„Byliśmy z Kubą przyjaciółmi od zawsze, ale nasze drogi się rozeszły. Przed ślubem zrozumiałam, że tylko jego kocham”

Miłość przyjaciół z dzieciństwa fot. Adobe Stock
Od dziecka byliśmy z Kubą prawie nierozłączni. Nasze drogi rozeszły się, gdy zadurzyłam się w Zbyszku. Na szczęście na krótko.
/ 30.03.2021 10:30
Miłość przyjaciół z dzieciństwa fot. Adobe Stock

Jestem jedynaczką, jednak dzięki Kubie, przyjacielowi z dzieciństwa, nigdy nie odczuwałam samotności. Moi rodzice pracowali  przez cały dzień, ponieważ mama była bibliotekarką, a tato kierowcą autobusu. Kuba był moim o rok starszym sąsiadem, kumplem z piaskownicy i trzepaka, najlepszym kompanem zabaw w chowanego i podchody oraz najwspanialszym piłkarzem na ulicy.

To on nauczył mnie strzelać z procy, łazić po drzewach i przechodzić przez płoty. Mama załamywała ręce, że jestem chłopczycą, mam wiecznie poobijane kolana i umorusaną buzię, w końcu jednak się przyzwyczaiła.

Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi

Gdy Kuba poszedł do szkoły, a ja jeszcze przez rok musiałam chodzić do przedszkola, byłam obrażona na cały świat. Za to w szkole miałam później fory. Zaimponował mi, kiedy na korytarzu stanął w mojej obronie. Starsi chłopacy przezwali mnie Indyczym Jajem, od dziecka moja buzia była bowiem usiana piegami. Na naszym podwórku nikomu to nie przeszkadzało, ale w szkole stało się przyczyną drwin.

Kuba był silny i wysoki, jak na swój wiek. Swoje przezwisko usłyszałam tylko raz. Nikt więcej nie ośmielił się mnie tak nazwać. Co prawda na drugi dzień na szkolnym murze pojawił się wielki napis „Kuba i Barbara zakochana para”, ale Kuba nie szukał autora, widocznie mu to nie przeszkadzało.

Nigdy tak naprawdę nie byliśmy zakochaną parą, lecz parą przyjaciół czy też najlepszych kumpli. Nie znosiłam matematyki, a Kuba był z niej świetny. Dzięki niemu nigdy nie miałam z tym przedmiotem problemów. Ja za to pisałam mu wypracowania z polskiego.

Po ósmej klasie Kuba wybrał pięcioletnie technikum, a ja ogólniak, ale nasze drogi nie rozeszły się. Nadal się spotykaliśmy, słuchaliśmy tej samej muzyki, dyskutowaliśmy o książkach, o sporcie. Dzięki Kubie znałam się na sporcie jak mało kto. Czasem nawet razem chodziliśmy na mecze, choć wolałam kino. Oboje należeliśmy do Koła Turystycznego i razem przedeptaliśmy i przejechaliśmy na rowerze mnóstwo górskich szlaków. W szkole średniej jeździliśmy już całą paczką. Mama tylko pytała, czy Kuba też jedzie. Szczerze mówiąc, nie wyobrażałam sobie wyjazdu bez niego.

Dopiero po maturze nasze kontakty nieco się rozluźniły. Studiowaliśmy na różnych uczelniach, mieszkaliśmy w różnych akademikach i to na przeciwległych krańcach miasta. Nie to było jednak przeszkodą. Tak naprawdę barierę stworzyłam ja. Myślę, że obudziła się we mnie potrzeba miłości. Większość koleżanek przeżywała różne stadia zakochania. Ja też chciałam być kochaną...

Chciałam być kochana

Nigdy nie rozmawiałam z Kubą na ten temat. Trudno było przejść od przyjaźni do miłości, choć wiedziałam, że niektórym to się udaje. Na studiach nadal przyjaźniłam się z Kubą, ale oboje czuliśmy, że to już nie to samo. Tym bardziej, że zupełnie nieoczekiwanie i z wzajemnością zakochałam się w Zbyszku, młodym asystencie, z którym mieliśmy zajęcia...

