„Byłem zazdrosny o wnuka. To mną na starość żona miała się opiekować i gotować mi zupki, a nie temu dziecku”

Mężczyzna zazdrosny o wnuka fot. Adobe Stock, deagreez
„O tym, że babcie zajmują się wnukami, każdy wie. Nikt jednak nie zastanawia się nad losem porzuconego dziadka! A wiem, że w chwili, gdy babcia wychodzi z domu na te osiem czy dziesięć godzin, spora część starszych panów przeżywa… szok”.
/ 14.05.2022 05:40
Mężczyzna zazdrosny o wnuka fot. Adobe Stock, deagreez

O tym, że babcie zajmują się wnukami, każdy wie. Nikogo też nie dziwi, że bywają one wzywane nawet na pełny etat – muszą opiekować się najmłodszymi członkami rodziny od samego rana do późnego popołudnia.

Ich wysiłek i poświęcenie są powszechnie docenianie. Nikt jednak nie zastanawia się nad losem porzuconego dziadka! A wiem, że w chwili, gdy babcia wychodzi z domu na te osiem czy dziesięć godzin, spora część starszych panów przeżywa… szok.

Niektórzy z nich zostają „bez opieki” po raz pierwszy w życiu! A skąd wiem? Ano z autopsji. Sam byłem taką niezdarą rzuconą na głęboką wodę…

Wstyd się przyznać, ale w naszej rodzinie role domowe nigdy się nie zmieniały. 40 lat temu, jeszcze za komuny, założyłem warsztat samochodowy i poświęciłem się mu niemal zupełnie. Przez wszystkie te lata zarabiałem dość dobrze, by żona mogła zostać w domu. Sama doszła do wniosku, że tak będzie lepiej, że tak chce.

Przez wszystkie te lata wychodziłem do pracy na cały dzień, co spowodowało, że w kwestii zajęć domowych byłem kompletnie zielony. Owszem, kiedy tylko mogłem, to pomagałem żonie, ale była to pomoc bezmyślna i mechaniczna.

Od czasu do czasu poodkurzałem dom albo umyłem wannę czy zlew. Bywało, że poszedłem do sklepu z listą zakupów, a czasem nakryłem stół. Naczynia myłem sporadycznie, bo szybko stało się to obowiązkiem dzieci.

Gdy przeszedłem na emeryturę, niewiele się zmieniło. Zadziałała siła przyzwyczajenia – mojego i żony. Zdarzało się, że Krysia sama wyganiała mnie z kuchni albo odganiała od odkurzacza, bo nie mogła patrzeć na moją nieudolność.

No nie, ile można jeść te barowe obrzydlistwa!

– Daj, ja to zrobię – mówiła.

– No przecież się staram.

– Co z tego, że się starasz, jak nie potrafisz. Nie nauczyłeś się przez całe życie, to teraz już za późno. Idź lepiej, znajdź coś dobrego w telewizji na wieczór – popędzała mnie z uśmiechem.

No i tak sobie razem żyliśmy. Ja byłem odpowiedzialny za wynajdowanie rozrywek i doraźne prace remontowe, a ona dalej gotowała, sprzątała, prała i robiła zakupy, na które posłusznie ją woziłem. Było mi wygodnie – nie ma co udawać.

Wszystko zmieniło się, gdy najmłodszej córce urodziły się bliźniaki, i oboje z zięciem uznali, że najlepiej by było, gdyby przez jakiś czas dziećmi zajęła się babcia. Kiedy poprosili o to żonę, byłem przekonany, że Krysia odmówi. Że teraz zamierza zajmować się już tylko mną. Ale ona mnie zaskoczyła.

– To jest chyba moja ostatnia szansa, żeby pozajmować się małymi dziećmi. Przecież więcej wnuków już raczej nie będziemy mieli… – tłumaczyła.

Przez całe życie zgadzałem się z jej decyzjami, więc i teraz nie mogłem urządzić sceny zazdrości. Nie wypadało powiedzieć córce, że babcia zostaje w domu, bo dziadek chciałby mieć nagotowane…

Krysia poszła, a ja przeżyłem szok

No, może nie od razu, bo przed pierwszym wyjściem do dzieci przezornie nagotowała pierogów i bigosu na dobre trzy dni. Jadłem je więc od poniedziałku do środy, a w czwartek zrobiłem sobie jajecznicę. W piątek poszedłem do pobliskiego baru na obiad, który smakował jak wióry. W tenże piątek dostałem też bardzo poważne zadanie.

Krysia obudziła mnie tuż przed swoim wyjściem i powiedziała:

– Boguś, słyszysz mnie?! Musisz zrobić zakupy i posprzątać mieszkanie! W niedzielę przychodzą do nas wszystkie dzieci, a ja się sama nie wyrobię. Zapomniałam ci wczoraj powiedzieć. Bogdan, słyszysz?

– Dobra, dobra, jasne… – mruknąłem, a potem obróciłem się na drugi bok.

Byłem zaspany i ledwo do mnie dotarły jej słowa, ale kiedy wstałem i zobaczyłem na stole kartkę z wypunktowanymi zadaniami na cały dzień, mało się nie przeżegnałem. Zakupy robiliśmy z żoną zawsze razem, ale schemat wyglądał tak, że wiozłem ją na miejsce autem, a potem przez dobrą godzinę popychałem za nią marketowy wózek.

Taszczyłem siaty, ale nigdy nie musiałem wybierać świeżej kapusty, sprawdzać terminów przydatności serów czy oceniać jakości wędlin. No więc tego dnia co chwila dzwoniłem do żony z jakimś pytaniem. Cierpliwość Krysi wyczerpała się nawet szybciej niż bateria w mojej komórce.

