Magia czerwonych tulipanów

Magia czerwonych tulipanów fot. Panthermedia
Kupiłem te kwiaty, żeby poprosić Monikę o rękę. Ale zostawiła i mnie, i tulipany. Wzięła je za to inna dziewczyna...
/ 16.05.2011 10:05
Magia czerwonych tulipanów fot. Panthermedia
I gdzie tutaj zaparkować? – byłem już spóźniony, a jak na złość nigdzie nie mogłem znaleźć wolnego miejsca! Od kilku minut krążyłem po uliczkach, jedną ręką prowadząc auto, a drugą usiłując dodzwonić się do Moniki. 
– Skarbie, ja już jestem, tylko szukam miejsca do parkowania! Za minutkę się pojawię, wiesz, jak ważne jest dla mnie dzisiejsze spotkanie! – zapewniłem ją gorąco, gdy odebrała telefon.
– Dla mnie też! – odparła i zrobiło mi się ciepło na sercu.
Dzisiaj przypadała właśnie druga rocznica naszego poznania i miałem dla Moniki specjalny prezent – pierścionek zaręczynowy!
– Tylko żeby jeszcze los mi sprzyjał i zesłał to miejsce parkingowe! – jęknąłem w duchu i w tym momencie, jak na zawołanie, jakiś samochód zwolnił miejsce tuż pod kawiarnią. To się nazywa mieć szczęście!


Wyskoczyłem z auta, zrobiłem krok w kierunku kawiarni i wtedy drogę zagrodziła mi wyciągnięta ręka z wiosennymi tulipanami.
Stanąłem jak wryty, zapatrzony w ich piękny, czerwony kolor!
– Wyglądają zupełnie jak kisiel truskawkowy, który robiła moja babcia! – nie wiem dlaczego, nasunęło mi się właśnie takie skojarzenie.
– Pan kupi! Dla ukochanej! Jeden tylko po dwa złote! – zachęciła mnie siedząca pod kawiarnią starsza kwiaciarka. Miała na włosach lekką chusteczkę w pawie piórka – podobną nosiła też moja babcia!
– Proszę mi dać pięć! Albo nie, dziesięć! – wyciągnąłem banknot. W końcu za chwilę miałem się oświadczyć, a zapomniałem o kwiatach!
Dumny wszedłem z tymi tulipanami do kawiarni, wypatrując ciemnego warkocza Moniki. Po sekundzie ją zauważyłem, machała mi z rogu sali.
– Przepraszam, kochanie, ale rozumiesz, korki i ten koszmarny brak miejsc parkingowych... – zrobiłem skruszoną minę i szarmancko podałem jej bukiet tulipanów. Spojrzała na nie nieuważnie i odłożyła na bok, jak jakiś wiecheć.


– Kurczę! Nie będzie łatwo, jednak się gniewa! – przemknęło mi przez głowę. Usiadłem obok niej, dotykając swoim udem do jej uda, ale odsunęła się.
– Coś już pijesz? – zainteresowałem się głupio, lekko skonsternowany. 
– Tak, mam już swoją kawę! – popatrzyła na mnie z właściwą sobie ironią i upiła łyczek z niewielkiej filiżanki.
– No, to ja sobie też coś zamówię! – starałem się wybrnąć z tarapatów.
Gdy wypiłem kilka łyków kawy, odzyskałem równowagę ducha. Spojrzałem na Monikę – w tym puchatym, ciemnoniebieskim sweterku wyglądała po prostu zjawiskowo! „To się chyba nazywa kolor kobaltowy…”, poszukałem w pamięci określenia z pism o modzie, które walały się po całej kawalerce mojej dziewczyny.
– Jesteś prześliczna! – zapewniłem zupełnie spontanicznie moją ukochaną i pomyślałem o maleńkim puzderku od jubilera, które leżało sobie spokojnie w mojej kieszeni.
Dać jej pierścionek już teraz, czy za chwilę? I mam tutaj rąbnąć na kolana, tak przy wszystkich? To chyba wygląda dobrze tylko na filmach…
– Marek, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – nagle dotarło do mnie zniecierpliwione pytanie Moniki. Zdałem sobie sprawę z tego, że na chwilę się zamyśliłem.
– Ależ oczywiście! – zapewniłem ją jednak natychmiast. – Wiesz co, skarbie, a może jednak byśmy poszli gdzieś indziej? Może do mnie? Zrobię ci twój ulubiony omlet z groszkiem i łososiem! – pożałowałem nagle, że od razu nie zaprosiłem Moniki do siebie. Mogłem przygotować małą kolacyjkę przy świecach, zamiast umawiać się w tej kawiarni.
– A jednak wcale mnie nie słuchałeś! – syknęła na to gniewnie Monika.
– Sorki, przyłapałaś mnie! – zdobyłem się na swój najpiękniejszy, przepraszający uśmiech. – To co? Idziemy do mnie? – ponowiłem radośnie propozycję.
– Nie! Nie idziemy ani do ciebie, ani do mnie! – Monika z trudem hamowała gniew. – Ja z tobą zrywam, Marek! ZRYWAM!
– Przepraszam? – byłem pewien, że się przesłyszałem! Jak to: ona ze mną zrywa? A oświadczyny? Złoty pierścionek z diamencikiem wart moją miesięczną pensję?
– A nasze małżeństwo? – wyrwało mi się na głos.
– Moje małżeństwo! Wychodzę za Pawła! – uświadomiła mi dobitnie.
„Za tego bubka, z którym chodziła, zanim mnie poznała?” – nie mogłem uwierzyć. Niemniej jednak kilka minut później nie było już co zbierać z naszego związku. Monika nie pozostawiła na mnie ani jednej suchej nitki. Byłem samolubnym pracoholikiem, podobno już od dawna dawała mi do zrozumienia, że powinienem się zmienić i nawet usilnie nad tym pracowała. Ciekawe, że ja te próby odebrałem jako zainteresowanie moją osobą i dlatego kupiłem ten pierścionek! Jak mogłem się tak pomylić?
– Wychodzę, a ty możesz zostać i dopić sobie tę swoją kawkę! W końcu dopiero ją zacząłeś! – na koniec Monika wstała z godnością z kanapy, przerzuciła przez ramię wielki szal, którym chroniła się przed wiosennym chłodem i wymaszerowała z kawiarni.
Zostałem przy stoliku sam, jak idiota. Ja i ten pierścionek w mojej kieszeni.
Kiedy ze spuszczoną głową kontemplowałem to, co się stało…
– Ojej! Jakie piękne tulipany! – przy moim stoliku zmaterializowała się, ni stąd ni zowąd, jakaś drobna blondynka.
– Może je pani sobie zabrać! – burknąłem, wręczając blondynce bukiet, który zostawiła Monika.
– Dziękuję! – spłonęła rumieńcem, ale zamiast sobie pójść, stała przy moim stoliku jak wrośnięta.
„Czego jeszcze chce? Mam jej postawić kawę? A może to jakaś akwizytorka? Czy oni nadal chodzą po kawiarniach?”
– Ja właściwie w sprawie samochodu… – zaczęła jednak dziewczyna. – To pana jest ten biały opel, który stoi pod kwiaciarnią?
– Mój! – przerwałem jej. – Rany, stało się coś?!! – Jeszcze mi tego brakowało, żeby mi auto uszkodzili!
– Nic, tylko mnie pan zastawił, a ja się spieszę do pracy! – wyjaśniła szybko dziewczyna. – Kwiaciarka mi powiedziała, że wszedł pan tutaj i poznam pana po tych tulipanach!
– Jejku! Najmocniej przepraszam! – poderwałem się. – Tak się spieszyłem, że nie zauważyłem! – kłamałem jak najęty, bo przecież dobrze wiedziałem, że musi być właścicielką Matiza, któremu nie zostawiłem ani centymetra manewru.


– Już odjeżdżam! – wsiadłem do swojego auta. Wycofałem je lekko, skręciłem koła i nacisnąłem na gaz. Sam nie wiem, jak to wymierzyłem, ale… rogiem swojego zderzaka zahaczyłem o jej auto! Rozległ się nieprzyjemny zgrzyt giętej blachy.
– No to koniec! Baba mnie zabije! Ja się zabiję! – zatrzymałem opla i ukryłem twarz w dłoniach.
– Nic się panu nie stało? – usłyszałem przestraszony głos otwierającej moje drzwi blondynki.
– Nic, ale zdaje się, że rozwaliłem pani auto. Strasznie mi głupio, ale miałem dzisiaj taki ciężki dzień! – tłumaczyłem się czując, że jeszcze chwila, a puszczą mi nerwy i rozpłaczę się jak dziecko.
– Taaak! Pana samochód zresztą też ucierpiał, ale to chyba nic groźnego. Wyklepie się i tyle!
Wyklepie się? I tyle? – myślałem, że się przesłyszałem. Monika, gdybym tylko choć drasnął jej ulubioną Corsę, od razu ucięłaby mi głowę!
– Mam tutaj takie papiery do wypełnienia, dla ubezpieczyciela. Zawsze wożę ze sobą oświadczenie, chociaż jeszcze nigdy nie miałem stłuczki – zapewniłem szybko blondynkę. – To zajmie tylko chwilę…
– Bardzo pana przepraszam, ale naprawdę strasznie spieszę się do pracy! Znalezienie pana zajęło mi trochę czasu i już muszę jechać. Czy możemy przełożyć to wypełnianie papierów na jutro? Wczesnym popołudniem będę miała wolną chwilę, a pan? – przerwała mi dziewczyna.
– Noo… dobrze. Jak pani sobie życzy! – zgodziłem się.
– To proszę do mnie zadzwonić po 12.00, tutaj jest numer mojej komórki! – dziewczyna na szybko nabazgrała swoje namiary na kartce wyrwanej z notesu i wręczyła mi ją.


Czy to mi się śniło? Nawet nie wzięła mojego numeru telefonu! – stałem na chodniku ogłupiały. Gdyby nie ta kartka z notesu, którą ściskałem w ręku i lekkie zadrapanie na moim zderzaku, to pomyślałbym, że to się nigdy nie wydarzyło!
Spojrzałem na notatkę. A więc blondynka miała na imię Ilona.
Głupia jakaś, czy naiwna? Przecież ja teraz mogę odjechać w siną dal i szukaj wiatru w polu! Oszczędzę z pięć stówek na klepaniu jej błotnika…
Tym bardziej, że straciłem dzisiaj ponad dwa tysiące na tym cholernym pierścionku zaręczynowym dla Moniki, który teraz mogę sobie co najwyżej zawiesić na kołku!
A może by go tak zwrócić do jubilera? – zaświtał mi całkiem niezły pomysł. Wsiadłem do samochodu i pognałem do centrum handlowego, do renomowanego salonu z biżuterią.
– Zwrotów nie przyjmujemy! – ekspedientka szybko ostudziła mój zapał.
– Ale jak to? Czy nie mogę go reklamować? – próbowałem wziąć ją pod włos.
– Reklamować? Z jakiego niby powodu? – zdziwiła się.
– Jest pechowy! Przez niego rozstałem się dzisiaj z narzeczoną!
– Proszę pana, gdybyśmy zwracali pieniądze za wszystkie pierścionki zaręczynowe i obrączki, które przyniosły ludziom pecha, to byśmy splajtowali jeszcze w tym tygodniu! – roześmiał się tubalnie jakiś facet, który wyszedł nagle z zaplecza. – Proszę nie winić pierścionka, tylko niedoszłą narzeczoną! Widocznie to nie była ta kobieta, z którą powinien się pan ożenić. Tym samym zaoszczędził pan na obrączkach! – kolejny wybuch jego śmiechu zadźwięczał mi nieprzyjemnie w uszach.
– Niech pan spróbuje może zastawić go w komisie, dwa budynki dalej! – dogoniła mnie jeszcze w drzwiach jego praktyczna rada.
Taaak… Pewnie mają umowę handlową z tym komisem i wysyłają tam wszystkich zawiedzionych w miłości frajerów! – pomyślałem z przekąsem.
W domu wpakowałem pierścionek na dno szafy i postanowiłem na razie o nim zapomnieć. Skutecznie pomogła mi w tym półlitrówka wódki, z którą usadowiłem się przed telewizorem.


Poranek nadszedł zbyt szybko i wydawał się koszmarny… Z obrzydliwym niesmakiem w ustach usiłowałem sobie przypomnieć, dlaczego wczoraj schlałem się tak samotnie.
Acha! Monika! – powoli docierały do mnie fakty z poprzedniego dnia. – Jestem z nią umówiony w południe na telefon, tylko po co?
Mam pojechać do jej mieszkania i zabrać swoje rzeczy? Bo wprowadza się tam Pawełek? Nie… To nie to!
Powoli, żeby mi nie eksplodowała głowa, usiłowałem sobie przypomnieć, co mam zrobić w południe. Czy chodziło o jakieś tulipany? Czy coś bredzę na kacu…
Radio u sąsiadki za ścianą, nastawione jak zwykle na cały regulator, właśnie odegrało hejnał mariacki.
Dwunasta! Już?
Ostatkiem sił wytężyłem swoją pamięć i… Blondynka! – jakimś cudem w końcu sobie przypomniałem. – Tylko gdzie ja mam tę karteczkę?
Zacząłem szukać po kieszeniach. Potem w portfelu i… nic! Kamień w wodę!
Pędem zleciałem do samochodu i przetrząsnąłem wszystkie schowki!
Karteczki nigdzie nie było! I co ja mam teraz zrobić? Dziewczyna pomyśli sobie, że chcę ją oszukać, a przecież ja tylko wczoraj sobie tak żartowałem! Nie jestem takim draniem!


Myśl, Marek, myśl! – dopingowałem sam siebie.
W końcu uznałem, że mam tylko jedno wyjście. Muszę wrócić pod tę kawiarnię i odszukać auto blondynki. Pewnie tam na stałe parkuje. Włożę jej za wycieraczkę kartkę ze swoim telefonem, to pewnie zadzwoni.
Ale żółtego Matiza nie było. Ani na tej ulicy, ani na innych  w okolicy.
Pewnie jeszcze nie wróciła z pracy. Wpadnę tutaj później – nie traciłem jednak nadziei.
Tymczasem auto zapadło się jak kamień w wodę! Próbowałem jeździć pod kawiarnię o różnych porach dnia, prawie przez to wyleciałem z pracy, bo szef się w końcu wściekł, że tak często wychodzę z biura. W akcie desperacji oblepiłem nawet okoliczne latarnie ogłoszeniami, że szukam Ilony, właścicielki Matiza. I nic!
I w ten sposób, niezasłużenie, wyszedłem na oszusta! – gryzłem się tym. Mój zderzak także cały czas był jeszcze nie pomalowany, bo zupełnie nie miałem do tego głowy!
W końcu jednak postanowiłem podjechać do blacharza.
– To drobiazg! – machnął ręką. – Zrobi się w jeden dzień! Coś żółtego pan stuknął? – spojrzał na mnie pytająco.
– A skąd pan wie?!
– No, przecież widzę, żółte zarysowania na srebrnym lakierze! Jakiś słupek?
– Niezupełnie… Dziewczynie walnąłem w Matiza, a teraz jej szukam, bo zgubiłem telefon! – sam nie wiem, dlaczego nagle zacząłem się zwierzać zupełnie obcemu facetowi!
– Jak ma się znaleźć, to się znajdzie! – stwierdził sentencjonalnie.
Autko mi zrobił na cacy! Minęło kilka dni, gdy nagle, zupełnie niespodziewanie, lakiernik do mnie zadzwonił!
– Mam tutaj w warsztacie taką jedną! Właśnie wstawiła stukniętego z tyłu żółtego Matiza! Może to ta pana? – wyszeptał konspiracyjnie.
– Już jadę! – zerwałem się od biurka i nie zwracając uwagi na wściekłą minę szefa, pognałem do warsztatu.
Matiz był jeszcze nie zrobiony.
– To na pewno ten! – rozpoznałem go bezbłędnie. – Pokrywam wszelkie koszta naprawy!
– To będzie 550 złotych! – wycenił lakiernik, po czym wypłaciłem mu bez gadania całą kwotę.
– A co mam powiedzieć tej pani? – zainteresował się.
– Że był u pana Marek Rudnicki i że bardzo ją przepraszam! – poleciłem.
– A może jednak powie mi pan to osobiście? – usłyszałem za plecami cichy głos. Odwróciłem się gwałtownie. W drzwiach warsztatu stała Ilona.


