozłożył obok mnie swój ręcznik, byłam zachwycona.

– Sama przyjechałaś na urlop? – zapytał z niedowierzaniem. – Często tak podróżujesz? – znów zapytał.

Potem opowiadał, że najbardziej mu zaimponowałam swoją samodzielnością i niezależnością. Robiłam to, co chciałam, nie oglądając się na to, czy wypada. Miałam trzydzieści cztery lata, nigdy nie byłam w długoletnim, poważnym związku i wciąż marzyłam, że spotka mnie wielka miłość. Kiedy zaczęłam spotykać się z Szamanem, moje serce, rozum, a szczególnie ciało mówiły mi: to właśnie on! Rozmawialiśmy o wszystkim. O tym, że wychowałam się aż w pięciu rodzinach zastępczych i nigdy nie poznałam moich biologicznych rodziców, że nie mam zbyt wielu, a właściwie to żadnych przyjaciół i że właściwie to już przyzwyczaiłam się do samotności.

– Ale teraz jesteś ze mną i ja ci tak szybko nie odpuszczę! – pogroził mi i pocałował mnie namiętnie.

Nie mieszkaliśmy w tym samym mieście, ale codziennie mieliśmy kontakt przez internet. Paweł był instruktorem w szkole nurkowania, trenował też windsurfing i tańczył salsę. Pochodził z bogatej rodziny, co było oczywiste, zważywszy na to, że przyjeżdżał do mnie na weekendy swoim Audi, ubierał się tylko w markowe ciuchy i co kilka miesięcy leciał posurfować albo ponurkować w jakieś egzotyczne miejsce.

– Chcę, żebyś poleciała ze mną. Meksyk, Brazylia, Argentyna, gdzie chcesz – zapraszał. – To naprawdę nie problem dla mnie, żeby kupić ci bilet. Zgódź się! – prosił.

Na początku krępowała mnie taka myśl, że mężczyzna mógłby być moim – powiedzmy to jasno – sponsorem. Pracowałam w markecie budowlanym, nie było mnie stać na wakacje dalej niż nad Bałtykiem. To Paweł musiałby zatem za wszystko płacić. Długo nie mogłam się przekonać do tego pomysłu, ale w końcu uległam. Wybrał najlepszy moment na nurkowanie w Meksyku. Chciał tam zejść do wraku jakiegoś statku, zatopionego w dziewiętnastym wieku, a ja miałam się relaksować na plaży, popijać drinki z parasolkami i huśtać się w hamaku rozpiętym pomiędzy palmami.

Szaman obiecał zabrać mnie do słynnych meksykańskich piramid, mieliśmy też zwiedzić kilka innych ciekawych miejsc. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, okazało się, że większość czasu będę spędzała sama. On miał zajęcia w szkole nurkowania albo załatwiał coś związanego z biurem podróży, które zamierzał otworzyć.

– Często jeżdżę, mam doświadczenie w nurkowaniu i wiem, gdzie są kluby salsy – mówił. – Chcę organizować grupy wyjazdowe dla Polaków. Podłapałem tu parę kontaktów. No, kochanie, teraz lecę, baw się dobrze na plaży! – i tyle go widziałam.

Chciałam chodzić na te spotkania z nim, ale sprzeciwił się, twierdząc, że nie po to mnie zabrał do Meksyku, żebym traciła czas w jakichś obskurnych biurach.

– Kotuś, dla ciebie jest ta cudowna plaża, palmy i margarita! Ja tylko wszystko załatwię, od razu do ciebie wracam! – obiecywał uśmiechając się po swojemu.

Kiedy tylko wracał, od razu zaczynał pić

W nocy albo spał po kilku margaritach, albo siedział na łóżku, robiąc coś w telefonie. Nie tak sobie wyobrażałam te wakacje, ale nie śmiałam narzekać. W końcu nie wydałam na nie ani grosza. W końcu nadszedł dzień wyjazdu i zaczęliśmy się pakować. Ja właśnie skończyłam i zamknęłam już walizkę, a Paweł ciągle był w proszku.

– Powinniśmy wyjść 5 minut temu – zaczęłam się denerwować. – Pomóc ci?

– Nie, dopakuję to sam, a ty leć na dół zamówić taksówkę – polecił. – Zostaw walizkę, przecież ci ją zniosę.

Zostawiłam go w szale pakowania i pobiegłam załatwić samochód, które dowiezie nas na lotnisko. Zszedł 15 minut później, wyraźnie zdenerwowany.

– Zdążymy – uspokajałam go, nie chcąc mu już wypominać, że byłam gotowa o wiele szybciej od niego.

– A co, jeśli nam się nie uda? – wciąż był blady ze stresu. – Bilety za tyle tysięcy, rany boskie… – zajęczał.

Mimo jego czarnowidztwa zdążyliśmy. Pokonaliśmy biegiem halę odlotów i ustawiliśmy się do odprawy.

– A niech to szlag! – zaklęłam pod nosem.

Cóż, jak wszyscy wiedzą, niespodzianki są wpisane w bycie kobietą.

– Co jest?! – spojrzał na mnie wystraszony. – Co się dzieje? – zapytał.

– Muszę do łazienki. I to natychmiast! – oznajmiłam i przypomniałam sobie, że tampony rzuciłam na samo dno walizki.

Zanim zdążył się dopytać, co mi jest, chwyciłam rączkę walizki i pognałam do toalety. Byłam w jasnych spodniach, katastrofa wisiała na włosku! Miałam strasznie mało czasu. Bramkę zamykano za parę minut, a ja musiałam rozgrzebać i potem powtórnie spakować całą walizkę. Otworzyłam ją drżącymi ze zdenerwowania rękami i w tym momencie zadzwonił Paweł.

– Nie ma czasu, musisz tu natychmiast przyjść! – krzyczał do telefonu. – Co ty wyprawiasz?! – denerwował się.

– Daj mi dwie minuty – poprosiłam. – Słuchaj, ja idę na kontrolę bezpieczeństwa! – znowu krzyknął. – Spotkamy się przy gejcie. Pospiesz się!

Rozłączyłam się, przepchnęłam między stłoczonymi w kolejce do toalety kobietami i zaczęłam nerwowo szukać kosmetyczki. Jest! – ucieszyłam się, wydobywając ją spomiędzy ubrań, butów i stu pięćdziesięciu torebek, w które zawinęłam nasze upominki z Meksyku. Nie miałam czasu na staranne składanie rzeczy z powrotem. Moja jasne spodnie lada moment mogły przestać być jasne.

Schowałam się na minutę w kabinie, a potem wepchnęłam wszystko jak leciało do walizki, usiadłam na niej, żeby ją domknąć. Kiedy okazało się, że to niemożliwe, przełożyłam część rzeczy do podręcznego plecaka, a potem najszybciej jak umiałam pognałam do punktu odpraw. Paweł czekał na mnie po drugiej stronie kontroli bezpieczeństwa.

– Przeszłaś? Wszystko dobrze? – objął mnie, jakby już się za mną zdążył stęsknić.

– Tak, tylko musiałam przechodzić boso przez bramkę – poskarżyłam się. – No, chodźmy już – rzuciłam.

Podczas lotu zachowywał się nieswojo

Zapytałam go nawet, czy dobrze się czuje, bo był blady i miał spocone czoło. Odparł, że trochę mu niedobrze. Uznaliśmy, że być może zaszkodziła mu tortilla z mięsem, którą zjadł tuż przed odlotem. Na hali przylotów, kiedy czekaliśmy na nasze walizki, Paweł gdzieś zniknął. Sama musiałam zdjąć bagaż z taśmy. Potem zaciągnęłam walizkę na ławkę pod ścianą. Usiadłam i w tym momencie obok wyrósł funkcjonariusz w mundurze z owczarkiem niemieckim przy nodze.

Trochę się przestraszyłam, lecz dopiero kiedy pies zaczął uderzać łapą w mój bagaż, zrozumiałam, że dzieje się coś złego.

Czy ta walizka należy do pani? – upewnił się celnik. – Proszę się nie ruszać.

To, co działo się później, było jak jakiś film sensacyjny, tylko że nie znałam scenariusza ani swoich kwestii. Zabrano mnie na przesłuchanie do pokoju ukrytego gdzieś w przepastnych wnętrznościach lotniska. Mówiłam, że przyleciałam z chłopakiem z Meksyku, ale nie pozwolono mi do niego zadzwonić. Zabrano walizkę i przez trzy godziny musiałam siedzieć i czekać, aż ktoś raczył przyjść do ciasnego pokoju z żaluzjami na przeszklonej ścianie i powie mi, co się dzieje. Kiedy już mnie wylegitymowano i wypytano o szczegóły podróży, pojawiła się policjantka o nieprzeniknionej twarzy i poinformowała mnie, że to była normalna procedura i że w zasadzie jestem wolna.

Pies natrafił na zapach narkotyków w pani bagażu – powiedziała bezbarwnym głosem. – Przyleciała pani z Meksyku i to czasami się zdarza. Nie miała pani w bagażu nic podejrzanego, ale wykryliśmy ślady kokainy na ubraniach. Z kim pani podróżuje? Czy przez cały czas od zamknięcia walizki miała z nią pani kontakt wzrokowy? Nigdzie jej pani nie zostawiła nawet na moment? – po raz kolejny zasypano mnie gradem pytań.

Byłam wstrząśnięta i nie miałam nic do ukrycia. Narkotyki w mojej walizce?! To musiało być jakieś nieporozumienie.

– Wiem, już wiem! – nagle mnie olśniło. – To musiało się stać w toalecie na lotnisku w Mexico City! Strasznie się spieszyłam i zostawiłam otwartą walizkę dosłownie na kilkadziesiąt sekund. Wtedy to jedyny moment, żeby ktoś – czy ja wiem – coś tam strząsnął. Może stąd te ślady?

Policjantka spojrzała na mnie dziwnie, a potem przyszły jeszcze dwie osoby. I przesłuchanie zaczęło się od nowa. Co kilka minut powtarzano pytanie, czy od momentu spakowania się cały czas pilnowałam swojej walizki.

– Chodzi o to, że takie ślady powstają tylko w jeden sposób – wyjaśnił mi ktoś z zespołu śledczego. – Kiedy torebka z narkotykiem, nawet bardzo szczelnie zgrzana i owinięta w kilka warstw folii, ma kontakt z ubraniami. Czy zatem przypomina pani sobie, co się działo z pani walizką od momentu…

– Paweł… – szepnęłam sama do siebie, bo nagle do mnie dotarło, co się stało.

To było jak cios w brzuch. Paweł, zwany Szamanem, mój cudowny chłopak, który nagle zainteresował się taką szarą myszką jak ja miał w tym swój cel. To jego bogactwo niby po rodzicach, których nigdy nie poznałam. Te pytania o to, czy mam rodzinę i przyjaciół. Ten numer z walizką w pokoju, kiedy wysłał mnie po taksówkę, a on w tym czasie…

Zrozumiałam, że nagła konieczność pobiegnięcia do łazienki uratowała mnie przed aresztowaniem. To tam musiałam albo zapomnieć z powrotem spakować podrzuconej mi przez „ukochanego” paczki z kokainą albo ktoś ją ukradł, kiedy byłam w kabinie. Na moje szczęście!

– Miałam dużo różnych torebek – wyjaśniałam chaotycznie. – Z pamiątkami, z targu, z muszelkami… Naprawdę nie pamiętam, żebym miała w ręce paczkę z jakimkolwiek proszkiem, ale byłam w strasznym pośpiechu i stresie, bo o mało nie spóźniłam się na samolot.

Na szczęście mi uwierzyli

Może dlatego, że nie byłam pierwszą kobietą, która opowiadała im podobną historię. Bo to był klasyczny scenariusz. Fantastyczny facet zwraca uwagę na kobietę z kompleksami, nieco samotną, bez przyjaciół i wsparcia rodziny. Rozkochuje ją w sobie, przekonuje, że jest bogaty i zaprasza na egzotyczne wakacje, koniecznie w Ameryce Łacińskiej albo Meksyku, czyli tam, gdzie produkuje się tanie narkotyki. A potem podrzuca jej do bagażu pakunek. Sposób, żeby dobrać się do walizki, zanim zrobi to właścicielka i przejąć cenną przesyłkę, ma dobrze opracowany. To tak zwana złota opcja.

Dziewczyna jest niczego nieświadomym mułem, przewozi narkotyki, on dostaje za to pieniądze od mafii. Gorzej, jeśli kobieta wpadnie. To nie zdarza się często. Psy nie są w stanie obwąchać każdego z milionów pasażerów, którzy codziennie odwiedzają lotniska na całym świecie. Ja bym wpadła i nikt by mi nie uwierzył, że nie miałam pojęcia o narkotykach w bagażu, zresztą nikogo by to nie obchodziło.

Cud, że nie wpadłam i cud, że nie miałam do czynienia z wydziałem antynarkotykowym jeszcze w Meksyku. Widać tam psy skupiają się na większych ilościach i mój bagaż zignorowały. Szaman nigdy już nie odebrał telefonu ode mnie.

„Abonent czasowo niedostępny” – usłyszałam, gdy wybrałam jego numer.

Zniknęły jego konta na serwisach internetowych, mejle wracają z adnotacją, że konto zostało skasowane. Nawet nie mam pewności, czy naprawdę miał na imię Paweł. Wiem tylko, że z całą pewnością nie odziedziczył żadnych pieniędzy po rodzicach. Dorobił się ich na szmuglowaniu narkotyków z Ameryki Południowej. Te jego wyjazdy na nurkowanie były tylko wygodną przykrywką.

Domyślam się także, że nie byłam jego pierwszą ofiarą. Mam tylko nadzieję, że ostatnią, dlatego poszłam na współpracę z policją. Mam mnóstwo jego zdjęć, sporo o nim wiem. Zrobię wszystko, żeby pomóc go złapać. Nie tylko dlatego, że jest przemytnikiem narkotyków. Również dlatego, że najpierw mnie uwiódł, a potem był gotów mnie poświęcić. Jestem pewna, że dla takich jak on przygotowane jest specjalne miejsce w piekle. A ja postaram się, żeby najpierw dostał za swoje tu, na Ziemi!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA