„Byłem nauczycielem z powołania, ale to wieczna przepychanka za psie pieniądze. Już lepszą pensję dostałem w sklepie”

Praca nauczyciela to harówka za psie pieniądze fot. Adobe Stock, highwaystarz
„Chciałem zaszczepić w uczniach miłość do sportu. Stale się kształciłem i urozmaicałem zajęcia. Nikt mnie za to nie doceniał, a rodzice jeszcze się skarżyli. Woleli, żeby dzieci się nie przemęczały na wuefie... – Moja córka wróciła z pana lekcji cała spocona. Jak ona ma potem jeszcze lekcje wysiedzieć w klasie? Taka nieświeża?”.
/ 24.06.2022 13:30
Praca nauczyciela to harówka za psie pieniądze fot. Adobe Stock, highwaystarz

Zawsze chciałem uczyć dzieciaki. I od zawsze kochałem sport. Dlatego Akademia Wychowania Fizycznego wydawała mi się oczywistym wyborem, gdy zastanawiałem się nad studiami. Wokół siebie widziałem mnóstwo dzieci, które chodziły zgarbione, o nieprawidłowej postawie...

Zajęcia z WF-u w szkole to zazwyczaj było jakieś nieporozumienie. Nauczyciel rzucał piłkę do nogi i na tym kończyło się jego zainteresowanie.

Ja zamierzałem być inny

Chciałem coś tym dzieciakom zaproponować, pokazać im, że sport może dawać mnóstwo radości, a dodatkowo poprawić ich postawę ciała i ogólne samopoczucie, dając im w efekcie zdrowsze życie. Cała rodzina mnie przestrzegała prze tym wyborem. Nauczyciel? I to wychowania fizycznego? Oszalałeś? Już bardziej pogardzanego pedagoga w szkole nie ma. Poza tym, ile ty na tym zarobisz? Jakieś grosze! Po co ci to, synek? Pan inżynier – o, to jest zawód. A sport amatorsko można sobie uprawiać, kiedy zechcesz. Uparłem się, postawiłem rodzinie i po 5 latach studiów, z papierami magistra, zacząłem szukać pracy w szkole. Pensja rzeczywiście była marna. Minimalna krajowa. No ale nauczyciel stażysta nie wybrzydza, tylko robi co w jego mocy, żeby dostać awans. Pierwszy rok szkolny to była katastrofa.

Moim opiekunem został najstarszy wuefista. Uczył tak, jak kiedyś i mnie uczono: rzucał chłopakom piłkę do nogi albo do kosza i siadał na ławce, żeby liczyć punkty. Kiedy próbowałem przygotowywać scenariusze lekcji, które zakładały gimnastykę, gry zespołowe, ale oparte nie tylko na piłce nożnej, wszystko odrzucał.

– Nie wychylaj się, młody – mówił. – To i tak nie ma sensu.

– Dlaczego w szkole nie ma jakiegoś SKS-u? Przecież dzieciaki mogłyby…

– Nie płacą za ich prowadzenie, więc się nie będę sam wyrywał – kwitował.

Załamywałem ręce...

Poszedłem do dyrektora. Tłumaczyłem, że lekcje prowadzone w ten sposób generują tylko zwolnienia z uczestniczenia w zajęciach wypisywane przez rodziców, a cierpią na tym dzieciaki, które powinny się ruszać i które powinniśmy nauczyć, jak się ruszać zdrowo.

– Cieszę się, że ideały nie są panu obce, panie Rafale – odparł dyrektor. – Właśnie takich ludzi potrzebuje szkoła. Ale nasz wuefista uczy, odkąd ta placówka powstała. Nie mogę mu nagle wywracać świata do góry nogami. Za 3 lata odchodzi na emeryturę, wtedy rozwinie pan skrzydła.

– A przez 3 lata mam patrzeć, jak dzieciaki lekceważą sport? Przecież potem nikt już nie nauczy ich właściwych nawyków, nie oduczy tych złych! A dodatkowe zajęcia? Mamy ściankę wspinaczkową, czemu nikt z niej nie korzysta?

