Wyszedłem z domu, i stojąc przed klatką, zacząłem się zastanawiać, dokąd właściwie powinienem skierować swoje kroki. Do kwiaciarni, ale czy gdzieś tutaj na osiedlu jest jakaś kwiaciarnia? Oczywiście, wiedziałem, że tak naprawdę wcale nie muszę jej szukać, że przecież jak zwykle mogę wszystko załatwić jednym telefonem. Zlecić wykonanie usługi chociażby zakładowi pogrzebowemu. Oni bez mrugnięcia okiem zajęliby się wykonaniem wieńca. Może, co najwyżej, zapytaliby, jakiego koloru życzę sobie kwiaty i co ma być napisane na szarfie: „Ukochanej żonie kochający mąż”? A może „…pogrążony w żalu mąż”?
Poczułem, jak łzy napływają mi do oczu
Czy byłem kochającym mężem, skoro teraz nawet nie potrafiłem sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni moja żona dostała ode mnie kwiaty? Takie, które sam bym jej kupił, a nie bukiet, który zleciłem zamówić swojej sekretarce. Pamiętam, jak za pierwszym razem, kilkanaście lat temu, sekretarka zapytała, jakie moja żona lubi kwiaty.
– Nie mam pojęcia, pani zamówi cokolwiek. Byle bukiet był duży, bo żona ma urodziny – odparłem nieuważnie.
Złapałem wtedy zdziwione spojrzenie pani Ewy, ale szybko je ukryła, schylając się nad biurkiem. Była i jest dobrą sekretarką, i w życiu by sobie nie pozwoliła na komentowanie zachowania szefa. Zamówiła wtedy naprawdę gustowny bukiet, za co ją zresztą pochwaliłem. Ale najważniejsze było dla mnie to, że już nigdy więcej nie zawracała mi głowy takimi drobiazgami jak rodzaj kwiatów, tylko sama decydowała. W końcu to pani Ewa pamiętała o wszystkich moich rodzinnych rocznicach i jubileuszach lepiej ode mnie. Byłem jej za to wdzięczny, bo dzięki niej nieraz uniknąłem wpadki, że o którejś zapomniałem. A teraz?
Jakoś nie mogłem znowu się nią wyręczyć
Nagle zrozumiałem, że moja żona przez całe życie zasługiwała na to, żebym jej osobiście kupował kwiaty, i był to ostatni raz, kiedy mogłem to zrobić. W końcu gdyby nie Kasia, to w ogóle niczego bym w życiu nie osiągnął. Byłem tylko zakompleksionym chłopakiem, który przyjechał na studia z wioski, w której się z niego śmiali, że jest kujonem. Nie pasowałem do moich kolegów, którzy migali się od nauki, jak tylko mogli, a wielu z nich tuż po podstawówce zaczęło wystawać pod budką z piwem. Sądziłem, że w mieście będzie inaczej, ale tutaj także nie traktowano mnie jak swego. Na uczelni odstawałem od tych wszystkich modnie ubranych chłopaków, którzy mieli pieniądze, aby zaprosić dziewczynę do kina. Nawet jeśli ktoś nie należał do śmietanki towarzyskiej wydziału, to także nie chciał się ze mną przyjaźnić, bo wiecznie przesiadywałem w bibliotece i starałem się być dobry ze wszystkich przedmiotów.
Prawda była taka, że nauka wcale nie przychodziła mi łatwo. Musiałem poświęcić na nią więcej czasu. Robiłem to, bo byłem ambitny. Wiedziałem, że dyplom jest dla mnie przepustką do lepszego świata, i starałem się, aby go zdobyć. Ale pewnie ze swoim brakiem siły przebicia utknąłbym gdzieś w jakimś biurze jako podrzędny księgowy, gdyby nie moja Kasia.
Kasia pierwsza mnie zagadnęła
Nie zwracałem na nią uwagi na roku. Ja w ogóle starałem się nie patrzeć na dziewczyny, bo myślałem, że z ich strony nic dobrego mnie nie spotka, co najwyżej zostanę wyśmiany. Kiedy więc Kasia już po rozdaniu dyplomów, kiedy wychodziłem z uczelni, zapytała mnie, czy w ramach świętowania tytułu magistra pójdę z nią do kina, odparłem, że nie mam pieniędzy na bilet.
– To może pójdziemy na spacer? To nic nie kosztuje – zasugerowała.
