„Byłem lepszą nianią niż niejedna kobieta, a i tak syn miał wątpliwości. Wychowałem go samotnie, wiem, co to poświęcenie”

Zraniony mężczyzna fot. Adobe Stock, InsideCreativeHouse
„No tak, przecież nie byłem babcią. Dziadek to najwyżej nauczy, jak gwóźdź wbić w ścianę albo zabierze na grzyby, ale to dopiero jak dziecko jest starsze. Ale niemowlę dać starszemu facetowi pod opiekę? Społeczeństwo chyba ciągle uważa to za dziwne”.
/ 20.05.2022 07:30
Zraniony mężczyzna fot. Adobe Stock, InsideCreativeHouse

Kiedy Bolek powiedział mi, że jego dziewczyna zaszła w ciążę, aż mnie zatkało. Minę miał nietęgą, więc nie wiedziałem, czy mam gratulować, czy go pocieszać. Niby był z Ewą od pięciu lat, ale nigdy wcześniej nie mówili o dziecku, a wiadomo, że dzisiaj młodzi najpierw chcą mieć mieszkanie, dobrą pracę, wyszaleć się.

– To piękna wiadomość, synek! – powiedziałem ostrożnie, obserwując jego wciąż spłoszony wyraz twarzy.

– Bycie ojcem to świetna sprawa!

Serio tak uważasz? – spojrzał na mnie z nagłą bystrością. – Bo jak pamiętam ciebie, to byłeś potwornie zmęczony, nieustannie bałeś się o Gośkę i o mnie, i tak naprawdę niczego do końca nie ogarniałeś. Więc co mi mówisz, że to świetna sprawa? To koszmarny stres i wieczny strach, a ja nie jestem na to gotowy!

– Nikt nie jest, synek, nikt – powiedziałem łagodnie. – A poza tym, ty będziesz miał inaczej. Masz Ewę, to wspaniała dziewczyna, będzie cudowną mamą. Wszystkiego się z czasem nauczycie i będziecie najlepszymi rodzicami na świecie.

Bolek miał dwadzieścia sześć lat i prawie dwa metry wzrostu, a w tamtym momencie po prostu mi się rozpłakał.

– O rany, chciałbym, żeby mama tu była… – szepnął.

– Ja też, synek. Ja też bym tego chciał… – odpowiedziałem.

Marzena na pewno skakałaby pod sufit na wieść, że zostanie babcią. Ale nie dane jej było nawet zbyt długo pobyć mamą… Zmarła niedługo po urodzeniu Gosi, kiedy Bolek miał trzy lata. Miałem wtedy trzydziestkę, byłem szczęśliwy.

Ożeniłem się z miłością mojego życia, mieliśmy synka, potem Marzenka znowu zaszła w ciążę i zrobiło się trochę poważniej. Bałem się dokładnie tak samo jak teraz Bolek, bo dwójka dzieci to nie przelewki. Aż mi się potem chciało śmiać przez łzy, jak sobie przypominałem tamte lęki, że nie dam rady.

Kiedy Marzena dostała infekcji po porodzie, martwiłem się, że dopóki nie dojdzie do siebie, będę musiał jakoś poradzić sobie z noworodkiem i trzylatkiem.

Myślałem, że je stracę tak, jak ich matkę

Nigdy nie doszła do siebie… Zmarła, i na dwadzieścia parę kolejnych lat zostałem samotnym ojcem. Bolek miał rację: z niczym sobie nie radziłem, byłem przemęczony i nieustannie żyłem w strachu, że coś złego spotka któreś z moich dzieci. Że je stracę tak jak ich matkę.

Raz więc byłem surowy i zabraniałem im wychodzić na podwórko, żeby ktoś ich nie porwał, potem próbowałem im to zrekompensować i pozwalałem im na wszystko. Aż cud, że mimo mojego ewidentnego braku kompetencji rodzicielskich nie wypuściłem w świat dwójki świrów.

Moje dzieci wyrosły na rozsądnych, dobrych ludzi, każde z nich zbudowało sobie szczęśliwe życie – syn miał pracę i właśnie zakładał rodzinę, córka studiowała sztukę i niedawno wydano w gazecie jej pierwszy komiks. Marzena byłaby ze mnie dumna.