– Proszę pana… Ścianka się niszczy, gdy dzieci z niej korzystają. A to wizytówka szkoły. Rozumiemy się? – dyrektor złożył ręce na piersi, dając znak, że rozmowa jest skończona.

Nie mieściły mi się w głowie takie absurdy. Nie wolno zwrócić nauczycielowi uwagi, bo długo pracuje? Nawet gdy ewidentnie robi coś nie tak, nie wypada modyfikować jego metod? Nie można korzystać ze sprzętu, bo się zniszczy? Ma być „nowy” przez najbliższe 20 lat? Nikt nie zapłaci za nadgodziny, więc nie będzie zajęć dodatkowych dla tych nielicznych chętnych, nawet jeśli w tym czasie graliby tylko w zbijaka? Zmilczałem i wyszedłem. Bo co miałem zrobić? Kłócić się ze zwierzchnikiem, używającym retoryki z czasów PRL-u? Zmieniać szkołę jeszcze na stażu, żebym wyszedł na konfliktowego? Zaciskałem więc zęby i robiłem, co mi kazano, choć z zerowym entuzjazmem.

Czekałem, aż staż minie

Gdy zostanę pełnoprawnym nauczycielem, będę mógł wreszcie robić to, co zechcę na swoich lekcjach – a przynajmniej tak sobie obiecywałem. No i udało się, w końcu zostałem nauczycielem kontraktowym.

– Gratuluję, panie kolego – powiedział dyrektor podczas wręczania aktu nadania. – Doczekał pan awansu, a to wcale nie było takie pewne przy tym pana buncie.

Kolejny raz ugryzłem się w język. Po wakacjach będziesz mi mógł naskoczyć, myślałem. Będę uczył mojego przedmiotu tak, jak powinno się go nauczać. O naiwności… Szybko spadło na mnie kolejne rozczarowanie i to nawet nie ze strony dyrekcji czy młodzieży. Matka jednego z uczniów przyszła ze skargą.

– Co pan sobie wyobraża? Moje dziecko ma łamać kark, robiąc jakieś głupie wygibasy? Nie może, jak Pan Bóg przykazał, w piłkę kopaną pograć?

Następna oburzona mamusia pojawiła się 2 dni później.

Moja córka wróciła z pana lekcji cała spocona. Jak ona ma potem jeszcze lekcje wysiedzieć w klasie? Taka nieświeża?

Choć program wychowania fizycznego jest określony podstawą programową i w jej zakres wchodzą różne ćwiczenia oraz dyscypliny, które uczniowie powinni poznać, nikogo prócz mnie to nie obchodziło. Uczniom zwyczajnie się nie chciało. Skakanie wzwyż? Żadna frajda. Lepiej posiedzieć na ławce rezerwowych, gapiąc się w ekran smartfona. A rodzice temu przyklaskiwali, hodując nieruchawe pokolenie z garbem. Szlag mnie trafiał. Pieniądze, które dostawałem co miesiąc, były smutną jałmużną. Gdyby nie fakt, że rodzice mieli niewielki domek, skąd mnie nie wyganiali, to nie miałbym gdzie mieszkać. Bo z marnej pensji nie stać mnie było na wynajęcie kawalerki. Chyba że żywiłbym się cały miesiąc kopytkami. Bez sosu.

Co gorsza, nikt nie doceniał mojego zaangażowania

Wręcz przeciwnie. Dyrektor co rusz wzywał mnie na dywanik, bo rodzice skarżyli się, że zbytnio męczę ich dzieci. Pokazywałem podstawę programową, tabelę wyników, które powinny osiągać dzieci w tym wieku – jak grochem o ścianę. Na zajęcia dodatkowe, za które nie dostawałem ani grosza, zapisały się 2 osoby. Na całą szkołę podstawową. Kiedy zbliżały się wakacje, zauważyłem ogłoszenie o poszukiwaniu pracowników w sklepie sportowym. Akurat kupowałem nowe buty na wyjazd w góry, bo stare odmówiły już posłuszeństwa. Spytałem o warunki pracy i otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia. Podstawa była wyższa niż u mnie w szkole, a do tego premia za sprzedaż. Bony na święta, zniżka na zakupy w sklepie, pakiet medyczny i rehabilitacyjny.

Jak to możliwe, myślałem, że nauczyciel po studiach, który bierze odpowiedzialność za dzieciaki, za ich sprawność i zdrowie, dostaje za pracę jakieś ochłapy, a ktoś ze średnim wykształceniem, który skieruje klienta do odpowiedniej alejki, ma prawie dwa razy tyle na rękę? Paranoja!

Przyznaję, trochę dla żartu, złożyłem swoje CV

Ale zrobiło się poważnie, gdy w ciągu dwóch dni zostałem zaproszony na rozmowę. Chcieli mnie. Naprawdę mnie chcieli. Nauczyciela WF-u? Panie, z pocałowaniem ręki! Mogłem zaczynać, kiedy tylko zechcę. Wsłuchałem się w siebie i odkryłem, że chcę. Nie miałem ochoty wracać po wakacjach do szkoły, gdzie nikt mnie nie doceniał i nie szanował. Robiło mi się słabo na myśl o użeraniu się z dyrektorem, resztą kadry, która miała pretensje, że robię za dużo, więc zaraz im także dowalą jakieś kółka zainteresowań, z rodzicami, którym męczyłem biedne dziateczki. Tylko dzieciaków było mi szkoda, ale one też mi nie pomagały swoim leniwym nastawieniem. Głową muru nie przebijesz, zatem…

Złożyłem wypowiedzenie i od września zacząłem pracę w sklepie. Polubiłem ją natychmiast. Chciało mi się wstawać rano i biec do roboty. Odpowiedzialność? Praktycznie żadna. Mogłem doradzać, sugerować, ale to klient decydował. Jak wybrał gorsze buty i skręcił kostkę – jego decyzja, jego problem. Nie groziły mi kłopoty i grożenie prokuratorem, bo ktoś narobi sobie siniaków albo, nie daj Boże, złamie rękę. A wypłata…

Już po miesiącu mnie doceniono

Znałem się na tym, co robiłem, umiałem doradzić, potrafiłem i lubiłem rozmawiać z ludźmi o sporcie. Na moje konto wpłynęła więc całkiem niezła premia. Do tamtego momentu zastanawiałem się, czy jednak nie powinienem wrócić do szkoły, może nie do tej samej, może innej, może w liceum spróbować… Ale ostatecznie stwierdziłem, że to nie na moje nerwy. Nie za te pieniądze. Jeśli coś się zmieni, jeśli nauczyciele nie będą musieli wypełniać ton papierów, a będą mogli bardziej skupiać się na uczniach i tym, co chcą im przekazać… Jeśli dostaną godziwą pensję za swoją niełatwą pracę… Jeśli nie będą musieli dopasowywać się do skostniałego układu albo chorego systemu…

Wtedy się zastanowię. Na razie jestem sprzedawcą i bardzo sobie to chwalę. Klienci przychodzą do mnie z własnej, nieprzymuszonej woli, rozmawiają, pytają o zdanie i najczęściej się z nim liczą. Nikt nie ma pretensji, że się spocił, grając w piłkę. Mało tego, czasami wracają tylko po to, by podziękować za dobrą radę, bo wreszcie udało im się coś osiągnąć w sporcie, wreszcie ruszyć z miejsca. To wspaniałe uczucie usłyszeć dobre słowo od kogoś, kto ci zaufał, kto cię posłuchał, choć wcale cię nie zna. Moja rodzina natomiast ma stały temat do żartów.

Nic dziwnego, skoro raptem po kilku latach zrezygnowałem z tego, o co walczyłem, przy czym się upierałem, o czym marzyłem… No cóż, ideały ideałami, a życie życiem. Chciałbym kiedyś wrócić do uczenia dzieciaków tego, że ruch i zdrowy styl życia mogą dawać kupę radochy i mnóstwo satysfakcji. Po cichu liczę na to, że kiedyś – w bliżej nieokreślonej przyszłości – ktoś wreszcie sensownie i ze szczerą troską zreformuje tę dziedzinę naszego życia, tak by szkoła stała się miejscem przyjaznym dla uczniów i nauczycieli. A póki co, pójdę doradzić nowemu klientowi w kwestii zakupu nart. Sezon się wkrótce zacznie. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA