C oraz mocniej naciskałam na pedały, wiatr rozwiewał mi włosy. Gnając przed siebie, czułam, jak z każdym kilometrem wyzwalam się od wszelkich trosk i kłopotów. Wszystko stawało się coraz mniej ważne. Mąż miał rację, gdy mówił, że ten rower jest wyrazem mojego buntu. Pewnie dlatego nienawidził go równie mocno, jak ja za nim przepadałam.
Zawsze i wszędzie razem, papużki nierozłączki
Odkąd pamiętam, lubiłam jeździć na rowerze. Moja rodzinna wieś nie należała do bogatych: kilku gospodarzy miało motocykle, a samochód jedynie sołtys. Do kościoła jeździło się zatem bryczkami albo rowerami właśnie. Panie przy tym z gracją motały wokół kolan spódnice, aby ich wiatr nie podwiewał.
Damian nie miał roweru. Kiedy więc chcieliśmy wybrać się razem na wycieczkę lub po jagody do lasu, musieliśmy kombinować. Póki byłam mała i chuda, siadałam w wózku, który przywiązywaliśmy do bagażnika. Później zaczęłam jeździć na ramie.
Tak się przyzwyczaiłam do tego, że jeżdżę z Damianem, że często myślałam: „nasz rower”, a nie „mój”. Byliśmy nierozłączni jak bliźnięta. I pewnie pobralibyśmy się i potem żyli długo i szczęśliwie, gdybym nie poszła na studia.
Wtedy zaczęłam się oddalać od Damiana
I nie chodziło o kilometry, tylko o oddalenie duchowe i intelektualne. Weszłam w zupełnie inne środowisko i pod koniec studiów stwierdziłam, że Krystian – młody, obiecujący prawnik – bardziej do mnie pasuje niż dawny przyjaciel.
Porzuciłam więc bez żalu marzenia o małym domku na wsi otoczonym malwami i wybrałam mieszkanie w mieście, w apartamentowcu z tarasem na dachu. To było coś! Ze swojego tarasu widziałam całe miasto. Czasami stojąc tam, miałam wrażenie, że jestem ptakiem i jak ptak krążę po bezkresnym niebie…
Dziś wiem, że marzenia i sny o lataniu były wołaniem o wolność, której zabrakło mi w małżeństwie. Bo mój mąż zbudował złotą klatkę i tam mnie zamknął, a ja, wolny ptak, zamieniłam się w niej w upierdliwą papugę.
Kiedy tylko mogłam, starałam się wyrwać z mojej klatki, czyli uciec z domu. Nie na darmo Krystian nazywał mnie „artystką”… Chodziło mu nie tylko o to, że skończyłam wydział grafiki na ASP, ale także o moją „dziką, nieokiełznaną naturę”.
Bo ja nie chciałam pracować w żadnej galerii, którą mąż mi podsuwał, ani doradzać jego bogatym klientom, jakie dzieła młodych malarzy powinni skupować, żeby za parę lat zarobić na nich fortunę.
Zamiast tego wolałam uczyć plastyki w przedszkolu, a nawet, ku zgrozie męża, siadać z rozkładanym stoliczkiem przed zoo i malować buzie dzieciakom – za grosze.
– Nie życzę sobie, żeby moja żona zarabiała na ulicy! Przecież mogą cię zobaczyć moi klienci – beształ mnie wtedy.
Niewiele sobie robiłam z gniewu Krystiana
Bo znalazłam inny sposób, aby od niego uciec. Tego mi nie zakazał…
Na starej damce tylko wstyd panu mecenasowi przynoszę. Narzędziem mojej ucieczki stał się rower, który w swoim czasie odziedziczyłam po jednym z robotników, stawiających nam dom za miastem.
Chciałam mu go oddać, ale człowiek był nieuchwytny i stara, solidna damka pozostała ze mną. Pewnej wiosny pomalowałam ją nawet na wesoły, czerwony kolor.
Krystian oczywiście dostał piany. Krzyczał, że to wstyd, i że nie po to kupił mi terenowego mercedesa, abym się pokazywała ludziom na tym gracie.
Bardzo chciał, żebym odpowiednio się prezentowała na mieście, jak na żonę wziętego adwokata przystało. Obiecał:
– Kupię ci jakiegoś scotta czy gianta.
A ja wolałam starą damkę
Myślę, że ostatecznie właśnie to zadecydowało. Odtąd „artystka” w ustach Krystiana była równoznaczna z „wariatką”.
– Dlaczego nie potrafisz, jak inne żony zajmować się domem i dziećmi? – wybuchł kiedyś podczas obiadu.
– Może dlatego, że nie mamy dzieci? – zasugerowałam obronnie.
– Bo tego trzeba dwojga, a tymczasem każde z nas żyje w swoim świecie!
– Chciałbyś rozwodu? – zapytałam zaskoczona trafnością jego diagnozy.
– Nie wiem… Kocham cię, Asiu, ale moi zdaniem dzieli nas coraz większy dystans. Gardzisz wszystkim, co ja cenię… Więc może faktycznie powinniśmy się rozstać, zanim zaczniemy prowadzić otwartą wojnę? – zamyślił się.
A więc rozwód. Podejrzewałam, że za jego determinacją stała zgrabna aplikantka, ale wcale mnie to nie obeszło. „Będzie się komponowała w tym domu i w mercedesie o wiele lepiej niż ja” – pomyślałam bez żalu.
Krystian stanął na wysokości zadania
To znaczy, że nieźle mnie wyposażył na nową drogę. Z pieniędzy, które od niego dostałam, kupiłam sobie dwa pokoje w fajnej kamienicy. Z przedpokojem na tyle dużym, że mieścił się w nim mój rower.
Przez kilka miesięcy napawałam się wolnością i tym, że wreszcie nie muszę udawać kogoś, kim nie jestem. Niby nie ciążyła mi samotność, miałam bowiem swoją ulubioną pracę, ale…
– Dziewczyno, ty przecież ledwie co przekroczyłaś trzydziestkę! Nie chcesz chyba przeżyć reszty życia jako ten kołek w płocie? – mówiły mi przyjaciółki.
Da się wejść drugi raz do tej samej rzeki?
Nie chciałam, tylko bałam się jednego: że znowu trafię na nieodpowiedniego faceta, a potem znów trzeba będzie wyplątywać się w męce z jego sideł.
Chociaż… Przecież był kiedyś w moim życiu chłopak, któremu ufałam! Pasowaliśmy do siebie jak ręka i rękawiczka… Z czasem zaczęłam coraz bardziej żałować, że tak łatwo zrezygnowałam z Damiana i poleciałam za sztucznym blichtrem życia z panem prawnikiem.
Potrzebowałam mojego dawnego przyjaciela
Nie chciałam jednak zawracać Damianowi głowy. Kombinowałam na różne sposoby… Aż jedna z koleżanek z pracy zapytała, czybym nie zorganizowałabym wycieczki rowerowej dla dzieciaków i ich rodziców na majowy długi weekend.
Zgodziłam się szczęśliwa, że mam pretekst, aby odezwać się do Damiana. Okropnie podekscytowana zadzwoniłam do niego w połowie kwietnia.
– Asia? – ucieszył się. – Jak miło!
I się zaczęło! Gadaliśmy i gadaliśmy bez końca. Jakbyśmy nigdy się nie rozstawali… Weszłam z powrotem w moją przyjaźń z Damianem, jakby to były ulubione rozchodzone kapcie.
Wycieczka majowa udała się znakomicie i rodzice zaproponowali, abyśmy zorganizowali dłuższy rajd rowerowy w wakacje, dla starszaków i ich bliskich.
Oboje bardzo się cieszyliśmy, mogąc znowu robić coś razem. I, co najważniejsze, powoli stawaliśmy się dla siebie czymś więcej niż tylko przyjaciółmi i partnerami od wypraw rowerowych.
Odkrycie, że nawzajem się pożądamy, było przełomem dla naszej znajomości. Bo oznaczało, że wreszcie możemy spokojnie planować wspólną przyszłość.
Dzisiaj mijają cztery lata, odkąd jesteśmy ze sobą
Damian prowadzi firmę, która zajmuje się naprawą rowerów, a także organizowaniem rajdów i wycieczek na dwóch kółkach. Z niecierpliwością czekamy, aż podrośnie nasz półtoraroczny synek, byśmy mogli kupić mu pierwszy rowerek. Na razie trójkołowy, ale niech złapie bakcyla. Z pewnością go nim zarazimy.
Czytaj także:
„Kochanek sprawiał, że płonęłam od środka. Pragnęłam dotykać jego ciało, lecz na drodze stała przeszkoda. Jego żona”
„Byłam szarą myszą, ale nieudolne zaloty pewnego informatyka, obudziły we mnie lwicę. Postanowiłam zaprosić go na randkę”
„Dla kasy i prestiżu zadałam się z lokalnym bandytą. Przez chciwość i głupotę zgotowałam swojemu dziecku marny los”