– Tato? – z zamyślenia wyrwał mnie głos Bolka. – Naprawdę myślisz, że to dobry pomysł?

Okazało się, że kiedy rozmyślałem o mojej zmarłej żonie, on oznajmił, że ożeni się z Ewą, jeszcze nim dziecko przyjdzie na świat, i zastanawiał się, czy nie lepiej poczekać.

– Po prostu zrób to, czego ona będzie chciała – doradziłem mu.

Ślub był kameralny, ale wzruszający

Córka przyszła z nowym chłopakiem, studentem filozofii, przyjechali też z drugiego końca Polski rodzice Ewy. Moja świeżo upieczona synowa promieniała i aż mi się serce ściskało na ten widok, bo nie mogłem przestać myśleć o Marzenie, kiedy była w ciąży.

A kiedy myślałem o żonie, nachodziły mnie też myśli o tym, co stało się potem. Dobrze, że na ślubie łzy są brane za przejaw wzruszenia… Kilka miesięcy później urodził się Leoś. Straszliwie się bałem, czy z Ewą będzie wszystko w porządku, kazałem synowi ciągle jej pilnować, robić dodatkowe badania.

Na szczęście synowa przeszła poród, a potem połóg w dobrym zdrowiu. Tak dobrym, że po trzech miesiącach zaczęła planować powrót do pracy. Byłem zdziwiony tą decyzją, ale syn wytłumaczył mi, że jego żona nie potrafi żyć bez sportu i swoich zajęć.

Ewa prowadziła fitness i choć nie była to praca przez osiem godzin dziennie, musiała zostawiać Leosia kilka razy w tygodniu na parę godzin, i to wieczorami. Bolek pracował w galerii handlowej w przeróżnych godzinach i nie mógł tak ustawić sobie grafiku, żeby zawsze być w domu z maluszkiem, kiedy Ewa miała zajęcia.

– Musimy poszukać niani – powiedział więc syn. – Może masz, tato, jakąś sąsiadkę albo znajomą na emeryturze, która chciałaby sobie dorobić, opiekując się Leosiem?

Powiedziałem, że popytam. Wnuk rósł mi jak na drożdżach i odwiedzałem młodych co kilka dni. Byłem więc na bieżąco z wszelkimi informacjami, w tym również o tym, że z czterech potencjalnych opiekunek, które przyszły na spotkanie, żadna się nie nadawała.

Jedna śmierdziała nikotyną na kilometr i w połowie rozmowy z przyszłymi pracodawcami zapytała, czy może wyjść na balkon zapalić. Druga, jak się okazało, miała alergię na koty, a Bolek i Ewa mieli w domu Dzikusa i nie zamierzali się go pozbywać.

Trzeciej sam im kazałem odmówić, kiedy dowiedziałem się, że jest zwolenniczką „wypłakiwania się” przez dziecko i karmienia o stałych godzinach, a nie na żądanie.

– To jakieś poglądy ze średniowiecza! – aż się zdenerwowałem, kiedy Ewa zrelacjonowała mi rozmowę z tą panią. – Wypłakiwanie się – to wymyślił doktor Spock, tak samo jak karmienie na czas, żeby dziecko nauczyło się respektowania reguł. I wiecie, co jeszcze? Zabraniał noszenia i przytulania dziecka więcej niż przez dwadzieścia minut na dobę, bo „zrobi się kapryśne”! Co za ludzie jeszcze wierzą w te bzdury?!

– Spokojnie, tato, już jej podziękowaliśmy. – Ewa usiadła przy mnie z Leosiem. – Swoją drogą, to tata dużo wie o wychowywaniu dzieci. Ja o tym doktorze Spocku nawet nie słyszałam.

Powoli się uspokajałem, robiąc miny do Leosia, który łapał mnie za palec.

– Jeszcze jak Gosia i Bolek byli malutcy, to moja mama i teściowa starały się wciskać mi te jego „złote rady”. Wszyscy myśleli, że jako mężczyzna nie poradzę sobie z wychowywaniem dzieci i pouczali mnie na każdym kroku.

Nawet kobiety bezdzietne udzielały mi „mądrych” rad

Dobrze to pamiętałem. Każda kobieta, nieważne, młoda czy stara, matka czy bezdzietna, uważała się za osobę bardziej kompetentną ode mnie w wychowywaniu moich dzieci. Do tego wszędzie, na placu zabaw, nad morzem, w szkole i zoo – ktoś musiał zapytać moich dzieci, gdzie jest mamusia. Nikomu nie mieściło się w głowie, że facet może być jedynym rodzicem.

W rozmowie z czwartą kandydatką na nianię uczestniczyłem na prośbę synowej. Przyszła młoda dziewczyna, uśmiechnięta, otwarta, Leoś od razu do niej przylgnął.

– Ideał, nie? – szepnęła Ewa, gdy tamta poszła do łazienki. – Zatrudnię ją od razu, bo jeszcze mi ją ktoś podbierze.

Ale ja miałem jakieś niejasne uczucie, że coś było nie tak. Poprosiłem o jeszcze chwilę rozmowy i dziewczyna, przyparta do muru, wyznała, że jest w ciąży i szuka pracy „tylko na parę miesięcy”. Z ciężkim westchnieniem jej podziękowaliśmy.

– Skąd tata wiedział, że coś ukrywała? – zapytała po wyjściu tamtej.

– Nie wiem. Męska intuicja – uśmiechnąłem się. – Jak dzieciaki były małe, też szukałem raz opiekunki. Odrzuciłem z pięć czy sześć i w końcu nie zatrudniłem żadnej. Z każdą było coś nie tak, więc wolałem zrezygnować z różnych rzeczy, ale moim dzieciom sam dać najlepszą opiekę.

Ewa spojrzała na mnie z namysłem, a potem podała mi Leosia i poszła robić kolację. W międzyczasie ktoś do niej zadzwonił, coś trzeba było zrobić, więc minęła dobra godzina, ale się nie przejmowałem.

Nakarmiłem wnuka z butelki, przewinąłem go i położyłem się z nim na kanapie, on na mojej piersi, jak swego czasu malutka Gosia. Potem przyszedł Bolek i usiedliśmy do stołu. Nim kolacja się skończyła, syn zrobił poważną minę i już wiedziałem, że ma jakiś komunikat do wygłoszenia – dobrze go znałem.

Jednak to nie był komunikat, tylko poważne pytanie

– Tato… – zaczął. – Tak sobie z Ewą myślimy… W sumie to nie wiemy, dlaczego nie zapytaliśmy cię wcześniej. Ale może ty byś pomógł nam w opiece nad Leosiem?

Uśmiechnąłem się, bo świetnie wiedziałem, dlaczego mnie nie zapytali. Przecież nie byłem babcią. A wiadomo, że najlepiej wnukami opiekują się babcie, no nie? Dziadek to najwyżej nauczy, jak gwóźdź wbić w ścianę albo zabierze na grzyby, ale to dopiero jak dziecko jest starsze. Ale niemowlę dać starszemu facetowi pod opiekę? Społeczeństwo chyba ciągle uważa to za dziwne.

– Uważam, że to świetna myśl – odpowiedziałem. – Wychowałem ciebie od trzeciego roku, a twoją siostrę od drugiego tygodnia życia. Poradzimy sobie z Leosiem. No nie, kolego?

W odpowiedzi wnuk rozciągnął usteczka w bezzębnym uśmiechu i złapał mnie za palec.

– No! Niedługo nauczę tego słodziaka przybijania piątki! – obiecałem i wszyscy się roześmieliśmy.

Czytaj także:
„Syn zamiast kopać piłkę z kolegami, dzierga szaliki i ogląda seriale. Wszystko przez teściową. To ona robi z niego ciamajdę”
„Szefowa kusiła zalotnym uśmiechem i kusymi spódniczkami. Pewnie bym skorzystał, ale ona mogłaby być moją matką”
„Zamiast przyciąć tuje w ogródku, mąż siedzi w piwnicy i coś tam dłubie. Taki nudziarz, a jednak piszą o nim w gazetach”

Redakcja poleca

REKLAMA