Mamy z żoną taką zasadę, że na wakacje jeździmy sami tylko z dziećmi. Wielu znajomych już nas zachęcało, żeby wybrać się razem, ale my wiemy, że taki wspólny urlop potrafi popsuć relacje między ludźmi.
Dwa tygodnie pod jednym dachem to naprawdę długo i łatwo wtedy o konflikty
Regułę tę jednak na ostatnich wakacjach złamały nasze mamy. Obie babcie uznały, że zabiorą wnuki nad jezioro.
– Ale to ponad tydzień, jesteś pewna? – przestrzegałem swoją matkę.
– Dajże spokój, synu. Przecież nieraz już zostawałam z dzieciakami na całą noc. A teraz będę z Marysią. We dwie na pewno damy sobie radę.
– Właśnie o to się najbardziej martwię…
– O co?
– Że będziecie tam we dwie. A trzeba się ze sobą dogadywać przez dziewięć dni, dwadzieścia cztery godziny na dobę.
– Przecież my się świetnie rozumiemy z twoją teściową. Jeszcze nigdy się o nic nie pokłóciłyśmy.
– I wolelibyśmy z Moniką, żeby tak zostało – powołałem się na żonę, która też miała wątpliwości co do pomysłu naszych mam.
– Wiesz co… Moglibyście mieć do nas trochę więcej zaufania.
– Tu nie chodzi o zaufanie, a o różnice w podejściu do wychowania dzieci. W domu to ostatecznie my z Moniką o wszystkim decydujemy, ale na wyjeździe same będziecie musiały rozstrzygać, co dla dzieci dobre. Na co im pozwolić, czego zabronić. Może być wam trudno dojść do porozumienia.
Dzwoniliśmy codziennie, żeby wypytać je o zdrowie i samopoczucie
Nie udało mi się jej przekonać. Odpowiadała, że niewielkie rozbieżności między nią a Marią są do pogodzenia. Że każda ustąpi odrobinę i dziewięć dni minie w radosnej, zgodnej atmosferze. Miałem taką nadzieję, choć zdawałem sobie sprawę z tego, jak bardzo rozbieżne są ich koncepcje wychowawcze. Moja mama była przezorna, ostrożna, przejęta i powściągliwa, a mama Moniki uważała, że dzieciom trzeba dać jak najwięcej swobody i nie panikować. „Co ma być, to będzie” – mawiała teściowa.
Uparły się jednak i z końcem czerwca pojechały. A my z żoną zabraliśmy się za mały remont salonu. Przez pierwsze dni wszystko było super. Dzieciaki zadowolone, babcie radosne, pogoda wspaniała. Dzwoniliśmy codziennie, żeby wypytać je o zdrowie i samopoczucie, a one ustawiały telefon na tryb głośnomówiący i odpowiadały, jak im mija urlop. Jednak czwartego dnia moja mama zadzwoniła do mnie wieczorem sama…
– Nie, nie, nic się nie stało. Chciałam tylko z tobą porozmawiać – uspokoiła mnie.
– Tak? A o czym?
– O Marysi. Odnoszę wrażenie, że ona jednak trochę przesadza. Ja wszystko rozumiem, ale żeby na tyle dzieciom pozwalać…
– Co masz na myśli?
– Na przykład słodycze. Nie ma dnia, żeby ich w maluchy nie pakowała. Żelki, ciastka, cukierki, lizaki. No, mówię ci, dietetyczna zgroza! To jedno. Drugie to kwestia kąpieli w jeziorze. Czy ty wiesz, że ona idzie z nimi na głęboką wodę? Taką, że im sięga do pasa… Niech się bawią przy brzegu, mówię jej. Przecież tu też jest fajnie. Mogą sobie brodzić do kolan. Ale ona się wtedy ze mnie śmieje i jeszcze dalej je bierze, żeby nabrały odwagi.
– Do pasa? To nie tak głęboko…
– Ale ja się i tak boję! A w nocy pozwala im spać bez piżamek. Wieczorem jest gorąco, ale po dwunastej już się robi chłodno. Ja cię przepraszam, ale jak ona zaśnie, to ja wstaję i je ubieram…
– To może wracajcie – zaproponowałem.
– No co ty, zwariowałeś?! Nam tu jest bardzo fajnie. Tak tylko chciałam z tobą pogadać, a ty od razu z grubej rury!
Na taką właśnie niezobowiązującą pogawędkę zadzwoniła też do Moniki jej mama. I podobnie jak moja chciała zwrócić uwagę na kilka „drobiazgów”, które w zachowaniu Krysi ją „ciut irytują”. Jak na przykład to, że Krystyna na nic dzieciom nie pozwala. Pilnuje restrykcyjnej diety jeszcze ostrzej niż my w domu, zabrania wejść do wody, a w nocy ubiera je w piżamy z długim rękawem, choć w domku jest dwadzieścia kilka stopni.
Od czasu do czasu przy rodzinnym obiedzie babcie wracają do dyskusji o wychowaniu…
Takich rozmów do końca wyjazdu było więcej. Odbywały się one w zupełnym zaufaniu i każda babcia zapewniała, że to tylko nic nieznaczące uwagi. Że wcale nie mają złych intencji i nie żałują wspólnego wyjazdu, tylko dzwonią do nas po poradę.
– Przecież trzeba dać dzieciom trochę swobody! – tłumaczyła Monice matka. – Dzieci muszą się wyszaleć. Krysia chyba tego nie pojmuje. Nie zrozum mnie źle, to jest wspaniała kobieta, ale mogłaby choć troszkę wyluzować! Ale tak poza tym, to świetnie się bawimy. Mówię ci, ekstrawyjazd.
No i rzeczywiście musiało być fajnie, bo babcie wróciły razem – uśmiechnięte i zadowolone. Wyjazd zostawił jednak na ich relacjach drobny ślad, bo od czasu do czasu przy rodzinnym obiedzie wracają do dyskusji o wychowaniu.
– Maju, nie jedz tak szybko, bo się zadławisz – mówi moja mama do opychającej się ciastem wnuczki.
– Krysiu, przecież myśmy w jej wieku też tak jadły. Spieszy się po prostu do zabawy – zauważa teściowa. – Nie pamiętasz, że jak człowiek był dzieckiem, to tak się do wszystkiego palił, że nawet nie było czasu iść do toalety? Zawsze na ostatnią chwilę…
– Pamiętam, ale wolę, żeby się nie zadławiła.
– Nie zadławi się, nic się nie martw. Masz, dziecko, popij – podsuwała córce szklankę. – Widzisz, Krysiu, po sprawie.
– Ja się któregoś razu tak zakrztusiłam przy stole. Do dziś pamiętam, jak tata ledwo wytrząsnął ze mnie pechowy kawałek.
– Ale żyjesz! Co ma być, to będzie, nie ma co się zamartwiać na zapas – radośnie wykrzykuje teściowa, a moja mama wstaje, żeby zebrać ze stołu talerze i uciąć drażliwy wątek.
No i na tym spory się kończą, a temperatura życia rodzinnego spada do właściwego poziomu i po chwili znów wszyscy normalnie rozmawiamy. Nie jest więc źle, nie stało się nic nieodwracalnego. Opowiadam jednak tę historię ku przestrodze, bo są wakacje. Jeśli wasze babcie mają więcej „charakterku” od naszych, jeśli są bardziej kłótliwe, to może poważnie się zastanówcie, zanim puścicie je razem na urlop z wnukami.
Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć