Stałam w łazience i gapiąc się na pudełko z testem ciążowym, cała aż dygotałam z nerwów. Zrobić to, czy nie zrobić? No, chyba muszę.
– Boję się… – szepnęłam, a Krzysiek od razu podszedł i przytulił mnie.
– Kochanie, przecież bardzo tego pragniemy, prawda? – stwierdził.
Po tych słowach powinno mi się zrobić lepiej, ale w moim brzuchu nadal tkwił, ściskający moje wnętrzności, węzeł strachu. I żeby było jasne – wcale nie tego się bałam, że na teście pojawi się druga kreska, ale... że znowu jej tam nie będzie.
Jesteśmy z Krzysiem małżeństwem od trzech lat, więc może i niezbyt długo staramy się o dzidziusia. Wiem, że są małżeństwa z dużo dłuższym stażem od nas, które wciąż nie mogą doczekać się swojego maleństwa, a mimo to przyjmują swoją sytuację dużo spokojniej, niż ja teraz.
No, ale co poradzę? Zawsze wypełniały mnie emocje, taką już mam naturę. Mąż śmieje się, że jestem sentymentalna i płaczę nawet na kreskówkach. No cóż... W zasadzie to prawda. Jak mawia mój tata, oczy mam na mokrym miejscu.
Znowu spojrzałam na test.
– Dobrze – westchnęłam. – Daj ten kubeczek i odwróć się, bym mogła nasiusiać.
Zrobiłam to i… znów się zawahałam
– Jak chcesz, to zrobimy to razem – niespodziewanie zaoferował Krzysiek.
Tak mnie tym rozśmieszył, że bez wahania podałam mu drugi test ciążowy, leżący na półce. Prawdę mówiąc, kupiłam aż trzy testy różnych firm, żeby w razie czego mieć absolutną pewność. Tylko trzy, bo tylko tyle rodzajów było w naszej aptece.
– No dobra! Ja siusiam na to małe pudełeczko, a ty swoje wkładasz do kubka – i jak powiedział, tak zrobiliśmy. – A teraz czekamy... – Krzysiek ze skupioną miną zaczął wpatrywać się w swój test.
– Co ty właściwie chcesz tam zobaczyć? Krasnoludki? – roześmiałam się.
Po czym śmiech zamarł mi na ustach, gdy zaczął się pojawiać mój wynik, aby wrócić ze zdwojoną siłą, bowiem na moim teście pojawiły się upragnione dwie kreski.
– Skarbie, jestem w ciąży! Jestem w ciąży! – zaczęłam krzyczeć w euforii. A wtedy mój mąż dodał rozbawiony:
– Ja też!
Byłam pewna, że mówi tak, bo się ze mną solidaryzuje. Zawsze był taki kochany, empatyczny. Odkąd go tylko poznałam, wiedziałam od razu, że to jest facet dla mnie, na dobre i na złe. Na całe życie.
Ale kiedy przeszły pierwsze emocje i przestałam płakać ze wzruszenia, Krzysiek pokazał mi swój test, na którym... rzeczywiście widniały dwie kreski.
– Rany, jesteś w ciąży! – stwierdziłam.
– To dlatego, że tak bardzo cię kocham! – odparł od razu, znowu mnie przytulając. – I teraz ja też będę miał zachcianki i zacznę cię po nocy gonić do sklepu po czekoladę lub kiszone ogórki...
– Ale ja nie lubię kiszonych ogórków – odparłam ze śmiechem.
– I dobrze, będzie więcej dla mnie – popatrzył na mnie z udawaną powagą.
A potem zadzwoniliśmy z dobrą nowiną do rodziny i przyjaciół. Oczywiście, jako zabawną anegdotkę, opowiedzieliśmy im także o wyniku Krzyśka.
– Stary, gdybyś naprawdę był w ciąży, to byś mógł zgarnąć kupę kasy! Pamiętacie? Kiedyś ktoś obiecywał milion złotych dla pierwszego faceta, który urodzi dziecko – emocjonował się przyjaciel Krzyśka.
W ciąży od pierwszych dni czułam się cudownie!
Żadnych mdłości, zawrotów głowy i innych niespodzianek. W naszym mieszkanku, na honorowym miejscu na półce, leżały dwa testy ciążowe i każdy mógł je sobie obejrzeć, jako potwierdzenie, że niedługo zostaniemy rodzicami.
– Chciałaś mieć pewność, że zrobiłaś aż dwa? – spytała mnie kiedyś Ewa.
Przyszła do nas z Marcinem, moim dobrym kolegą. Była z nim od niedawna, i jak na razie, niespecjalnie mi się podobała. Nie potrafiłam określić, dlaczego, ale jakoś nie pałałam do niej zbyt wielką sympatią.
Może dlatego, że w porównaniu z jego ostatnią dziewczyną – spontaniczną i zawsze skorą do wygłupów Wiktorią, wydawała się wciąż skupiona i wyciszona. Wyróżniała się na tle naszego kipiącego energią towarzystwa i moim zdaniem, zwyczajnie do nas nie pasowała.
– Nie, ten drugi test nie jest mój, tylko Krzyśka – wyjaśniłam jej teraz trochę niechętnie, jakby przez to właziła z butami w nasze życie, chociaż przecież wszyscy już od czterech miesięcy znali tę historię.
– Krzyśka? – zainteresowała się, po czym zaczęła dociekać szczegółów, przez co jeszcze mniej mi się spodobała.
Odpowiedziałam jednak grzecznie na wszystkie jej pytania i potem wyrzuciłam ten incydent z pamięci. Tymczasem, kilka dni później, Ewa do mnie zadzwoniła. Już samo to, wydało mi się podejrzane. Ale jeszcze dziwniejszy był fakt, że zapytała, czy może do nas wpaść pogadać!
„Sama? A co ona może mieć nam do powiedzenia?” – zdziwiłam się, ale oczywiście nie zaprotestowałam.
Kiedy Ewa przyszła, pierwsze co zauważyłam, to jej dziwnie ściągniętą z emocji twarz. Niby zrobiłyśmy sobie herbatę, niby sobie żartowałyśmy, ale ona wyraźnie myślała o czymś innym, poważnym.
– Słuchajcie... – zaczęła w końcu. – Wiecie pewnie od Marcina, że studiowałam farmację. Nie skończyłam jej, poplątały mi się życiowe plany, ale nieważne.... Ważne jest to, że zaniepokoił mnie test ciążowy, który zrobił sobie Krzysiek. Wyszło na nim, że też spodziewa się dziecka i z punktu widzenia kogoś, kto wie, jak funkcjonują hormony w męskim ciele, to nie miało prawa się zdarzyć. Chyba że... – zawiesiła na dłuższą chwilę głos.
Nie wytrzymałam.
– Chyba że, co?! – pospieszyłam ją.
– Test ciążowy działa, bo jest wrażliwy na hormon zwany gonadotropiną kosmówkową, którą w czasie ciąży produkuje zarodek, a potem łożysko. Dzięki niej ciążę można wykryć nawet po tygodniu! Ale ten sam hormon, podtrzymujący w łonie matki produkcję progesteronu, wydziela pewien rodzaj raka – Ewa popatrzyła na nas przepraszająco. – Rak jądra.
Kiedy to usłyszałam, zrobiło mi się ciemno przed oczami... Spojrzałam na Krzyśka. Wpatrywał się w Ewę zdumiony, choć nie wiem, czy coś do niego dotarło.
– Myślisz, że mój mąż... ma raka?... – wychrypiałam przerażona.
– Nie mam oczywiście stuprocentowej pewności, ale jeśli wasz test nie był żartem i faktycznie to Krzysztof nasiusiał na niego, to uważam, że powinien jak najszybciej pójść do onkologa – odparła Ewa bez zmrużenia oka, a ja dopiero wtedy naprawdę się przestraszyłam!
Wcześniej bowiem myślałam, że może to jest takie głupi gdybanie i nawet przez moment miałam ją ochotę ochrzanić, że nas straszy. Ale teraz poczułam, że to, co mówi, mówi odpowiedzialnie. I mój ukochany może być w poważnym niebezpieczeństwie. Trzeba coś z tym zrobić!
Chciałabym, żeby Ewa została matką chrzestną
– Czy to jest uleczalne?... – mój głos zabrzmiał błagalnie, a nawet płaczliwie, ale nic nie mogłam na to poradzić.