– Bogdan, co kupisz, to kupisz… Tylko daj mi już trochę spokoju, bo kładę dzieci na drzemkę. Pa!

Dałem więc spokój małżonce. Jaki był tego efekt? Kapustę trzeba było kupić całkiem nową, ser wybrałem nie ten, co trzeba, a wędlina była tak żylasta, że nie dało się jej nawet kroić.

– Pierwsze koty za płoty… – skwitowała jednak w sobotę wyrozumiała żona i pogoniła mnie do sprzątania, a sama zabrała się za gotowanie.

Porządki w moim wydaniu przedstawiały się tak samo jak zakupy. Łaskawa Krysia podsumowała jednak tak:

– Trening czyni mistrza…

Musiała słyszeć w kuchni, jak przeklinam te ścierki, płyny i odkurzacz, na czym świat stoi, więc nie chciała już pogarszać atmosfery. Tak mnie zresztą to sprzątanie wyczerpało, że gdy wieczorem przyszły dzieci, przysypiałem przy stole.

– Tato, może ty byś sobie poziom cukru zbadał… – rzuciła młodsza córka.

– Żebym ja cię zaraz nie zbadał… – odparłem poirytowany.

Kolejny tydzień był jeszcze gorszy, bo jedzenie z imprezy skończyło się w poniedziałek, a żona była tak zmęczona po całych dniach u wnuków, że nic mi nie nagotowała. Robiłem więc sobie kanapki i dwa razy jadłem w barze.

Szybko doszedłem jednak do wniosku, że chyba jednak zacznę sam coś pichcić. Szkoda mi było również Krysi, która przychodziła do domu z wywieszonym językiem, a na gazie stał tylko czajnik z letnią wodą.

Zacząłem więc gotować i muszę powiedzieć, że pierwszego dobrego schabowego usmażyłem po trzech dniach prób, a przyzwoitą zupę uwarzyłem po tygodniu eksperymentowania.

Wyspecjalizowałem się w kluskach śląskich

W pocie czoła przez kolejne tygodnie poszerzałem repertuar, marnując średnio połowę produktów zakupionych wcześniej samodzielnie w sklepach. Ale tym samym nabierałem też doświadczenia w buszowaniu po stoiskach hali targowej i między półkami marketu.

Po miesiącu dobrą kapustę rozpoznawałem z dwunastu metrów, a wędlinę wybierałem z wprawą masarza z trzydziestoletnim stażem. W końcu, któregoś dnia Krysia odsunęła talerz po obiadokolacji i podsumowała tak:

– Ale dobre te kluski, Bogusiu! A już myślałam, że się nigdy nie nauczysz…

No cóż… Miałem przecież wieloletnie zaległości w gotowaniu, zakupach, sprzątaniu i praniu. To ostatnie okazało się najtrudniejsze, bo za chińskiego boga nie potrafiłem pojąć, które rzeczy są kolorowe, które czarne, a które tylko białe.

Wszelkie wstawki, odcienie, paski, plamki, kropeczki i szarości dezorientowały mnie do tego stopnia, że wpadałem w decyzyjny paraliż. Dwa razy wrzuciłem oczywiście do bębna białe z kolorowym i żona musiała opłakiwać minioną biel swojej bielizny.

Nie chcę zanudzać wszystkimi przygodami z okresu mojej samotności, ale dość powiedzieć, że nuda nie dokuczyła mi ani jednego dnia przez cały ten rok. Myślałem, że będzie to mój największy problem – że zostanę sam i będę się kręcił po domu bez celu.

Ale nie! Nie miałem na to ani chwili, bez przerwy było coś do roboty.

W te dwanaście miesięcy schudłem sześć kilo. Dla takiego dziadka jak ja to bardzo dużo, więc dzieci zauważyły zmianę. Pamiętam, że jakoś tak na tydzień albo dwa przed tym, jak maluchy w końcu miały pójść do żłobka, córka zapytała mnie, czy wszystko jest w porządku, czy dobrze się czuję:

– Tato, chudy jesteś, może ty masz tasiemca czy co? A może ten cukier, bo senny chodzisz bez przerwy…

Zmilczałem wtedy, bo pomyślałem, że nie ma się co nad sobą użalać. Przecież robiłem to wszystko dla Krystyny – żeby docenić jej wieloletni wysiłek wkładany w utrzymanie domu. Bo teraz już widzę, teraz już wiem, ile tego jest.

Jaki to trud i znój…

Było mi jednak trochę przykro ze świadomością, że nikt tego nie zauważy. Że dzieci nie wiedzą, ile pracy kosztowało mnie to, aby babcia ze spokojną głową mogła zająć się wnukami. Ale Krysia nie zawiodła – ona jedna zauważyła moje poświęcenie.

– Mój ty biedny szczuplaczku. Upiekę ci skubańca i murzynka… – poklepała mnie w wychudzony brzuch dzień po tym, jak bliźniaki poszły do żłobka.

– Ile blach?

– Ile będziesz chciał. Ile tylko będziesz chciał, moja ty chuda gospodyni…

Czytaj także:
„Miałam 19 lat i romans z księdzem. Wykorzystał mnie i zostawił, ale dzięki niemu poznałam miłość życia”
„Chciałam pomóc synowi i zostałam na lodzie. Gdy ja potrzebowałam finansowego wsparcia, odwrócił się do mnie plecami”
„Wesele bratanicy odmieniło moje życie. Po wielu latach samotności, los zesłał mi w końcu bratnią duszę”

Redakcja poleca

REKLAMA