– Ja najmocniej panią przepraszam! Zgubiłem tę kartkę z telefonem, tak mi głupio! Chciałem panią odszukać pod tą kawiarnią! – zacząłem się tłumaczyć.
– Parkowałam tam przypadkiem, tylko ten jeden raz! – uświadomiła mi. Nie wyglądała na złą, była raczej... rozbawiona!
Jak ona ładnie wygląda, w tej sukience – przemknęło mi przez głowę.
– To może w ramach przeprosin da się pani zaprosić na kawę? – spytałem.
– Zupełnie nie rozumiem, dlaczego wtedy nie wzięłaś mojego numeru? – koniecznie chciałem się dowiedzieć, gdy rozmawialiśmy przy kolejnej filiżance.
– Z zasady mam zaufanie do ludzi i, jak się okazuje, słusznie! W końcu mnie przecież znalazłeś! – roześmiała się,
a w jej oczach zatańczyły jasne ogniki.
A ja pomyślałem sobie, że na całe szczęście, bo ta dziewczyna podoba mi się ogromnie. Coraz bardziej.
Kiedy pół roku później byłem już pewny, że chcę z Iloną przejść przez życie, wygrzebałem z dna szafy pudełeczko z zaręczynowym pierścionkiem.
„Nie ma pechowych pierścionków, są tylko niewłaściwe kobiety!” – przypomniałem sobie słowa jubilera. Miał rację! Ten pierścionek od początku należał do Ilony! – pomyślałem i otworzyłem puzderko. W tej chwili na podłogę spadła jakaś złożona kartka. To była notatka z telefonem Ilony! Kiedy ją zdążyłem schować do tego pudełeczka? Nie miałem pojęcia!
– Jednak się znalazła? – roześmiała się Ilona, gdy po zaręczynach pokazałem jej kartkę.
– Schowam ją sobie teraz na pamiątkę! – zapewniłem ją.
– A wiesz, że ja też przechowuję coś na pamiątkę? Ususzone płatki tych pierwszych tulipanów, które od ciebie dostałam – przyznała się nagle. – Tych przepięknie czerwonych...!
Pamiętałem je doskonale! I tę staruszkę, która mi je sprzedała, tak podobną do mojej babci! Ciekawe, czy to był jakiś znak od niebios, że idę się zaręczyć z niewłaściwą kobietą? Bo przecież potem tyle razy byłem pod tą kawiarnią, a staruszki
z kwiatami już tam nie spotkałem...

Redakcja poleca

REKLAMA