„Byłem naprawdę szczęśliwy u boku nowej miłości, ale już podczas podróży poślubnej zawisło nade mną widmo straty”

mężczyzna, który mógł stracić wszystko fot. iStock by Getty Images, Gorica Poturak
„Zamiast powoli się odwrócić i popłynąć w górę, postanowiłem odbić się od dna, by nabrać rozpędu. A wodne rośliny jakby na to czekały. Zanim się spostrzegłem, byłem oplątany do połowy łydek. Trzymały mnie jak zimne palce topielca”.
/ 13.08.2023 17:30
mężczyzna, który mógł stracić wszystko fot. iStock by Getty Images, Gorica Poturak

Traciłem nadzieję. Przez ostatnią minutę szarpałem się i próbowałem uwolnić z wodorostów. Nad sobą miałem z siedem metrów wody, a nieco wyżej upragnione powietrze. Normalnie siedem metrów to nic, trzy, cztery duże susy. Ale pod wodą to lata świetlne. Popatrzyłem w dół. Woda w jeziorze była przejrzysta, ale na tej głębokości już niewiele widziałem. Majaczył zarys moich stóp, uwięzionych w plątaninie wodorostów i biel reklamówek. Zgiąłem się i uderzyłem ostrzem jeszcze raz. Jakbym rąbał luźną, mokrą linę. Spojrzałem w górę. Przez wodę przeświecało słońce. Rozmazany krąg przybrał zielonkawą barwę, jakbym znalazł się na obcej planecie. Wstrzymywałem oddech, płuca paliły żywym ogniem. Strach powinien dodawać mi sił, ale to było coś więcej niż strach.

Kiedyś słyszałem, że utonięcie nie jest najgorszym rodzajem śmierci. Bez żartów! W dodatku nie chciałem jeszcze odchodzić! Nie teraz, kiedy mi się poukładało i czułem się szczęśliwy po raz pierwszy od odejścia Ewy!

Zielone słońce spoglądało na mnie spokojnie. Dla niego moja śmierć nic nie znaczyła. To było… pocieszające? Zaraz! O czym ja myślę?! Czyżby brak tlenu odbierał mi rozum? Szarpnąłem się, spróbowałem oderwać uparte łodygi. Udało się! Ale co z tego, kiedy zaraz przyplątały się następne, zwabione ruchem wody i zastąpiły koleżanki.  Co mnie podkusiło? Przyjaciele nawet nie wiedzą, że wlazłem do jeziora. Pewnie jeszcze śpią, bo tylko ja zerwałem się rano, żeby popływać.

Z naszej grupy to ja najlepiej pływałem

Wybraliśmy się pięcioosobową ekipą w moje ulubione miejsce. Chciałem pokazać Marzenie, gdzie spędzałem najlepsze chwile mojego dzieciństwa i wczesnej młodości, a Mirek z Wiolką i Grzesiek wybrali się z nami. Para świadkowała na naszym ślubie, a Grzegorz to mój stary i wypróbowany przyjaciel. Po czterdziestce niewielu się takich już ma, bo – jak powiada stare przysłowie – prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.

Marzena na początku nie chciała wybierać się w podróż poślubną w towarzystwie, ale przekonała się, że moi znajomi nie są namolni. Zresztą, to nie była prawdziwa podróż poślubna.

– Teraz skoczymy nad moje ulubione jezioro, a potem gdzieś indziej…

– Gdzie? – dopytywała.

– To niespodzianka. Na pewno będziesz zadowolona.

Wykosztowałem się, to muszę powiedzieć. Dwa tygodnie na Bali z pełnym pakietem atrakcji to nie są tanie rzeczy. Jednak dla Marzeny było warto. Myślałem, że w porównaniu z naszymi kontynentalnymi upałami tam może być bardzo przyjemnie, choć też gorąco. Nad wielką wodą jest inaczej.

Jako się rzekło, w kraju panował potworny żar. Po przyjeździe koniecznie chcieliśmy się napić zimnego piwa, ale okazało się to nie lada wyzwaniem. Piwo było w barze ze sklepem, owszem, ale do chłodziarki obowiązywała kolejka, trzeba było z wyprzedzeniem zamawiać miejsce.

Schłodzimy w wodzie! – wymyśliłem, choć to też nie było takie proste.

Nie wystarczyło umieścić butelek czy puszek przy brzegu, bo woda miała temperaturę dwudziestu kilku stopni. Wzięliśmy się na sposób – ładowaliśmy napitek do reklamówki, a ja wypływałem na jezioro i spuszczałem ją na lince w dół. Na mniej więcej siedmiu metrach było już o wiele lepiej, chociaż też nie najzimniej. Do linki umocowany był kawałek styropianu. Wystarczyło go odnaleźć i wyciągnąć schłodzony trunek.

Z ładunkiem udawałem się ja, bo najlepiej pływałem. Kiedyś należałem nawet do klubu, jako junior osiągałem niezłe wyniki, ale nie chciałem wiązać życia z wyczynowym sportem. Ale umiejętności pozostały. Robiliśmy tak, że wieczorem płynąłem z jedną reklamówką, a wyjmowałem drugą, a rano i w południe odwrotnie. Dzięki temu mieliśmy chłodne piwko przez cały dzień. Bo w ten potworny upał chłodziliśmy się nim nawet do śniadania, chociaż normalnie o tej porze dnia nie tykam alkoholu. Poza tym, taki wyjazd ma swoje prawa.

– Jesteś nieoceniony – zachwycał się Mirek, największy piwosz w naszej ekipie, chociaż po jego szczupłej sylwetce trudno by to było zgadnąć.

– Tylko nigdy nie płyń sam! – prosiła Marzena, a wtórowała jej Wiolka. – Ktoś z brzegu musi cię widzieć!

– Jak zacznę się topić, to i tak nikt z was mi nie pomoże – burczałem.

– Ale przynajmniej narobi krzyku.

Lada chwila nie wytrzymam i...

Nie zamierzałem się spierać, bo panie miały rację, ale tego ranka nikogo nie budziłem, żeby mi towarzyszył. Wczoraj się zasiedzieliśmy, poszliśmy spać po drugiej. Myślałem, że nie wstanę na poranną kąpiel, ale obudziłem się o wpół do siódmej. Od zawsze jest ze mną tak, że jeśli trzeba wstać do pracy, spałbym do południa, ale kiedy przychodzi czas wolny i mógłbym się wylegiwać, zrywam się o brzasku.

Wziąłem reklamówkę z przygotowanym piwkiem i poszedłem w stronę jeziora. Mimo wczesnej pory, już było gorąco. Z przyjemnością zanurzyłem się w wodzie i popłynąłem jakieś czterdzieści metrów od brzegu. Tu było głębiej, a na drobnej fali kołysał się styropian z wieczornego rejsu. Miałem już wszystko opanowane. Opuściłem ciążący mi ładunek i chwyciłem za drugą linkę. Wyciągnąłem może pół metra, pracując mocno nogami i ciałem, bo taki wysiłek w wodzie to nie przelewki, ale ładunek się zaklinował, a ja zanurzyłem się głębiej. Pociągnąłem parę razy, ale nie puszczało.

Przeklęte wodorosty – zamruczałem, próbując uwolnić torbę.

Nic z tego. Zastanawiałem się przez chwilę, co zrobić. Wreszcie wróciłem do domku po mój biwakowy nóż, przedmiot zazdrości kolegów. Tak, powinienem z dziesięć razy pomyśleć! Ale nie pomyślałem.

Słońce stawało się coraz bardziej zielone. Ciemniało w oczach. A kiedy nurkowałem, by wydobyć torbę z wodorostów, wszystko wydawało się takie proste. I faktycznie jej uwolnienie nie było trudne. Parę ruchów rękami i lekkich cięć wystarczyło. Tylko że właśnie wtedy nie zachowałem ostrożności. Zamiast powoli się odwrócić i popłynąć w górę, postanowiłem odbić się od dna, by nabrać rozpędu. A wodne rośliny jakby na to czekały. Zanim się spostrzegłem, byłem oplątany do połowy łydek. Trzymały mnie jak zimne palce topielca. Zacząłem się szarpać, potem próbowałem się wycinać…

A teraz coraz bardziej brakowało mi powietrza. Lada sekunda nie wytrzymam i wciągnę wodę… A może niech się już stanie, co ma się stać? To była niesamowita chwila rezygnacji. Na moment przestałem się bać, pogodzony z losem. Ale zaraz przyszła inna myśl. Człowieku, przecież nie tkwisz tutaj aż tak długo! Tlenu w organizmie wystarcza na co najmniej trzy minuty, a jeśli ktoś jest wysportowany, wytrzyma jeszcze dłużej! Walcz!

Nie do końca wiem, jak to zrobiłem...

Oczywiście to nie był taki ciąg rozmyślań, tylko błysk. Uświadomiłem sobie również, że im bardziej się szarpię, tym bardziej wodorosty mnie oplątują. Trzeba zachować spokój. Puściłem reklamówkę, schyliłem się i zacząłem metodycznie rozplątywać rośliny. Nie było łatwo, bo czułem przypływ paniki, a brak powietrza sprawiał, że strach stawał się trudny do opanowania. Jeszcze chwila, a wybuchnie z niekontrolowaną siłą.

Pociągnąłem nożem, potem jeszcze raz i nagle stwierdziłem, że moja prawa noga jest wolna! Teraz tylko bez gwałtownych ruchów!

Nie do końca wiem, jak to zrobiłem, ale wreszcie się udało. Pozwoliłem unieść się wodzie, a potem popłynąłem jak najszybciej w górę. To także okazało się trudne, jakby coś mnie ciągnęło z powrotem. Wreszcie wypłynąłem na powierzchnię. Nabrałem powietrza, omal się przy tym nie zachłystując, zacząłem gwałtownie dyszeć. W całym ciele czułem mrowienie. Powoli zacząłem płynąć do brzegu. I wtedy zauważyłem, że w prawej ręce wciąż trzymam nóż, a w lewej reklamówkę! W oszołomieniu musiałem ją odruchowo chwycić.

Postanowiłem nikomu nie mówić o tym zdarzeniu. Marzena by się zamartwiała potem każdym moim wypłynięciem, a przyjaciele uznaliby, że mam coś nie po kolei w głowie. Może i słusznie by uznali. Tak sobie wspominam, siedząc w fotelu i sącząc grzane piwo. W taką pogodę jak dzisiaj zimne nie wchodzi w rachubę.

Czytaj także:
„Tamtego dnia byłam zaledwie o krok od śmierci. Tajemniczy wybawca wyrwał mnie z jej szponów w ostatniej chwili”
„Rok temu umarłem i narodziłem się na nowo. Cudem uniknąłem wypadku, który pokazał mi, że życie jest ważniejsze niż kasa”
„Choć minęło 20 lat, wciąż nie mogłam się pogodzić ze śmiercią mojej siostry. Gdy byłam o krok od śmierci, to ona mnie uratowała"

Redakcja poleca

REKLAMA