Ewa pochyliła się i wzięła mnie za ręce.
– Majka, posłuchaj... Nie wiem, jaki jest stopień zaawansowania choroby, jeśli w ogóle ona występuje u Krzyśka, więc nic nie mogę ci powiedzieć – odparła łagodnie. – Rak jądra jest jednym z najłatwiej uleczalnych, i jeśli zostanie wcześnie wykryty i nie będzie przerzutów, to prawdopodobieństwo wyleczenia wynosi sto procent. Na kilka pytań jednak musicie odpowiedzieć sobie sami...
Przede wszystkim Ewa poradziła sprawdzić, czy któreś z jąder Krzyśka jest obrzmiałe. I czy ma wrażenie ciężkości w pachwinie. Lub ewentualnie, czy wyczuliśmy jakiś guzek lub zgrubienie.
– Rak jądra raczej nie boli – wyjaśniła.
– Objawy są takie, jakie opisałam.
Siedziałam jak sparaliżowana, wpatrując się w nią i nie mogąc wykrztusić słowa. Podobnie zareagował mój mąż. Ewa musiała zauważyć nasze miny, bo uśmiechnęła się lekko i powiedziała pokrzepiająco:
– Moim zdaniem wszystko będzie dobrze i... Jeśli lekarz zadecyduje o usunięciu chorego jądra, to drugie przejmie jego funkcję, więc nie grozi wam bezpłodność.
Po tej rozmowie byliśmy oboje z mężem mocno przejęci, a jednoczenie nieskończenie wdzięczni Ewie, że zwróciła uwagę na ten nasz żart z testem i zainteresowała się jego wynikiem. Tym bardziej że wcześniej dałam jej kilka razy do zrozumienia, że niespecjalnie za nią przepadam. Nie musiała się więc wtrącać w nasze życie.
Poszliśmy z Krzyśkiem do urologa, który zrobił mu usg i, niestety, diagnoza zasugerowana przez Ewę, potwierdziła się – mąż miał raka lewego jądra. W krótkim czasie zostało ono operacyjnie usunięte.
Mojego ukochanego czekały jeszcze inne badania. Wykonano mu tomografię komputerową całego ciała, od klatki piersiowej przez brzuch aż do podbrzusza, która, na szczęście, nie wykazała innych ognisk raka.
Poziom markerów nowotworowych, czyli dwóch białek, będących wskaźnikami raka jąder także okazał się niski we krwi Krzyśka i onkolog zadecydował, że na razie operacja usunięcia chorego jądra wystarczy i nie jest konieczna radio-, czy chemioterapia.
Minęły już trzy lata od wykrycia choroby u Krzysia
Wszystkie badania mojego męża wypadają pomyślnie. Mamy nadzieję, że rak został usunięty z jego organizmu, a nie tylko się przyczaił, bo przecież już za chwilę chcemy mieć kolejne dziecko.
Lekarze nie widzą przeciwwskazań. Prawe jądro męża pracuje bez zarzutu i mamy nadzieję na to, że nasz mały Jacuś już za moment zyska siostrzyczkę.
A kiedy maleńka pojawi się na świecie, chciałabym, żeby jej matką chrzestną została Ewa, której Krzysiek zawdzięcza szybkie wykrycie choroby i wyzdrowienie.
Rok temu Ewa została żoną Marcina i muszę powiedzieć, że bardzo się z tego cieszę. Nadal jest rozsądna i poważna, ale to dobrze, bo wnosi do naszej paczki odrobinę stabilizacji i jakoś czuję się przy niej bezpiecznie. Źle ją kiedyś oceniłam, ale teraz szczerze polubiłam. I to nie tylko dlatego, że uratowała mi męża. Po prostu – jest dobrym człowiekiem.
Czytaj także:
„Gdy dowiedziałam się, że Krzyś się rozwodzi, wydałam na siebie grube tysiące. Zrobiłam nawet operację nosa”
„Wpędzam córkę w poczucie winy i symuluję choroby. Chcę, żeby to niewdzięczne dziewuszysko wróciło do domu i się mną zajęło”
„Ukradłam chłopaka mojej najlepszej przyjaciółce, a teraz on mnie zostawił. To kara za zdradę”