Kelner, jak zwykle, przyfrunął błyskawicznie, i jak zwykle nie zauważyłem, z której strony. Wylądował bezszelestnie tuż obok mojego stolika i spojrzał na mnie.
– To co zawsze – mruknąłem.
Natychmiast oderwał się od parkietu i poszybował do baru. Za chwilę wrócił z podwójną porcją słodkiej mieszanki alkoholowej: gin, wermut, tonik, kropla quracao. Postawił na stoliku. Stolik także był ten sam, w przytulnym rogu, w samym kącie barku. Mało kto przy nim siadał, bo sprawiał wrażenie służbowego i trzeba było się do niego przeciskać. Ale to miejsce uważałem za szczególne. Siadając tam, czułem się doskonale, tak jakby nagle przybywało mi mocy i energii, jakbym potrafił poradzić sobie ze wszystkimi problemami tego świata.
Przez ten słodki trunek przyjaciele nabijali się ze mnie, uważali mnie za babę, bo nie brałem wódki do ust. W końcu im się znudziło, przestali. Ważna jest konsekwencja w działaniu. I to, żeby nie ulegać wpływom. Ludzie szanują kogoś, kto ma własne zdanie. Przylepiają mu tylko ostrzegawczą etykietkę: „Dziwny, ale nieszkodliwy”, co akurat mnie, zupełnie nie przeszkadza w życiu. Czasem nawet czułem się wyróżniony. Niektóre dziewczyny gustują w takich dziwakach jak ja.
Byłem jej pierwszym mężczyzną
Ewę zobaczyłem na przeglądzie młodych twórców, a konkretnie na kończącym go przedświątecznym spotkaniu. Od razu przypadła mi do gustu. Ciemne kręcone włosy, rumiane policzki. Wyglądała zjawiskowo.
– Co tak siedzisz sam w kącie? Jak widzisz, nic ci to nie pomogło, bo i tak cię znalazłam – zaczęła rozmowę.
– Nie prosiłem, żebyś mnie szukała – odpowiedziałem zaczepnie.
W ogóle się tym nie przejęła.
– Ciągle zamawiasz to samo – zauważyła. – Nie masz ochoty na coś innego? W ogóle na… zmianę otoczenia.
– Co masz na myśli? – spytałem.
– Chodźmy stąd…
Na dworze prószył śnieg, nogi same niosły nas w kierunku rynku, w magiczny rejon Starego Miasta, między kamieniczki pachnące historią.
– Gdzie pójdziemy? – spytała. – Dzisiaj chyba wszystko zamknięte…
– Nie wszystko – odparłem zadowolony, że mogę ją czymś zaskoczyć. – Niedaleko jest miejsce, które nazywa się Barek Otwarty Całą Wieczność. Jest czynny zawsze i o każdej porze.
Usiedliśmy przy maleńkim stoliku w samym kącie sali. Kelner, tak jak dziś, przyfrunął bezszelestnie, przyjął zamówienie na dwa wina, po czym jakby rozpłynął się w powietrzu.
– Gdzie on jest? – zapytała ze zdumieniem Ewa. – Po prostu zniknął!
Parsknąłem śmiechem:
– Musisz się przyzwyczaić – powiedziałem. – Tutaj wszystko jest zaczarowane, jak u Dickensa albo Coleridge’a. To dziwne miejsce.
Dzisiaj znowu siedziałem w Barku Otwartym Całą Wieczność. Sam. Ewy nie było już dziesięć lat, a ja co roku przychodziłem tu i czekałem na nią. I czułem się tak, jakbyśmy widzieli się zaledwie wczoraj, a ona miała za chwilę wejść przez otwarte drzwi i usiąść tuż koło mnie. Czas mijał, stoliki pustoszały, ale lokal wciąż był otwarty. Kiedy zrobiło się zupełnie pusto i zgasły świeczki, tylko świąteczne dekoracje mieniły się odbitym od lampek światłem.
I nagle znikąd, w samym środku zimy, pojawiła się przygarbiona staruszka z koszem pełnym kwiatów. Miała w nim fiołki, tulipany, róże, astry, chryzantemy, żonkile – bukiet z całego roku w jednym koszyku. Zagadała, widząc, że siedzę samotnie:
– Przyjdzie, przyjdzie, musisz być cierpliwy. Nie patrz na czas, nie bój się go, nie poganiaj. Nawet nie wiesz, jak długie jest życie – i rzuciła mi z koszyka na stolik żonkil, najprawdziwszy, żółty żonkil w samym środku zimy. Dokładnie taki sam, jak ten, który dałem Ewie podczas jednego z naszych cudownych spotkań.
Spędziłem w ten sposób 10 sylwestrów
Przez ostatnie dziesięć lat bardzo często przywoływałem w swojej pamięci obraz Ewy, która mówi, że mnie pragnie. I to, co wyznała mi chwilę później… Byłem wtedy tak zdumiony! Ona, pogromczyni męskich serc, niekwestionowana miss studentek, mająca opinię, że „żywemu nie przepuści”, ta Ewa… Krótko mówiąc, to ja byłem jej pierwszym mężczyzną. Stało się to któregoś dnia w mieszkaniu, które wynajmowała. Nie pamiętam, kto był bardziej stremowany: ona, wypowiadając te słowa, czy ja, niewierzący w swoje szczęście.
Żonkil leżał na stoliku i wiądł. Poprosiłem o wazonik. Zgodnie z moim życzeniem pojawił się natychmiast. Włożyłem kwiatek do wody, a on jakby pojaśniał, oświetlając mój stolik.
W lokalu wciąż jeszcze przebywali nieliczni klienci, którym najwyraźniej nigdzie się nie spieszyło. W ten dzień chcieli być właśnie tu, tak jak ja, w świecie własnej wyobraźni. Popatrzyłem na przystrojoną i oświetloną choinkę, która skrzyła się, jakby ktoś obsypał ją śnieżnym puchem.
Przypomniała mi się ostatnia zima, ostatni sylwester, kiedy mogłem dotknąć jej dłoni, przytulić, pocałować. Znowu przyszliśmy tu, do Barku Otwartego Całą Wieczność, gdzie nikt o nic nie pyta, wszyscy rozumieją się bez słów, kelner zjawia się natychmiast, szybując szybko jak marzenia. To był ostatni raz. Powiedziała mi wtedy, że wyjeżdża do Paryża. Od dwóch lat mieszkali tam jej rodzice, którzy właśnie załatwili Ewie stypendium na paryskiej uczelni. To niepowtarzalna szansa, której ona po prostu nie może zmarnować…
– Nie zapomnę cię, Adam – obiecała. – Nigdy nie zapomina się pierwszego chłopaka. Jak tylko przyjadę do kraju, odezwę się, masz moje słowo.
– Może nie zapomnisz, może kiedyś jakiś drobiazg skojarzy ci się ze mną. Ale nie kłam, że się odezwiesz. To już jest z innej bajki i z tym miejscem nie ma nic wspólnego. Zupełnie nic, prawda, moja Czarodziejko?
Spuściła głowę, milczała.
– Wybacz, Adam – powiedziała w końcu, i znów na mnie spojrzała. – Umówmy się, że jeśli coś nam kiedyś nie wyjdzie, jeśli pogubimy się przez te lata, to tu właśnie, w sylwestrową noc będziemy na siebie czekać. Wiesz, jak będzie śmiesznie, kiedy spotkamy się tu na przykład za czterdzieści lat?
Ten rok był dziesiąty. Dziesięć nocy, dziesięć sylwestrów w oczekiwaniu na nią. Wiedziałem, że niepotrzebnie się łudzę, ona nie wróci, bo i po co? Ale kiedy przychodziłem tutaj, wszystko nagle stawało się realne, było na wyciągnięcie ręki, namacalne, pełne życia, prawdziwe. Wystarczyło tylko zamknąć oczy, zatopić się we wspomnieniach…. Wszystko powracało, stawało się dniem dzisiejszym, żyło, oddychało.
Przywoływałem minione godziny, dni, tygodnie. Tkwiłem tutaj tak długo, póki starczało obrazów w pamięci. Potem wychodziłem, wracałem do swoich samotnych czterech kątów zapełnionych książkami, tłumaczeniami, tomikami moich wierszy, których wydałem już kilka, i czekałem na kolejnego sylwestra. Jeszcze głupie trzydzieści lat…
Podniosłem rękę. Na stoliku pojawił się rachunek. Zapłaciłem. Zanim wstałem, podeszła kwiaciarka i włożyła do wazonu drugi żonkil.
– Nie wychodź, czekaj, życie długie jest, bardzo długie, nawet nie wiesz, jak bardzo. Dziś jest dzień spełnionych marzeń, ja to wiem. Nie wychodź.
– Tylko się przewietrzę – powiedziałem, i wyszedłem przed lokal.
Nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje
Śnieg tańczył w powietrzu, ostatni dorożkarz zjeżdżał do domu. Koń stukał po bruku, przejeżdżając dmuchnął mi w ucho obłokiem pary. „Wróć” – syknęło, aż rozejrzałem się dookoła.
Zawróciłem. Przy moim stoliku nie było już żonkili w wazonie. Ktoś musiał je uprzątnąć, sądząc, że wyszedłem na dobre. Zamówiłem podwójnego drinka, po czym, nie wiedząc sam dlaczego, poprosiłem, żeby nalano go w dwa osobne kieliszki.
– Miło, że pomyślałeś o mnie – usłyszałem umiłowany głos, dobiegający jakby z całkiem innego wymiaru.
Odwróciłem się zdumiony, pewien, że zobaczę tylko choinkę pełną lampek, uchylone na zaśnieżony dwór drzwi, i chybocące w przeciągu świeczki. A jednak ona naprawdę tam stała.
– Czy to już minęło czterdzieści lat? – zapytałem, kiwając głową z niedowierzaniem. – Tak szybko?
– Nie, Adam – odparła z uśmiechem. – Jest trochę wcześniej, ale ja już nie mogłam czekać. Wróciłam.
– Cieszę się, że świat podzielił się tobą ze mną. Chociaż na tę godzinę, dwie. To miły prezent na Nowy Rok.
– Wróciłam na stałe – oznajmiła radośnie. – Na stałe, rozumiesz?! Właściwie to miałam zamiar przyjechać dopiero po Nowym Roku. Wciąż jednak pamiętałam o naszej sylwestrowej umowie. Wsiadłam w samolot wcześniej, żeby zdążyć. Jadę prosto z lotniska. I powiem ci tylko, że w Paryżu nie ma takich facetów, jak ty, i nie ma Barku Otwartego Całą Wieczność. Czy to mogłoby wystarczyć na początek?
Kwiaciarka podeszła do stolika.
– Przecież ci mówiłam – życie jest długie, bardzo długie, doczekasz się wszystkiego, jeśli będziesz cierpliwy…
Wyszliśmy na dwór. Wypełniony oczekiwaniem wieczór właśnie teraz wybuchnął radosnym krzykiem z okien, fajerwerkami, dzwonami z katedry, śniegowym confetti. Trzymałem Ewę za rękę, a w drugiej niosłem jej paryską walizkę. Nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Tak długo czekałem, tak wiele marzeń przemknęło mi przez głowę. A co, jeśli jest tylko wytworem mojej wyobraźni? Co, jeśli pstryknę palcami, a ona zniknie w śniegu…
Czytaj także:
„Przez 30 lat nie poznałam mężczyzny, który zawróciłby mi w głowie tak, jak Norbert. W końcu poczułam motylki w brzuchu”
„30 lat temu ukochany bardzo mnie zranił. Wybrałam życie bez niego, ale nie było szczęśliwe. Teraz znów się spotkaliśmy…”
„Miłość mojego życia uciekła ode mnie na ponad 30 lat, bo dusiła się w naszej wsi. Nie miałem jej nic do zaoferowania”