Kuba twierdził, że cieszy się z mojego szczęścia, ale chyba tak do końca nie było, ponieważ wyjechał na stypendium do Drezna i przez kilka długich miesięcy praktycznie się nie odzywał. A ja kwitłam, nieprzytomnie zakochana, szczęśliwa. Wreszcie czułam się naprawdę dorośle, nie jak podlotek. Po absolutorium odbyły się nasze zaręczyny, ślub zaplanowaliśmy na Boże Narodzenie. Od października miałam podjąć pracę na uczelni, u boku Zbyszka. Teściowie już nam szykowali przytulne gniazdko na piętrze wielkiej starej willi.

Do ślubu jednak nie doszło. Po prostu pewnego ranka obudziłam się i stwierdziłam, że to nie jest to. Zatęskniłam za moim Kubą (zawsze tak o nim mówiłam – mój Kuba), za naszą przyjaźnią, za rozumieniem się bez słów. Za wszystkim, co razem przeżyliśmy. Zrozumiałam, że to Kubę kocham, a nie Zbyszka. Poczułam, że nie dam rady dłużej brnąć w ten związek bez przyszłości, że lepiej wycofać się, zanim będzie za późno...

Moi rodzice byli wściekli, że sama nie wiem, czego chcę. Bo tak naprawdę wtedy nie wiedziałam. Dopiero musiałam się o tym przekonać. Było mi żal Zbyszka, choć dość szybko się pozbierał. Nie mogłam sobie wybaczyć, że sama, z własnej i nieprzymuszonej woli, tak łatwo zrezygnowałam z Kuby, przekreślając tyle wspólnych lat.

Kochałam tylko Kubę

Zamiast na uczelni wylądowałam w szkole w maleńkiej wiosce, której nie było nawet na niektórych mapach. Taką sobie wyznaczyłam karę. Uciekłam od świata, od znajomych, a przede wszystkim od niespełnionej miłości. Było już bowiem za późno na cokolwiek.

Gdy pojechałam do miasteczka, w którym mój Kuba dostał pracę i służbowe mieszkanie i gdy go wreszcie odnalazłam, siedział w kawiarni z jakąś dziewczyną. Wyglądali na zakochanych. Uciekłam stamtąd czym prędzej, zalewając się łzami. Nie mogłam przecież stanąć i powiedzieć „Jestem. Kocham cię”, choć miałam na to ochotę.

Mogłam mieć pretensje tylko do siebie. Nawet do rodziców nie jeździłam zbyt często, żeby przypadkiem go nie spotkać. Głupio mi było spojrzeć im w oczy, mimo że sama przed sobą się usprawiedliwiałam, że przecież nic takiego się nie stało, tylko nasze drogi rozeszły się bardzo daleko. Tym bardziej, że po jakimś czasie dowiedziałam się, że wyjechał na jakiś kontrakt za granicę.

A jednak życie przygotowało dla nas inny scenariusz. Po kilku latach spotkaliśmy się przypadkiem… na szosie. Jechałam akurat na święta do rodziców. Nie dość, że było paskudnie zimno i wietrznie, to jeszcze ciemno, a ja złapałam gumę. Miałam ochotę usiąść i płakać, ale nie zdążyłam, ponieważ w momencie, gdy ustawiałam na drodze trójkąt ostrzegawczy, zatrzymał się obok jakiś samochód.

O mało nie rzuciłam mu się na szyję z radości. I to wcale nie dlatego, że w kilka minut zmienił koło w moim punciaku... Najpierw rozmowa zupełnie się nie kleiła, jakby między nami wyrósł jakiś niewidzialny mur. Umówiliśmy się jednak na kawę. To była moja inicjatywa, uznałam, że muszę się odwdzięczyć. Sylwestra spędziliśmy już razem, w górach, na nartach, jak dawniej…

To Kuba pierwszy wyznał, że mnie kocha. Przyznał, że nie umiał być z żadną dziewczyną. Mówił, jak każdego dnia żałował, że wcześniej nie powiedział mi, co do mnie czuje. Widocznie byliśmy sobie przeznaczeni... Za kilka dni będziemy obchodzić drugą rocznicę naszego ślubu. Już we trójkę – z małym Jasiem.

Więcej prawdziwych historii:
„Zostałam matką chrzestną obcej dziewczynki. Rodzice zostawili ją jak śmiecia, rodzina zastępcza się nad nią znęcała”
„Jedna chwila zmieniła moje życie w koszmar. Straciłam dwie miłości mojego życia i szansę na wymarzoną karierę”
„Moja żona znalazła sposób, by nie pracować. Wrobiła mnie w dwójkę dzieci, a ja musiałem na nią harować…”

Redakcja poleca

REKLAMA