Spojrzałem na nią uważnie, zastanawiając się, czy ze mnie szydzi, ale natrafiłem na szczere spojrzenie. Zaczerwieniłem się pod nim po same uszy. Zgodziłem się na ten spacer, ale zaraz potem szczerze tego pożałowałem, bo nie wiedziałem, co zrobić z rękoma, co powiedzieć, gdzie podziać oczy. Szybko doszedłem bowiem do wniosku, że dziewczyna jest bardzo ładna. Miała takie piękne niebieskie oczy i jedwabiste włosy, które wiatr stale rzucał mi w twarz. Dostawałem od tego… obłędu. Buzowały moje męskie hormony. Kręciło mi się w głowie. Chciałem zostać i uciec jednocześnie. Ona musiała widzieć, co się ze mną dzieje…
Mimo to wcale mnie z tego powodu nie wyśmiała. Do łóżka poszliśmy po kolejnej randce i… dałem plamę. Za nic nie chciałem jej się przyznać, że nigdy tego nie robiłem, że tak naprawdę bardzo chcę, ale w zasadzie nie do końca wiem, co i jak. Pewnie dlatego nam nie wyszło. Kiedy siedziałem tak na łóżku, upokorzony, nagle usłyszałem:
– To moja wina, przepraszam. To dlatego, że nigdy tego nie robiłam. Wcale się nie zdziwię, jeśli już nie będziesz chciał się ze mną spotykać.
Zamknąłem oczy. Byłem uratowany!
Moje męskie ego nie doznało uszczerbku
Oczywiście szybko zgodziłem się z tymi słowami Kaśki. I tak już było przez całe nasze małżeństwo. Nawet kiedy wyraźnie to ja coś sknociłem, moja ukochana brała winę na siebie, dbając o to, aby moje „ja” pozostało nienaruszone. To zaczęło przynosić efekty, powoli zaczynałem wierzyć w siebie, w to, że jestem wartościowy i coś znaczę.
Kiedy dostałem pracę, to nikomu nie pozwoliłem się zagonić w kozi róg. Dbałem o to, aby dyrektor zawsze wiedział, kto przygotowuje dla niego te wszystkie sumienne raporty, i nie pozostałem obojętny, gdy mój bezpośredni szef naprawdę bez powodu pozbawił mnie rocznej premii.
Zapytałem go na piśmie, dlaczego ja jeden w całym biurze jej nie dostałem, a kopię tego pisma od razu złożyłem u dyrektora. Szybko okazało się, że ten wezwał kierownika w tej sprawie na dywanik… Od tej pory w całym biurze zaczęto mówić o moich plecach, a ja już wiedziałem, że kierownik tak łatwo mnie nie pominie przy awansie. A kiedy zdecydował się zmienić pracę, podobno na lepszą, wskoczyłem na jego miejsce. Moja kariera nabrała tempa. Byłem ponoć najmłodszym dyrektorem w firmie od czasów jej powstania.
Wierzyłem, że należy mi się takie wyróżnienie. Harowałem przecież na nie jak wół, spędzając w pracy po kilkanaście godzin na dobę. W domu bywałem gościem, a kiedy już się tam pojawiałem, to nie miałem za bardzo czasu na głupoty. Od początku było wiadomo, że sprawy domowe są na głowie Kasi, i ona się na to zgadzała, chociaż przecież także pracowała. Ale co to była za praca! Księgowej w przedszkolu, podczas kiedy przecież ja robiłem karierę w wielkiej korporacji. Nie traktowałem pracy żony poważnie, uważałem, że się nie przemęcza, bo co to za robota, podliczyć fundusze takiego jednego niewielkiego przedszkola.
Umniejszałem jej
No i nie przynosiła do domu wielkich pieniędzy, niewiele zależało od jej skromnej pensji. To ja zapewniałem naszej rodzinie życie na poziomie, i dlatego uważałem, że w domu należy mi się spokój. Także od dzieci i ich problemów. Naszymi synami zawsze zajmowała się Kasia. Od małego wiedzieli, że kiedy tatuś przychodzi do domu, to ma być cisza. Żadnych krzyków, bijatyk, żadnego narzekania. Nie obchodziły mnie za bardzo także ich szkolne sprawy. Wymagałem tylko, aby przynosili świadectwa z paskami. Co wieczór jednego z synów przez kwadrans przepytywałem na wyrywki z lekcji, aby sprawdzić, czy wszystko umie. Na drugi dzień sprawdzałem wiedzę drugiego i tak na przemian. Uważałem, że to przynosi dobre rezultaty, w końcu obaj byli prymusami.
Nie rozmawiałem z nimi o ich problemach, bo uważałem, że nie mają żadnych. Jakie mogli mieć problemy? Mieli gdzie mieszkać, co jeść, chodzili do dobrej szkoły i wyjeżdżali na wakacje. Żyć nie umierać! W czasie studiów wyprowadzili się z domu. Nie brakowało mi ich, bo też uważałem, że to normalna kolej rzeczy. Ja także przecież w takim wieku stałem się samodzielny. Widziałem, jak Kasia to przeżywa, że synowie wyfrunęli z gniazda, ale byłem przekonany, że jej przejdzie, że wkrótce się z tym pogodzi.
– Znalazłabyś sobie jakieś dodatkowe zajęcie – poradziłem jej nawet kiedyś. – Nie wiem co, może robótki na drutach, nie znam się na tych waszych babskich sprawach!
Trochę mnie irytowało to, że stała się taka smutna.
Chyba nie czuła się samotna?
Przecież mogła robić, co chciała! Nigdy jej nie zabraniałem chodzić do koleżanek, nie wnikałem, ile czasu spędza poza domem. Wystarczyło mi to, że gdy wracałem, wszystko było na swoim miejscu, tak jak lubiłem. Jakiś czas po wyprowadzce synów postanowiłem przenieść się z naszej wspólnej sypialni do ich pokoju. Stwierdziłem, że tam będzie mi wygodniej, wstawię sobie większe łóżko. Kasia w pierwszym momencie zareagowała płaczem.
– O co ci chodzi? Przecież narzekałaś ostatnio, że chrapię. Teraz będziesz mogła sobie spać wygodnie i w spokoju! – naprawdę nie rozumiałem jej zachowania.
Nawet mi nie przyszło do głowy, że może podejrzewa, że skoro już z nią nie chcę spać, to znaczy, że mam kochankę. Pamiętam, że nawet mi to pochlebiło, ale i rozbawiło. Nie miałem czasu na takie głupoty jak seks. Od zawsze uważałem, że to przeceniana rozrywka. Ja wolałem poświęcać czas na pracę zawodową, ona mi dawała prawdziwą satysfakcję. Sam nie wiem, czy gdybym nadal spał z Katarzyną, to zauważyłbym, że jest chora. Trudno mi powiedzieć, zawsze była bardzo skryta.
Pewnie chciałaby jak najdłużej zachować w tajemnicy to, że się źle czuje, że bierze leki. Kto by pomyślał, że ma problemy z sercem? Podobno zaczęły się dobre kilka lat wcześniej, gdy przeszła grypę. Nie położyła się wtedy do łóżka, bo nie chciała na mnie przerzucać obowiązków domowych. Zresztą przecież wcześniej już także bywała przeziębiona i jakoś sobie ze wszystkim radziła. Tym razem jednak okazało się, że przyplątały się powikłania. Osłabione serce mojej żony biło coraz słabiej, pojawiły się problemy z krążeniem.
Nie widziałem, że jest chora
Widziałem, że bierze jakieś leki, ale twierdziła, że to witaminy i suplementy. Prawdy, że były to leki na serce, dowiedziałem się, gdy kilka dni temu dostała udaru. Mam w nosie, co ludzie powiedzą Jej odejście spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Do tej pory w ogóle nie wyobrażałem sobie takiej sytuacji, że mogłoby zabraknąć w moim życiu Kasi. Niby nie zauważałem na co dzień jej obecności, ale… nieobecność stała się taka namacalna!
Już pierwszego dnia okazało się, że jestem zupełnie bezbronny wobec nawet takich głupich wyzwań, jak zrobienie sobie śniadania. Nie robiłem go od lat, zawsze podawała mi je Kasia. Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że nie miałem racji. To, że zarabiałem pieniądze na rodzinę, nie było takie ważne, nie to nas trzymało razem. Ważne było to, co robiła moja żona. To, ile poświęcała uwagi, aby cały nasz dom idealnie funkcjonował. Dbała o to osobiście, każdego dnia. A ja nawet kupno kwiatów dla niej zlecałem sekretarce. Dlatego wieniec na jej grób postanowiłem wreszcie wybrać i zamówić sam. Kiedy dzień wcześniej wychodziłem z biura, pani Ewa szepnęła do mnie dyskretnie, że moja żona lubiła róże. Bordowe. Kiwnąłem głową mojej sekretarce w podziękowaniu i wsiadłem do windy. Zjeżdżając na parking, nagle zdałem sobie sprawę, że… to nieprawda!
Pani Ewa nie miała racji. Moja żona wcale nie lubiła bordowych róż ani żadnych innych. To ja zlecałem dawanie jej takich kosztownych bukietów, bo wydawało mi się, że tak wypada, skoro jestem dyrektorem. Ona tymczasem kochała zwykłe margerytki. Takie, jakich bukiet trzymała w dłoni, gdy podeszła do mnie po rozdaniu dyplomów, tamtego dnia, gdy zaproponowała wspólne kino. Dlatego wieniec, który zamówiłem, był z delikatnych margerytek. I guzik mnie obchodziły dziwne spojrzenia ludzi na pogrzebie, którzy szeptali między sobą, że wieniec od męża, a taki skromny. Dla mnie był wyrazem mojej miłości do żony. Może i spóźnionym, ale wiem, że Kasia by mi to wybaczyła. Jak zwykle.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”